Autor to warszawski filozof marksista, który pisuje min. do "Bez dogmatu"
Sebastian Michalik
Utopie i antagonizmy
Niewątpliwie istnieje owo „coś”, co z konstruowania utopii
czyni rzemiosło ze wszech miar szlachetne i godne uznania. Czyż nie jest ono
świadectwem krnąbrnego nonkonformizmu, myślenia zrywającego z wygodnymi
oczywistościami, niezgody na absurdalność i niesprawiedliwość status quo, ale
również odwagi przezwyciężania własnej rozpaczy czy rezygnacji ?
Można by zapewne układać strofy uwznioślające wizje lepszych
światów, gdyby nie drobiazg, dowodzący ich zasadniczej nieprzydatności dla
działania politycznego. Nie da się ukryć faktu, że utopie to istoty prowadzące
żywot samotniczy: zrodzone w głowie utopisty i żywione przez jego własne myśli,
składają obietnice oczekiwanej jutrzenki jedynie swym autorom. Podczas gdy
doświadczenia krzywdy i gniewu rodzą się pośród ludzi, którzy wspólnie doznają
opresji, to wizje lepszych światów wzrastają w głowach izolowanych jednostek.
Ta swoista mizantropia obciąża utopie grzechem bezsilności. Bowiem abstrahując
od rzeczywistego układu sił społecznych, mogą się one odwołać jedynie do
podmiotu wymyślonego: wyzwolonej społeczności, zamieszkującej ten wymarzony
świat. Stary klasyk uczył, że: „W praktyce człowiek musi dowieść
prawdziwości, to znaczy rzeczywistości i mocy, ziemskiego charakteru swego
myślenia.”[1] „Prawdziwości przedmiotowej” myśli muszą „dowieść” ludzie,
działając praktycznie w porządku „rzeczywistości i mocy”. Wymaga ona zatem
istnienia zbiorowego podmiotu – a więc liczącej się grupy ludzi, którzy będą
zainteresowani i zdolni, aby praktycznie ją zademonstrować i potwierdzić. W tym
sensie myśli utopistów nie przysługuje żadna realność przedmiotowa. W ich
przypadku bowiem „miejsce działalności społecznej zająć musi ich osobista
działalność wynalazcza, miejsce historycznych warunków wyzwolenia – warunki
fantastyczne.”[2] Utopia w przeciwieństwie do zbiorowych doświadczeń (zwolnienia
grupowe), wspólnie podzielanych celów praktycznych (obrona miejsc pracy w
przedsiębiorstwie), wartości (bezpieczeństwo zatrudnienia) czy więzi społecznych
(solidarność) istnieje „tylko w głowie myśliciela” – jest prywatną fantazją jej
autora, myślą, która nie reprezentuje stanowiska żadnej siły społecznej, poza tą
wymyśloną. Dlatego też utopijna konstrukcja musi z konieczności spychać myśl na
stanowisko ckliwego moralizowania, które pieni się oskarżeniem albo też unosi
się obrzydzeniem ma widok świata, jaki nie dorasta do idealnych kształtów.
Myśl, która stawia sobie za cel zmianę istniejącego porządku za pośrednictwem
realnego działania nie zaś myślowej protezy, jest zwierzęciem politycznym. Jako
taka powinna znaleźć się tam, gdzie rozgrywa się napięcie pomiędzy represją czy
poniżeniem a nieposłuszeństwem, tych, którzy przeciwko nim występują. W tym
kontekście warto wspomnieć spór co do zadań teorii politycznej, jaki onegdaj,
przed kamerami telewizji holenderskiej, prowadzili Michael Foucault i Noam
Chomski – dwaj znamienici intelektualiści świata zachodniego. Gdy drugi z nich
nakreślił wizję anarcho-syndykalistycznej utopii, ten pierwszy miał powiedzieć:
„Sądzę, że rzeczywiste zadanie polityczne w społeczeństwie, takim jak nasze,
polega na krytyce działań instytucji, które wydają się zarówno neutralne jak i
niezależne: krytykować i atakować je tak, by polityczna przemoc, zawsze przez
nie realizowana w utajony sposób, została zdemaskowana, tak więc można będzie
walczyć przeciw niej.”[3] Foucault przeciwstawia zatem myśleniu utopijnemu
krytykę i walkę przeciwko istniejącym formom władzy. Te dwie perspektywy
bynajmniej się nie uzupełniają. Podczas gdy utopia operuje pojęciem wymarzonej,
bezkonfliktowej całości społecznej, analiza krytyczna identyfikuje i odsłania
„polityczną przemoc”, która rozbija tę całość na wielość relacji sił. Foucault
analizuje strukturę życia społecznego w kategoriach stosunków panowania i wiązek
sił, by dostrzec ośrodki oporu i pchnąć je w żywioł walk. Taka postawa
intelektualna okazuje się zatem praktyczną sztuką odnajdywania i artykułowania
źródeł sprzeciwu wobec odsłanianych form panowania, upodlenia czy
marginalizacji.
