Tekst pochodzi ze strony GPR http://www.gpr.webpark.pl/
Florian Nowicki
Komentarz do polemiki Sylwestrowicz - Heine
O stalinizmie, kontrrewolucji i trockizmie
[Ze względu na obszerność mojej polemiki, umieściłem w
nawiasie kwadratowym i dałem zmniejszoną czcionką mniej ważne fragmenty, które
mniej zainteresowani czytelnicy mogą pominąć, bez zaburzenia ciągłości wywodu]
Zazwyczaj unikamy komentowania wewnętrznych sporów politycznych w innych
organizacjach. Tym razem nie sposób się było jednak powstrzymać od zabrania
głosu. A to dlatego, że tekst Jana Sylwestrowicza, pt. "O klarowne stanowisko w
ocenie historii PRL", wypełniony jest fałszywymi i absurdalnymi twierdzeniami -
przypisywanymi na nieszczęście Trockiemu i trockizmowi jako takiemu. I ta
właśnie okoliczność - przypisanie przez Sylwestrowicza jego własnych
absurdalnych poglądów trockizmowi czy Trockiemu - usprawiedliwia zabranie przez
nas głosu w tej sprawie.
Tekst Sylwestrowicza jest histeryczną reakcją na tekst Dawida Heine, pt.
"Przeciwko antylewicowej nagonce!", poświęcony zamieszaniu, jakie powstało w
wyniku opublikowania tzw. listy Wildsteina. Niezależnie od tego, czy takie czy
inne sformułowania tekstu Dawida Heine budzić mogą wątpliwości - reakcja
Sylwestrowicza na ten tekst ujawnia smutną prawdę o prezentowanej przez niego
wersji "trockizmu".
Dawid Heine całkowicie słusznie obnaża reakcyjny charakter wszystkich tych
antykomunistycznych nagonek, inicjowanych przez ultraprawicowych dziennikarzy i
polityków - zaciemniających rzeczywiste problemy i podziały społeczne, służących
okrężnej legitymizacji kapitalistycznego ustroju III RP. Można się spierać z
jego wezwaniem do solidarności z esbekami - jako ofiarami antylewicowej nagonki,
gdyż ludzie z listy Wildsteina to bardzo często ludzie prawicy, ludzie
antykomunistycznej opozycji. Ludzi z listy Wildsteina nic politycznie nie łączy
- to przekrój najrozmaitszych postaw. Ale podstawowa tendencja tekstu Heine -
wskazująca na reakcyjną rolę tego typu prowokacji - jest całkowicie słuszna.
Słuszny jest także postulat likwidacji IPN.
W odpowiedzi, Sylwestrowicz przedstawia dziwaczną spiskową historiozofię, opartą
na przekonaniu, że biurokracja stalinowska jest jakimś zadziwiająco trwałym i
wszechmocnym tworem, kreującym społeczną rzeczywistość Polski - co radykalnie
kontrastuje z trockistowskim poglądem na biurokrację stalinowską jako taką.
Sylwestrowicz najwyraźniej nie zrozumiał na czym - w ujęciu Trockiego - polegała
kontrrewolucyjna rola biurokracji stalinowskiej. Do tego stopnia, że uznał
hegemonię i absolutną siłę sprawczą biurokracji stalinowskiej w procesie
restauracji kapitalizmu za aksjomat trockizmu. Gdy tymczasem Trocki uważał
biurokrację stalinowską za historycznie nietrwały "nowotwór", odgrywający
wewnętrznie sprzeczną rolę na arenie światowej walki klasowej, niezdolny do
wypracowania stabilnych fundamentów własnego panowania społecznego - a którego
istnienie prowadzi do rozkładu państwa robotniczego i uniemożliwia - w dłuższej
perspektywie - obronę tego państwa przed siłami kapitalistycznej kontrrewolucji
(w sytuacji gdyby nie nastąpiła robotnicza rewolucja polityczna przeciwko
biurokracji). Dopóki istnieje biurokratyczne państwo robotnicze - dopóty
biurokracja odgrywa ambiwalentną rolę strażnika zdobyczy społecznych klasy
robotniczej, którego metody i samo istnienie (pasożytnictwo społeczne +
tłamszenie politycznej aktywności klasy robotniczej, tj. jedynej deski ratunku
dla państwa robotniczego) przygotowują zgon państwa robotniczego, restaurację
kapitalizmu i dramatyczny upadek klasy robotniczej. W warunkach kapitalizmu
biurokracja stalinowska jako taka nie odgrywa już żadnej roli, ponieważ
przestaje istnieć jako odrębna kategoria społeczna czy odrębna grupa interesów.
Restauracja kapitalizmu brutalnie przetrząsa "tkanki społeczne" i wytwarza nową
polaryzację społeczną - w poprzek dotychczasowych podziałów.
