Tekst jest rozwinięciem referatu wygłoszonego na spotkaniu mazowieckiego ATTAC w grudniu 2004
Piotr Szumlewicz
Pochwała protekcjonizmu
W ciągu ostatnich 20 lat nie zmniejszyła się skala problemów
społecznych na świecie, a wiele negatywnych zjawisk nasiliło się. Co roku umiera
z głodu 15 milionów dzieci.[1] Łącznie około 815 milionów ludzi na świecie
cierpi głód i niedożywienie. 3 miliardy ludzi usiłuje przeżyć za mniej niż 2
dolary dziennie, 1,3 miliarda – żyje za mniej niż 1 dolar dziennie. W latach
90-tych ponad 100 milionów dzieci zmarło z chorób i głodu. Można było temu
zapobiec za cenę dwudniowych światowych wydatków na cele wojskowe. Co piąty
dorosły w krajach rozwijających się jest analfabetą. 1,5 miliarda ludzi nie ma
dostępu do wody pitnej i odpowiednich warunków sanitarnych. Codziennie umiera z
tego powodu kilkanaście tysięcy ludzi. 250 milionów dzieci poniżej 15 roku życia
jest zmuszanych do pracy zarobkowej. Masowej nędzy towarzyszy olbrzymie
rozwarstwienie. Majątek trzech najbogatszych ludzi na świecie jest więcej wart
niż roczny dochód 600 milionów najbiedniejszych, a majątek pięciuset
najzamożniejszych przekracza już roczny dochód połowy ludzkości.
Jeszcze na początku lat 70-tych dokonywał się dosyć zrównoważony rozwój
światowej gospodarki. Kolejne państwa wydobywały się ze skrajnego zacofania i
wkraczały na drogę postępu społecznego. Przy czym wszystkie kraje, które w tym
czasie osiągnęły znaczące sukcesy, prowadziły podobną politykę makroekonomiczną.
Opierała się ona na dominującej roli sektora publicznego, tworzeniu planów
centralnych, subwencjach do eksportu i ochronie rynku wewnętrznego. Wbrew
stereotypom, różnica między gospodarkami bloku wschodniego i zachodniego nie
była radykalna, ponieważ w obydwu sektor państwowy odgrywał olbrzymią rolę tak w
wytwarzaniu, jak i podziale dochodu narodowego. Nawet instytucje kojarzone
dzisiaj z neoliberalnym kursem reform, jak Bank Światowy, do lat 80-tych nie
naciskały na prywatyzację, a jedynie na restrukturyzację sektora państwowego w
celu zwiększenia jego wydajności.
Kolejne generacje krajów rozwijających się stopniowo odchodziły od tak dużej
roli państwa. Niektóre z nich osiągnęły znaczący wzrost PKB (np. Indie), ale do
dziś niewielkim oazom bogactwa towarzyszą w nich olbrzymie oceany nędzy. Są to
kraje w znacznej mierze zależne od inwestycji zagranicznych i nie posiadające
ochrony przed atakami kapitału spekulacyjnego. Stopniowo zwiększał się w nich
nacisk na liberalizację handlu i malały subwencje do eksportu. Metody
bezpośredniej interwencji państwa w gospodarkę zastąpiono surową dyscypliną
budżetową i walką z inflacją. Zarazem od lat 80-tych BŚ zmienił swoją politykę i
zaczął wymuszać prywatyzację przedsiębiorstw publicznych. Między innymi ze
względu na implantację programów dostosowawczych BŚ i Międzynarodowego Funduszu
Walutowego państwa utraciły możliwości prowadzenia autonomicznej polityki. Nową
filozofią światowej gospodarki stał się konsensus waszyngtoński. Jego główne
zasady wyrażają się w kilku nośnych hasłach: utrzymuj dyscyplinę budżetową,
obniżaj stopy podatkowe, rozszerzając bazę, od której pobiera się podatki,
liberalizuj politykę kredytową, liberalizuj przepływy kapitałowe, liberalizuj
handel, prywatyzuj majątek państwowy, wprowadzaj deregulację, znoś bariery dla
firm, szanuj gwarancje dla praw własności. Realizacja wszystkich tych postulatów
prowadzi do utraty przez państwo instrumentów kontrolnych i wzrostu znaczenia
międzynarodowych korporacji.
