Zbigniew Marcin Kowalewski
Życie i śmierć boliwijskiego rewolucjonisty
Przedmowa do polskiego wydania książki Guido „Inti” Peredo
pt. „Moja kampania u boku Che”
(opublikowanej w całości w czasopiśmie „Rewolucja” nr 2, 2002)
Guido „Inti” Peredo Leigue należał do niezwykłego pokolenia rewolucjonistów latynoamerykańskich, których porwała za sobą i ukształtowała politycznie i etycznie rewolucja kubańska. Wbrew kierownictwu swojej partii komunistycznej opowiedział się za postulowaną przez Che Guevarę strategią rewolucji kontynentalnej. Znalazł się u jego boku w partyzantce boliwijskiej. Należał do garstki tych, którzy ją przeżyli. Do śmierci w samotnym boju w 1969 r. pozostał wierny zaszczepionym mu przez Guevarę ideałom walki o wyzwolenie narodowe i społeczne. Kierował się zasadą Che, że „w rewolucji, jeśli jest ona prawdziwa, zwycięża się albo umiera”.
OGNISKO REWOLUCJI KONTYNENTALNEJ
Zgodnie z planami strategicznymi Che Guevary, w Boliwii miało powstać promieniujące na cały kontynent „ognisko powstańcze”. Miało ono stworzyć podwaliny pod budowę latynoamerykańskiej Armii Wyzwolenia Narodowego. Jej celem strategicznym byłoby wyzwolenie Ameryki Łacińskiej spod panowania imperializmu północnoamerykańskiego i zjednoczenie w toku rewolucji, której charakter był jednoznacznie określony. „Nie ma już innego wyboru – pozostaje nam rewolucja socjalistyczna albo karykatura rewolucji”, pisał Guevara w (opublikowanym w poprzednim numerze Rewolucji) Orędziu do Organizacji Trójkontynentalnej.
Dlaczego zjednoczenie? „Język jest najważniejszym narzędziem łączności między ludźmi, a tym samym również jedności gospodarki”, stwierdzał w Historii rewolucji rosyjskiej Lew Trocki. „Wraz ze zwycięstwem cyrkulacji towarów, która jednoczy naród, staje się on językiem narodowym. Na tej podstawie tworzy się państwo narodowe, stanowiące dla stosunków kapitalistycznych najwygodniejszy, najkorzystniejszy i najnormalniejszy teren.” Co prawda wiele państw narodowych nie objęło swoim zasięgiem całości terytoriów, na jakich mówi się językiem narodowym tych państw, a nawet zdarza się – co jest jednak wyjątkowym zjawiskiem – że dwa sąsiadujące ze sobą państwa mają ten sam język narodowy, ale to, co stało się pod tym względem w Ameryce Łacińskiej, jest niebywałe. Na ciągłym terytorium, na którym językiem państwowym jest wszędzie ten sam język hiszpański – z wyjątkiem Brazylii, w której mówi się tak pokrewnym językiem portugalskim, że nie stanowi on żadnej istotnej czy nieprzepartej bariery językowej – w klasycznej dobie kształtowania się państw narodowych nie powstało jedno państwo, lecz kilkanaście państw. Anomalia jest bezsporna, zaś jej skala – ogromna. Ludzkość zna tylko jeszcze jedną anomalię na podobną skalę – podział świata arabskiego. Nic więc dziwnego, że w tym ostatnim istnieje coś takiego, jak „nacjonalizm panarabski”, podobnie jak w Ameryce Łacińskiej odżywa co pewien czas „nacjonalizm kontynentalny”.
W tej anomalii, na ogół nazywanej bałkanizacją, materializuje się położenie Ameryki Łacińskiej jako zależnej i niedorozwiniętej peryferii w światowym systemie kapitalistycznym. Już Simón Bolívar miał w tej sprawie bardzo złe przeczucia – przeczuwał, że unia byłych kolonii angielskich w Ameryce Północnej i rozczłonkowanie byłego imperium hiszpańskiego przesądzą o ich stosunkach wzajemnych: o tym, że Północ zapanuje nad Południem. Dlatego dążył do zjednoczenia byłych kolonii hiszpańskich.
Zależna i oligarchiczna droga rozwoju kapitalizmu w Ameryce Łacińskiej doprowadziła do jego niedorozwoju; w rezultacie był więc zbyt rachityczny, alby udźwignąć na swoich barkach zjednoczenie byłych kolonii iberyjskich. W Ameryce Północnej wojna o niepodległość kolonii angielskich przyniosła ich zjednoczenie, a późniejsze zwycięstwo stanów północnych nad południowymi w wojnie secesyjnej pozwoliło zachować jedność polityczną tego regionu w ramach jednego państwa federalnego. O ile tam rozwój kapitalizmu był na tyle dynamiczny, że proces ten udźwignął, o tyle zjednoczenie byłych kolonii angielskich stało się z kolei potężnym czynnikiem niezależnego i demokratycznego rozwoju kapitalizmu i awansu tego kraju do centrum światowego systemu kapitalistycznego. Między jednością byłych kolonii angielskich w Ameryce Północnej a powodzeniem rewolucji burżuazyjno-demokratycznej w USA i awansem tego państwa do panującego centrum systemu światowego oraz między bałkanizacją Ameryki Łacińskiej a niepowodzeniem rewolucji burżuazyjno-demokratycznej na jej obszarze i pozostaniem krajów latynoamerykańskich na zależnych peryferiach systemu światowego istnieje nierozerwalny związek.
