Tekst pochodzi ze strony GPR http://www.gpr.webpark.pl/


Florian Nowicki

Komentarz do polemiki Sylwestrowicz - Heine
O stalinizmie, kontrrewolucji i trockizmie

[Ze względu na obszerność mojej polemiki, umieściłem w nawiasie kwadratowym i dałem zmniejszoną czcionką mniej ważne fragmenty, które mniej zainteresowani czytelnicy mogą pominąć, bez zaburzenia ciągłości wywodu]
Zazwyczaj unikamy komentowania wewnętrznych sporów politycznych w innych organizacjach. Tym razem nie sposób się było jednak powstrzymać od zabrania głosu. A to dlatego, że tekst Jana Sylwestrowicza, pt. "O klarowne stanowisko w ocenie historii PRL", wypełniony jest fałszywymi i absurdalnymi twierdzeniami - przypisywanymi na nieszczęście Trockiemu i trockizmowi jako takiemu. I ta właśnie okoliczność - przypisanie przez Sylwestrowicza jego własnych absurdalnych poglądów trockizmowi czy Trockiemu - usprawiedliwia zabranie przez nas głosu w tej sprawie.
Tekst Sylwestrowicza jest histeryczną reakcją na tekst Dawida Heine, pt. "Przeciwko antylewicowej nagonce!", poświęcony zamieszaniu, jakie powstało w wyniku opublikowania tzw. listy Wildsteina. Niezależnie od tego, czy takie czy inne sformułowania tekstu Dawida Heine budzić mogą wątpliwości - reakcja Sylwestrowicza na ten tekst ujawnia smutną prawdę o prezentowanej przez niego wersji "trockizmu".
Dawid Heine całkowicie słusznie obnaża reakcyjny charakter wszystkich tych antykomunistycznych nagonek, inicjowanych przez ultraprawicowych dziennikarzy i polityków - zaciemniających rzeczywiste problemy i podziały społeczne, służących okrężnej legitymizacji kapitalistycznego ustroju III RP. Można się spierać z jego wezwaniem do solidarności z esbekami - jako ofiarami antylewicowej nagonki, gdyż ludzie z listy Wildsteina to bardzo często ludzie prawicy, ludzie antykomunistycznej opozycji. Ludzi z listy Wildsteina nic politycznie nie łączy - to przekrój najrozmaitszych postaw. Ale podstawowa tendencja tekstu Heine - wskazująca na reakcyjną rolę tego typu prowokacji - jest całkowicie słuszna. Słuszny jest także postulat likwidacji IPN.
W odpowiedzi, Sylwestrowicz przedstawia dziwaczną spiskową historiozofię, opartą na przekonaniu, że biurokracja stalinowska jest jakimś zadziwiająco trwałym i wszechmocnym tworem, kreującym społeczną rzeczywistość Polski - co radykalnie kontrastuje z trockistowskim poglądem na biurokrację stalinowską jako taką. Sylwestrowicz najwyraźniej nie zrozumiał na czym - w ujęciu Trockiego - polegała kontrrewolucyjna rola biurokracji stalinowskiej. Do tego stopnia, że uznał hegemonię i absolutną siłę sprawczą biurokracji stalinowskiej w procesie restauracji kapitalizmu za aksjomat trockizmu. Gdy tymczasem Trocki uważał biurokrację stalinowską za historycznie nietrwały "nowotwór", odgrywający wewnętrznie sprzeczną rolę na arenie światowej walki klasowej, niezdolny do wypracowania stabilnych fundamentów własnego panowania społecznego - a którego istnienie prowadzi do rozkładu państwa robotniczego i uniemożliwia - w dłuższej perspektywie - obronę tego państwa przed siłami kapitalistycznej kontrrewolucji (w sytuacji gdyby nie nastąpiła robotnicza rewolucja polityczna przeciwko biurokracji). Dopóki istnieje biurokratyczne państwo robotnicze - dopóty biurokracja odgrywa ambiwalentną rolę strażnika zdobyczy społecznych klasy robotniczej, którego metody i samo istnienie (pasożytnictwo społeczne + tłamszenie politycznej aktywności klasy robotniczej, tj. jedynej deski ratunku dla państwa robotniczego) przygotowują zgon państwa robotniczego, restaurację kapitalizmu i dramatyczny upadek klasy robotniczej. W warunkach kapitalizmu biurokracja stalinowska jako taka nie odgrywa już żadnej roli, ponieważ przestaje istnieć jako odrębna kategoria społeczna czy odrębna grupa interesów. Restauracja kapitalizmu brutalnie przetrząsa "tkanki społeczne" i wytwarza nową polaryzację społeczną - w poprzek dotychczasowych podziałów.
Sylwestrowicz nie dostrzegł, że restauracja kapitalizmu stwarza nowy układ sił społecznych i interesów, całkowicie odmienny od układu sił w obrębie zbiurokratyzowanego państwa robotniczego, że restauracja kapitalistycznych stosunków produkcji stwarza nowy obóz klasowy, który działa zgodnie z nową logiką, rozbija dotychczasowe układy interesów i wytycza nowe linie podziałów; że restauracja kapitalizmu stwarza klasę kapitalistyczną, która - działając jako zjednoczony klasowym interesem podmiot - znosi wcześniejsze podziały polityczne i społeczne. Polityczna przeszłość uczestników tego nowego podmiotu traci znaczenie w obliczu logiki kapitalistycznych stosunków produkcji, która obiektywnie determinuje całościowy kierunek zmian społecznych i zmusza - krystalizujące się według nowej matrycy - grupy społeczne do określonych działań społecznych.