Sylwestrowicz nie dostrzegł, że restauracja kapitalizmu stwarza nowy układ sił
społecznych i interesów, całkowicie odmienny od układu sił w obrębie
zbiurokratyzowanego państwa robotniczego, że restauracja kapitalistycznych
stosunków produkcji stwarza nowy obóz klasowy, który działa zgodnie z nową
logiką, rozbija dotychczasowe układy interesów i wytycza nowe linie podziałów;
że restauracja kapitalizmu stwarza klasę kapitalistyczną, która - działając jako
zjednoczony klasowym interesem podmiot - znosi wcześniejsze podziały polityczne
i społeczne. Polityczna przeszłość uczestników tego nowego podmiotu traci
znaczenie w obliczu logiki kapitalistycznych stosunków produkcji, która
obiektywnie determinuje całościowy kierunek zmian społecznych i zmusza -
krystalizujące się według nowej matrycy - grupy społeczne do określonych działań
społecznych.
Biurokratyczny układ interesów (zorientowany na zachowanie pasożytniczych
przywilejów) jest zasadniczo nietrwały. Spaja w sztuczną całość bardzo
różnorodne elementy społeczne, dolne i górne ogniwa, oscylujące wokół
przeciwstawnych obozów klasowych. Jako taki nie może przetrwać w obliczu
restauracji kapitalizmu. Czym są biurokratyczne przywileje w zestawieniu z
kapitalistycznymi zyskami? Niczym. Więź oparta na wspólnocie przywilejów musi
się rozpaść w momencie, kiedy pojawia się możliwość akumulowania kapitału. Kiedy
poszczególni biurokraci mogą się już legalnie przekształcać w kapitalistów -
biurokrację stalinowską przestaje spajać jakikolwiek interes. Pojawia się za to
nowa więź, obejmująca wszystkich - konkurujących ze sobą na co dzień -
kapitalistów, zainteresowanych forsowaniem określonych reform ekonomicznych,
społecznych, prawnych - wymierzonych w klasę robotniczą. Biurokracja stalinowska
przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę jako biurokracja. Część biurokracji trafia
do klasy kapitalistycznej bądź usługowych wobec niej warstw społecznych i gra
już w nowej drużynie - w drużynie burżuazji - razem z byłą opozycją
antykomunistyczną (i jedni i drudzy mają teraz wspólne interesy przeciwko klasie
robotniczej). Część biurokracji okopuje się w aparatach związkowych i pozostaje
w łagodnej opozycji wobec przemian kapitalistycznych. Jeszcze inna podlega
społecznej marginalizacji, traci jakiekolwiek znaczenie społeczno-polityczne.
Tymczasem Sylwestrowicz robi z biurokracji stalinowskiej jakiś jednolity obóz
kontrrewolucyjny i przenosi na nią wyłączną odpowiedzialność za społeczne
rezultaty rządów polskiej burżuazji. Ale oddajmy głos Sylwestrowiczowi.
"Sadze, ze jednym z podstawowych powodow nieporozumien jest bledne zrozumienie
procesu kontrrewolucji w Polsce. NLR, od poczatku lat 90-ych (jako chyba jedyna
organizacja) stwierdzil, ze GLOWNA SILA KONTREWOLUCJI jest stalinizm. I taka
jest prawda. To biurokracja stalinowska zainicjowala proces kontrewolucji, ona
tez przede wszystkim z tego procesu skorzystala. Stalinowcy to zrobili od
poczatku do konca - zgodnie z (pesymistyczna) przepowiednia Trockiego. NIKT
wowczas - w 1989 r. - nie byl w stanie tych zmian wymusic na biurokracji! Nikt!
W zadnej mierze! Ani imperializm, ani tym bardziej slabiutkie sily reakcji w
Polsce. Sama biurokracja dojrzala do tych zmian. BIUROKRACJA STALINOWSKA
PRZEPROWADZILA RESTAURACJE KAPITALIZMU! Jesli ktos tego jeszcze nie rozumie - to
doprawdy NIC nie rozumie z historii Polski ostatnich 20 lat!"
Czytając te rewelacje można odnieść wrażenie, że ich autor nigdy nie był w
Polsce, a ponadto pomylił Trockiego z Jadwigą Staniszkis. Sylwestrowicz
stwierdza, że główną siłą kontrrewolucji był stalinizm; że to stalinowcy
zainicjowali i przeprowadzili proces kontrrewolucji i "zrobili to od początku do
końca", i że taka była prognoza Trockiego (jej pesymistyczny wariant).
Czy stalinizm był główną siłą kontrrewolucji?
Biurokracja stalinowska niewątpliwie doprowadziła do
sytuacji, w której kapitalistyczna kontrrewolucja stała się możliwa i realna.
Samo jej istnienie stanowiło zasadniczą blokadę rozwoju państwa robotniczego w
kierunku socjalizmu i komunizmu. Biurokracja była więc dla państwa robotniczego
bombą z opóźnionym zapłonem. Biurokracja przez dziesięciolecia demoralizowała
klasę robotniczą, kompromitowała jej własną ideologię, marksizm, a tym samym -
popychała ją w objęcia sił jawnie antyrobotniczych, prokapitalistycznych. Ale
czy to oznacza, że była ona główną siłą procesu kontrrewolucji?