WIELKA OJCZYZNA I MIĘDZYNARODOWA ARMIA PROLETARIACKA
Pod koniec XIX w. dostrzegał go swoim niezwykle przenikliwym wzrokiem José Martí. Ten nacjonalista i demokrata, bojownik o niepodległość Kuby, był najwybitniejszym rewolucjonistą, jakiego w Ameryce Łacińskiej, a nawet na całych kolonialnych i zależnych peryferiach systemu światowego, wydało przechodzenie kapitalizmu w stadium imperializmu. Zgodnie z jego zamierzeniami, wojna wyzwoleńcza narodu kubańskiego miała mieć wymiar kontynentalny. „Wojna miała być o niepodległość, ale stawiać sobie inne jeszcze cele – miała być jedynie kamieniem milowym w bardzo długofalowej strategii politycznej; realizacja tej strategii miała rozpocząć się na Kubie, a jej dalszym ciągiem miało być wywalczenie niepodległości Portoryko oraz stopniowe doprowadzenie do unii Ameryki Łacińskiej, w której Antyle stanowiłyby pierwszą zaporę wobec dążeń ekspansjonistycznych Stanów Zjednoczonych”. Trudno byłoby przecenić wagę historyczną tej strategii. „Nie ulega wątpliwości, że na tej drodze Martí miał jedynie prekursora w Bolivarze, gdy ten wystąpił z postulatem tak potężnej, jak tworząca się na północy Ameryki, unii latynoamerykańskiej. Działali oni jednak w dość odmiennych epokach historycznych: Bolívar stał na czele wojen o niepodległość Ameryki Południowej, gdy Stany Zjednoczone zaczynały swoją ekspansję terytorialną ku wybrzeżu Pacyfiku zagarniając ziemie Indian, a koncertem rozwiniętego świata kapitalistycznego dyrygowała Wielka Brytania; Martí żył w decydujących latach przechodzenia od kapitalizmu przedmonopolistycznego do imperializmu w Stanach Zjednoczonych, które rozciągnęły swoją hegemonię na kraje Morza Karaibskiego i przystępowały do rywalizacji z Europejczykami o panowanie nad południem kontynentu. To, co w czasach Bolivara była mniej czy bardziej odległą możliwością, za czasów Martí stało się rzeczywistością. Dlatego ten ostatni uczynił z konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi kluczowe zagadnienie swojej strategii politycznej.” (1)
Ideał boliwariański, kultywowany w środowiskach „nacjonalistów kontynentalnych”, którym marzyło się stworzenie Wielkiej Ojczyzny Latynoamerykańskiej, został zignorowany przez tamtejszy ruch robotniczy – przez socjaldemokrację i anarchizm, a następnie ruch komunistyczny. Wśród marksistów tylko Trocki i jego towarzysze – zwolennicy budowy Czwartej Międzynarodówki – zajęli inne stanowisko. W latach trzydziestych Trocki pisał: „W Ameryce Południowej, gdzie spóźniony i już dekadencki kapitalizm zaznaje półfeudalnych, tj. na wpół pańszczyźnianych warunków istnienia, antagonizmy światowe stymulują ostrą walkę między klikami kompradorskimi i ciągłe powstania w poszczególnych państwach. Burżuazja północnoamerykańska, która w okresie swojego wzlotu historycznego potrafiła zjednoczyć północną połowę kontynentu amerykańskiego w jedną federację, wykorzystuje dziś całą potęgę, jaką z niej czerpie, do dzielenia, osłabiania i zniewalania południowej połowy. Ameryka Środkowa i Południowa nie może uwolnić się od zacofania i podległości, jeśli nie połączy wszystkich swoich państw w potężną federację. Tego ogromnego zadania historycznego nie może wykonać zacofana burżuazja południowoamerykańska – całkowicie sprostytuowana przedstawicielka imperializmu; może uczynić to tylko młody proletariat latynoamerykański, któremu przypada rola siły kierowniczej uciskanych mas.” Zadaniem programowym rewolucji proletariackiej powinna więc była być budowa Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Ameryki Łacińskiej. „Walka o Stany Zjednoczone Ameryki Łacińskiej jest nierozłączna od walki o niepodległość każdego kraju latynoamerykańskiego”. (2)
W przekładzie na język zadań rewolucji proletariackiej stara, boliwariańska idea latynoamerykańskiego nacjonalizmu kontynentalnego znalazła się w programie marksistowskim. Stało się to z dużym opóźnieniem i trzeba było do tego marksisty i rewolucjonisty tej miary, co Trocki – a także zrozumienia istoty nacjonalizmu narodów uciskanych i krajów zależnych. „W swoim czasie nacjonalizm demokratyczny prowadził naprzód ludzkość. Dziś jeszcze jest on w stanie odgrywać postępową rolę w krajach kolonialnych”, pisał Trocki, wskazując zarazem na możliwość i celowość zawierania przez rewolucyjnych marksistów porozumień z rewolucyjnymi – opierającymi się na masach – nacjonalistami. Lecz przez długie dziesięciolecia program ten i sama Czwarta Międzynarodówka znajdowały się na marginesie latynoamerykańskiego życia politycznego i ruchów masowych.
Dlatego dopiero rewolucja kubańska sprzęgła zdobycze programowe najbardziej rewolucyjnych nurtów nacjonalizmu latynoamerykańskiego z zadaniami rewolucji socjalistycznej. Powoływała się w szczególności na idee Martí. Gdy Guevara i jego towarzysze, a wśród nich Inti Peredo, bili się w Boliwii, delegacja kubańska na konferencję Latynoamerykańskiej Organizacji Solidarności (OLAS) w Hawanie przypomniała w swoim sprawozdaniu: „Wartość i głębię koncepcji Martí można docenić zdając sobie sprawę z tego, że pogłębił ideał boliwariański, polegający na pojmowaniu Ameryki Łacińskiej jako jednej wielkiej Ojczyzny, pojmował walkę o niepodległość Kuby jako część rewolucji latynoamerykańskiej i lepiej niż ktokolwiek inny zanalizował decydujący i zasadniczy fakt w historii ludzkości: rozwój społeczeństwa północnoamerykańskiego i niebezpieczeństwa, jakie pociągał on za sobą dla Ameryki i świata.” Na wspomnianej konferencji delegacja kubańska głosiła jedność rewolucji latynoamerykańskiej powołując się na „kontynentalną koncepcję jednolitego narodu latynoamerykańskiego”. (3)
Na tym polegał jeden z podstawowych aspektów myśli politycznej, która przyświecała działalności Guevary w Boliwii. Lecz Armia Wyzwolenia Narodowego miała być nie tylko latynoamerykańska – miała stanowić zalążek Międzynarodowej Armii Proletariackiej. Guevara pisał o fiasku swojej ekspedycji kongijskiej: „Inicjatywa utworzenia Międzynarodowej Armii Proletariackiej nie może upaść z powodu pierwszego fiaska.” (4) Teraz podejmował kolejną próbę. W Ameryce Łacińskiej miał powstać „drugi czy trzeci Wietnam” – nie tylko po to, aby wesprzeć solidarnym czynem wojnę wyzwoleńczą, którą mały naród wietnamski i dwa inne narody indochińskie toczyły samotnie z supermocarstwem imperialistycznym, ale również po to, aby na ogromnych obszarach kontynentu rozwinąć wojnę rewolucyjną, która przyczyniłaby się do historycznej klęski tego supermocarstwa w Trzecim Świecie, zadała mu śmiertelne rany oraz przyspieszyła schyłek i upadek jego hegemonii.
Jeśli uświadomimy sobie, że późniejsza klęska Stanów Zjednoczonych w Indochinach sprawiła, iż hegemonia amerykańska zaczęła staczać się po linii pochyłej, to zdamy sobie również sprawę z tego, że strategia Guevary była całkowicie racjonalna. Był też świadomy, że imperializm dąży do militaryzacji form panowania zależnych od siebie burżuazji latynoamerykańskich; wkrótce potwierdziło to ustanowienie w wielu krajach reżimów stanu wyjątkowego – władzę państwową zmonopolizowały „partie wojskowe” wielkiego kapitału. Militaryzacja walki klas była więc nieuchronna, a strategia wojny partyzanckiej miała ją realizować po stronie mas ludowych.
W odezwie skierowanej do górników boliwijskich po masakrze, jaką w Noc Świętojańską 1967 r. urządziło w kopalniach wojsko za to, że byli gotowi poprzeć ruch partyzancki, Guevara i jego towarzysze tak uzasadniali swoją metodę walki: „Towarzyszu górniku, nie dawaj ponownie posłuchu fałszywym apostołom walki masowej, którzy pojmują tę walkę jako zwarte, frontalne natarcie ludu na uzbrojonego po zęby ciemięzcę. Uczmy się na faktach! Karabinom maszynowym nie sprostają bohatersko wypięte piersi, nowoczesnym środkom rażenia nie sprostają najlepiej nawet zbudowane barykady. W krajach słabo rozwiniętych, w których chłopstwo jest liczne, a obszar rozległy, walką masową powinna kierować mała, ruchliwa awangarda – osadzona w łonie ludu partyzantka, która stopniowo zyskuje na sile kosztem armii nieprzyjacielskiej i kapitalizuje rewolucyjny zapał mas, doprowadzając w końcu do powstania sytuacji rewolucyjnej, w której władza państwowa wali się od jednego – dobrze i w odpowiedniej chwili wymierzonego – ciosu.” (4)
*
Inti Peredo urodził się 30 kwietnia 1937 r. w mieście Cochabamba. Jego ojciec, Rómulo Arano Peredo, nie mogąc utrzymać rodziny z nędznej pensji nauczycielskiej, zarabiał jako redaktor lokalnej gazety. Z drugą żoną, Selvirą Leigue, pochodzącą ze starej rodziny ziemiańskiej, miał sześcioro dzieci, w tym Guido i Roberto („Coco”). Za nacjonalistycznego reżimu płk. Gualberto Villarroela był senatorem, a po jego obaleniu w 1946 r. wyemigrował i zamieszkał w Buenos Aires.