Skutki neoliberalnych reform okazały się fatalne. Lata 90-te były pierwszą
dekadą po II wojnie światowej, w której podstawowe wskaźniki socjalne uległy
znaczącemu regresowi w kilkudziesięciu krajach świata. Przy czym szczególnie
wiele patologicznych zjawisk miało miejsce w państwach najbiedniejszych, których
dystans względem rozwiniętego świata uległ radykalnemu zwiększeniu. Sytuacja
najuboższych regionów, mimo postępu technologicznego i znacznie większych
możliwości produkcji i dystrybucji dóbr pogorszyła się. 54 kraje były na
początku XXI wieku biedniejsze niż w 1990 r. W 21 krajach większy odsetek
ludności głodował. W 34 państwach średnia długość życia spadła. W latach
1981-2001 ilość ludzi żyjących poniżej 2 dolarów dziennie w parytecie siły
nabywczej, z wyłączeniem Chin, wzrosła o ponad pół miliarda, w tym w Azji
Południowej o 238 milionów, a w Afryce Subsaharyjskiej o 226 milionów. Tylko w
32 z 99 badanych przez FAO krajów rozwijających się zanotowano w latach 90-tych
spadek ilości ludzi niedożywionych. Na początku XXI wieku ONZ postawiło sobie
ambitne cele zmniejszenia o połowę skali nędzy na świecie do 2015 r. Niestety,
zgodnie z raportami ONZ, przy zachowaniu obecnych tendencji najbiedniejszy
region świata, czyli Afryka Subsaharyjska nie osiągnie redukcji ubóstwa o połowę
do 2147 r., zaś podobnej redukcji śmiertelności dzieci aż do 2165 r.! W latach
90-tych pogarszały się również wskaźniki makroekonomiczne. Deficyt handlowy
krajów rozwijających się w latach 90-tych wzrósł w porównaniu z latami 70-tymi o
3%, a średnie tempo wzrostu PKB spadło o 2%. Neoliberalna ofensywa przyczyniła
się do umocnienia i utrwalenia negatywnych trendów, które do dzisiaj nie zostały
zahamowane. Prywatyzacja strategicznych sektorów gospodarki w ubogich krajach,
zniesienie większości instrumentów ochrony lokalnych producentów i otwarcie
słabo rozwiniętych rynków walutowych na ataki kapitału spekulacyjnego
doprowadziło do fatalnych skutków społecznych i zaprzepaściło osiągnięcia
wcześniejszych dekad. W ciągu sześciu lat 1995-2000 doszło do ośmiu potężnych
kryzysów finansowych, które wybuchły w bezpośrednim następstwie zliberalizowania
krajowych rynków finansowych (Meksyk, Ekwador, Argentyna, Wenezuela, Korea Płd.,
Tajlandia, Indonezja i Rosja). Spadek PKB sięgnął średnio w tych krajach około
20% i wiązał się z olbrzymimi kosztami społecznymi. Finansjeryzacja gospodarki
uczyniła ją bardziej wrażliwą na kryzysy, potęgując i utrwalając odchylenia od
stanu równowagi. Przy czym jedynym krajem z Azji Wschodniej, któremu udało się
uniknąć kryzysu, była Malezja. Jako jedyna zachowała ona instrumenty blokujące
przepływ kapitału spekulacyjnego i tym samym autonomię w polityce walutowej.