Pamiętajmy, że początek restauracji kapitalizmu był równoznaczny z końcem
istnienia biurokracji stalinowskiej. Od tej pory nic takiego jak stalinizm czy
biurokracja stalinowska nie istnieje. Jeżeli byli biurokracji stalinowscy
odgrywają w latach 90-tych kontrrewolucyjną rolę, to tylko i wyłącznie jako
kapitaliści (bądź siły/warstwy wobec nich usługowe). A o ile jako kapitaliści
odgrywają oni (tj. byli biurokraci stalinowscy) rolę kontrrewolucyjną, to czynią
to zespół w zespół z całą resztą klasy kapitalistycznej. Podmiotem restauracji
kapitalizmu w Polsce i wszędzie indziej była odradzająca się klasa
kapitalistyczna oraz te warstwy, który przejawiały kapitalistyczne aspiracje
społeczne, które aspirowały do tego, by stać się częścią klasy kapitalistycznej.
Odkąd, wraz z procesem prywatyzacji, zaczęła kształtować się w Polsce klasa
kapitalistyczna, działała ona jako - jednolity pod względem swoich zasadniczych
klasowych interesów - podmiot kontrrewolucyjny. Logika działania tego podmiotu
zdeterminowana była jego klasowymi interesami - antagonistycznymi wobec
klasowych interesów robotników. Podział w obrębie klasy kapitalistycznej na
byłego biurokratę, byłego Solidarucha, byłego cinkciarza, byłego PRL-owskiego
prywaciarza, byłego kapitalistę polonijnego - o ile odgrywał jakąkolwiek rolę na
scenie politycznej - nie przekładał się na żadne zasadnicze rozbieżności, w toku
kontrrewolucyjnej roboty wszystkich tych panów w ich walce z klasą robotniczą. W
działaniach uwłaszczających się, przechodzących do działalności biznesowej
byłych biurokratów stalinowskich nie było nic takiego, co byłoby specyficzne dla
tej właśnie grupy - co by zasadniczo odróżniało ją od działań innych grup w
obrębie odradzającej się burżuazji.
[Ktoś mógłby jednak zaoponować: ale przecież byli biurokraci mieli ułatwiony
dostęp do państwowych przedsiębiorstw, mogli wykorzystywać swoje rozmaite
powiązania ekonomiczne, znajomości itd. Otóż dokładnie takie same możliwości,
znajomości i powiązania mieli kapitaliści (bądź osoby bardzo pragnące
kapitalistami zostać) zaprzyjaźnieni z obozem postsolidarnościowym, przyjaciele
gabinetów Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego i innych rządów
solidarnościowych. Przecież już w roku 1990 władzę polityczną sprawowała ekipa
solidarnościowa i to ona określiła kształt prawny restauracji kapitalizmu w
Polsce. To rząd Mazowieckiego przyjmował - 13 lipca 1990 roku - ustawę
prywatyzacyjną, określającą możliwe ścieżki prywatyzacji. Tenże rząd podjął
także szereg działań prowadzących do celowej destrukcji sektora państwowego,
także w rolnictwie (wprowadzając nierówne reguły gry dla przedsiębiorstw
państwowych i prywatnych). To rząd Mazowieckiego wdrożył tzw. terapię szokową i
radykalnie zliberalizował polską gospodarkę, którą to liberalizację kolejne
rządy solidarnościowe następnie korygowały, wprowadzając rozmaite koncesje na
określoną działalność gospodarczą, dotacje, ulgi podatkowe, gwarancje kredytowe,
zamówienia publiczne, cła importowe czy uznaniowo zawieszając zobowiązania wobec
Skarbu Państwa. Sprawowanie władzy politycznej przez ekipę solidarnościową
("biurokrację postsolidarnościową") umożliwiło tejże ekipie, po pierwsze,
kształtowanie przepisów i decyzji gospodarczych państwa "pod siebie", po drugie,
dzielenie najlepszych kąsków prywatyzowanej gospodarki w obrębie "rodziny", po
trzecie, ułatwiając "swoim" dostęp do koncesji, zamówień, ulg itd. Jak to
wyglądało w praktyce? Oddajmy głos niejakiemu Andrzejowi Czerneckiemu,
uczestnikowi tejże solidarnościowej ekipy (zdaje się działaczowi Unii
Demokratycznej), który później, po latach, opowiedział "Gazecie Wyborczej" o
różnych niecnych uczynkach swoich solidarnościowych koleżków: "Były sytuacje,
kiedy duże prywatyzowane fabryki kupowali ludzie nie mający grosza przy duszy.