Myśl krytyczna, jeśli pragnie sprostać temu zadaniu, nie może popaść w „ułańską
donkiszoterię”, to znaczy nie może toczyć walk w wyobraźni, niesiona na
skrzydłach jałowej egzaltacji. Przeciwnie: przede wszystkim musi przyjąć
perspektywę tych, którzy na co dzień doświadczają poniżenia ze strony
istniejącego świata. Postępując w ten sposób powinna odkrywać, uświadamiać i
wzmacniać istniejące czy też możliwe formy sprzeciwu wobec mechanizmów
wykluczenia. Bowiem to dzięki praktyce oporu ludzie dokonują tego, co utopista
czyni tylko w swojej głowie, a mianowicie: tworzą wyłom w strukturze władzy, by
otworzyć drogę ku lepszemu życiu. Przykładów nie musimy szukać w wielkich
demonstracjach, których uczestnicy domagają się lepszych warunków pracy i
godnego wynagrodzenia. Kiedy mieszkańcy prowincjonalnego miasteczka występują
przeciwko zamknięciu nierentownej linii kolejowej łączącej ich z cywilizacją, to
bronią nie tylko już istniejącego elementu ich życiowej infrastruktury, ale
również przekraczają ramy świata, który czyni ludzi zbędnymi i dopuszcza na
marginalizację całych regionów.
Obierając perspektywę protestujących, myśl krytyczna powinna jednak odszyfrować
związek pomiędzy ogniskami rozproszonych oporów a strukturą szerszych
antagonizmów społecznych. Zdolność identyfikowania konfliktów dostarcza bowiem
krytyce wglądu w działanie sił, kształtujących materię świata społecznego.
Antagonizmy to bowiem punkty węzłowe rzeczywistości społecznej, zaś ich erupcja
niszczy pozór spójnej i pogodzonej ze sobą całości. Nieprzypadkowo zatem Marks
próbował uwyraźnić sprzeczności społeczeństwa kapitalistycznego, biorąc pod lupę
takie kataklizmy polityczne jak dziewiętnastowieczne rewolucje. „Tak zwane
rewolucje roku 1848 były jedynie drobnymi epizodami – niewielkimi rysami i
pęknięciami w twardej skorupie społeczeństwa europejskiego. Odsłoniły one jednak
przepaść. Pod masywną na pozór powierzchnią ukazały się oceany płynnej lawy,
której wybuch wystarczyłby, by rozbić na kawałki kontynenty twarde jak
skała.”[4] Wybuchy rewolucyjne – te gwałtowne tąpnięcia, kruszące porządek
publiczny – odsłaniają pod powierzchnią mieszczańskiego świata „oceany płynnej
lawy”: mroczne jądro antagonizmów. W tym sensie myśl krytyczna powinna uzbroić
się w zdolność nadsłuchiwania podziemnych spiętrzeń w strukturze rzeczywistości
społecznej – powinna stać się sejsmografem społecznych ruchów tektonicznych,
formujących fronty konfliktów.
Taka umiejętność nie może jednak ograniczać się do bezczynnego
rejestrowania wstrząsów politycznej energii społeczeństwa. Jej stawką nie jest
wyłącznie analizowanie, ale nade wszystko rozbudzanie konfliktów. Dlatego myśl
krytyczna nie powinna obawiać się wyrazistości, kontrastów, sarkazmu, prowokacji
a nawet swoistego zacietrzewienia i świętokradztwa, zwłaszcza tam, gdzie
okoliczności tego wymagają. Jej polityczną intencją jest bowiem jątrzenie i
ferment, wzniecane pośród frazesów o pokoju społecznym. Aby osiągnąć to swoje
zadanie, myśl krytyczna przybiera formę narracji właściwej dla reportażu z walk
ulicznych. A kiedy konflikty wkraczają w stadium gorączki politycznej, oddaje
swe usługi tym, którzy wychodzą z cienia, by domagać się godności i praw. Jej
funkcja wypełnia się zatem tam, gdzie pracownicy „Wagonu”, aktywistki ruchów
kobiecych czy uczestnicy Komitetu Obrony Bezrobotnych protestują na miejskich
placach. Od doświadczenia doznawanej krzywdy, przez odblokowanie źródeł oporu,
rozpoznanie i rozbudzanie antagonizmów, aż po praktykę walk – w ten sposób
przedstawia się trajektoria myślenia krytycznego.