Biurokratyczny układ interesów (zorientowany na zachowanie pasożytniczych przywilejów) jest zasadniczo nietrwały. Spaja w sztuczną całość bardzo różnorodne elementy społeczne, dolne i górne ogniwa, oscylujące wokół przeciwstawnych obozów klasowych. Jako taki nie może przetrwać w obliczu restauracji kapitalizmu. Czym są biurokratyczne przywileje w zestawieniu z kapitalistycznymi zyskami? Niczym. Więź oparta na wspólnocie przywilejów musi się rozpaść w momencie, kiedy pojawia się możliwość akumulowania kapitału. Kiedy poszczególni biurokraci mogą się już legalnie przekształcać w kapitalistów - biurokrację stalinowską przestaje spajać jakikolwiek interes. Pojawia się za to nowa więź, obejmująca wszystkich - konkurujących ze sobą na co dzień - kapitalistów, zainteresowanych forsowaniem określonych reform ekonomicznych, społecznych, prawnych - wymierzonych w klasę robotniczą. Biurokracja stalinowska przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę jako biurokracja. Część biurokracji trafia do klasy kapitalistycznej bądź usługowych wobec niej warstw społecznych i gra już w nowej drużynie - w drużynie burżuazji - razem z byłą opozycją antykomunistyczną (i jedni i drudzy mają teraz wspólne interesy przeciwko klasie robotniczej). Część biurokracji okopuje się w aparatach związkowych i pozostaje w łagodnej opozycji wobec przemian kapitalistycznych. Jeszcze inna podlega społecznej marginalizacji, traci jakiekolwiek znaczenie społeczno-polityczne.
Tymczasem Sylwestrowicz robi z biurokracji stalinowskiej jakiś jednolity obóz kontrrewolucyjny i przenosi na nią wyłączną odpowiedzialność za społeczne rezultaty rządów polskiej burżuazji. Ale oddajmy głos Sylwestrowiczowi.
"Sadze, ze jednym z podstawowych powodow nieporozumien jest bledne zrozumienie procesu kontrrewolucji w Polsce. NLR, od poczatku lat 90-ych (jako chyba jedyna organizacja) stwierdzil, ze GLOWNA SILA KONTREWOLUCJI jest stalinizm. I taka jest prawda. To biurokracja stalinowska zainicjowala proces kontrewolucji, ona tez przede wszystkim z tego procesu skorzystala. Stalinowcy to zrobili od poczatku do konca - zgodnie z (pesymistyczna) przepowiednia Trockiego. NIKT wowczas - w 1989 r. - nie byl w stanie tych zmian wymusic na biurokracji! Nikt! W zadnej mierze! Ani imperializm, ani tym bardziej slabiutkie sily reakcji w Polsce. Sama biurokracja dojrzala do tych zmian. BIUROKRACJA STALINOWSKA PRZEPROWADZILA RESTAURACJE KAPITALIZMU! Jesli ktos tego jeszcze nie rozumie - to doprawdy NIC nie rozumie z historii Polski ostatnich 20 lat!"
Czytając te rewelacje można odnieść wrażenie, że ich autor nigdy nie był w Polsce, a ponadto pomylił Trockiego z Jadwigą Staniszkis. Sylwestrowicz stwierdza, że główną siłą kontrrewolucji był stalinizm; że to stalinowcy zainicjowali i przeprowadzili proces kontrrewolucji i "zrobili to od początku do końca", i że taka była prognoza Trockiego (jej pesymistyczny wariant).

Czy stalinizm był główną siłą kontrrewolucji?

Biurokracja stalinowska niewątpliwie doprowadziła do sytuacji, w której kapitalistyczna kontrrewolucja stała się możliwa i realna. Samo jej istnienie stanowiło zasadniczą blokadę rozwoju państwa robotniczego w kierunku socjalizmu i komunizmu. Biurokracja była więc dla państwa robotniczego bombą z opóźnionym zapłonem. Biurokracja przez dziesięciolecia demoralizowała klasę robotniczą, kompromitowała jej własną ideologię, marksizm, a tym samym - popychała ją w objęcia sił jawnie antyrobotniczych, prokapitalistycznych. Ale czy to oznacza, że była ona główną siłą procesu kontrrewolucji?
Pamiętajmy, że początek restauracji kapitalizmu był równoznaczny z końcem istnienia biurokracji stalinowskiej. Od tej pory nic takiego jak stalinizm czy biurokracja stalinowska nie istnieje. Jeżeli byli biurokracji stalinowscy odgrywają w latach 90-tych kontrrewolucyjną rolę, to tylko i wyłącznie jako kapitaliści (bądź siły/warstwy wobec nich usługowe). A o ile jako kapitaliści odgrywają oni (tj. byli biurokraci stalinowscy) rolę kontrrewolucyjną, to czynią to zespół w zespół z całą resztą klasy kapitalistycznej. Podmiotem restauracji kapitalizmu w Polsce i wszędzie indziej była odradzająca się klasa kapitalistyczna oraz te warstwy, który przejawiały kapitalistyczne aspiracje społeczne, które aspirowały do tego, by stać się częścią klasy kapitalistycznej. Odkąd, wraz z procesem prywatyzacji, zaczęła kształtować się w Polsce klasa kapitalistyczna, działała ona jako - jednolity pod względem swoich zasadniczych klasowych interesów - podmiot kontrrewolucyjny. Logika działania tego podmiotu zdeterminowana była jego klasowymi interesami - antagonistycznymi wobec klasowych interesów robotników. Podział w obrębie klasy kapitalistycznej na byłego biurokratę, byłego Solidarucha, byłego cinkciarza, byłego PRL-owskiego prywaciarza, byłego kapitalistę polonijnego - o ile odgrywał jakąkolwiek rolę na scenie politycznej - nie przekładał się na żadne zasadnicze rozbieżności, w toku kontrrewolucyjnej roboty wszystkich tych panów w ich walce z klasą robotniczą. W działaniach uwłaszczających się, przechodzących do działalności biznesowej byłych biurokratów stalinowskich nie było nic takiego, co byłoby specyficzne dla tej właśnie grupy - co by zasadniczo odróżniało ją od działań innych grup w obrębie odradzającej się burżuazji.
