Tekst pochodzi z Aneksu Trybuny http://www.trybuna.com.pl/n_index.php?sel=aneks&date=2005-01-28&code=2005012805
Przemysław Wielgosz
Wyloguj się!
„No logo” Naomi Klein to książka, która właściwie nie
wymaga specjalnej reklamy. Jej sława dotarła do naszego prowincjonalnego kraju
już parę lat temu.
O „No logo” mówiono coraz częściej od serii antykapitalistycznych protestów
zainicjowanych pamiętnymi wydarzeniami w Seattle w roku 1999, gdy oryginalna
koalicja demonstrantów zerwała kolejną rundę rokowań w ramach Międzynarodowej
Organizacji Handlu (WTO). Wkrótce potem powszechnie uznano dzieło
trzydziestodwuletniej wówczas kanadyjskiej dziennikarki za biblię rodzącego się
w ogniu efektownych zamieszek ruchu alterglobalistycznego (zwanego przez media
złośliwie ruchem antyglobalistycznym).
Fotogeniczna i błyskotliwa autorka „No logo” szybko stała się medialną gwiazdą.
Najlepszym dowodem potwierdzającym tę tezę były poświęcone jej okładka i długi
artykuł w „Wysokich Obcasach” na ładnych parę miesięcy przed polską premierą
książki. Gdy wreszcie ta kultowa praca pojawiła się w polskich księgarniach,
musimy przyznać, że wrzawa wokół niej czyniona nie była nieuzasadniona.
Nie dość bowiem, że rzecz została świetnie napisana, że czyta się ją doskonale,
to jeszcze w tak atrakcyjnej formie autorka serwuje nam potężną porcję wiedzy i
krytyki społecznej. Tematem „No logo” jest dominująca dziś w świecie
neoliberalna postać kapitalizmu.
Klein zaczyna swą analizę od jej najbardziej efektownych przejawów. Przygląda
się tym formom neoliberalizmu, które przenikają codzienne życie zwykłych ludzi.
W tej właśnie roli występuje w jej książce tytułowe „logo”. Punktem wyjścia jest
tu niezwykła kariera logo, czyli marki handlowej w ciągu ostatniej dekady.
Autorka opisuje kolejne etapy markowej ofensywy, która gruntownie przekształciła
handel w latach 90. Ukazuje, jak wielkie koncerny w rodzaju Nike, GAP, czy
Disneya postanowiły rozszerzyć swą ofertę i obok sprzedaży tradycyjnych towarów,
takich jak sportowe obuwie, ubrania, czy filmy dla dzieci, oferować klientom też
ometkowany styl życia.
Nowe strategie marketingowe skierowane przede wszystkim do młodzieży miały
przekonać odbiorców, że dopiero zakup markowego towaru pozwoli im być kimś
wartościowym. Markowa konsumpcja miała być bramą do świata, w którym wszyscy są
młodzi, piękni, cool i w porzo. Komercjalizacja nie tylko zaatakowała subkultury
młodzieżowe, ale też zaczęła je kreować.
Sport, muzyka, kultura, sztuka, a także polityka, edukacja i medycyna stały się
obiektami ingerencji koncernów. Wszechobecny sponsoring doprowadził do
faktycznego uzależnienia każdej z tych dziedzin od woli korporacyjnych
darczyńców. W ten sposób Ameryka lat 90. została skutecznie ometkowana.
Skomercjalizowano niemal całą przestrzeń publiczną i niemal całe życie prywatne.
Oznaczało to niebotyczny wzrost zysków właścicieli marek.
Klein nie zatrzymuje się jednak na poziomie opisu markowej ofensywy. Kanadyjska
pisarka podkreśla, że tryskający kolorami i mieniący się szykownym blaskiem
świat wielkich markowych sklepów to zaledwie krucha fasada, za którą ukrywa się
zdecydowanie mniej przyjemna rzeczywistość. Można zauważyć, że
podporządkowane dogmatom neoliberalizmu społeczeństwo rozdzierane jest przez
pewną zasadniczą sprzeczność. Z jednej strony mamy uwodzące bogactwo magicznego
świata konsumpcji, z drugiej pogłębiające się problemy społeczne: bezrobocie,
biedę, niepewność, polityczny nihilizm, przemoc. Sprzeczność ta jest jednak
tylko pozorna.
