Tekst pochodzi z Jedności Pracowniczej nr 7 jesień 2004 strony 12-13. Jedność Pracownicza to pismo Grupy na Rzecz Partii Robotniczej http://www.gpr.webpark.pl/
Florian Nowicki
O Łukaszence, Zachodzie, wolności, demokracji i "sprawie polskiej"
Przez Europę przetoczyła się hałaśliwa fala oburzenia na
białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenkę, w związku z - domniemywanym
-sfałszowaniem przez jego aparat wyborów parlamentarnych oraz referendum
dotyczącego przedłużenia jego rządów w tym kraju. Niezależnie od tego, czy na
Białorusi rzeczywiście sfałszowano wybory czy też nie, nagonka Zachodu na
Łukaszenkę jest sama w sobie zjawiskiem godnym uwagi. Nie trzeba być szczególnie
bystrym by dostrzec, jak Zachód pojmuje "demokrację" i "wolność", i co się
Zachodowi tak naprawdę w Łukaszence nie podoba.
Zachodni kapitalizm, zwłaszcza jego amerykańskie ogniwo, uwielbia występować w
obronie "wolności" i "demokracji" - zwłaszcza tam, gdzie nie wpuszcza się
zachodniego kapitału albo po prostu nie spełnia się wszystkich jego zachcianek.
Dziś prezydent USA George Bush zapowiada, że wesprze wolnościowe dążenia
społeczeństwa białoruskiego i obłoży sankcjami reżim Łukaszenki. Tak się jednak
jakoś składa, że "wolnościowe" inicjatywy mocarstw zachodnich są zawsze
sprzeczne z interesami "wyzwalanych" społeczeństw. Wiedzieli o tym dobrze
kubańscy chłopi, którzy - w najdrastyczniejszych wypadkach - ucinali,
przerzucanym przez Amerykanów na spadochronach "wyzwolicielom", głowy maczetami.
Obecnie zaś wiedzą o tym Irakijczycy, którzy nie dali się nabrać na amerykańską
inicjatywę "demokracja" za ropę.
Wróćmy jednak do naszej części świata. W 1989 roku kapitalistyczny Zachód i jego
polscy pupilkowie ustanowili w naszym kraju "demokrację". A że "demokracja" nie
może istnieć bez "wolności", otrzymaliśmy w prezencie również ten drugi dar
Zachodu. Jak wszyscy pamiętamy, dyrektorzy PRL-owskich przedsiębiorstw byli
niesamowicie uciemiężeni państwowymi dyrektywami, normami i planami. Totalitarne
państwo zabraniało im dokonywania grupowych zwolnień, a także przejmowania
przedsiębiorstw na własność. Totalitarny Kodeks pracy nakładał na pracodawcę
liczne nakazy, obowiązki i ograniczenia, a obniżanie płac niewydajnym
pracownikom było zakazane (m.in.) przez branżowe układy zbiorowe.
Przedsiębiorstwa skrępowane były całą masą zobowiązań socjalnych - w tym
koniecznością utrzymywania rozbudowanej infrastruktury (mieszkaniowej,
wypoczynkowej, kulturalnej i innej).W dodatku, do początku lat 80-tych
przedsiębiorstwa efektywniejsze musiały dotować outsiderów - podtrzymywać
istnienie setek tysięcy "niepotrzebnych" miejsc pracy. Przykładów tłamszenia
"wolności" w tych mrocznych czasach można by znaleźć całe mnóstwo. Najważniejsze
jednak, że rok 1989 przyniósł nam wolność. Teraz nie tylko wolno wyrzucać z
pracy dowolną ilość darmozjadów (nawet jeżeli w pakiecie socjalnym zapisano
jakieś absurdalne ograniczenia), likwidować przedsiębiorstwa, bądź ciachać je na
kawałki, przerabiać na magazyny czy po prostu rozkradać, ale nie trzeba nawet
płacić pracownikowi pensji w terminie. W kapitalizmie wolne są nawet ceny!
Szybko jednak okazało się, że nie o taką "wolność" społeczeństwu polskiemu
chodziło. Pojawiły się postawy roszczeniowe, malkontenctwo i nostalgia za PRL-em.