*
Biorąc pod uwagę powyższe rozważania, należy stwierdzić, że w
polskim życiu publicznym brakuje nie tyle utopijnej wyobraźni, lecz świadomości
konfliktu. Nieobecność tej świadomości jest zapewne zadziwiająca, uwzględniając
fakt, że transformacja systemowa stanowi proces nie mniej rewolucyjny niż
analizowane przez Marksa dziewiętnastowieczne rewolucje. Potężne zmiany, jakich
doświadczamy po 89 roku, wywracają do góry nogami struktury „tektoniczne”
polskiego społeczeństwa, uwalniając i konfrontując ze sobą ogromne siły
społeczne. Nie tylko bowiem w obszarze ekonomii, ale również w każdym innym,
transformacja wytwarza wielorakie pola konfliktów. A jednak w obrębie
publicystycznej „nadbudowy” zrobiono tak wiele, aby antagonistyczny aspekt
przemian, pominąć milczeniem. W ten sposób w miejsce świadomości przeciwieństw
wzniesiono ideę wspólnoty, która porozumiewa się sama z sobą za pomocą języka
spójności i konsensu. Duchowy filar tej wspólnoty tworzy autorytarny, bo nie
znoszący sprzeciwu, kult papieża. Polityczne rusztowanie zaś: prezydent
„wszystkich Polaków” – żywy emblemat narodowej jedności oraz ideowego centrum,
górujący „ponad podziałami”. Z kolei ekonomiczny mechanizm ożywia ortodoksyjny
neoliberalizm, ucieleśniany przez osobę prezesa NBP. Myślowym spoiwem, wiążącym
tę konstrukcję, pozostaje „Gazeta Wyborcza”, która w swym publicystycznym
brzuchu trawi wielogłosowy monolog inteligencji.
Wygląda na to, że obciążono nas kosztami realizacji utopii najgroźniejszego z
możliwych światów, a mianowicie utopii wspólnego świata – społeczeństwa
pogodzonego z sobą samym, bez sprzeczności i antagonizmów, w którym każdy
posiada należne sobie miejsce. Na ile silna, a jednocześnie fałszywa jest ta
wizja, świadczyć może użytek, jaki z pojęcia pokoju społecznego, czynią
apologeci katolickiego status quo. Nie ma wątpliwości, że kościół osiągnął w
Polsce wszystko, o co walczył: monopol na autorytet moralny, ustawę
antyaborcyjną, religię w systemie oświatowym, konkordat, obecność hierarchów
oraz symboli religijnych w instytucjach publicznych, wpływ na prawodawstwo
konstytucyjne czy stanowisko polskich władz odnośnie prawa europejskiego. Pokój
społeczny stoi jedynie na staży nienaruszalności tych zdobyczy, zaś powiązane z
nimi władzę i konflikt rozpuszcza w eterze wspólnoty religijnego konsensu. Ten,
który waży się ją kwestionować, staje się podżegaczem wojennym wśród piewców
braterstwa i miłości bliźniego.
A zatem świat publiczny w Polsce stał się łupem utopii doskonałej
wspólnoty. W takiej sytuacji walka przeciw niej powinna stać się
pierwszoplanowym zadaniem myślenia krytycznego. W jaki sposób jednak można ją
prowadzić, skoro oficjalne instytucje życia publicznego pozostają pod
nieodpartym urokiem konsensu? Pozostaje jeszcze cała przedinstytucjonalna sfera,
w ramach której rodzice molestowanych i bitych przez księży dzieci walczą o
prawa, pracownicy „restrukturyzowanych” przedsiębiorstw protestują przeciw
zwolnieniom i szwindlom swych pracodawców, ruchy kobiece opierają się
patriarchatowi, demonstranci występują przeciwko światowej hegemoni Ameryki,
bezrobotni ciągną do stolicy, domagając się godnego życia. Należy zatem
usytuować myśl tam, gdzie ludziom dzieje się krzywda, ale boją się o tym mówić,
gdzie tworzą się pierwsze formy oporu, gdzie zbierają się manifestanci.
Powtórzmy: myśl krytyczna, aby wypełnić się rzeczywistością, musi sięgnąć po
formułę reportażu z walk ulicznych, to znaczy powinna przemawiać głosem skargi,
niezadowolenia, nieposłuszeństwa, protestu, głosem tych wszystkich, którzy na co
dzień doświadczają poniżenia i marginalizacji.
[1] K. Marks, Tezy o Feuerbachu, przeł. S. Filmus, [w]: K. Marks, F. Engels:
Dzieła, T. 3, Warszawa 1961, str. 5.
[2] K. Marks, F. Engels, Manifest Komunistyczny, tłumacz nieznany, Warszawa
1949, str. 57.
[3] N. Chomsky and M. Foucault, Human Nature: Justice versus Power, [w:]
Foucault and his Interlocutors, University of Chicago press, Chicago 1997 za: Ch.
C. Lamert, G. Gillan, Michael Foucault – Teoria społeczna i transgresja, przeł.
D. Leszczyński i L. Rasiński, Warszawa – Wrocław 1999, PWN, str. 12.
[4] K. Marks, Przemówienie wygłoszone w rocznicę „The People’s Paper” 14
kwietnia 1856 r. w Londynie, przeł. Z. Bogucki, J. Nowacki, [w]: MED., T. 12,
Książka i Wiedza, Warszawa 1967, str. 3.