Niedostatki materialne w domu prowadzonym przez samotną matkę sprawiły, że kilkunastoletni Inti i młodszy o rok Coco zaniechali nauki i osiedlili się w dżungli nad rzeką Mamoré. Stykali się oko w oko z tygrysami, żywili się małpim mięsem, gdy trudno było o inną strawę, uprawiali rolę, polowali i łowili ryby i kajmany zaopatrując lokalny rynek, a następnie szukali szczęścia w myjni złota. Te bardzo trudne młodzieńcze lata ukształtowały osobowość Inti – twardego, niezwykle wytrzymałego fizycznie, odważnego i praktycznego we wszelkim działaniu człowieka o mocnym charakterze i silnej woli. Jeden z kuzynów, student, zapoznał ich z elementami myśli marksistowskiej i historii Rewolucji Październikowej. Legenda głosi, że w 1951 r., w wieku 14 i 13 lat, wstąpili do nowo utworzonej Komunistycznej Partii Boliwii (PCB) – tak twierdził sam Inti, ale w rzeczywistości wstąpili w dwa lata później, jeszcze nie do partii, lecz do Związku Komunistycznej Młodzieży Boliwijskiej (JCB) .Mieszkali wówczas w La Paz.
Partia komunistyczna powstała w Boliwii bardzo późno, ponieważ rolę takiej partii odgrywała poprzednio Partia Lewicy Rewolucyjnej (PIR) – krzyżówka stalinizmu i socjaldemokracji. Sprzymierzona z panującą w kraju oligarchią górniczą (ta podczas drugiej wojny światowej należała bowiem do obozu aliantów, do którego należał również Związek Radziecki), skompromitowała się doszczętnie w oczach bojowego proletariatu górniczego, który związał swoje losy z antyoligarchicznie nastawionym ruchem nacjonalistycznym. W oczach mas boliwijskich PIR przeszła do historii jako partia tych, którzy okryli się hańbą wieszając na latarni nacjonalistycznego prezydenta Villarroela za to, że zalazł za skórę oligarchii i imperializmowi. Nowa partia miała zdjąć z proradzieckiej lewicy odium kolaboracji z oligarchią i imperializmem.
ROZKŁAD REWOLUCJI KWIETNIOWEJ
W kwietniu 1952 r. rewolucja, w której główną rolę odegrali górnicy, robotnicy fabryczni oraz masy drobnomieszczańskie i biedota miejska, a następnie również masy chłopskie, zmiotła państwo oligarchiczne wraz z jego armią i policją. Uzbrojenie mas, nacjonalizacja kopalń, kontrola robotnicza nad produkcją z prawem weta, reforma rolna (dotychczas 3 tysiące obszarników kontrolowało 92% ziemi uprawnej, a 16 milionów hektarów gruntów rolnych należało do 615 właścicieli), powszechne prawo wyborcze – takie były podstawowe zdobycze tej rewolucji proletariackiej pod względem głównej siły napędowej i uderzeniowej, a zarazem narodowo-demokratycznej pod względem swoich zadań bieżących. Władza znalazła się faktycznie w rękach milicji robotniczych i ludowych, lecz zwycięski proletariat oddał ją dobrowolnie drobnomieszczańskim nacjonalistom. Powstała sytuacja dwuwładzy – z jednej strony rząd ustanowiony przez Ruch Rewolucyjno-Nacjonalistyczny (MNR), z drugiej Boliwijska Centrala Robotnicza (COB). Podobnie jak w Rosji po Rewolucji Lutowej 1917 r. rady delegatów robotniczych i żołnierskich, COB była potężnym czynnikiem władzy, a nawet głosiła, że nie jest zwykłym związkiem zawodowym, lecz „prawdziwym scentralizowanym systemem rad rewolucyjnych, których pierwowzorem historycznym nie są trade-uniony angielskie, lecz Komuna Paryska.”(6)
Rewolucyjna Partia Robotnicza (POR, boliwijska sekcja Czwartej Międzynarodówki) miała znaczne wpływy w niezwykle bojowych związku górników (który przyjął nawet zaproponowany przez tę partię program: osławione tezy z Pulacayo), ale były to bardziej wpływy ideowe niż polityczne, które tzw. „frakcja trockistowska” MNR przetwarzała na modłę... mienszewicką – tak, aby służyły sprawie utrzymania reżimu drobnomieszczańskiego. (7) W rezultacie zabrakło siły politycznej zdolnej zmobilizować klasę robotniczą pod hasłem „cała władza w ręce COB”. Dwuwładza przyjęła postać „współrządów” MNR i COB i stopniowo uległa rozkładowi wraz ze zdobyczami narodowymi i społecznymi rewolucji, nie ugruntowanymi ani tym bardziej nie rozwiniętymi przez władzę robotniczą – jedyną, która mogła to uczynić.
W 1967 r. we wspomnianej już odezwie Armii Wyzwolenia Narodowego (ELN) do górników Guevara tak pisał o dramacie rewolucji boliwijskiej: „Robotnicy, którzy wzniecili powstanie, stali się podstawowym czynnikiem zwycięstwa odniesionego 9 kwietnia [1952 r.]. Wydarzenie to wzbudziło nadzieje, że oto otwiera się nowy horyzont i że robotnicy staną się w końcu panami swojego losu, ale mechanika świata imperialistycznego pokazała tym, którzy chcieli widzieć, jak jest naprawdę, że w dziedzinie rewolucji społecznej nie ma połowicznych rozwiązań – albo bierze się całą władzę, albo traci się zdobycze uzyskane za cenę bezmiaru poświęceń i morza krwi. Do zbrojnych milicji proletariatu górniczego, które w pierwszej godzinie były jedynym czynnikiem siły, doszły stopniowo milicje innych środowisk klasy robotniczej, elementów zdeklasowanych i chłopów, których członkowie nie potrafili dostrzec zasadniczej wspólnoty interesów, toteż manipulowane przy pomocy demagogii antyludowej popadły one ze sobą w konflikty, a w końcu, niczym wilk w owczej skórze, powstała na nowo armia zawodowa. Ta początkowo niewielka i nie zwracająca na siebie uwagi armia stała się zbrojnym ramieniem w walce z proletariatem i najpewniejszym wspólnikiem imperializmu.” (8)
MIĘDZY PARTIĄ KOMUNISTYCZNĄ A REWOLUCJĄ KUBAŃSKĄ
W PCB bracia Peredo szybko awansowali – w 1959 r. na zjeździe PCB Inti został wybrany na zastępcę członka Komitetu Centralnego. W 1963 r. ożenił się Matilde, córką wybitnego boliwijskiego pisarza komunistycznego Jesusa Lary.
W tym czasie kubańskie służby specjalne – wspierane przez algierskie – prowadziły w Boliwii ożywioną działalność. Zgodnie z zarysowaną już wówczas przez Che Guevarę i wpieraną przez Fidela Castro strategią rewolucji kontynentalnej, przygotowywały z terytorium boliwijskiego otwarcie frontów partyzanckich w krajach ościennych. Grupa przeszkolonych i zorganizowanych na Kubie rewolucjonistów peruwiańskich miała przedostać się stamtąd do Peru i udzielić zbrojnego wsparcia radykalnemu ruchowi chłopskiemu w śródandyjskiej dolinie La Convención; ruch ten, kierowany przez trockistę Hugo Blanco, zajmował latyfundia, a ziemie przekazywał we władanie społecznościom chłopskim. Z kolei grupa rewolucjonistów argentyńskich pod dowództwem osobistego przyjaciela Guevary, Jorge Ricardo Masettiego, miała przedostać się z Boliwii na teren argentyńskiej prowincji Salta i wzniecić tam wojnę partyzancką. Druga grupa argentyńska, złożona z trockistów i kierowana przez „El Vasco” Bengochea, miała w ramach tego samego planu utworzyć front partyzancki w prowincji Tucumán. Guevara zamierzał wkrótce dołączyć bądź do Ludowej Armii Partyzanckiej (EGP) w Salta, bądź do Armii Wyzwolenia Narodowego (ELN) w La Convención.