Bezrobotni, zamiast cieszyć się, że nikt ich nie zmusza do pracy i korzystać z
czasu wolnego (podróżować, rozwijać się intelektualnie, realizować swoje
marzenia, a nawet zakładać firmy, czy całe koncerny), narzekają, gnuśnieją i
doją z państwowej kasy. Otóż zachodzi uzasadniona obawa, że również
społeczeństwo białoruskie nie będzie wdzięczne za tak pojmowana "wolność". Spora
część Białorusinów chce się zapewne ustrzec przed "wolnością" madę in Zachód i
popiera dyktatora Łukaszenkę. Zamiast potępiać Łukaszenkę za jego dyktatorskie
metody, może warto by trochę ponarzekać na kapitalizm i jego demokrację, że są
tak beznadziejne, że społeczeństwo białoruskie woli już dyktatora Łukaszenkę od
takich zdobyczy cywilizacji zachodniej jak prawo do nie wypłacania pracownikowi
pensji w terminie. Białoruś z pewnością nie jest krajem mlekiem i miodem
płynącym, a Białorusini nie cieszą się dobrobytem. Ale wolą dostawać pensje i
emerytury w terminie, a także zachować minimum socjalnego bezpieczeństwa, niż
pójść z torbami. Białorusini doskonale zdają sobie sprawę, do jakich
rozwarstwień społecznych doprowadziła dzika restauracja kapitalizmu w Rosji i
innych krajach naszego regionu. Zapewne dziwią się naiwności wielu frajerów z
Polski i innych krajów, którzy tak głupio dali się nabrać na kapitalistyczne
konfitury a teraz muszą żebrać.
Choć wszystkie niemal siły polityczne jednoczą się we wrzasku na dyktaturę
Łukaszenki, tłamszącą społeczeństwo białoruskie, niejeden zachodni politykier
zazdrości Łukaszence tak autentycznego poparcia społecznego. Bo niezależnie od
tego, czy administracja Łukaszenki "poprawiała" wyniki wyborów, prawda jest
bolesna dla ideologów kapitalizmu i "demokracji" - większość Białorusinów woli
Łukaszenkę od kapitalistycznej "wolnej amerykanki".
Oczywiście nie oznacza to, że Łukaszenko rzeczywiście zaspokaja potrzeby
społeczeństwa białoruskiego, że jego rządy przynoszą Białorusinom jakieś
pozytywne korzyści. Plusem Łukaszenki są przede wszystkim jego "zaniechania". W
ciągu całego okresu rządów Łukaszenki, na Białorusi nie pojawił się żaden
Balcerowicz, który zacząłby niszczyć białoruską gospodarkę i wyrzucać ludzi z
pracy - celem umożliwienia wąskiej garstce cwaniaków nabijania bajecznych
zysków. Nie przeprowadzając reform, których domagał się od niego Zachód,
Łukaszenko chronił Białoruś przed ich społecznymi konsekwencjami. Jest niemal
pewne, że za "wolnościowymi" opozycjonistami (zapewne wielu spośród nich
autentycznie walczy o wolność i nienawidzi Łukaszenki za jego dyktatorskie
metody) czai się już jakiś białoruski Balcerowicz, który - w przypadku obalenia
Łukaszenki - otrzyma namaszczenie Zachodu i zmasakruje białoruską gospodarkę -
celem ułatwienia zachodnim inwestorom nieskrępowanego bogacenia się kosztem
białoruskiej klasy robotniczej.
Wielu ludzi, zwłaszcza w Polsce, ubolewa nad tym, że niepodległość Białorusi
jest zagrożona. Ale czyż Białoruś nie jest jedynym niepodległym małym państwem w
Europie Środkowo-Wschodniej? W przeciwieństwie do reżimów w Polsce i całej masy
"demokratycznych" krajów Europy Środkowo-Wschodniej - reżim Łukaszenki nie jest
marionetką w rękach Zachodu. Nie realizuje potulnie wytycznych płynących z
Zachodu, nie robi dobrze zachodnim inwestorom, nie wysyła swoich żołnierzy na
militarne awantury pod komendą amerykańskich burżujów (w których chodzi
wyłącznie o zyski konkretnych firm), ale, wręcz przeciwnie, gwiżdże sobie na
rozkazy z Zachodu i Wschodu (nie słucha się nawet Putina).
Łukaszenko krytykowany jest nie tylko z prawa, ale także z lewa. I taka krytyka
z lewa jest absolutnie niezbędna. Bo żaden dyktator nie zapewni ludziom pracy
żadnej trwałej zdobyczy. Łukaszenko spowalnia jedynie i łagodzi - tymczasowo -
pewne groźne procesy, które mogą wkrótce doprowadzić miliony Białorusinów do
nędzy. Jego zasługą są więc po prostu reformatorskie "zaniechania". A taka
sytuacja nie może trwać wiecznie. Tendencje neoliberalne dojdą w końcu do głosu,
jak nie drzwiami to oknem. Jeżeli masy białoruskie mają się trwale ustrzec przed
niebezpieczeństwem zmasowanej restauracji kapitalistycznej - muszą zacząć bronić
się same, to znaczy przejąć władzę polityczną i kontrolę nad gospodarką. Jeżeli
zdecydują się one przejść do politycznej ofensywy Łukaszenko nie będzie im do
niczego potrzebny (podobnie jak Chavez nie będzie potrzebny wenezuelskim masom
pracującym, kiedy te przystąpią wreszcie do zdecydowanego szturmu na
kapitalizm).
