Tekst pochodzi z Gazety Wyborczej http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34213,2475064.html


Jacek Pawlicki

Jak holenderski szpieg oszukiwał komunistyczne Chiny


Uścisnął mu rękę Mao. Kierowana przez niego partia holenderskich marksistów liczyła 600 członków i własną gazetę. Tyle że wszystko było wielką prowokacją wywiadu
- Nic nie było prawdziwe - przyznał w rozmowie z "Wall Street Journal" Pieter Boeve, 74-letni emerytowany nauczyciel matematyki i agent holenderskiego wywiadu BVD. - No, może prawdziwa była moja miłość do chińskiej kuchni, bo chińska partia komunistyczna miała wspaniałych kucharzy.

Redaktorzy agenci

Boeve zaczął pracować dla wywiadu w drugiej połowie lat 50. BVD szukało wówczas agentów, którzy mogliby spenetrować środowiska komunistyczne w Holandii. Po zmianie nazwiska na Chris Petersen w 1957 r. pojechał do Moskwy na kongres komunistów z Zachodu. Towarzysz Petersen przypadł do gustu sowieckim dygnitarzom. Boeve wziął nawet udział w przyjęciu wydanym dla gości przez Nikitę Chruszczowa. Po tym sukcesie zainteresowali się nim Chińczycy. Pierwszą podróż za Wielki Mur odbył pod koniec lat 50. Kilka lat później Boeve pojechał do Chin na kurs idei Mao Zedonga. Po powrocie regularnie wpadał do chińskiej misji dyplomatycznej w Hadze po instrukcje. Towarzysze z Pekinu wpadli na pomysł, że powinien stworzyć gazetę holenderskich marksistów. Tak powstał "De Kommunist", czyli "Komunista". Artykuły i odezwy w finansowanej przez nich gazecie pisał holenderski wywiad. Boeve przyznaje dziś, że pisanie paszkwili na politykę rządu sprawiało mu perwersyjną przyjemność, gdyż - jako agent wywiadu - sam był przecież urzędnikiem państwowym.

Miliony z Pekinu

"Komunista" zachwycał mocodawców w Pekinie, nie szczędzili na niego pieniędzy. Założenie partii było już oczywistym dalszym krokiem. Tak w 1969 r. powstała Marksistowsko-Leninowska Partia Niderlandów. "Komunista" wezwał towarzyszy, by założyli sieć podziemnych komórek partyjnych. W ten sposób stworzono fikcyjną siatkę 600 członków - w rzeczywistości było ich kilkunastu.  Boeve alias Petersen został sekretarzem generalnym, a funkcje w Komitecie Centralnym objęli inni agenci wywiadu. Partia okazała się doskonałą przykrywką do działalności BVD - przede wszystkim do osłabiania prawdziwego ruchu komunistycznego w Holandii. Poza tym Boeve mógł bez przeszkód podróżować - na koszt Pekinu - po Europie Środkowej i Wschodniej. Gorąco przyjmował go dyktator Albanii Enver Hodża. Gdyby Chińczycy wystawili mu rachunek, Boeve przyznaje, że musiałby oddać im co najmniej 2 mln dol. W samych Chinach towarzysz Petersen był 25 razy. Najwyższym zaszczytem było osobisty uścisk dłoni Mao. Na jednym z bankietów szef dyplomacji Czou En lai rozmawiał z nim o "możliwości wywołania rewolucji w Europie Zachodniej, w której uczestniczyłyby wszystkie partie marksistowsko-leninowskie". Po upadku muru berlińskiego BVD straciła zainteresowanie inwigilowaniem komunistów. Po masakrze na placu Tiananmen towarzysz Petersen pochwalił jeszcze chińskie władze za stanowczość, ale na początku lat 90. rozpłynął się po prostu w powietrzu. Partia przestała istnieć.

Projekt Mongoł

Boeve mieszka dziś pod Amsterdamem. Z trudnością wdrapuje się na schody i kocha operę. Do jego drzwi wciąż pukają reporterzy, którym chętnie opowiada o swej pracy dla tajnych służb jako przywódca fikcyjnej Marksistowsko-Leninowskiej Partii Niderlandów. - Partia była fikcyjna, ale działała naprawdę - zastrzega. Tłumaczy, że nie wyszedłby z cienia, gdyby jego misji nie ujawnił w wydanej niedawno książce o holenderskim wywiadzie były oficer Frits Hoekstra. Chodzi o Projekt Mongoł, bo tak BVD nazywała badania nad związkami zachodnich komunistów z Chinami prowadzone właśnie przez Boevego. W CIA podobna siostrzana akcja nazywała się jeszcze bardziej smakowicie - operacja "Czerwony Śledź". Wiele informacji zebranych przez Boevego trafiało zresztą do Waszyngtonu. Co najmniej jedna z informacji Boevego okazała się dla Amerykanów kluczowa. Przed historyczną wizytą prezydenta Richarda Nixona w Chinach w lutym 1972 r. BVD doniosła Amerykanom, że chiński aparat radził się Boevego, jak - jako zachodni komunista - odebrałby poprawę stosunków Chin z USA. Dla Białego Domu był to sygnał, że Chińczycy rozważają przełamanie lodów.
Jacek Pawlicki