Kierownictwo PCB, na którego czele stał Mario Monje, uległo presji kubańskiej i zgodziło się wesprzeć dyskretnie obie operacje – za plecami bratnich partii komunistycznych w Peru i Argentynie, które odcinały się od walki zbrojnej – przydzielając do pomocy niektórych swoich młodych działaczy. Był to manewr polityczny, który pozwalał zapewnić sobie dobre stosunki z kierownictwem rewolucji kubańskiej nie zmieniając przy tym radykalnie swojej polityki, która stroniła od walki rewolucyjnej, a także wyhamować opozycję wewnątrzpartyjną, która krytykowała politykę kierownictwa z lewa.
Do współpracy z Kubańczykiem José María Martinezem Tamayo, który organizował przerzut oddziału EGP do Argentyny, Monje wyznaczył Jorge Vazqueza-Viañę, Rodolfo Saldañę, Coco Peredo i – według niektórych relacji – Inti. Obie operacje zakończyły się fiaskiem. Oddział peruwiański nie zdołał przekroczyć granicy (ELN wzniecił nieudaną walkę zbrojną w Peru dopiero w 1965 r.). Oddział argentyński zainstalował się w dżunglach Salta, lecz został rozbity, a Masetti przepadł na zawsze bez wieści. Wymienieni młodzi komuniści boliwijscy będą później, od końca 1966 r., tworzyć z Guevarą ruch partyzancki w Boliwii.
Na zjeździe PCB w 1964 r. Inti został pełnoprawnym członkiem KC. Na tym zjeździe zaostrzyła się walka wewnątrzpartyjna między dotychczasowym kierownictwem proradzieckim a opozycją ciążącą ku schizmie chińskiej w międzynarodowym ruchu komunistycznym, ale i ku rewolucji kubańskiej. Jeśli chodzi o stosunki z tą ostatnią, to sytuacja w partii była skomplikowana, bo utrzymywało je zarówno kierownictwo, jak i – na własną rękę – opozycja. Usiłowała ona wyeliminować dotychczasowych, bezwarunkowo proradzieckich, przywódców partii, i przejąć kierownictwo opierając się w szczególności na swoich wpływach wśród górników.
Monje, zagrożony eliminacją ze stanowiska pierwszego sekretarza, poszedł z opozycją na układy i wprowadził niektórych jej działaczy do KC. Bardzo osłabiło to jego pozycję w proradzieckim międzynarodowym ruchu komunistycznym: ściągnął na siebie gromy za dopuszczenie do kierownictwa „żmij maoistowskich”. Bratnie partie w regionie nie wybaczyły mu również wsparcia dla operacji peruwiańskiej i argentyńskiej w 1963 r. Tymczasem opozycja zacieśniała kontakty z Kubą; szukała tam oparcia sugerując, że przygotowuje się do wzniecenia walki zbrojnej. Jej czołowy działacz, Oscar Zamora, obiecał to osobiście Guevarze. Gdy kontakty te wyszły na jaw, Monje pojechał na Kubę przekonać Fidela Castro, że to na niego, a nie na Zamorę, należy liczyć jako na boliwijskiego partnera przy realizacji planów wojny partyzanckiej w Boliwii. Miał nadzieję, że uzyskanie poparcia w Hawanie pozwoli mu odzyskać prestiż w latynoamerykańskim ruchu komunistycznym i zachować kierownictwo partii boliwijskiej. W toku tych walk frakcyjnych i manewrów Inti i Coco zdecydowanie opowiadali się po stronie starego kierownictwa – wierzyli, że będzie ono prowadziło politykę rewolucyjną – i aktywnie uczestniczyli w walkach frakcyjnych z opozycją.
KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE
Inti był częstych „gościem” kazamatów policji politycznej. Tam też zastał go w listopadzie 1964 r. wojskowy zamach stanu, w wyniku którego upadł rozkładający się reżim nacjonalistyczny. Inti niemal cudem uszedł z życiem. Ustanowienie prawicowego, nastawionego na demontaż zdobyczy społecznych rewolucji i satelickiego wobec imperializmu amerykańskiego reżimu wojskowego gen. René Barrientosa stwarzało nową sytuację. Opozycja w PCB dokonała rozłamu i utworzyła „nową” Komunistyczną Partię Boliwii, która stopniowo przystawała do międzynarodowej „schizmy chińskiej”, oddalając się zarazem od rewolucji kubańskiej. Monje zacieśnił stosunki z Hawaną. Podczas historycznej Konferencji Trójkontynentalnej – Konferencji Solidarności Narodów Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej – w Hawanie w styczniu 1966 r. zapewnił delegacji stworzonej przez własną partię wyłączność na reprezentowanie Boliwii. Druga delegacja, utworzona wspólnie przez „nową” PCB, Rewolucyjną Partię Lewicy Nacjonalistycznej (PRIN) kierującą COB i związkiem górników oraz jedną z dwóch partii trockistowskich, nie została akredytowana.
„Właśnie w dniach Konferencji Trójkontynentalnej Monje zobowiązał się wobec Fidela rozpocząć na krótką metę walkę zbrojną w naszym kraju”, wspomina Jesús Lara. „Następnie, na dowód solidności swoich zamiarów, udał się do obozu wojskowego na szkolenie partyzanckie.” (8) Gdy po wyjeździe Guevary z Konga rozpoczęły się od marca 1966 r. przygotowania do jego przyjazdu do Boliwii – do tego kraju w charakterze emisariusza Che powrócił José María Martínez Tamayo – „stara” PCB zdawała się mieć na lewicy boliwijskiej wyłączność na specjalne – związane z realizacją strategii rewolucji kontynentalnej – stosunki z kierownictwem rewolucji kubańskiej. W maju 1966 r. sprawozdanie na regionalny kongres PCB w La Paz przygotował Inti. „W punkcie kulminacyjnym tego dokumentu podkreślono, że jedyną drogą, która może doprowadzić do wyzwolenia ludu lub, innymi słowy, do zdobycia przezeń władzy, jest droga walki zbrojnej i wskazano na konieczność natychmiastowego i bezzwłocznego przygotowania się do niej i jej wzniecenia”, wspomina Lara. (10) Kurs Monje na walkę zbrojną cieszył się pełnym poparciem Inti, podobnie jak Coco i wielu innych młodych działaczy PCB. Wkrótce miało się okazać, że ich zaangażowanie jest konsekwentną decyzją polityczną, podczas gdy zaangażowanie pierwszego sekretarza – tylko manewrem.