Zazwyczaj ideologowie kapitalizmu, wzywając - pod sztandarem wolności - do walki
z jakimś niemiłym dla nich reżimem, nie precyzują o jaką wolność konkretnie
chodzi. Wolą poprzestawać na abstrakcyjnej idei "wolności" bezprzymiotnikowej,
zakładając, że masom pracującym niekoniecznie musi zależeć na wolności
ekonomicznej dla bogatych, i że owe masy wolałyby raczej taką wolność, z której
same mogłyby skorzystać. Tym razem jednak nie wytrzymali i... wypsknęło się.
Nasza ulubiona partia polityczna, czyli Unia Wolności, w wydanym wspólnie z
rosyjską partią Jabłoko oświadczeniu (popisanym m.in. przez Bronisława Geremka i
Władysława Frasyniuka), wezwała do walki m.in. o "wolność ekonomiczną" na
Białorusi. A jeszcze ciekawsze jest oburzenie "Gazety Wyborczej" na pewną
wypowiedź prezydenta Łukaszenki. Jak pisze "Gazeta": Tak jak zapowiedział
prezydent, w parlamencie nie ma też ani jednego przedsiębiorcy. Łukaszenko
przestrzegł, że "worki pieniędzy" (czyli biznesmeni) nie mogą mieszać się do
polityki. A to znaczy, że nie wolno im wspierać opozycji czy dawać reklam do
niezależnych gazet. To naprawdę skandal! Ani jednego przedsiębiorcy w
parlamencie! A biznesmeni nie mogą się mieszać do polityki!
Z naszej strony możemy powiedzieć tylko jedno: zbyt piękne żeby było prawdziwe.
Gdyby rzeczywiście biznesmeni nie mogli mieszać się na Białorusi do polityki
-Łukaszenko zasłużyłby na nagrodę Nobla w dziedzinie obrony interesów klasy
robotniczej (gdyby taką nagrodę przyznawano). Niestety rzeczywistość nie jest
tak piękna, jak w wypowiedziach Łukaszenki. Z drugiej strony warto zauważyć, że
gdyby w Polsce biznesmeni tylko mieszali się do polityki, nie byłoby jeszcze aż
tak źle. Problem polega niestety na tym, że polityka w Polsce jest wyłącznie
domeną biznesu. Państwo od 15 lat realizuje zawzięcie interesy kapitału jako
całości - kosztem reszty społeczeństwa, a zwalczające się w świetle reflektorów
partie polityczne reprezentują różne skrzydła klasy kapitalistycznej i różne
koncepcje forsowania jej interesów. "Wolnościowe" i "demokratyczne" pojękiwania
Zachodu - jak te, wydawane w kontekście zaciekłej nagonki anty-Łukaszenkowskiej
- zohydziły w świadomości ludzi wielkie idee wolności i demokracji. Mało kto
dziś pamięta, że kiedyś idee te porywały robotników i innych uciskanych do walki
o prawdziwą wolność i prawdziwą demokrację. Dziś idee te służą za polityczny
sztandar przede wszystkim kapitalistycznym firmom (z najsilniejszych
ekonomicznie państw), tłamszącym i eksploatującym biedniejsze narody, a
zwłaszcza ich klasy robotnicze (a jednocześnie - trzymającym na łańcuchu
robotników w swoich własnych krajach). Kiedyś jednak robotnicy masowo walczyli o
prawdziwą demokrację - o demokrację robotniczą, opartą na radach robotniczych, o
demokratyczną kontrolę nad gospodarką i innymi dziedzinami życia społecznego.
Ruch robotniczy walczył kiedyś o realną wolność od wyzysku ekonomicznego i
podporządkowania ludzi pracy interesom prywatnych właścicieli. Porażki tak
rozumianej wolności i demokracji były najczęściej zwycięstwami pseudodemokracji
i pseudowolności, czyli demokracji i wolności tylko dla bogatych. To właśnie ta
pseudowolność i pseudodemokracja szczuje dzisiaj na Łukaszenkę i w utęsknieniu
wygląda swojego białoruskiego Balcerowicza, który udostępni białoruski rynek i
gospodarkę zachodnim "inwestorom". I właśnie tej pseudowolności i
pseudodemokracji powinni wystrzegać się białoruscy robotnicy i chłopi.