Wystarczyła decyzja "zaprzyjaźnionego" ministra, z którą szedł pan do banku,
prosząc o kredyt na sfinansowanie transakcji. Bank wiedząc, że przedsiębiorstwo
jest warte dużo więcej, a cała sprawa jest przekrętem "umocowanym politycznie",
a więc jak najbardziej bezpiecznym, dawał kredyt bez żadnych problemów. Potem
prowadził pan tę fabrykę przez chwilę, po czym znajdował pan dla niej tzw.
strategicznego inwestora i sprzedawał mu z dziewięciokrotnym przebiciem. A
początek był zero. Za odpowiednią działkę goli ludzie stawali się miliarderami z
dnia na dzień. [...] Jak można było sprywatyzować fabrykę X za 100 milionów, a
przyszedł facet, który dawał 10 i bokiem jeszcze milion, to się sprzedawało za
dychę". A oto jeszcze inny uroczy przykład: "Rząd Bieleckiego wprowadził
pierwsze zezwolenia i koncesje [...] Zezwolenia zaczęli dawać ci, którzy
"sponsorowali" rozwijające się polskie partie czekami z wystarczającą ilością
zer. W rządzie byli już prywatni przedsiębiorcy, więc wszystko załatwiało się
jak w rodzinie". Kiedy skończył się rząd Bieleckiego - opowiada Czernecki - ci
ministrowie, którzy jeszcze nie zdążyli wykroić sobie swoich własnych
przedsiębiorstw, od razu znaleźli miejsca na strategicznych stanowiskach w
dużych prywatnych spółkach. Stali się oni wówczas pośrednikami w przekazywaniu
coraz większych kwot na fundusze partyjne, a także na prywatne rachunki członków
rządu i polityków kolejnych koalicji. W tym momencie reguły, ceny poszczególnych
koncesji, zamówień rządowych, publicznych przetargów, były już ściśle ustalone.
O ile na początku swoich rządów solidarnościowcy wyłudzali od PRL-owskich
prywaciarzy za "przyjaźń" sumy typu 4 tysiące dolarów, to teraz kwoty były już
nieporównywalnie wyższe (jak twierdzi Czernecki - kilkudziesięciokrotnie).
Ustawione przetargi wygrywały niesolidne firmy związane z rządzącą ekipą. Itd.
Wspomnienia Czerneckiego potwierdzają, że solidarnościowa ekipa było wyjątkowo
żarłoczna w przejmowaniu kontroli nad polską gospodarką i gromadzeniu kapitału
dzięki politycznym powiązaniom, a jej zbiorowe działania wobec polskiej
gospodarki porównać można z tornadem albo atakiem szarańczy.]
Oczywiście, określone segmenty byłej biurokracji stalinowskiej były - w punkcie
wyjścia procesu restauracji kapitalizmu - w bardzo korzystnej pozycji startowej.
Ale biurokracja postsolidarnościowa, za sprawą swoich powiązań z aparatem
państwowym III RP, błyskawicznie nadrobiła zaległości (wyrównała szanse startu),
rychło stwarzając dla swoich analogiczne warunki i możliwości, jakimi
dysponowali byli biurokraci stalinowscy. Zresztą działania jednych i drugich nie
kolidowały ze sobą, a raczej harmonijnie się dopełniały. "Solidarnościowa"
ustawa prywatyzacyjna dawała przecież dyrektorom państwowych przedsiębiorstw
(biurokratom stalinowskim) świetne możliwości zwiększania swojej pozycji w tych
przedsiębiorstwach - przekształcanych w spółki prawa handlowego ścieżką leasingu
pracowniczego (tzw. spółki pracownicze).
Cała zatem gadanina o jakiejś biurokracji stalinowskiej jako sile kierującej
kontrrewolucją nie jest funta kłaków warta. Obie sitwy różnymi drogami i
ścieżkami bądź "na chama" prywatyzowały, bądź sadowiły się w organach
kierowniczych nowopowstałych spółek prawa handlowego (przy czym reguły gry
ustalała sitwa postsolidarnościowa), a ponadto, pod względem swoich zasadniczych
interesów klasowych, wymierzonych w klasę robotniczą, nie różniły się one między
sobą ani o milimetr.
Wyodrębnianie - w teoretycznej, marksistowskiej analizie procesu restauracji
kapitalizmu - biurokracji stalinowskiej, jako jakiegoś oddzielnego podmiotu
kontrrewolucji, po prostu nie trzyma się kupy. Także - choć nie tylko - dlatego,
że w latach 90-tych biurokracja stalinowska po prostu nie istniała. Niewątpliwie
wśród beneficjentów kontrrewolucji byli biurokraci stalinowscy są bardzo licznie
reprezentowani. Ale nie sposób przypisać im jakiejkolwiek podmiotowości w tym
procesie jako odrębnej grupie, ani też ilościowej, absolutnej hegemonii.
