Tekst pochodzi z Impulsu Trybuny http://www.trybuna.com.pl/n_index.php?sel=impuls&date=20050217&code=2005021705 . Ikonowicz ostatnio coraz częściej pokazuje się w mediach. Nie tylko ma stałe felietony w dwóch tygodnikach (NIE i Impuls Trybuny) - ale też ostatnio bywa w telewizji. Czy jest to zasługa zwiększonej aktywności Nowej Lewicy? Wszyscy pamiętają demonstracje antywojenne gdzie samych flag NL było kilkadziesiąt - teraz zaś przychodzi z NL maksymalnie kilkanaście osób. Ikonowicz więc przebił się do mediów nie dzięki sukcesom swojej partii - lecz dzięki sprawdzonemu trikowi - konszachtom z pseudolewicą. Tak jak kiedyś został posłem dzięki układom z SLD - tak teraz trafił do gazet dzięki układom z premier Jarugą Nowacką. Jest to idealna symbioza. Iza ma poparcie radykalnej lewicy a Piotruś ma wstęp na salony. Na szczęście są jeszcze w Nowej Lewicy osoby ideowe, które potrafią głośno zaprotestować przeciwko poczynaniom Unii Pracy. Polecamy tekst Barbary Radziewicz http://pl.indymedia.org/pl/2005/02/11836.shtml w którym krytykuje Unie Pracy.
Piotr Ikonowicz
Komuch
Urodzony 14 marca 1946 roku w drodze pod Pułtuskiem, w Zatorach. Miał dwa zawały i żyje.
– Siedziałem w tłoczni i miałem do czynienia z robotnikami, którzy w tym czasie kiedy ja miałem te zawały, mieli po 800 złotych do ręki. Mało który miał świadomość, że ich wybrańcy związkowi mają po cztery, pięć razy więcej niż średnia zakładowa, czyli ponad 10 tysięcy. Zaproponowałem, żeby te nożyce płacowe się trochę zwarły, a nie tylko rozwierały. Bo to nie jest etyczne, żeby ten, który jest z ludu, z wyboru, tak dalece odbiegł, że już latami nie pokazał się przy warsztacie. Chyba, że kamera czy jakiś fotoreporter. Kiedy zwróciłem na to uwagę na spotkaniu związkowym, nikt nie chciał zaprotokołować. No i wtedy dostałem zawału. Zaproponowano, żebym sam zrezygnował z pensji, jak mi się nie podoba. Ale dlaczego działacze mają zrezygnować? – pyta. – Są mistrzami kitu i bajeru, potrafią też zastraszyć i przekupić. W ten sposób 10 tysięcy ludzi z FSO wyrzucili. Patrzyłem na to dziesięć lat. To był długi proces z aktywnym udziałem organizacji związkowych. A że temat był frapujący, to ja pracując na tłoczni zrobiłem pracę magisterską ze związków zawodowych. Przynajmniej tyle im zawdzięczam.
Opowiada o sobie: – Zanim zostałem monterem w FSO, byłem kelnerem w PRL-u. Była końcówka lat 60. Dziesięć lat nosiłem ścierę (podawałem do stołu), cztery lata kierownikowałem. W gastronomii wspinałem się po szczeblach kariery zawodowej. Od młodszego kelnera do kierownika gastronomii to była daleka droga. W tamtym czasie, inaczej niż dzisiaj. Czy kelner czy kucharz, też był człowiekiem. Sprzątaczka i ta, co zmywa talerze uprawiała zawód szanowany. Na te etaty bardzo ciężko było o pracowników. Dyrektor gastronomii, kiedy odchodził na emeryturę polecił mi szczególną opiekę nad tymi starszymi paniami, które zmywają talerze. A kelner, który wprawdzie zarabiał mało, ale miał napiwki dzielił się nimi z najmniej zarabiającymi dziewczynami bez słowa protestu. To było zwarte środowisko. Chęć dzielenia się bogactwem była zaraźliwa. Pamiętam dwóch nawalonych dyrektorów PGR-ów którzy spierali się o to, kto zapłaci za suty bankiet. W końcu ku zadowoleniu obu, skasowaliśmy ich po kolei. Najpierw ja, potem kolega.
Pracowałem w Domu Chłopa, kiedy dyrekcja zmieniła zasady wynagradzania. Odebrano nam dziesięcioprocentowy dodatek od obrotu. Był to bolesny cios w naszą pracowniczą godność. Na znak protestu kelnerzy zamiast zwyczajowego zwrotu: „czym mogę służyć”, witali klientów swojskim, chłopskim: „czego?” Zawsze mogliśmy jeszcze zagrozić, że odejdziemy z pracy. A tego się dyrekcja bała – wspomina.
Zbyszek, syn utrwalacza władzy ludowej, kelner, monter samochodowy, magister nauk politycznych, jest teraz bezrobotnym antykapitalistą. Sądzi się z fabryką o przywrócenie do pracy i wypłatę zaległych wynagrodzeń. Podobne pozwy złożyło w sądzie 700 byłych pracowników FSO. Kaźmierczak organizuje Stowarzyszenie Poszkodowanych przez Daewoo-FSO.
Nauczyli mnie w dzieciństwie żegnać się: w imię Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina i zamiast amen – Pokój. Jestem komuchem. Szukałem swojej drogi w PZPR – wyrzucili. W SLD – odszedłem sam. W związkach zawodowych – wyrzucili ze Związku Metalowców i z fabryki. Jestem nieprzystosowany. Ustrój mi się nie podoba.
Zbyszek jest warszawiakiem. Wychowała go ulica Grochowska i zrobiła to – jak mówi – całkiem nieźle. W parku Skaryszewskim spotkał Władysława Gomułkę „Wiesława”, który zwracał mu uwagę, że nie należy walić kamieniami w latarnie, bo ciemno będzie wieczorem.
Wchodzi w tłum na bazarze i agituje za ustawą o minimalnym dochodzie gwarantowanym. Ma gadkę. Rozmowa się klei. Bo antykapitalistyczne ideolo wchodzi łatwiej, gdy jest podawane jako anegdota, przypowieść z życia warszawskiej ulicy.