W tym czasie Coco, Saldaña, Vázquez-Viaña i Ñato Méndez odbyli na Kubie przeszkolenie wojskowe. Po powrocie w czerwcu 1966 r. rozpoczęli w Związku Młodzieży Komunistycznej werbunek do ruchu partyzanckiego, który miał wkrótce powstać. W lipcu w ośmioosobowej grupie komunistów boliwijskich na przeszkolenie wojskowe na Kubie wyjechał Inti. Tymczasem Monje, widząc, że emisariusze kubańscy prowadzą pełną parą przygotowania do wojny partyzanckiej, zaczął się wycofywać i manewrować, aby nie dopuścić do realizacji planów, które popierał tak długo, jak długo wydawało mu się, że pozostaną na papierze. Z tego powodu Kubańczycy zaczęli szukać możliwości werbunkowych również poza jego partią – w środowisku „nowej” PCB, bo choć kierownictwo tej partii też nie miało zamiaru angażować się tworzenie ruchu partyzanckiego, byli w niej działacze, którzy – tak, jak bracia Peredo i inni w PCB – brali sprawę na serio. Tak było w przypadku członka komisji wojskowej „nowej” PCB, działacza górniczego Moisesa Guevary.
W końcu października Monje zarządził, że Inti i inni komuniści szkolący się na Kubie mają przerwać szkolenie i wracać do kraju. Ci postąpili zgodnie z poleceniem, ale po powrocie nie zamierzali iść w jego ślady, lecz pójść drogą, którą już nieodwołalnie obrali. W dniu, w którym Inti odlatywał z Hawany, w dzienniku „Granma”, organie Komunistycznej Partii Kuby, ukazał się znamienny artykuł wstępny z okazji rocznicy Rewolucji Październikowej. Był to apel kierownictwa rewolucji kubańskiej do takich komunistów latynoamerykańskich, jak on. Jego sens był jednoznaczny. „Uważamy, że w większości krajów Ameryki Łacińskiej, w których istnieją warunki do rozwoju walki zbrojnej, prawdziwi marksiści-leninowcy powinni wysoko wznieść sztandary insurekcji. Kwestia insurekcji jako metody walki prowadzącej do zdobycia władzy nie była dla Lenina przejściowym, jednodniowym hasłem, lecz linią i trajektorią całego życia politycznego tego genialnego bojownika. Przygotowanie i zorganizowanie insurekcji stanowiło dla niego kluczowy punkt pracy komunistów i stanowi część składową chwalebnych tradycji bolszewickich. Dziś nasza partia uważa, że tradycje te zobowiązują komunistów w większości krajów Ameryki Łacińskiej – w Wenezueli. Kolumbii, Gwatemali, Peru, Argentynie, Brazylii itd. – do przygotowania i wzniecenia powstania zbrojnego na rzecz wyzwolenia narodowego spod jarzma imperializmu, do zorganizowania przeciwko niemu koniecznej i sprawiedliwej wojny. Prawdziwi komuniści, rzeczywiście broniący idei leninizmu na tym kontynencie, włączają się do walki. Ci, którzy pozostaną na boku, przestaną być komunistami. Znajdą się w szeregach wroga lub tych, porzucają pole walki, i zostaną odrzuceni przez historię – tak, jak stało się z tymi, którzy negowali leninizm. W Ameryce Łacińskiej jest wielu konsekwentnych i twardych komunistów, którzy wznoszą sztandary leninizmu i insurekcji. Wśród nich tego 7 listopada należy zwłaszcza wymienić towarzysza Douglasa Bravo, naczelnego dowódcę FALN. Wspominamy o nim w szczególności dlatego, że symbolizuje on postawę, jaką w tej doniosłej chwili powinni wykazać się komuniści latynoamerykańscy.” (11) Bravo, komunistyczny komendant partyzancki Sił Zbrojnych Wyzwolenia Narodowego (FALN) w Wenezueli, wypowiedział posłuszeństwo swojej partii, gdy ta zrezygnowała z walki zbrojnej.
To, na czym polegała doniosłość chwili, o której była mowa w „Granmie”, pozostawało okryte największą tajemnicą – kilka dni wcześniej do Boliwii dotarł Che Guevara.
Po powrocie Inti nie oddał się do dyspozycji kierownictwa PCB, lecz wyjechał do obozu partyzanckiego nad Ñancahuazú, gdzie przebywał już Guevara. Było jasne, że jeśli drogi ruchu partyzanckiego i PCB się rozejdą, pozostanie przy Guevarze, a nie przy Monje. Tak też się stało. Podobnie jak Inti postąpili Coco i wszyscy inni działacze PCB, którzy zaciągnęli się do ruchu partyzanckiego. Kości zostały rzucone.
ODBUDOWA ELN PO KLĘSCE
Inti wraz z Kubańczykami Pombo, Urbano i Benigno oraz Boliwijczykiem Darío był jednym z pięciu bojowników, którzy po śmierci Che i klęsce ruchu partyzanckiego uszli z życiem przerywając pierścień okrążenia armii boliwijskiej. On i Urbano uprowadzili ciężarówkę, którą dotarli do Santa Cruz, a stamtąd samolotem do Cochabamby. Z pomocą działaczy komunistycznych zmobilizowanych przez Inti udało się ewakuować do Cochabamby trzech pozostałych partyzantów, a następnie przewieźć wszystkich do La Paz. Stamtąd, znów wykorzystując swoje kontakty w PCB, nawet na szczeblu kierowniczym, Inti zorganizował wyjazd trzech Kubańczyków z kraju. W lutym 1968 r. wraz ze studentem-komunistą Estanislao Willką jako przewodnikiem wyruszyli oni ku granicy z Chile. W indiańskiej osadzie Sabaya w departamencie Oruro zostali zidentyfikowani i armia urządziła na nich wielkie polowanie. Udało im się jednak przekroczyć granicę i po tygodniu odnaleźć punkt kontaktowy, w którym oczekiwali ich chilijscy działacze komunistyczni i socjalistyczni. Pod presją potężnej lewicy chilijskiej rząd chadecki musiał nie tylko zapewnić im bezpieczeństwo, ale dostarczyć nawet samolot wojskowy, którym pod osobistą ochroną senatora Salvadora Allende odlecieli na Tahiti, a stamtąd przez Paryż, Pragę i Moskwę do Hawany, gdzie 6 marca powitał ich na lotnisku Fidel Castro.
Inti poświęcił się natychmiast odbudowie ELN – praktycznie od zera. Już na początku 1968 r. między ELN a POR (sekcją Czwartej Międzynarodówki kierowaną przez Hugo Gonzaleza Moscoso) podpisano w Hawanie porozumienie o ścisłej współpracy w celu wznowienia wojny partyzanckiej. Była to jedyna partia, z którą ELN zawarł takie porozumienie; Inti je zatwierdził. Możliwość jego zawarcia istniała od dłuższego czasu, o czym Guevarę poinformowano z Hawany w jednej z depesz radiowych, ale wówczas sabotowały je elementy prostalinowskie w siatce miejskiej ELN. „Konkretne wdrożenie tego porozumienia nie było łatwe. W praktyce okazało się, że w ELN występowały opory, przesądy typu stalinowskiego, które opóźniły rozpoczęcie wspólnych prac. Gdy jednak do tego doszło, stosunki między POR a ELN poprawiły się i wspólna odpowiedzialność, wspólne zadania i wspólne ryzyko utrwaliły porozumienie między tymi dwiema organizacjami.” (12)
W lipcu Inti przebił się z Rodolfo Saldañą i przewodnikiem przez Andy do Chile, gdzie znalazł oparcie w grupie młodych socjalistów, z którymi nawiązał wcześniej współpracę, i stamtąd wyjechał na Kubę; szkolili się już przyszli bojownicy ELN. Jako niekwestionowany dowódca ELN utworzył sztab, w skład którego weszli Saldaña jako zastępca dowódcy, Elmo Catalán, chilijski działacz socjalistyczny i dziennikarz lewicowo-radykalnego czasopisma Punto Final wychodzącego w Santiago de Chile, jako komisarz polityczny oraz Pombo i Benigno – zakładano, że obaj Kubańczycy powrócą do Boliwii. Fidel zaoferował mu praktycznie nieograniczoną pomoc w środkach finansowych, ludziach i broni. Wspomina Lara: „Inti nie przyjął tej oferty; powiedział, że on i jego ludzie będą potrafili uzyskać odpowiednie zasoby i pozostałe nieodzowne elementy na własną rękę. Gdy opowiadał nam o tym szczegółowo, a my skrytykowaliśmy jego postawę, odrzekł, że nie można akceptować dalszych poświęceń narodu kubańskiego, gdyż kampania nad Ñancahuazú dużo go kosztowała. Dodał, że ELN zastosuje specjalną metodę zaopatrywania się w zasoby napadając na banki i inne skarby imperialistyczne w Chile i Argentynie, a także w Boliwii.” (13) Po kilku miesiącach powrócił do kraju.