Klein zastanawia się, jak możliwa była ekspansja marek w świecie pogrążonym w
kryzysie, jak możliwy jest rozbuchany konsumpcjonizm w sytuacji rosnącej
niepewności zatrudnienia, malejących płac i powszechnej pauperyzacji klas
średnich.
Okazuje się, że sytuacja ta nie była konsekwencją jakiejś ogólnej prosperity,
ale praktyk monopolistycznych oraz zastępowania instytucji publicznych, w tym
państwa, przez kapitał prywatny. Zasadniczą rolę odegrało tu ograniczenie ilości
możliwych wyborów, rugowanie mniejszej konkurencji przez wielkie koncerny,
korporacyjna monopolizacja rynku i utowarowienie coraz to nowych sfer życia
jednostek.
To nie popyt napędza zyski właścicielom wielkich marek. Co więcej, wzrost
popytu, czyli wzrost powszechnej pomyślności, byłby dla nich zabójczy.
Paradoksalnie żywią się oni przede wszystkim skutkami ogólnego kryzysu, który
potrafią przekształcić w dyktaturę podaży. Monopolista wcale nie potrzebuje
zasobnych konsumentów, wie bowiem, że także konsumenci biedni są na niego
skazani.
Dla zawrotnej kariery marek nie trzeba było wzrostu płac potencjalnych nabywców,
ale zniszczenia przestrzeni publicznej, prywatyzacji usług publicznych,
bankructwa publicznej edukacji i opieki medycznej, likwidacji domów kultury i
braku pieniędzy na inne instytucje kulturalne (teatry, muzea, kina).
Neoliberalne spustoszenie oczyściło grunt przed ekspansją koncernów.
Według Klein, proces ometkowania kultury wpisuje się zatem w ogólną tendencję do
prywatyzacji przestrzeni publicznej. Mówiąc innym słowy, stanowi on część
zjawiska zastępowania demokratycznych, czyli kontrolowanych i nakierowanych na
realizację dobra wspólnego instytucji życia społecznego przez niekontrolowane
firmy prywatne, które nastawione są wyłącznie na zysk. Inną neoliberalną
zdobyczą generującą zyski tych firm są zmiany w stosunkach pracy, które
wprowadzano od lat 80. pod ogólnym hasłem „liberalizacji kodeksów pracy”.
Najważniejszą z nich pozostaje, wedle Klein, uelastycznienie zatrudnienia.
Zjawisko to jest kluczowe dla zrozumienia neoliberalnej formy kapitalizmu,
więcej nawet, jego rozprzestrzenianie się karze mówić o nowej „kwestii
robotniczej” (inaczej niż rewolucja technologiczna, która wbrew swym prorokom
niczego w tej kwestii nie zmienia).
Masowe pojawienie się zatrudnionych w tzw. nieregularnych stosunkach pracy: w
niepełnym wymiarze, na czas określony, na umowę o dzieło, samozatrudnionych,
podwykonawców stworzyło nową kategorię pracowników. To pracujący biedacy.
Do niedawna posiadanie pracy wiązało się z gwarancją uczestnictwa w korzyściach
z gospodarczego rozwoju. Mieć pracę znaczyło nie być biednym. Dziś już tak nie
jest. Można pracować i jednocześnie cierpieć biedę. Można mieć pracę, a
jednocześnie być wykluczonym.
Dla jednej trzeciej zatrudnionych w Europie i USA oraz dla 60 proc.
zatrudnionych w Trzecim Świecie praca jest właściwie już tylko formą represji,
jaką kapitalistyczne państwo poddaje przedstawicieli klas podporządkowanych.
Fakt ów karze podchodzić z rezerwą do rozmaitych statystyk bezrobocia. Mówią
one, ilu ludzi ma pracę, ale nie mówią nic o jej jakości i treści społecznej.
Drugą stroną tego stanu rzeczy jest oczywiście uszczuplenie masy płacowej o
wielkość, której przedsiębiorstwa nie muszą wypłacać swym zderegulowanym
pracownikom (a zarabiają oni od 20 do 40 proc. mniej niż pracownicy regularni).
Oto więc mamy rozwiązanie kolejnej tajemnicy wzrostu zysków przy jednoczesnym
spowolnieniu rozwoju.