[Ktoś mógłby jednak zaoponować: ale przecież byli biurokraci mieli ułatwiony dostęp do państwowych przedsiębiorstw, mogli wykorzystywać swoje rozmaite powiązania ekonomiczne, znajomości itd. Otóż dokładnie takie same możliwości, znajomości i powiązania mieli kapitaliści (bądź osoby bardzo pragnące kapitalistami zostać) zaprzyjaźnieni z obozem postsolidarnościowym, przyjaciele gabinetów Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego i innych rządów solidarnościowych. Przecież już w roku 1990 władzę polityczną sprawowała ekipa solidarnościowa i to ona określiła kształt prawny restauracji kapitalizmu w Polsce. To rząd Mazowieckiego przyjmował - 13 lipca 1990 roku - ustawę prywatyzacyjną, określającą możliwe ścieżki prywatyzacji. Tenże rząd podjął także szereg działań prowadzących do celowej destrukcji sektora państwowego, także w rolnictwie (wprowadzając nierówne reguły gry dla przedsiębiorstw państwowych i prywatnych). To rząd Mazowieckiego wdrożył tzw. terapię szokową i radykalnie zliberalizował polską gospodarkę, którą to liberalizację kolejne rządy solidarnościowe następnie korygowały, wprowadzając rozmaite koncesje na określoną działalność gospodarczą, dotacje, ulgi podatkowe, gwarancje kredytowe, zamówienia publiczne, cła importowe czy uznaniowo zawieszając zobowiązania wobec Skarbu Państwa. Sprawowanie władzy politycznej przez ekipę solidarnościową ("biurokrację postsolidarnościową") umożliwiło tejże ekipie, po pierwsze, kształtowanie przepisów i decyzji gospodarczych państwa "pod siebie", po drugie, dzielenie najlepszych kąsków prywatyzowanej gospodarki w obrębie "rodziny", po trzecie, ułatwiając "swoim" dostęp do koncesji, zamówień, ulg itd. Jak to wyglądało w praktyce? Oddajmy głos niejakiemu Andrzejowi Czerneckiemu, uczestnikowi tejże solidarnościowej ekipy (zdaje się działaczowi Unii Demokratycznej), który później, po latach, opowiedział "Gazecie Wyborczej" o różnych niecnych uczynkach swoich solidarnościowych koleżków: "Były sytuacje, kiedy duże prywatyzowane fabryki kupowali ludzie nie mający grosza przy duszy. Wystarczyła decyzja "zaprzyjaźnionego" ministra, z którą szedł pan do banku, prosząc o kredyt na sfinansowanie transakcji. Bank wiedząc, że przedsiębiorstwo jest warte dużo więcej, a cała sprawa jest przekrętem "umocowanym politycznie", a więc jak najbardziej bezpiecznym, dawał kredyt bez żadnych problemów. Potem prowadził pan tę fabrykę przez chwilę, po czym znajdował pan dla niej tzw. strategicznego inwestora i sprzedawał mu z dziewięciokrotnym przebiciem. A początek był zero. Za odpowiednią działkę goli ludzie stawali się miliarderami z dnia na dzień. [...] Jak można było sprywatyzować fabrykę X za 100 milionów, a przyszedł facet, który dawał 10 i bokiem jeszcze milion, to się sprzedawało za dychę". A oto jeszcze inny uroczy przykład: "Rząd Bieleckiego wprowadził pierwsze zezwolenia i koncesje [...] Zezwolenia zaczęli dawać ci, którzy "sponsorowali" rozwijające się polskie partie czekami z wystarczającą ilością zer. W rządzie byli już prywatni przedsiębiorcy, więc wszystko załatwiało się jak w rodzinie". Kiedy skończył się rząd Bieleckiego - opowiada Czernecki - ci ministrowie, którzy jeszcze nie zdążyli wykroić sobie swoich własnych przedsiębiorstw, od razu znaleźli miejsca na strategicznych stanowiskach w dużych prywatnych spółkach. Stali się oni wówczas pośrednikami w przekazywaniu coraz większych kwot na fundusze partyjne, a także na prywatne rachunki członków rządu i polityków kolejnych koalicji. W tym momencie reguły, ceny poszczególnych koncesji, zamówień rządowych, publicznych przetargów, były już ściśle ustalone. O ile na początku swoich rządów solidarnościowcy wyłudzali od PRL-owskich prywaciarzy za "przyjaźń" sumy typu 4 tysiące dolarów, to teraz kwoty były już nieporównywalnie wyższe (jak twierdzi Czernecki - kilkudziesięciokrotnie). Ustawione przetargi wygrywały niesolidne firmy związane z rządzącą ekipą. Itd.
Wspomnienia Czerneckiego potwierdzają, że solidarnościowa ekipa było wyjątkowo żarłoczna w przejmowaniu kontroli nad polską gospodarką i gromadzeniu kapitału dzięki politycznym powiązaniom, a jej zbiorowe działania wobec polskiej gospodarki porównać można z tornadem albo atakiem szarańczy.]
Oczywiście, określone segmenty byłej biurokracji stalinowskiej były - w punkcie wyjścia procesu restauracji kapitalizmu - w bardzo korzystnej pozycji startowej. Ale biurokracja postsolidarnościowa, za sprawą swoich powiązań z aparatem państwowym III RP, błyskawicznie nadrobiła zaległości (wyrównała szanse startu), rychło stwarzając dla swoich analogiczne warunki i możliwości, jakimi dysponowali byli biurokraci stalinowscy. Zresztą działania jednych i drugich nie kolidowały ze sobą, a raczej harmonijnie się dopełniały. "Solidarnościowa" ustawa prywatyzacyjna dawała przecież dyrektorom państwowych przedsiębiorstw (biurokratom stalinowskim) świetne możliwości zwiększania swojej pozycji w tych przedsiębiorstwach - przekształcanych w spółki prawa handlowego ścieżką leasingu pracowniczego (tzw. spółki pracownicze).