GRUNT PALI SIĘ POD NOGAMI
Lara twierdzi, że w sierpniu 1968 r. w Hawanie Inti spotkał się z Giangiacomo Feltrinellim, wielkim wydawcą włoskim, który wprowadził do literatury światowej takie dzieła, jak Doktor Żywago Paternaka i Lampart Lampedusy. Feltrinelli, były komunista, miał powiązania z ruchami rewolucyjnymi w Ameryce Łacińskiej i sam również konspirował – przygotowywał ruch partyzancki we Włoszech. Nalegał na Inti, aby ten napisał książkę o swojej kampanii u boku Che Guevary. Wbrew temu, co twierdzi Lara, nie spotkali się w Hawanie, ponieważ wiadomo, że nie przebywali tam w tym samym czasie. Jeśli spotkali się osobiście, to raczej gdzieś w Europie. W każdym razie za namową Feltrinelliego Inti napisał książeczkę, która obok (wydanego po polsku) dziennika Guevary z Boliwii jest bodaj najważniejszym źródłem do dziejów tej historycznej kampanii. Feltrinelli jej jednak nie wydał, gdyż ścigany pod fałszywym zarzutem dokonania zamachu bombowego (w rzeczywistości dokonanego z inspiracji włoskich służb specjalnych przez skrajnie prawicowych terrorystów) zszedł do podziemia, gdzie założył tajną organizację bojową pod nazwą Partyzanckie Grupy Działania – GAP).
W Boliwii nastroje wśród mas były radykalne, toteż osławione orędzie Inti z lipca 1968 r. pt. Powrócimy w góry, które stało się sensacją medialną, padło na o wiele bardziej sprzyjający grunt niż mogłoby się wydawać. Wyniki przeprowadzonych w drugiej połowie 1968 r. badań socjologicznych były bardzo znamienne. Po pierwsze, okazało, się, że – mimo bardzo negatywnej oceny polityki partii komunistycznej – 40% górników i robotników fabrycznych, 30% robotników przemysłu naftowego i 15% chłopów uważa socjalizm lub komunizm za preferowany ustrój społeczno-gospodarczy, podczas gdy 17% górników, 36% robotników fabrycznych, 13% robotników przemysłu naftowego i 10% chłopów uważa za taki ustrój prywatną przedsiębiorczość, zaś 30% górników, 17% robotników fabrycznych, 49% robotników przemysłu naftowego i 6% chłopów preferuje ustrój „mieszany”, tzn. z grubsza taki, jaki zaprowadziła rewolucja 1952 r. – kapitalizm regulowany przez reżim nacjonalistyczny. Za nacjonalizacją całego przemysłu opowiadało się 62% robotników fabrycznych, 61% górników, 48% chłopów i 22% robotników przemysłu naftowego. Przekonanie, że przemoc jest czasem jedynym sposobem przeprowadzenia koniecznych zmian, wyrażało 58% górników, 50% robotników fabrycznych, 33% robotników przemysłu naftowego i 27% chłopów. „Taki układ akceptacji przemocy (...) wydaje się wykazywać daleko idącą zgodność z różnicami historycznymi w stosowaniu przemocy przez związki zawodowe – górnicy i robotnicy fabryczni są najbardziej skorzy do przemocy i to oni właśnie byli najbardziej skłonni uważać przemoc za prawowity środek osiągania celów.” (14)
14 lipca 1969 r. w nocy w Santa Cruz trzej policjanci należący do ELN pojechali do domu Honorato Rojasa i zastrzelili go we śnie. Chłop ten w sierpniu 1967 r. wprowadził w zasadzkę oddział dowodzony przez Kubańczyka Joaquina, z którym Guevara stracił kontakt; w zasadzce zginęło dziewięciu partyzantów. W uznaniu swoich zasług dla armii boliwijskiej Rojas otrzymał w prezencie dom na przedmieściu Santa Cruz. W akcji tej rzekomo uczestniczył Inti, ale jego udział w egzekucji budzi poważne wątpliwości, ponieważ zgodnie z relacją Lary, tej samej nocy Inti przebywał wraz z kilkoma bojownikami ELN w Cochabambie. O trzeciej nad ranem trójka z nich – Rita Valdivia Rivera (Maya), zwerbowana do ELN, gdy studiowała w Niemieckiej Republice Demokratycznej, Enrique Ortega (Víctor), były działacz Związku Młodzieży Komunistycznej, i Chilijczyk Raúl Zamora, w swoim kraju działacz Ruchu Lewicy Rewolucyjnej (MIR) – została zaskoczona na kwaterze przez policję. Podczas ostrej strzelaniny Maya poleciła Zamorze uciekać i zawiadomić o wpadce Inti. Osłaniała jego ucieczkę; ciężko ranna, zażądała od również rannego Victora, aby ją dobił, co ten uczynił. Sam nie zdążył popełnić samobójstwa i dostał się w ręce policji. Zaalarmowany przez Zamorę Inti wraz z czterema bojownikami usiłował przyjść otoczonym towarzyszom z odsieczą, ale było za późno. Wkrótce w pensjonacie w tym samym mieście znaleziono zwłoki Zamory; według jednej wersji nie mógł przeżyć tego, że zostawił Mayę, i popełnił samobójstwo, a według innej wpadł w ręce policji i po torturach został zamordowany.
Humberto Vázquez-Viaña i Ramiro Aliaga Saravia odbywali wówczas, jako członkowie ELN, szkolenie na Kubie. Później napisali, że egzekucja Rojasa może wydawać się niezrozumiała w sytuacji, gdy połowa bojowników ELN znajdowała się jeszcze na Kubie. „Jak wyjaśnić taką akcję? Czyż nie oznaczała zasygnalizowania wrogowi, że wznowiono walkę? Czyż nie mogło to zaalarmować sił represyjnych i w odpowiedzi na rzucone wyzwanie spowodować bardzo gwałtownych represji?” Ich zdaniem wyjaśnienie jest następujące: „Jeśli Inti uznał za konieczne nakazać egzekucję Honorato Rojasa, uczynił tak ze świadomością poważnego ryzyka, na które się narażał, ale z widocznym zamiarem wywarcia presji na kubański aparat bezpieczeństwa, aby ten umożliwił wreszcie wyjazd z Kuby wszystkich kadr długo przetrzymywanych w Hawanie wbrew swojej woli, ponieważ opóźnianie się ich wyjazdu zmuszało go do pozostawania w mieście, narażając na poważne niebezpieczeństwo, że zostanie wykryty i zamordowany przez boliwijskie siły represyjne.” (15) Jednak to tylko hipoteza. Natomiast faktem jest, że wyjazdy przeszkolonych na Kubie bojowników do Boliwii ulegały z rozmaitych względów znacznemu opóźnieniu, podczas gdy na miejscu organizacja podziemna ponosiła coraz większe straty, dochodziło też do przypadków zdrady i infiltracji agenturalnej. Inti i jego towarzyszom grunt palił się coraz bardziej pod nogami, a do wyjazdu na tereny wiejskie, aby tworzyć front partyzancki, brakowało przygotowanych do tego kadr.