Praktykowane przez nich metody akumulacji kapitału - zresztą wewnętrznie
zróżnicowane - nie różnią się zasadniczo od - również zróżnicowanych - dróg
akumulacji kapitału, z których korzystały Solidaruchy i ich "przyjaciele".
Podmiotowość w procesie kontrrewolucji przypisać możemy klasie kapitalistycznej
jako całości, przy czym politycznym mózgiem tego procesu, jego ośrodkiem
kierowniczym, były gabinety postsolidarnościowe.
Wyodrębnienie biurokracji stalinowskiej jako głównej siły napędowej
kontrrewolucji - pozbawione jakiegokolwiek sensu teoretycznego - ma jednak swój
określony sens polityczny. Cóż bowiem autor chciał przez to powiedzieć i komu
chciał to powiedzieć?
Sylwestrowicz chciał powiedzieć burżuazyjnym demokratom ("etosowcom"
"demokratycznej" "opozycji"), co następuje: my, trockiści, popieramy demokrację
burżuazyjną i potępiamy zbrodnie komunistyczne (na potrzeby lewicowych
słuchaczy: "zbrodnie stalinowskie"). To wspaniale, że zwyciężyła demokracja
parlamentarna, że nie ma już SB. My, rewolucyjni trockiści, uznajemy tylko
demokratyczne metody walki. A dalej: ale, burżuazyjni demokraci, wybaczcie nam
naszą krytykę kapitalizmu. My nie was krytykujemy, tylko biurokracje
stalinowską, która nadal rządzi, pomimo demokratycznej rewolucji, którą wspólnie
(my trockiści i wy, burżuazyjni demokraci) przeprowadzaliśmy. To właśnie autor
chciał powiedzieć, ale nie wypadało mu tego powiedzieć wprost, otwarcie,
trockiście, Dawidowi Heine.
Czy to stalinowcy zainicjowali proces kontrrewolucji i "zrobili to od początku do końca"?
A może więcej sensu zawiera kolejne stwierdzenie
Sylwestrowicza, że to stalinowcy zainicjowali proces kontrrewolucji i "zrobili
to od początku do końca"?
Zacytujmy jeszcze inne fragmenty:
"...od momentu, gdy niewydolnosc ekonomiczna systemu stalinowskiego stala sie
coraz bardziej oczywista, coraz wiecej elementow biurokracji zaczelo sklaniac
sie ku restauracji kapitalizmu. Ten proces byl zwlaszcza ewidentny od polowy lat
80-ych, choc juz byl widoczny nawet pod koniec lat 70-ych. Natomiast od polowy
lat 80-y ch glowny dyskurs wsrod biurokracji obracal sie wokol kwestii - jak
mamy przejsc do kapitalizmu? Co to znaczy politycznie? Jak mamy do tego
przekonac Solidarnosc i Kosciol? Biurokracja - nomenklatura stalinowska w koncu
rozegrala sprawe bardzo sprawnie. Skonczylo sie tak, ze stalinowcy dokonali
restauracji kapitalizmu. I stalinowcy - rzecz jasna - stali sie przodujaca
czesscia nowej klasy kapitalistycznej w Polsce (w duzej mierze - burzuazji
kompradorskiej)".
"NIKT wowczas - w 1989 r. - nie byl w stanie tych zmian wymusic na biurokracji!
Nikt! W zadnej mierze! Ani imperializm, ani tym bardziej slabiutkie sily reakcji
w Polsce. Sama biurokracja dojrzala do tych zmian. BIUROKRACJA STALINOWSKA
PRZEPROWADZILA RESTAURACJE KAPITALIZMU! Jesli ktos tego jeszcze nie rozumie - to
doprawdy NIC nie rozumie z historii Polski ostatnich 20 lat!"
I jeszcze jeden fragmencik:
"Tow. Dawid pisze: "Glowna sila kontrrewolucyjna byl imperializm, polska
burzuazja z emigracji, Kosciol katolicki, prawica i w drugiej polowie lat
osiemdziesiatych oczywiscie Solidarnosc". Coz, jesli Ty, Dawid, w to jeszcze
wierzysz, to wierzysz w bajki, jakie sprzedaja Ci masmedia".
Wbrew fantazjom Sylwestrowicza, kontrrewolucja kapitalistyczna w Polsce została
zainicjowana i przeprowadzona przez złożoną koalicję, w skład której wchodziły,
poza biurokracją stalinowską (a ściśle jej częścią), dokładnie te elementy które
wylicza Dawid Heine: "imperializm, polska burzuazja z emigracji, Kosciol
katolicki, prawica i w drugiej polowie lat osiemdziesiatych oczywiscie
Solidarnosc". Wypadałoby tu jeszcze dodać PRL-owską "szarą strefę". Dlaczego
wskazanie tych elementów przez Dawida Heine wzbudza taką wściekłość
Sylwestrowicza?