Cała zatem gadanina o jakiejś biurokracji stalinowskiej jako sile kierującej kontrrewolucją nie jest funta kłaków warta. Obie sitwy różnymi drogami i ścieżkami bądź "na chama" prywatyzowały, bądź sadowiły się w organach kierowniczych nowopowstałych spółek prawa handlowego (przy czym reguły gry ustalała sitwa postsolidarnościowa), a ponadto, pod względem swoich zasadniczych interesów klasowych, wymierzonych w klasę robotniczą, nie różniły się one między sobą ani o milimetr.
Wyodrębnianie - w teoretycznej, marksistowskiej analizie procesu restauracji kapitalizmu - biurokracji stalinowskiej, jako jakiegoś oddzielnego podmiotu kontrrewolucji, po prostu nie trzyma się kupy. Także - choć nie tylko - dlatego, że w latach 90-tych biurokracja stalinowska po prostu nie istniała. Niewątpliwie wśród beneficjentów kontrrewolucji byli biurokraci stalinowscy są bardzo licznie reprezentowani. Ale nie sposób przypisać im jakiejkolwiek podmiotowości w tym procesie jako odrębnej grupie, ani też ilościowej, absolutnej hegemonii. Praktykowane przez nich metody akumulacji kapitału - zresztą wewnętrznie zróżnicowane - nie różnią się zasadniczo od - również zróżnicowanych - dróg akumulacji kapitału, z których korzystały Solidaruchy i ich "przyjaciele". Podmiotowość w procesie kontrrewolucji przypisać możemy klasie kapitalistycznej jako całości, przy czym politycznym mózgiem tego procesu, jego ośrodkiem kierowniczym, były gabinety postsolidarnościowe.
Wyodrębnienie biurokracji stalinowskiej jako głównej siły napędowej kontrrewolucji - pozbawione jakiegokolwiek sensu teoretycznego - ma jednak swój określony sens polityczny. Cóż bowiem autor chciał przez to powiedzieć i komu chciał to powiedzieć?
Sylwestrowicz chciał powiedzieć burżuazyjnym demokratom ("etosowcom" "demokratycznej" "opozycji"), co następuje: my, trockiści, popieramy demokrację burżuazyjną i potępiamy zbrodnie komunistyczne (na potrzeby lewicowych słuchaczy: "zbrodnie stalinowskie"). To wspaniale, że zwyciężyła demokracja parlamentarna, że nie ma już SB. My, rewolucyjni trockiści, uznajemy tylko demokratyczne metody walki. A dalej: ale, burżuazyjni demokraci, wybaczcie nam naszą krytykę kapitalizmu. My nie was krytykujemy, tylko biurokracje stalinowską, która nadal rządzi, pomimo demokratycznej rewolucji, którą wspólnie (my trockiści i wy, burżuazyjni demokraci) przeprowadzaliśmy. To właśnie autor chciał powiedzieć, ale nie wypadało mu tego powiedzieć wprost, otwarcie, trockiście, Dawidowi Heine.

Czy to stalinowcy zainicjowali proces kontrrewolucji i "zrobili to od początku do końca"?

A może więcej sensu zawiera kolejne stwierdzenie Sylwestrowicza, że to stalinowcy zainicjowali proces kontrrewolucji i "zrobili to od początku do końca"?
Zacytujmy jeszcze inne fragmenty:
"...od momentu, gdy niewydolnosc ekonomiczna systemu stalinowskiego stala sie coraz bardziej oczywista, coraz wiecej elementow biurokracji zaczelo sklaniac sie ku restauracji kapitalizmu. Ten proces byl zwlaszcza ewidentny od polowy lat 80-ych, choc juz byl widoczny nawet pod koniec lat 70-ych. Natomiast od polowy lat 80-y ch glowny dyskurs wsrod biurokracji obracal sie wokol kwestii - jak mamy przejsc do kapitalizmu? Co to znaczy politycznie? Jak mamy do tego przekonac Solidarnosc i Kosciol? Biurokracja - nomenklatura stalinowska w koncu rozegrala sprawe bardzo sprawnie. Skonczylo sie tak, ze stalinowcy dokonali restauracji kapitalizmu. I stalinowcy - rzecz jasna - stali sie przodujaca czesscia nowej klasy kapitalistycznej w Polsce (w duzej mierze - burzuazji kompradorskiej)".
"NIKT wowczas - w 1989 r. - nie byl w stanie tych zmian wymusic na biurokracji! Nikt! W zadnej mierze! Ani imperializm, ani tym bardziej slabiutkie sily reakcji w Polsce. Sama biurokracja dojrzala do tych zmian. BIUROKRACJA STALINOWSKA PRZEPROWADZILA RESTAURACJE KAPITALIZMU! Jesli ktos tego jeszcze nie rozumie - to doprawdy NIC nie rozumie z historii Polski ostatnich 20 lat!"
I jeszcze jeden fragmencik:
"Tow. Dawid pisze: "Glowna sila kontrrewolucyjna byl imperializm, polska burzuazja z emigracji, Kosciol katolicki, prawica i w drugiej polowie lat osiemdziesiatych oczywiscie Solidarnosc". Coz, jesli Ty, Dawid, w to jeszcze wierzysz, to wierzysz w bajki, jakie sprzedaja Ci masmedia".
Wbrew fantazjom Sylwestrowicza, kontrrewolucja kapitalistyczna w Polsce została zainicjowana i przeprowadzona przez złożoną koalicję, w skład której wchodziły, poza biurokracją stalinowską (a ściśle jej częścią), dokładnie te elementy które wylicza Dawid Heine: "imperializm, polska burzuazja z emigracji, Kosciol katolicki, prawica i w drugiej polowie lat osiemdziesiatych oczywiscie Solidarnosc". Wypadałoby tu jeszcze dodać PRL-owską "szarą strefę". Dlaczego wskazanie tych elementów przez Dawida Heine wzbudza taką wściekłość Sylwestrowicza?