OSTATNI BÓJ
4 września Inti przekazał mediom odezwę Do narodu boliwijskiego, którą tego samego wieczoru nadały trzy radiostacje w La Paz, a następnego dnia odbiła się ona szerokim echem w prasie. Zapewnił w nim, że ELN działa, jest gotowa ponownie wzniecić wojnę partyzancką w górach, „wychowana w najczystszym duchu internacjonalistycznym akceptuje w swoich szeregach rewolucjonistów z każdego kraju pod jednym tylko warunkiem – że z bronią w ręku będą walczyć o wyzwolenie” i nadal zmierza do odegrania roli zarzewia rewolucji kontynentalnej. „Boliwia, która jako pierwsza rzuciła w Ameryce hasło do walki o wolność z jarzmem hiszpańskim, z racji swojego znaczenia geopolitycznego mogła w walce o wyzwolenie liczyć na udział patriotów z całego kontynentu. Konsolidacja emancypacji Ameryki zależała od uzyskania wolności przez naród boliwijski. Bolívar i Sucre byli najwybitniejszymi uosobieniami tej epopei. W nowej i ostatecznej walce o wyzwolenie Ameryki znów mogła liczyć na najlepszych, których wydała rewolucja kontynentalna – na Che i legion towarzyszących mu bohaterów różnej narodowości”, pisał Inti. (16)
W tym czasie Inti ukrywał się od kilku dni w domu byłego działacza PCB Fernando Martineza przy ulicy Santa Cruz w La Paz. Pobyt w tym domu stanowił pogwałcenie wymogów bezpieczeństwa, ponieważ Martínez nie był pewnym politycznie elementem. Co więcej, to jemu Inti powierzył przekazanie swojej odezwy prasie. Prawdopodobnie policja „namierzyła” go i w ten sposób trafiła na miejsce pobytu Inti. Mówi się nawet, że Martínez został zatrzymany, że torturowano go i pozyskano do współpracy w zamian za nagrodę w wysokości 4 tysięcy dolarów. W nocy z 8 na 9 września Inti został sam w domu u Martineza – poprzednio towarzyszyli mu młodszy brat Osvaldo („Chato”), Elmo Catalán i inni członkowie ELN. W tym czasie pod osłoną nocy mieli oni wywiesić w dobrze widocznym punkcie miasta wielki czerwony sztandar. O świcie Martínez wyszedł na podwórko z wiadrem po wodę, co rzekomo miało być sygnałem dla agentów specjalnej jednostki represyjnej FURMOD, która wraz z policją otoczyła dom i czekała na ten sygnał, aby wtargnąć do środka.
Lara odtworzył przebieg ostatniego boju Inti. „Niespodziewanie zaatakowany, zaryglował drzwi i stanął przy oknie z wybitą szybą, skąd się ostrzeliwał. Został ranny w prawe przedramię. Są świadkowie dalszego przebiegu operacji – gdy partyzant przestał strzelać, gdyż zaciął mu się pistolet, jeden z «furmodów» - ktoś zapewnia, że Lessing Méndez, znany kat ludu – prześlizgnął się pod ścianę i przez rozbitą szybę wrzucił granat ręczny. (...) Po wybuchu «furmody» wywaliły drzwi, które wyleciały z zawiasów i puścił rygiel, i wpadły do pomieszczenia. Inti nie mógł już się bronić, bo jego broń nie działała, był ranny w prawe przedramię i miał «liczne rany» w lewej nodze, toteż z łatwością go obezwładniono. Od początku uważaliśmy, że zabito go w tym pokoju miażdżąc kolbami podstawę czaszki. Później podejrzenie to potwierdziło się w całej rozciągłości, gdy w Beni krewni przeprowadzili ponowną autopsję. Po otwarciu trumny okazało się, że zwłoki trzymano w całości w formalinie i nie nosiły żadnych śladów rozkładu; stwierdzono, że podstawa czaszki jest zmiażdżona. Tak, Inti podzielił los Che Guevary. Podobnie jak on, został zamordowany.” (17) Na Kubie ogłoszono żałobę narodową.
31 grudnia 1969 r. w La Paz zginął w strzelaninie z policją Darío – ostatni pozostały przy życiu Boliwijczyk, który walczył u boku Guevary.
KLASA ROBOTNICZA WYCHODZI Z OKRĄŻENIA
Zarówno „ognisko powstańcze” wzniecone przez Che Guevarę i jego towarzyszy, jak i późniejsza odbudowa ELN w podziemiu wywarły ogromny wpływ na życie polityczne Boliwii. Najważniejszy polegał na tym, że wpłynęły wydatnie na radykalizację licznych środowisk drobnej burżuazji miejskiej (w szczególności młodzieży akademickiej), która od lat stanowiła mocne oparcie machiny państwowej. Oparcie to pozwoliło izolować klasę robotniczą i ruch robotniczy, który pozbawiony sojuszu z masami drobnomieszczańskimi znalazł się w permanentnym okrążeniu strategicznym i został zepchnięty do głębokiej defensywy. Teraz pierścień tego okrążenia pękł, najpierw na uniwersytetach, na których szerzyły się idee Guevary i ELN, a następnie w zbierających się na uniwersytetach środowiskach chłopskich, które zaczęły zrywać „pakt wojskowo-chłopski”, umożliwiając ruchowi robotniczemu przejście do kontrofensywy. (18) Po śmierci Inti ELN, werbująca teraz szeroko wśród zradykalizowanej na lewo młodzieży chrześcijańskiej na wyższych uczelniach, nie potrafiła jednak wykorzystać tego swojego – tak doniosłego – sukcesu politycznego, jaki odniosła mimo ciężkiej porażki „ogniska” nad Ñancahuazú i porażek poniesionych w toku swojej późniejszej odbudowy.
„Śmierć Inti Peredo przecięła ewolucję jego ekipy ku prawidłowej koncepcji partyzantki jako przejawu walki klas i jako ruchu zespolonego z masami oraz wywołała ostry kryzys w kierownictwie ELN, w którym doszło do podziałów i konfliktów wewnętrznych. Anulowano porozumienie z POR i obie organizacje odzyskały swobodę działania. Doprowadziło to nie tylko do odrodzenia się przesądów wobec samej idei partii, ale również regresu na pozycje foquismo [skrajnej, militarystycznej odmiany «koncepcji ogniskowej»], które Inti starał się przezwyciężyć.” (19)
Skutki dla ELN, dowodzonej teraz przez Chato Peredo, który obu zabitym starszym braciom nie dorastał politycznie do pięt, były fatalne. Nastąpiła nadmierna militaryzacja projektu ponownego wzniecenia wojny partyzanckiej i nabrał on jednostronnego charakteru – skupiał się całkowicie na rozpaleniu wiejskiego „ogniska powstańczego”, podczas gdy Inti skłaniał się ku forsowanej przez POR idei budowy ruchu partyzanckiego w trzech sektorach: wiejskim, górniczym i miejskim, oraz jego powiązania z ruchami masowymi. Chato i jego towarzysze zignorowali nową koniunkturę polityczną, jaka powstała w kraju w wyniku akcji partyzanckiej Guevary i groźby wznowienia przez ELN walki zbrojnej. Część generalicji uznała bowiem, że groźbie tej nie sposób podołać jedynie metodami wojskowymi – że należy izolować politycznie ELN od mas – i od września 1969 r. obiecała demokratyzację reżimu, ogłosiła program reform społecznych oraz obrała kurs nacjonalistyczny upaństwawiając Gulf Oil.