Sugestia Sylwestrowicza, jakoby biurokracja musiała "przekonywać" do restauracji
kapitalizmu Kościół tudzież Solidarność (zwłaszcza w 1989 roku) jest absolutnie
kuriozalna. Równie kuriozalne jest jego stwierdzenie, że siły reakcji w Polsce
były słabiutkie. Polska była akurat tym państwem obozu stalinowskiego, w którym
wewnętrzne siły reakcji były wyjątkowo silne. I te wewnętrzne siły reakcji,
spoza biurokracji stalinowskiej, zgrupowane w "Solidarności" (co nie znaczy że
"Solidarność" tylko z nich się składała), popierane przez Kościół Katolicki, a -
co najważniejsze - przez zachodni imperializm (który dostarczał gotowych planów
reformowania gospodarki i wspierał organizacyjnie i materialnie
prokapitalistyczną opozycję), były, wespół z częścią biurokracji stalinowskiej,
inicjatorami kontrrewolucji.
Sylwestrowicz ma oczywiście rację, kiedy pisze, że stalinizm nie mógł istnieć w
nieskończoność (o czym pisał Trocki), że prędzej czy później musiało dojść do
restauracji kapitalizmu. Niewątpliwe jest także, że spora część biurokracji
ciążyła ku restauracji kapitalizmu. Dokonuje jednak pewnej manipulacji (grzech
przemilczenia), kiedy stwierdza:
"Natomiast od polowy lat 80-y ch glowny dyskurs wsrod biurokracji obracal sie
wokol kwestii - jak mamy przejsc do kapitalizmu?"
Prawda jest bowiem taka, że ekonomiczny dyskurs biurokracji nie odbiegał
zasadniczo od dyskursu solidarnościowych ekonomistów. I to nie tylko od połowy
lat 80-tych, ale od początku lat 80-tych. Przypomnijmy. W 1981 roku PZPR
zainicjowała reformę gospodarczą pod hasłem: "samorządność, samodzielność,
samofinansowanie", która, rozmiękczając gospodarkę planową, przygotowywała
warunki dla przyszłej restauracji własności prywatnej. Reforma ta miała na celu
likwidację planowania dyrektywnego oraz branżowo-gałęziowej struktury
zarządzania gospodarką. Miała umożliwić poszczególnym przedsiębiorstwom
różnicowanie warunków płacy w zależności od efektów ekonomicznych (zróżnicowanie
płac miało być czynnikiem motywującym, do bardziej intensywnej pracy). Reforma
miała zminimalizować wpływ organów administracji gospodarczej i ministerstw
branżowych na przedsiębiorstwa, uwolnić przedsiębiorstwa od związków z innymi
przedsiębiorstwami (w ramach tzw. zjednoczeń), umożliwić im odchudzenie ich
infrastruktury socjalnej itd. Otóż główne idee tej reformy zostały uzgodnione z
ekspertami Solidarności (było to jeszcze przed Stanem Wojennym). Jeżeli była tu
jakaś kwestia sporna, to dotyczyła ona głównie trybu mianowania dyrektorów (co
było ważne ze względu na samorządność pracowniczą), bądź jakichś szczegółów.
Zasadniczy antyegilatarny i prorynkowy kierunek na usamodzielnienie
przedsiębiorstw, różnicowanie warunków pracy, presję na rentowność w ramach
poszczególnych przedsiębiorstw, odciążenie przedsiębiorstw bardziej rentownych
od konieczności wspierania przedsiębiorstw deficytowych był wspólny i przez
wszystkich akceptowany (niektórzy teoretycy PZPR zarzucali Solidarności, że chce
podważyć ogólnonarodową własność przedsiębiorstw i zastąpić ja własnością
grupową; inni teoretycy PZPRowscy, jak np. Jerzy Hausner, bronili
solidarnościowych kolegów przed tymi zarzutami). Kierunek na urynkowienie i
likwidację rozmaitych egalitarnych mechanizmów gospodarki PRL znajdował się poza
dyskusją. Obie strony były przy tym oficjalnie dość powściągliwe w kwestii
restauracji prywatnej własności zasadniczych środków produkcji.