W połowie lat 90-tych wraz z rozwojem ruchu alterglobalistycznego nakreślono
propozycje walki z negatywnymi trendami w światowej gospodarce. Mimo
wewnętrznego zróżnicowania ruch alterglobalistyczny jest dzisiaj zgodny co do
konieczności realizacji kilku celów. Po pierwsze jest to zniesienie rajów
podatkowych, których istnienie prowadzi do spadku wpływów do budżetu
poszczególnych państw narodowych i pozwala koncernom na fikcyjne przenoszenie
zysków do stref pozbawionych kontroli. Po drugie jest to opodatkowanie kapitału
spekulacyjnego. Jego swobodny obrót prowadzi do braku równowagi walutowej, a w
konsekwencji do gwałtownych kryzysów makroekonomicznych. Po trzecie należy
odrzucić dotychczasowy system patentowy, który zapewnia minimum ochrony
patentowej do 20 lat. Ochrona patentowa kosztuje kraje ubogie 40 mld dolarów
rocznie, a także życie wielu ludzi, którzy nie mają dostępu chociażby do wielu
leków. Obecne regulacje hamują też rozwój technologiczny w krajach biednych i
przyczyniają się do ich dalszej pauperyzacji. Po czwarte jest to redukcja
zadłużenia krajów rozwijających się, które wzrosło w ciągu ostatnich 20 lat
czterokrotnie. Same koszty obsługi długu właściwie uniemożliwiają biednym
państwom prowadzenie polityki prorozwojowej. Wreszcie, po piąte, część krytyków
obecnego kształtu światowej gospodarki postuluje zniesienie pomocy producentom
krajowym przez państwa bogate. Coraz więcej ekonomistów przyznaje, że bez
zniesienia rażących asymetrii w stosunkach międzynarodowych poziom nędzy na
świecie będzie rósł. Między innymi dlatego coraz popularniejsza jest doktryna w
pełni zglobalizowanego świata, czyli zbudowania jednolitego rynku światowego, do
którego wszystkie kraje miałyby równy dostęp. Zwolennicy tego poglądu sugerują,
że jedynym w pełni globalnym rynkiem jest dzisiaj rynek finansowy. Począwszy od
lat 80-tych większość krajów ubogich radykalnie zmniejszyło cła, zniosło
większość subwencji, jak też zliberalizowało rynki walutowe i przyspieszyło
proces prywatyzacji. Jednak poziom protekcjonizmu w krajach bogatych wcale nie
uległ redukcji, a jedynie przyjął nieco bardziej ukryte formy.
Każdy z tych postulatów można interpretować jako powrót do zasad „uczciwego”,
globalnego kapitalizmu, czyli równych warunków startu w międzynarodowej
konkurencji wolnorynkowej. Tymczasem nawet po spełnieniu powyższych celów
sytuacja nie musiałaby się zmienić, biorąc pod uwagę siłę gospodarczą
poszczególnych regionów świata. Ich sytuacja jest odmienna i dlatego, aby wejść
na ścieżkę szybkiego wzrostu, kraje ubogie musiałyby być uprzywilejowane, a nie
tylko nabyć prawo do równej konkurencji z krajami bogatymi. W biednych państwach
nie istnieje bowiem potencjał ekonomiczny, wystarczający do konkurencji ze
światem rozwiniętym. Między innymi dlatego zniesienie barier handlowych w
dłuższej perspektywie nie przyczyniłoby się do poprawy warunków życia w krajach
biednych, a mogłoby prowadzić do pogorszenia jakości życia w bogatych regionach.