Sugestia Sylwestrowicza, jakoby biurokracja musiała "przekonywać" do restauracji kapitalizmu Kościół tudzież Solidarność (zwłaszcza w 1989 roku) jest absolutnie kuriozalna. Równie kuriozalne jest jego stwierdzenie, że siły reakcji w Polsce były słabiutkie. Polska była akurat tym państwem obozu stalinowskiego, w którym wewnętrzne siły reakcji były wyjątkowo silne. I te wewnętrzne siły reakcji, spoza biurokracji stalinowskiej, zgrupowane w "Solidarności" (co nie znaczy że "Solidarność" tylko z nich się składała), popierane przez Kościół Katolicki, a - co najważniejsze - przez zachodni imperializm (który dostarczał gotowych planów reformowania gospodarki i wspierał organizacyjnie i materialnie prokapitalistyczną opozycję), były, wespół z częścią biurokracji stalinowskiej, inicjatorami kontrrewolucji.
Sylwestrowicz ma oczywiście rację, kiedy pisze, że stalinizm nie mógł istnieć w nieskończoność (o czym pisał Trocki), że prędzej czy później musiało dojść do restauracji kapitalizmu. Niewątpliwe jest także, że spora część biurokracji ciążyła ku restauracji kapitalizmu. Dokonuje jednak pewnej manipulacji (grzech przemilczenia), kiedy stwierdza:
"Natomiast od polowy lat 80-y ch glowny dyskurs wsrod biurokracji obracal sie wokol kwestii - jak mamy przejsc do kapitalizmu?"
Prawda jest bowiem taka, że ekonomiczny dyskurs biurokracji nie odbiegał zasadniczo od dyskursu solidarnościowych ekonomistów. I to nie tylko od połowy lat 80-tych, ale od początku lat 80-tych. Przypomnijmy. W 1981 roku PZPR zainicjowała reformę gospodarczą pod hasłem: "samorządność, samodzielność, samofinansowanie", która, rozmiękczając gospodarkę planową, przygotowywała warunki dla przyszłej restauracji własności prywatnej. Reforma ta miała na celu likwidację planowania dyrektywnego oraz branżowo-gałęziowej struktury zarządzania gospodarką. Miała umożliwić poszczególnym przedsiębiorstwom różnicowanie warunków płacy w zależności od efektów ekonomicznych (zróżnicowanie płac miało być czynnikiem motywującym, do bardziej intensywnej pracy). Reforma miała zminimalizować wpływ organów administracji gospodarczej i ministerstw branżowych na przedsiębiorstwa, uwolnić przedsiębiorstwa od związków z innymi przedsiębiorstwami (w ramach tzw. zjednoczeń), umożliwić im odchudzenie ich infrastruktury socjalnej itd. Otóż główne idee tej reformy zostały uzgodnione z ekspertami Solidarności (było to jeszcze przed Stanem Wojennym). Jeżeli była tu jakaś kwestia sporna, to dotyczyła ona głównie trybu mianowania dyrektorów (co było ważne ze względu na samorządność pracowniczą), bądź jakichś szczegółów. Zasadniczy antyegilatarny i prorynkowy kierunek na usamodzielnienie przedsiębiorstw, różnicowanie warunków pracy, presję na rentowność w ramach poszczególnych przedsiębiorstw, odciążenie przedsiębiorstw bardziej rentownych od konieczności wspierania przedsiębiorstw deficytowych był wspólny i przez wszystkich akceptowany (niektórzy teoretycy PZPR zarzucali Solidarności, że chce podważyć ogólnonarodową własność przedsiębiorstw i zastąpić ja własnością grupową; inni teoretycy PZPRowscy, jak np. Jerzy Hausner, bronili solidarnościowych kolegów przed tymi zarzutami). Kierunek na urynkowienie i likwidację rozmaitych egalitarnych mechanizmów gospodarki PRL znajdował się poza dyskusją. Obie strony były przy tym oficjalnie dość powściągliwe w kwestii restauracji prywatnej własności zasadniczych środków produkcji.
[Jeżeli chodzi o "dyskurs" PZPR i Solidarności - bo w końcu na dyskurs a nie na prywatne poglądy powołuje się Sylwestrowicz - to koncentrował się on raczej na warunkach działalności samodzielnych i samofinansujących się przedsiębiorstw (a nie na ich prywatyzacji). I był to przez cały czas dyskurs wspólny. PZPR - jeżeli chodzi o restaurację kapitalizmu - nie wybiegała przed szereg, zdając sobie sprawę, że - tracąc poparcie społeczne - nie będzie w stanie forsować niepopularnych decyzji bez Solidarności. PZPR-owcy eksperci jeszcze w schyłkowym okresie PRL bronili w swoich książkach i publicystyce ogólnonarodowej własności przedsiębiorstw. Warto wspomnieć, że ekonomiści solidarnościowi zarzucali PZPR, że blokuje urynkowienie gospodarki, że nie realizuje własnej reformy. Pogląd ten podzielali także eksperci PZPR-owscy, którzy ubolewali nad tym, że pomimo reformy odradza się branżowo-gałęziowa struktura zarządzania, że odradza się planowanie dyrektywne (w latach 80-tych z roku na rok zwiększała się ilość parametrów ekonomicznych, które spełniać miały przedsiębiorstwa, mnożyły się przepisy, odgórne dyrektywy, odgórne rozdzielnictwo środków, a więc planowanie w wersji dyrektywnej odradzało się, samodzielność przedsiębiorstw była ograniczania, a presja na ich samofinansowanie - łagodzona). Ponadto odradzały się także przymusowe zjednoczenia przedsiębiorstw i regulacje ministerialne na poziomie branżowym. Z klasowego punktu widzenia najistotniejsze jest jednak odradzanie się branżowych układów zbiorowych pracy, które ujednolicały zasady wynagradzania w ramach branż, a więc ograniczały motywacyjną funkcję różnicowania płac w obrębie klasy robotniczej (chroniły robotników najmniej rentownych przedsiębiorstw). Otóż na tej podstawie ukształtowała się bezwiedna koalicja działaczy związkowych OPZZ z organami administracji gospodarczej i niektórymi ministerstwami gospodarczymi, która dążyła po omacku do restytucji stanu sprzed reformy (działacze związkowi opowiadali się za taką restytucją ze względu na egalitarystyczne mechanizmy płacowe poprzedniego systemu zarządzania i planowania). Koalicja ta była krytykowana przez część elit kierowniczych PZPR, przez ekonomistów PZPR-owskich i solidarnościowych - za hamowanie reformy gospodarczej. Przeciwnikami (niekoniecznie świadomymi) tej koalicji byli także ci działacze samorządów pracowniczych, którzy utożsamiali samorządność z samodzielnością i samofinansowaniem i opowiadali się za różnicowaniem płac. W tych dyskusjach, dotyczących kwestii klasowych, nie było polaryzacji na linii PZPR - Solidarność, ale polaryzacja w obrębie PZPR, a Solidarność popierała stronę prorynkową, która wzięła górę w obrębie PZPR.