[Jeżeli chodzi o "dyskurs" PZPR i Solidarności - bo w końcu na dyskurs a nie na
prywatne poglądy powołuje się Sylwestrowicz - to koncentrował się on raczej na
warunkach działalności samodzielnych i samofinansujących się przedsiębiorstw (a
nie na ich prywatyzacji). I był to przez cały czas dyskurs wspólny. PZPR -
jeżeli chodzi o restaurację kapitalizmu - nie wybiegała przed szereg, zdając
sobie sprawę, że - tracąc poparcie społeczne - nie będzie w stanie forsować
niepopularnych decyzji bez Solidarności. PZPR-owcy eksperci jeszcze w schyłkowym
okresie PRL bronili w swoich książkach i publicystyce ogólnonarodowej własności
przedsiębiorstw. Warto wspomnieć, że ekonomiści solidarnościowi zarzucali PZPR,
że blokuje urynkowienie gospodarki, że nie realizuje własnej reformy. Pogląd ten
podzielali także eksperci PZPR-owscy, którzy ubolewali nad tym, że pomimo
reformy odradza się branżowo-gałęziowa struktura zarządzania, że odradza się
planowanie dyrektywne (w latach 80-tych z roku na rok zwiększała się ilość
parametrów ekonomicznych, które spełniać miały przedsiębiorstwa, mnożyły się
przepisy, odgórne dyrektywy, odgórne rozdzielnictwo środków, a więc planowanie w
wersji dyrektywnej odradzało się, samodzielność przedsiębiorstw była
ograniczania, a presja na ich samofinansowanie - łagodzona). Ponadto odradzały
się także przymusowe zjednoczenia przedsiębiorstw i regulacje ministerialne na
poziomie branżowym. Z klasowego punktu widzenia najistotniejsze jest jednak
odradzanie się branżowych układów zbiorowych pracy, które ujednolicały zasady
wynagradzania w ramach branż, a więc ograniczały motywacyjną funkcję
różnicowania płac w obrębie klasy robotniczej (chroniły robotników najmniej
rentownych przedsiębiorstw). Otóż na tej podstawie ukształtowała się bezwiedna
koalicja działaczy związkowych OPZZ z organami administracji gospodarczej i
niektórymi ministerstwami gospodarczymi, która dążyła po omacku do restytucji
stanu sprzed reformy (działacze związkowi opowiadali się za taką restytucją ze
względu na egalitarystyczne mechanizmy płacowe poprzedniego systemu zarządzania
i planowania). Koalicja ta była krytykowana przez część elit kierowniczych PZPR,
przez ekonomistów PZPR-owskich i solidarnościowych - za hamowanie reformy
gospodarczej. Przeciwnikami (niekoniecznie świadomymi) tej koalicji byli także
ci działacze samorządów pracowniczych, którzy utożsamiali samorządność z
samodzielnością i samofinansowaniem i opowiadali się za różnicowaniem płac. W
tych dyskusjach, dotyczących kwestii klasowych, nie było polaryzacji na linii
PZPR - Solidarność, ale polaryzacja w obrębie PZPR, a Solidarność popierała
stronę prorynkową, która wzięła górę w obrębie PZPR.
Ci sami eksperci, solidarnościowi i partyjni, którzy w 1981 roku dyskutowali o
reformie gospodarczej, spotkali się później przy Okrągłym Stole, gdzie mogli
kontynuować swoje pasjonujące dyskusje. I tu także nie było między nimi żadnych
zasadniczych rozbieżności w kwestiach ekonomicznych (największe emocje
wywoływała kwestia indeksacji). Oba obozy nie były jednolite wewnętrznie, ale
zasadniczo zgodne co do ogólnego kierunku przemian. Jeżeli następowała jakaś
polaryzacja merytoryczna, to raczej na linii OPZZ kontra liberałowie. Klasowych
interesów robotników bronił nieporadnie obecny działacz SLD, a wówczas działacz
OPZZ, Wacław Martyniuk.
Faktycznie więc obie strony (partyjna i solidarnościowa) ciążyły przez całe lata
80-te ku restauracji kapitalizmu mniej więcej w równym stopniu, choć oba obozy
nie były jednolite (a główne elementy hamujące były po stronie OPZZ). Nie ma
żadnych podstaw by sądzić, że strona PZPR-owska ciążyła bardziej. Zarazem, obie
strony wiedziały, że żeby restaurację kapitalizmu przeprowadzić, muszą działać
wspólnie, drogą wzajemnych uzgodnień. Później solidarnościowcy, forsując plan
Balcerowicza i inne ustawy, nie dotrzymali słowa i zradykalizowali
prokapitalistyczną platformę wypracowaną przy Okrągłym Stole, oczyszczając ją z
różnych elementów łagodzących, mających zagwarantować społeczny spokój. Wbrew
dyskursowi Okrągłego Stołu, rząd Mazowickiego zadecydował o likwidacji
samorządów pracowniczych w komercjalizowanych i prywatyzowanych
przedsiębiorstwach.]
Nie ma racji Sylwestrowicz, kiedy stwierdza, że siły reakcji w Polsce były
słabe. Zarówno polityczne siły reakcji (Kościół, prawica Solidarności itd.), jak
i jej społeczne siły napędowe były silne. Społeczną bazą restauracji kapitalizmu
były te elementy, które ze względu na rozmaite wyznaczniki pozycji społecznej,
powiązania z kluczowymi siłami politycznymi (PZPR i Solidarność), wykształcenie
itd., mogły aspirować do skorzystania z rozmaitych dobrodziejstw kapitalizmu. Do
tego dochodzą PRL-owscy prywaciarze i rozmaici Polacy, którzy prowadzili
działalność biznesową w różnych krajach. Te elementy, niezależnie od tego, czy
grupowały się wokół Solidarności, czy wokół PZPR, dążyły do restauracji
kapitalizmu. Dlatego też niesłuszne jest absolutyzowanie podziału na Solidarność
i PZPR w latach 80-tych. Rzeczywiste podziały, podziały społeczne, a więc te
które interesują marksistów, przebiegały w poprzek tych obozów. Po jednej
stronie była klasa robotnicza (i PZPR-owska i solidarnościowa), po drugiej: siły
i warstwy prokapitalistyczne, inteligenckie, drobnomieszczańskie (w tym także
ci, którzy już w czasach PRL mieli własne legalne bądź nielegalne biznesy i
kapitały).