Zresztą już dzisiaj w niektórych ubogich państwach rośnie eksport, ale
zwiększany jest on przez filie firm zachodnich, które w Trzecim Świecie znajdują
tanią siłę roboczą. Ponadto koncerny międzynarodowe mają wystarczającą siłę, aby
po zniesieniu barier celnych wyeliminować konkurencję z krajów ubogich,
chociażby przez krótkoterminową sprzedaż poniżej kosztów produkcji. Z drugiej
strony szybkie zniesienie ograniczeń handlowych w wielu częściach świata
doprowadziło do załamania produkcji rodzimej i tym samym radykalnego pogorszenia
jakości życia społeczeństwa. Przykładowo w Nigerii, Tanzanii i Wybrzeżu Kości
Słoniowej likwidacja niektórych barier celnych spowodowała zalanie rynku tanimi
wyrobami tekstylnymi z importu i w konsekwencji załamanie produkcji rodzimej.
Otwarcie handlowe często zatem prowadzi do efektu odwrotnego od zakładanego.
Mianowicie najpierw ceny są obniżane, ale w wyniku załamania rynku krajowego i
wzrostu bezrobocia płace realne spadają. W konsekwencji warunki życia pogarszają
się. Z tej perspektywy można wątpić, czy remedium na problemy krajów biednych
jest zniesienie ceł i subwencji w skali świata. Największym problemem Afryki
Subsaharyjskiej nie jest niski poziom eksportu, lecz niski popyt wewnętrzny.
Sytuacja jest nieco paradoksalna. Oto bowiem postuluje się wzrost eksportu
produktów rolniczych z krajów biednych, a tymczasem społeczeństwa tych krajów
głodują! Cóż z tego, że eksport rósłby, jeżeli warunki życia ciągle pogarszałyby
się (taka sytuacja jest np. od kilku lat w Polsce)? Opracowanie strategii
wzrostu eksportu z krajów ubogich nie jest więc kwestią kluczową. Pytanie
podstawowe brzmi: co zrobić, aby ubogie kraje mogły wyżywić swoich obywateli?
Otwarcie rynku i ulegnięcie presji organizacji światowego handlu to pomysł na
uczynienie z państw biednych stref wolnocłowych dla zachodnich korporacji, które
mogłyby eksportować towary do swoich rodzimych krajów, przy niższych kosztach
produkcji. Taka strategia nie gwarantuje trwałego rozwoju i poprawy warunków
życia biednych społeczeństw.
Bardzo groźnym i na dodatek irracjonalnym ekonomicznie elementem wizji
„zglobalizowanego świata” jest też postulat prywatyzacji przedsiębiorstw
państwowych. Prywatyzacja w krajach ubogich osłabia strategiczne możliwości
rozwoju, a niekiedy prowadzi do powstawania monopoli prywatnych, kontrolowanych
przez kapitał zagraniczny. Często temu procesowi towarzyszy spadek jakości
usług, a niekiedy również znaczny wzrost cen (szczególnie tyczy się to tak
ważnych dóbr i usług jak energia, gaz czy środki komunikacji). Dane empiryczne
nie potwierdzają również tez o wyższej wydajności firm prywatnych nad
państwowymi w krajach ubogich. Przykładowo z badań nad funkcjonowaniem
przedsiębiorstw państwowych w Kenii, przeprowadzonych przez B. Grosh, wynika, że
w żadnej z gałęzi przemysłu przeciętna efektywność firm państwowych nie była
gorsza od efektywności firm prywatnych. Oczywiście prywatyzacja przyczynia się
też prawie zawsze do wzrostu nierówności społecznych.