Ci sami eksperci, solidarnościowi i partyjni, którzy w 1981 roku dyskutowali o reformie gospodarczej, spotkali się później przy Okrągłym Stole, gdzie mogli kontynuować swoje pasjonujące dyskusje. I tu także nie było między nimi żadnych zasadniczych rozbieżności w kwestiach ekonomicznych (największe emocje wywoływała kwestia indeksacji). Oba obozy nie były jednolite wewnętrznie, ale zasadniczo zgodne co do ogólnego kierunku przemian. Jeżeli następowała jakaś polaryzacja merytoryczna, to raczej na linii OPZZ kontra liberałowie. Klasowych interesów robotników bronił nieporadnie obecny działacz SLD, a wówczas działacz OPZZ, Wacław Martyniuk.
Faktycznie więc obie strony (partyjna i solidarnościowa) ciążyły przez całe lata 80-te ku restauracji kapitalizmu mniej więcej w równym stopniu, choć oba obozy nie były jednolite (a główne elementy hamujące były po stronie OPZZ). Nie ma żadnych podstaw by sądzić, że strona PZPR-owska ciążyła bardziej. Zarazem, obie strony wiedziały, że żeby restaurację kapitalizmu przeprowadzić, muszą działać wspólnie, drogą wzajemnych uzgodnień. Później solidarnościowcy, forsując plan Balcerowicza i inne ustawy, nie dotrzymali słowa i zradykalizowali prokapitalistyczną platformę wypracowaną przy Okrągłym Stole, oczyszczając ją z różnych elementów łagodzących, mających zagwarantować społeczny spokój. Wbrew dyskursowi Okrągłego Stołu, rząd Mazowickiego zadecydował o likwidacji samorządów pracowniczych w komercjalizowanych i prywatyzowanych przedsiębiorstwach.]
Nie ma racji Sylwestrowicz, kiedy stwierdza, że siły reakcji w Polsce były słabe. Zarówno polityczne siły reakcji (Kościół, prawica Solidarności itd.), jak i jej społeczne siły napędowe były silne. Społeczną bazą restauracji kapitalizmu były te elementy, które ze względu na rozmaite wyznaczniki pozycji społecznej, powiązania z kluczowymi siłami politycznymi (PZPR i Solidarność), wykształcenie itd., mogły aspirować do skorzystania z rozmaitych dobrodziejstw kapitalizmu. Do tego dochodzą PRL-owscy prywaciarze i rozmaici Polacy, którzy prowadzili działalność biznesową w różnych krajach. Te elementy, niezależnie od tego, czy grupowały się wokół Solidarności, czy wokół PZPR, dążyły do restauracji kapitalizmu. Dlatego też niesłuszne jest absolutyzowanie podziału na Solidarność i PZPR w latach 80-tych. Rzeczywiste podziały, podziały społeczne, a więc te które interesują marksistów, przebiegały w poprzek tych obozów. Po jednej stronie była klasa robotnicza (i PZPR-owska i solidarnościowa), po drugiej: siły i warstwy prokapitalistyczne, inteligenckie, drobnomieszczańskie (w tym także ci, którzy już w czasach PRL mieli własne legalne bądź nielegalne biznesy i kapitały).
Dlatego też twierdzenia Sylwestrowicza są szkodliwe politycznie - zarówno obecnie, jak i retrospektywnie. Retrospektywnie - gdyż w latach 80-tych należało przede wszystkim mówić robotnikom, że ich wrogowie są i w PZPR i w Solidarności, że elity kierownicze PZPR i Solidarności to przyszła klasa kapitalistyczna i mobilizować robotników do wspólnych, klasowych wystąpień, bez względu na podziały na Solidarność-OPZZ, przeciwko obu prokapitalistycznym biurokracjom. Tymczasem trockiści pokroju Sylwestrowicza byli wrogo usposobieni wobec OPZZ-u jako takiego, wzmacniali szkodliwe podziały w obrębie klasy robotniczej i wybielali elity kierownicze Solidarności twierdząc, że główne zło tkwi w stalinizmie.
Są one szkodliwe także obecnie, gdyż - o ile teorie Sylwestrowicza wpływałyby na poglądy robotników (a na szczęście tak nie jest) - wzmacniałyby rozmaite antykomunistyczne stereotypy i archaiczne podziały w ruchu związkowym na postkomunę i postsolidarność. Zadaniem marksistów dziś jest wyjaśnianie, że społeczna katastrofa jaka nastąpiła po 1989 roku wynika z natury kapitalistycznych stosunków produkcji, że prywatyzacja jest złem, bez względu na to, przez kogo i w jaki sposób jest przeprowadzana, że kapitaliści są wrogami klasowymi robotników bez względu na to, kim byli politycznie przed 1989 rokiem. Zadaniem marksistów jest tłumaczenie, że klasa robotnicza ma wspólne interesy, a archaiczne podziały z lat 80-tych tylko zaciemniają społeczną rzeczywistość, zamazują rzeczywiste podziały klasowe. Tymczasem bajki o biurokracji jako głównej sile kontrrewolucyjnej, niezależnie od intencji bajkopisarzy, deformują rzeczywisty obraz kapitalizmu. Bo jeżeli zło tkwi w stalinizmie a nie w kapitalistycznym stosunkach produkcji, to może możliwy jest dobry kapitalizm? Gdyby nie biurokracja stalinowska, to może obecni kapitaliści nie byliby tacy źli? A jeżeli tak, to nie trzeba walczyć z kapitalizmem jako takim, przeciwstawiać się prywatyzacji jako takiej, ale wystarczy zwalczać byłych biurokratów stalinowskich? Jeżeli to komuna odpowiada za obecną nędzę, to musimy się odciąć od związkowców z OPZZ.