W planie ponadnarodowym destabilizacja stosunków pracy uzupełniona została przez
relokację produkcji. Pojęciem tym oznacza się tendencję do przenoszenia zakładów
wytwórczych wielkich euroamerykańskich i japońskich firm do biednych krajów
Południa. Odbywa się ona pod jakże pociągającymi hasłami inwestycji. W
rzeczywistości jednak sprzyja nie rozwojowi, ale reprodukcji, a nawet
pogłębianiu zacofania obszarów, na których relokuje się produkcję. Spowodowane
jest to przede wszystkim półniewolniczymi stosunkami pracy (12 – 16-godzinny
dzień pracy), przerażająco niskimi płacami, które stanowią główny atut
przyciągający „inwestorów” na Południe (mniej niż dolara za godzinę – przy czym
często zdarza się, że owo mniej oznacza 13 centów za godzinę harówki w
nieludzkich warunkach) oraz ultraliberalnymi przepisami pozwalającymi
korporacjom przez wiele lat nie płacić żadnych podatków w krajach, gdzie
proceder ów się odbywa.
Jakikolwiek postęp w tych dziedzinach oznaczałby ich natychmiastowe odejście.
Dlatego miraż rzekomych korzyści z napływu kapitału skłania lokalne rządy do
brutalnego powściągania wszelkich demokratycznych zapędów taniej siły roboczej,
a nawet do dalszego obniżania jej kosztów. Dzięki tak sprzyjającym
okolicznościom korporacje w rodzaju Nike mogą sprzedawać swe produkty po cenach
przekraczających koszty nawet o kilkadziesiąt razy. Analiza przedstawiona w
książce Naomi Klein nie pozostawia wątpliwości co do charakteru neoliberalnej
restrukturyzacji gospodarek na przełomie XX i XXI w. Wbrew wielu powierzchownym
interpretacjom jej krytyczne przesłanie wzywa nie tylko do porzucenia
konsumpcyjnej fascynacji ometkowanymi towarami, która czyni z nas niewolników
marek. W rzeczywistości Klein kreśli projekt radykalnego ruchu politycznego.
Jego celem nie ma być walka z kulturowymi skutkami neoliberalizmu, ale z jego
polityczno-klasowymi fundamentami. Tak właśnie należy rozumieć przedstawione i
jednoznacznie rewindykowane przez kanadyjską autorkę formy społecznego ruchu
oporu przeciw globalizacji neoliberalnej.
Klein podkreśla jego różnorodność, ale też odmienność od pluralistycznej
polityki lewicy postmodernistycznej, do której sama w przeszłości należała.
Jeżeli bowiem ta ostatnia skupia się prawie wyłącznie na kwestiach obrony
rozmaitych mniejszości, nie stawiając w polu swych zainteresowań wyzysku,
państwa, struktury klasowej, imperializmu, to alterglobaliści odzyskali je w
uprawianej przez siebie krytyce neoliberalizmu.
„No logo” było krokiem milowym w tym procesie. Perspektywa, jaką kreśli Klein, a
wraz z nią inni autorzy alterglobalistyczni, tacy jak Noam Chomsky, Walden Bello,
Wandana Shiva, Samir Amin, nie ogranicza się do jakże słusznego hasła „wyloguj
się”. Ukazuje bowiem daremność wszelkich prób ucieczki od presji ometkowanego
świata.
Ani obrona zagrożonej suwerenności kultur lokalnych, ani tym bardziej tzw.
alternatywny styl życia (który zawsze jest tylko konsumpcjonizmem inaczej) nie
są dla Klein żadnym rozwiązaniem. Nie wystarczy bojkotować buty Nike'a, omijać
bary McDonald'sa, nie tankować benzyny na stacjach Shella i starać się nie
używać oprogramowania Microsoftu, chociaż zachowania takie są godne
rozpropagowania już choćby dlatego, że stanowią skuteczną metodę wywierania
nacisku na kierownictwa firm ponadnarodowych (o czym przekonały się i Shell, i
McDonald's).
Bardziej etyczne podejście do konsumpcji to jedynie pierwszy etap odzyskiwania
ometkowanej przestrzeni publicznej. Rzeczywistym wyjściem jawi się natomiast
radykalna zmiana stosunków społecznych. Tylko ona będzie w stanie stworzyć
warunki dogodne dla skutecznego odłączenia się od wszędobylskich macek markowego
Matriksa.
--------------------------------------------------------------------------------
Naomi Klein „No logo”, przeł. Hanna
Pustuła, wydawnictwo Świat Literacki 2004, str. 507
--------------------------------------------------------------------------------
Przemysław Wielgosz