Z perspektywy emancypacyjnej oczywiście niezwykle pożądane są ogólnoświatowe
regulacje, mające na celu poprawę warunków pracy, wzrost wynagrodzeń
pracowników, gwarancje socjalne, bezpłatny dostęp dla każdej jednostki do
podstawowych dóbr i usług. Tym niemniej przy obecnym układzie sił na świecie
wydaje się wątpliwe, aby te postulaty stały się celami takich organizacji jak BŚ
czy MFW. Dlatego skuteczniejszą formą oporu przeciwko neoliberalnej globalizacji
może dziś być wsparcie dla lokalnych bloków politycznych, zdolnych do sprzeciwu
względem nacisków wielkiego biznesu. Niewątpliwie przywódcy takich bloków sami
mogliby realizować bardzo niesprawiedliwy program, jednak brak takich bloków nie
daje nawet możliwości prowadzenia prorozwojowej polityki. Polityczna autonomia
stanowi zatem warunek wstępny odrzucenia neoliberalnej hegemonii. Dopiero zmiana
istniejącego układu sił umożliwiłaby poszczególnym regionom prowadzenie
skutecznej walki o bardziej sprawiedliwy świat. Małe pojedyncze kraje pozbawione
potencjału gospodarczego nie są w stanie przeciwstawić się naciskom światowego
biznesu, który dysponuje odpowiednimi narzędziami, aby w razie sprzeciwu
doprowadzić je do ruiny. Jedyną drogą do zahamowania negatywnych trendów w
krajach ubogich jest zatem tworzenie bloków ekonomicznych na wzór Unii
Europejskiej, czyli organizmów, które byłyby w stanie stawić polityczny i
ekonomiczny opór wobec MFW i BŚ oraz stworzyć długoterminowy program
propopytowej polityki makroekonomicznej, opartej na własnym, szerokim rynku
zbytu.
Jedyną szansą dla Afryki jest stworzenie czegoś w rodzaju bloku
socjalistycznego, opierającego się na nacjonalizacji podstawowych sektorów
przemysłowych, polityce szybkiej industrializacji, subsydiowanego eksportu,
selektywnego dopuszczania kapitału zagranicznego i niezależności w polityce
monetarnej. To projekt mało realny, ale niezależnie od drogi rozwoju bloku
afrykańskiego sam fakt jego istnienia dałby mu szansę oporu wobec roszczeń ze
strony światowego biznesu. W przypadku Afryki rola instytucji na wzór
państwowych jest szczególnie ważna. Nie ma bowiem na świecie kraju, który
dokonałby szybkiej industrializacji bez dominującej roli państwa. Częściowo
wbrew intuicjom Marksa okazało się, że socjalizm stał się najbardziej skutecznym
systemem ekonomicznym w krajach zacofanych. Na dzień dzisiejszy warunkiem
możliwości wejścia krajów biednych na ścieżkę szybkiego wzrostu i poprawy
warunków życia jest powszechny dostęp do czystej wody, energii i żywności. Nie
ma zaś dzisiaj innego podmiotu poza państwem (lub blokiem państw), który byłby w
stanie zapewnić realizację tego typu celów.
Obecnie 1,6 mld ludzi na świecie nie ma dostępu do prądu. Spośród osób
pozbawionych elektryczności, cztery osoby na pięć żyją w strefach rolniczych
krajów ubogich, najwięcej w Afryce. Popularne dzisiaj postulaty zapewnienia
całej ludzkości dostępu do Internetu i włączenia wszystkich ludzi w gospodarkę
wiedzy są więc być może słuszne, trudno jednak traktować je poważnie. Bez
zaspokojenia potrzeb biologicznych, powszechnej elektryfikacji i bezpłatnej
edukacji nie ma sensu mówić o trwałym rozwoju. Doświadczenia historyczne
pokazują zaś, że najszybsza industrializacja zachodzi w gospodarce w mniejszym
lub większym stopniu znacjonalizowanej i tylko dzięki znacznej roli centralnego
sterowania jest możliwy szybki skok cywilizacyjny. Obecnie Afryka nie powinna
zatem otwierać się na rynek światowy, gdyż nie sprosta konkurencji. Początek jej
rozwoju właściwie musi być taki sam, jak w bloku wschodnim, czyli bardzo szybka
industrializacja, realizowana przez inwestycje w nowe siły wytwórcze. Podobnie
jak w byłym bloku wschodnim, kraje afrykańskie powinny dążyć do wypracowania
własnej struktury przemysłowej przynajmniej na elementarnym poziomie. W dłuższej
perspektywie sojusz afrykański powinien zaś dążyć do zawierania umów z krajami
bardziej rozwiniętymi na wzajemne ulgi celne – eksportowe na produkty rolne i
surowce, i importowe na nowe technologie. Póki co jednak kluczowym celem krajów
afrykańskich powinno być stworzenie własnej infrastruktury i szybka
industrializacja. Lepszą drogą dla ubogich państw jest więc tworzenie
autonomicznego programu rozwoju niż otwieranie się na rynek światowy pozbawiony
ceł i dopłat.