Sylwestrowicz nie wyciąga oczywiście takich wniosków, ale leje wodę na młyn antykomunistycznych ideologów, walczących o "narodowy kapitalizm uczciwych Polaków". Zamiast zwalczać błędne stereotypy ideologiczne, paraliżujące walkę klasową, rozbijające klasę robotniczą, po swojemu je umacnia.
Gdyby Sylwestrowicz cokolwiek robił w polskim ruchu robotniczym, to wiedziałby, że największy problem ideologiczny, który krępuje walkę klasową, to właśnie antykomunistyczne brednie połączone z iluzjami o możliwym dobrym, uczciwym kapitalizmem. Na szczęście stereotypy te nie są powszechne. Tam jednak, gdzie funkcjonują, blokują racjonalne działania w obronie interesów robotniczych.

Co przewidywał Trocki?

Przejdźmy do trzeciego twierdzenia Sylwestrowicza: "Stalinowcy to [czyli kontrrewolucję - przyp. FN] zrobili od poczatku do konca - zgodnie z (pesymistyczna) przepowiednia Trockiego".
I znowu nie!
Jak wiadomo, przepowiednia, a raczej prognoza (bo marksiści nie przepowiadają, ale prognozują), Trockiego, co do dalszych losów ZSRR ma dwa warianty, optymistyczny i pesymistyczny. Wariant optymistyczny to proletariacka rewolucja polityczna, kierowana przez partię rewolucyjną (jak przypuszczał Trocki: radziecką sekcję Czwartej Międzynarodówki). Wariant pesymistyczny, to restauracja kapitalizmu. A więc, o ile - do określonego momentu - nie nastąpi rewolucja polityczna, w Związku Radzieckim nastąpi restauracja kapitalizmu, ponieważ wewnętrzne sprzeczności systemu stalinowskiego nasilają się wraz ze wzrostem sił wytwórczych, wraz z podnoszeniem poziomu techniki. Rozwój techniki wysuwa na plan pierwszy kwestię jakości produkcji, a efektywne podnoszenie jakości produkcji nie jest możliwe w atmosferze biurokratycznego komenderowania, bez demokracji robotniczej, bez wolności krytyki itd. A więc szybki rozwój sił wytwórczych, możliwy (pomimo biurokratycznego zarządzania i pasożytnictwa) do czasu dzięki postępowym stosunkom własności - prowadzi do upadku reżimu stalinowskiego. Trocki formułuje także pewne przypuszczenia co do sposobu przeprowadzenia prywatyzacji i jej form w przemyśle i rolnictwie, które zasadniczo się potwierdziły (także w Polsce). Ale, Trocki nie daje (bo dać nie mógł) żadnej definitywnej prognozy co do tego, która (bądź które) z potencjalnych sił kontrrewolucyjnych ostatecznie pokieruje/pokierują kontrrewolucją. Trocki bierze pod uwagę różne potencjalne siły kontrrewolucyjne, a przede wszystkim: imperializm oraz wewnętrzne siły/tendencje prokapitalistyczne spoza samej biurokracji stalinowskiej. Poza imperializmem, stanowiącym ewidentne zagrożenie dla niekapitalistycznych stosunków produkcji w ZSRR, szczególnie niepokoiły Trockiego tendencje prywatno-własnościowe w obrębie gospodarki kołchozowej, których nośnikiem były elity kołchozowe.
Ale Trocki nie przedstawia żadnej jednolitej prognozy co do układu sił w procesie kapitalistycznej kontrrewolucji. Dopuszcza oczywiście możliwość, że nierówności społeczne w sferze podziału (na korzyść biurokracji) doprowadzą do kontrrewolucyjnych zmian w sferze stosunków własności, że uprzywilejowana biurokracja znajdzie dla swojego uprzywilejowania trwałe fundamenty własnościowe (co można by interpretować w ten sposób, że biurokracja stalinowska przeprowadzi restaurację kapitalizmu, a więc, mniej więcej, "wariant Sylwestrowicza") - ale nie jako jedyną możliwość, ani też nie jako najbardziej prawdopodobny z wariantów.
W różnych tekstach rozważa różne możliwości. W "Zdradzonej rewolucji" Trocki rozważa wariant następujący: albo rządzącą biurokrację obali klasa robotnicza (rewolucja polityczna) albo rządzącą kastę obali partia burżuazyjna, która znajdzie "wśród obecnych biurokratów, administratorów, specjalistów, dyrektorów, sekretarzy... niemało gotowych sług". Jeżeliby jednak ani partia rewolucyjna ani partia kontrrewolucyjna nie obaliły biurokracji na czas, to zapewne stalinowska biurokracja w dalszym stadium będzie szukać dla swojego panowania oparcia w nowych stosunkach własności. W "Zdradzonej" zastanawia się Trocki także nad wpływem zbliżającej się wojny imperialistycznej na losy ZSRR i wyraża obawę, że zarówno w przypadku porażki militarnej ZSRR, jak i w wypadku zwycięstwa ZSRR w sojuszu z państwami imperialistycznymi, podstawy społeczne ZSRR ulegną zburzeniu. W pierwszym wypadku sprawa jest jasna. Zwycięski imperializm obala państwo radzieckie i restauruje kapitalizm. Co do drugiej możliwości, to Trocki zakłada - cytując dokument: "Czwarta Międzynarodówka a wojna" - że: "Pod wpływem dużego zapotrzebowania państwa na przedmioty pierwszej potrzeby indywidualistyczne tendencje gospodarki chłopskiej uzyskają poważne wsparcie i siły odśrodkowe w kołchozach będą nasilać się z każdym miesiącem... W rozpalonej atmosferze wojny można oczekiwać... przyciągnięcia kapitałów "sojuszniczych", wyłomów w monopolu handlu zagranicznego, osłabienia kontroli państwowej nad trustami, zaostrzenia konkurencji między nimi..." Itd.