Tymczasem Chato, nie licząc się z nową sytuacją, sprzyjającą aktywizacji ruchów masowych, wyprowadził bojowników ELN do lasu, na niemal bezludne tereny, izolując organizację od żywych sił społecznych. Skończyło się to katastrofalnie – druzgocącą klęską. W rezultacie rozbita i wykrwawiona ELN nie była w stanie odegrać poważniejszej roli w dramatycznych wydarzeniach, jakie wstrząsnęły krajem. W październiku 1970 r. próba obalenia nacjonalistycznego reżimu wojskowego przez najbardziej reakcyjne skrzydło generalicji zakończyła się fiaskiem, zrywem masowym, ustanowieniem zależnego od poparcia mas i w rezultacie bardziej radykalnego reżimu nacjonalistycznego pod przewodnictwem gen. Juana José Torresa, zwołaniem z inicjatywy COB Zgromadzenia Ludowego oraz ponownym powstaniem zalążków sytuacji dwuwładzy i wznowieniem procesu rewolucyjnego. Opanowane jednak przez reformistyczną biurokrację związkową i reformistyczne partie lewicowe Zgromadzenie Ludowe nie odważyło się postawić na uzbrojenie mas i przejęcie całej władzy, lecz ograniczało się do „współrządzenia” z reżimem Torresa. W sierpniu 1971 r. ten nowy wzlot rewolucji boliwijskiej zakończył się radykalnie prawicowym zamachem stanu i zaprowadzeniem ostrej dyktatury wojskowej.
ODWET W HAMBURGU
Człowiekiem odpowiedzialnym za zamordowanie rannego Inti był znany oprawca, płk Roberto Quintanilla. Miał na sumieniu wiele trupów. Tym jednak mordem ściągnął na siebie wyrok śmierci. W obawie o jego bezpieczeństwo wysłano go na placówkę zagraniczną – został konsulem Boliwii w Hamburgu. ELN deptała mu jednak po piętach. Wykonanie wyroku śmierci wzięła na siebie Monika Ertl. W poświęconym śmierci Inti wierszu Chrystus wrześniowy pisała: „Quintanillo, Quintanillo, źle z tobą! Słyszysz to po nocach i nie daje ci spać.” (20) Była córką niemieckiego dokumentalisty, archeologa i alpinisty Hansa Ertla, który m.in. filmował wyczyny armii marszałka Rommla, a po wojnie wyemigrował do Boliwii. Przez pewien czas ukrywała Inti u siebie w domu i zaraziła się jego ideami politycznymi. Gdy go zamordowano, zaciągnęła się do ELN. Feltrinelli sfinansował jej podróż do Europy. We Francji – na wszelki wypadek, jako broń zapasową – wręczył Ertl swojego colta. 1 kwietnia 1971 r. Quintanilla przyjął w konsulacie młodą Australijkę, która dla jakiegoś zespołu folklorystycznego chciała załatwić wizy boliwijskie. Zginął na miejscu zastrzelony z colta Feltrinelliego. (21) Szybko zidentyfikowana sprawczyni zamachu zbiegła. W maju 1973 r. zginęła na przedmieściu La Paz wraz z Argentyńczykiem Osvaldo Urcaskim, osłaniając z broni maszynowej ucieczkę swoich okrążonych przez wojsko towarzyszy. Ranną w pierś dobito strzałem w głowę.
To jest walka, w której państwo burżuazyjne z reguły nie bierze jeńców.
1. P.P. Rodríguez, „La idea de liberación nacional en José Martí”, Pensamiento Crítico (Hawana) nr 49/50, 1971, s. 144, 156.
2. L. Trotsky, „La guerre et la IVe Internationale”. Oeuvres t. 3, Paryż, EDI 1979, s. 56-57.
3. Informe de la delegación cubana a la Primera Conferencia de la OLAS, Hawana, b.w. 1967, s. 38-39, 30.
4. E. Guevara, Pasajes de la guerra revolucionaria: Congo, Buenos Aires, Editorial Sudamericana 1999, s. 32.
5. „Comunicados del ELN”, w: Suplemento de Bohemia (Hawana) nr 27, 1968, s. 10.
6. Programa ideológico y estatutos de la Central Obrera Boliviana, La Paz, COB 1954, s. 40.
7. Tzw. „frakcję trockistowską” MNR stanowiła wpływowa w kierownictwie COB grupa byłych działaczy POR z Edwinem Möllerem na czele. Teoretycznie zasilała ją argentyńska organizacja Październik – skupione wokół José Abelardo Ramosa grono byłych trockistów popierających reżim peronistowski i twierdzących, że przeprowadza on rewolucję narodową – i to nie tylko w Argentynie, bo inicjuje ją również w skali Ameryki Łacińskiej i zmierza do zjednoczenia tego regionu w jeden naród. Pod szyldem trockizmu „październikowcy” kwestionowali pokrętnie teorię rewolucji permanentnej Trockiego na rzecz faktycznie mienszewickiej (czy stalinowskiej) teorii rewolucji etapowej. Uzasadnienie było oryginalne: twierdzili, że rewolucja boliwijska ma charakter prowincjonalny i że klasa robotnicza nie może zdobyć władzy w jednej „prowincji” – władzę w niej powinna pozostawić w rękach drobnej burżuazji, a sama będzie mogła przejąć władzę dopiero wtedy, gdy z „prowincjonalnej” rewolucja stanie się „narodowa”, tj. ogarnie całą Amerykę Łacińską, bo procesu jej zjednoczenia narodowego nie jest w stanie przeprowadzić do końca żadna inna klasa poza proletariatem. Teorię tę wyłożył J. Ramón Peñaloza, Trotsky ante la revolución nacional latinoamericana, Buenos Aires, Editorial Indoamérica 1953.
8. „Comunicados del ELN”, s. 10.
9. J. Lara, Guerrillero Inti Peredo, Cochabamba, Editorial Canelas 1980, s. 41.
10. Tamże, s. 38.
11. „Nuestro homenaje a la Revolución de Octubre”, w: P. Álvarez Tabío (red.), Documentos de política internacional de la Revolución Cubana t. 3, Hawana, Instituto Cubano del Libro 1971, s. 59.
12. 10º Congreso Mundial de la Cuarta Internacional, „Bolivia: Balance y línea de orientación”, Cuarta Internacional (Buenos Aires) nr 4/5, 1974, s. 63.
13. J. Lara, op. cit., s. 145.
14. J.H. Magill, Labor Unions and Political Socialization: A Case Study of Bolivian Workers, Nowy Jork – Waszyngton – Londyn, Praeger 1974, s. 116-121.
15. H. Vázquez-Viaña, R. Aliaga Saravia, Bolivia: Ensayo de revolución continental, Edición provisional para circulación restringida, druk powielony 1970, s. 135-136.
16. I. Peredo, „Al pueblo boliviano”, w: J. Maestre Alfonso (red.). Bolivia: Victoria o Muerte, Madryt, Akal 1974, s. 238-240.
17. J. Lara, op. cit., s. 167-168.
18. Patrz R. Zavaleta Mercado, El poder dual en América Latina, Meksyk, Siglo XXI 1974, s. 222-227.
19. 10º Congreso Mundial de la Cuarta Internacional, op. cit, s. 63.
20. M. Ertl, „Cristo de setiembre”, w: M. Benedetti (red.). Poesía trunca, Hawana, Casa de las Américas 1977, s. 78.
21. Udział G. Feltrinelliego w przygotowaniu tego zamachu potwierdza jego syn, C. Feltrinelli, Senior Service, Paryż, Bourgois 2001, s. 407-409.