Niestety póki co szanse na stworzenie tego typu bloku w Afryce nie są zbyt
wielkie. Co pewien czas można usłyszeć od znanych dziennikarzy i polityków, że
bieda prowadzi w konsekwencji do nasilenia wojen, stąd też pomoc ubogim krajom
jest chociażby pragmatycznie opłacalna. Stany Zjednoczone jednak wiedzą co
robią, przeznaczając groszowe kwoty na pomoc krajom Trzeciego Świata i
torpedując funkcjonowanie ONZ. Ubóstwo bowiem tak w skali świata, jak i
poszczególnych krajów jest czynnikiem utrudniającym skuteczną formę sprzeciwu.
Dlatego też im Afryka będzie biedniejsza, tym mniej słyszalne będą protesty jej
mieszkańców. Mimo to jednak w latach 90-tych pojawiły się nowe formy współpracy
regionalnej w Afryce. Największym podmiotem politycznym kontynentu, który
zrzesza wszystkie kraje afrykańskie i pełni funkcje mediatora w konfliktach
między poszczególnymi państwami jest Organizacja Jedności Afrykańskiej. Istnieje
ona od 1963 r. i póki co nie ma wyraźnych trendów do jej dalszego rozwoju. Od
niedawna jednak zaczęły się pojawiać pewne tendencje zjednoczeniowe. Od 1991 r.
istnieje Afrykańska Wspólnota Gospodarcza, której ścisła integracja jest
projektem na najbliższe 25 lat. Od 1992 r. zacieśnia się współpraca Wspólnoty
Gospodarczej Afryki Zachodniej, obejmująca Kenię, Tanzanię i Ugandę. Od 1994 r.
istnieje silnie zintegrowana Środkowoafrykańska Wspólnota Gospodarcza i
Walutowa, obejmująca Kamerun, Kongo, Gabon, Gwineę Równikową, Republikę
Środkowoafrykańską i Czad, która już podjęła wspólne działania na rzecz wzrostu
wydajności rolnictwa oraz walki z głodem i biedą na wsi. Te słabe dzisiaj
organizacje być może staną się w niedalekiej przyszłości zaczątkiem trwałego i
szerokiego sojuszu politycznego.
Afryka przypuszczalnie jeszcze przez długie lata nie dokona głębszego
zjednoczenia, jednak procesy integracyjne w obrębie bloków quasi-kontynentalnych
niewątpliwie w ostatnim czasie się nasiliły. Kryzysy walutowe, które przeszły
przez Azję Wschodnią w latach 90-tych, dały do myślenia przywódcom krajów
rozwijających się. Tylko w minionym roku ujawniły się procesy zjednoczeniowe w
dwóch częściach świata. W niedalekiej przyszłości mogą one zmienić zasady
światowej gospodarki i doprowadzić do marginalizacji MFW, co wydaje się dzisiaj
najbardziej pilnym zadaniem dla wszystkich tych, którzy sprzeciwiają się
światowemu ubóstwu i bezrobociu.
Od 1967 r. istnieje ASEAN, czyli blok Azji Środkowo-Wschodniej, założony przez
Filipiny, Indonezję, Malezję, Singapur i Tajlandię. Potem przystępowały do niego
kolejne państwa – Brunei, Wietnam, Laos, Birma i Kambodża. W minionym roku
doszło do olbrzymiej fuzji, a mianowicie ASEAN podpisał wstępną deklarację o
współpracy z Chinami, zapowiadając szybkie zacieśnianie współpracy tak
ekonomicznej, jak i politycznej. Będzie to sojusz obejmujący ponad 2 miliardy
ludzi i jedna z największych potęg politycznych i ekonomicznych na świecie.