W innym tekście, "Klasowy charakter państwa radzieckiego", Trocki rozważa możliwość wojny domowej pomiędzy proletariatem a aktywnymi siłami kontrrewolucji, podczas której "nie będzie nawet mowy o biurokracji odgrywającej samodzielną rolę" - "jej przeciwstawne skrzydła zacisną się wokół przeciwnych stron barykady".
Po cóż więc opowiadać, że Trocki przewidywał jako jedyną alternatywę dla rewolucji politycznej kapitalistyczną kontrrewolucję przeprowadzoną od początku do końca przez biurokrację? Najbliższe prawdy byłoby przypisanie Trockiemu takiej prognozy (w jej wariancie pesymistycznym), że kapitalistyczna kontrrewolucja będzie wspólnym dziełem koalicji złożonej z (1) wewnętrznych elementów prokapitalistycznych, (2) imperializmu i (3) jakiejś części biurokracji - bez definitywnego określenia siły wiodącej i przy założeniu, że biurokracja jako całość nie odegra żadnej samodzielnej, jednolitej roli w tym procesie. Zwłaszcza, że Trocki na każdym kroku podkreślał niejednorodność, heterogeniczność biurokracji, przewidywał, że biurokratyczny aparat może się - przy różnych wstrząsach dziejowych - rozpaść na kawałki i rozproszyć pomiędzy walczące ze sobą klasowo-antagonistyczne obozy.
Kapitalistycznej kontrrewolucji w Polsce dokonała taka właśnie złożona koalicja. Siłą kierowniczą tej koalicji w Polsce była - jak przewidywał Trocki w "Zdradzonej" - partia burżuazyjna (realizująca interesy wewnętrznych sił prokapitalistycznych) - a więc wariant rozważany w "Zdradzonej rewolucji". Tą partią burżuazyjną była oczywiście elita kierownicza Solidarności, która przy Okrągłym Stole wypracowała polityczny konsensus z biurokracją, po czym, po przejęciu władzy przez jej własny, burżuazyjny rząd, poszła w swych restauratorskich planach jeszcze dalej, niż to było uzgodnione przy Okrągłym Stole. Co szczególnie smutne - w kontrrewolucyjnej robocie tej zbiorowej partii burżuazyjnej (która w oka mgnieniu podzieliła się na multum burżuazyjnych partii i partyjek) bardzo aktywnie pomagał aparat związkowy Solidarności. Stając się kierowniczym mózgiem restauracji kapitalizmu w Polsce, partia burżuazyjna zapewniła szerokie możliwości uwłaszczania się byłym biurokratom stalinowskim. A jednocześnie, wydała polską gospodarkę na pastwę kapitału imperialistycznego, który tak hojnie wspierał swoją burżuazyjną partię w Polsce.

Na kogo gniewa się lud?

Na zakończenie odnotujmy jeszcze jedną wypowiedź Sylwestrowicza, będącą reakcją na postulat Dawida Heine, aby przeciwstawić się antykomunistycznej histerii rozpętanej przez prawicę.
"Uwazam, ze powinnismy przede wszystkim uwzglednic sluszny gniew ludu skierowany przeciwko tym, ktorzy spowodowali pauperyzacje spoleczenstwa."
Wypisując takie brednie Sylwestrowicz ujawnia swój totalny brak rozeznania w nastrojach polskiego ludu. Zdaniem Sylwestrowicza lud polski przede wszystkim rozgniewany jest na byłych esbeków, których obarcza odpowiedzialnością za pauperyzację społeczeństwa. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Lud polski najprawdziwszą, autentycznie plebejską nienawiścią darzy właśnie "bohaterów opozycji demokratycznej": Mazowieckich, Geremków, a przede wszystkim ich "ekonomicznego geniusza" - Leszka Balcerowicza. To oni symbolizują w ludowej świadomości całe zło polskiej transformacji. To oni wyprzedali za bezcen polski majątek narodowy, doprowadzili do gigantycznego bezrobocia i nędzy. Unia Demokratyczna, Balcerowicz i rząd Mazowieckiego - to właśnie ich lud nienawidzi za barbarzyństwa polskiego kapitalizmu. Tymczasem sprawą lustracji, dekomunizacji itd. polski lud uporczywie się nie interesuje. Kwestiami tymi żyją głównie prawicowi inteligenci, dziennikarze, politycy, najczarniejsze hieny reakcji, Wildsteiny, Wołki, Macierewicze itd. Chociaż polscy czarnosecińcy robią wszystko, by zająć lud tą kwestią - lud wytrwale tę sprawę tę olewa, nie ufa najbardziej zajadłym antykomunistycznym podżegaczom. Antykomunistyczna histeria ma legitymizować kapitalistyczny porządek współczesnej Polski. W sytuacji, kiedy społeczne efekty transformacji widoczne są jak na dłoni, w celu uprawomocnienia obecnego reżimu, podejmuje się różne kampanie i prowokacje mające zohydzić ludziom PRL i tym samym, upiększyć teraźniejszość. Doskonale rozumie to Dawid Heine. Absolutnie nie rozumie tego Sylwestrowicz, który - podobnie jak w kwestii ukraińskiej - nastroje ludu myli z nastrojami burżuazyjnej inteligencji. Tym razem jednak - co liczy mu się na plus - nie odważył się zasugerować, że dekomunizacyjna kampania Wildsteina stanowi pierwszy etap rewolucji permanentnej.