Budzi on nadzieję o tyle, że polityka chińska, mimo wszystkich swoich wad
(fatalne warunki pracy, brak związków zawodowych, rosnące rozwarstwienie
społeczne), ukształtowała autonomiczną drogę rozwoju, która odnosi spore sukcesy
odnośnie wielu ważnych wskaźników jakości życia (w latach 1981-2001 ilość ludzi
żyjących poniżej 1 dolara dziennie zmniejszyła się w Chinach o 394 miliony).
Chiny zachowują rozbudowany sektor państwowy, chroniąc przed upadłością
przedsiębiorstwa publiczne, a ponadto bardzo stopniowo i selektywnie włączają
poszczególne segmenty gospodarki w orbitę konkurencji światowej. Związek państw
ASEAN z Chinami stwarza szansę na ich uniezależnienie się od nacisków MFW czy BŚ.
Oczywiście pozostaje wielkim wyzwaniem dla azjatyckiej lewicy, aby w tej nowej,
bardziej sprzyjającej sytuacji, powstawały związki zawodowe, poprawiały się
warunki pracy czy rozszerzał się zakres pomocy socjalnej.
Z drugiej strony kilka miesięcy temu pojawił się nowy, nieoczekiwany projekt,
który został przedstawiony i wstępnie zaakceptowany w Ameryce Łacińskiej.
Państwa należące do dwóch obszarów objętych porozumieniami o współpracy
gospodarczej – Mercosur (Argentyna, Brazylia, Paragwaj i Urugwaj) oraz Wspólnota
Andyjska (Boliwia, Ekwador, Kolumbia, Peru i Wenezuela), a także Chile, Gujana i
Surinam podpisały porozumienie o rozpoczęciu regionalnej integracji w ramach
Południowoamerykańskiej Wspólnoty Narodów. Inicjujący spotkanie prezydent Peru
zadeklarował, aby ten nowy blok jak najszybciej wprowadził wspólną walutę i
zniósł granice wewnętrzne na wzór Unii Europejskiej.
Pojawienie się nowych bloków może zmienić polityczną i ekonomiczną mapę świata i
zwiększyć szanse autonomicznego rozwoju poszczególnych regionów. Takie podmioty
mogłyby skuteczniej odpierać roszczenia MFW i BŚ, wypracowując własną strategię
działania i uniezależniając się częściowo od presji światowego biznesu. Tylko
prorozwojowa polityka oparta na rozbudowanych świadczeniach socjalnych i
znacznej roli instytucji publicznych w tworzeniu miejsc pracy może szybko
zmniejszyć poziom ubóstwa w skali globalnej. W świecie podzielonym na bloki
pojawiłyby się nowe podmioty demokratycznego nacisku i w tym sensie również dla
ruchów alterglobalistycznych nowe punkty odniesienia. Na pewno daleka jest droga
do ogólnoświatowych partii czy związków zawodowych, ale perspektywa rozwoju
instytucji politycznych działających w obrębie bloków staje się coraz bardziej
prawdopodobna. Dzięki nim gospodarka być może już wkrótce w większym stopniu
zostanie poddana demokratycznej kontroli.
[1] Dane pochodzą z raportów ONZ i OECD oraz z kolejnych numerów pisma My a
Trzeci Świat. Rekonstruując historię gospodarki światowej korzystałem głównie z
opracowania P. Bożyka, Zagraniczna i międzynarodowa polityka ekonomiczna,
Warszawa 2004 i R. Piaseckiego, Rozwój gospodarczy a globalizacja, Warszawa
2003.