Dlatego też twierdzenia Sylwestrowicza są szkodliwe politycznie - zarówno
obecnie, jak i retrospektywnie. Retrospektywnie - gdyż w latach 80-tych należało
przede wszystkim mówić robotnikom, że ich wrogowie są i w PZPR i w Solidarności,
że elity kierownicze PZPR i Solidarności to przyszła klasa kapitalistyczna i
mobilizować robotników do wspólnych, klasowych wystąpień, bez względu na
podziały na Solidarność-OPZZ, przeciwko obu prokapitalistycznym biurokracjom.
Tymczasem trockiści pokroju Sylwestrowicza byli wrogo usposobieni wobec OPZZ-u
jako takiego, wzmacniali szkodliwe podziały w obrębie klasy robotniczej i
wybielali elity kierownicze Solidarności twierdząc, że główne zło tkwi w
stalinizmie.
Są one szkodliwe także obecnie, gdyż - o ile teorie Sylwestrowicza wpływałyby na
poglądy robotników (a na szczęście tak nie jest) - wzmacniałyby rozmaite
antykomunistyczne stereotypy i archaiczne podziały w ruchu związkowym na
postkomunę i postsolidarność. Zadaniem marksistów dziś jest wyjaśnianie, że
społeczna katastrofa jaka nastąpiła po 1989 roku wynika z natury
kapitalistycznych stosunków produkcji, że prywatyzacja jest złem, bez względu na
to, przez kogo i w jaki sposób jest przeprowadzana, że kapitaliści są wrogami
klasowymi robotników bez względu na to, kim byli politycznie przed 1989 rokiem.
Zadaniem marksistów jest tłumaczenie, że klasa robotnicza ma wspólne interesy, a
archaiczne podziały z lat 80-tych tylko zaciemniają społeczną rzeczywistość,
zamazują rzeczywiste podziały klasowe. Tymczasem bajki o biurokracji jako
głównej sile kontrrewolucyjnej, niezależnie od intencji bajkopisarzy, deformują
rzeczywisty obraz kapitalizmu. Bo jeżeli zło tkwi w stalinizmie a nie w
kapitalistycznym stosunkach produkcji, to może możliwy jest dobry kapitalizm?
Gdyby nie biurokracja stalinowska, to może obecni kapitaliści nie byliby tacy
źli? A jeżeli tak, to nie trzeba walczyć z kapitalizmem jako takim,
przeciwstawiać się prywatyzacji jako takiej, ale wystarczy zwalczać byłych
biurokratów stalinowskich? Jeżeli to komuna odpowiada za obecną nędzę, to musimy
się odciąć od związkowców z OPZZ.
Sylwestrowicz nie wyciąga oczywiście takich wniosków, ale leje wodę na młyn
antykomunistycznych ideologów, walczących o "narodowy kapitalizm uczciwych
Polaków". Zamiast zwalczać błędne stereotypy ideologiczne, paraliżujące walkę
klasową, rozbijające klasę robotniczą, po swojemu je umacnia.
Gdyby Sylwestrowicz cokolwiek robił w polskim ruchu robotniczym, to wiedziałby,
że największy problem ideologiczny, który krępuje walkę klasową, to właśnie
antykomunistyczne brednie połączone z iluzjami o możliwym dobrym, uczciwym
kapitalizmem. Na szczęście stereotypy te nie są powszechne. Tam jednak, gdzie
funkcjonują, blokują racjonalne działania w obronie interesów robotniczych.
Co przewidywał Trocki?
Przejdźmy do trzeciego twierdzenia Sylwestrowicza:
"Stalinowcy to [czyli kontrrewolucję - przyp. FN] zrobili od poczatku do konca -
zgodnie z (pesymistyczna) przepowiednia Trockiego".
I znowu nie!
Jak wiadomo, przepowiednia, a raczej prognoza (bo marksiści nie przepowiadają,
ale prognozują), Trockiego, co do dalszych losów ZSRR ma dwa warianty,
optymistyczny i pesymistyczny. Wariant optymistyczny to proletariacka rewolucja
polityczna, kierowana przez partię rewolucyjną (jak przypuszczał Trocki:
radziecką sekcję Czwartej Międzynarodówki). Wariant pesymistyczny, to
restauracja kapitalizmu. A więc, o ile - do określonego momentu - nie nastąpi
rewolucja polityczna, w Związku Radzieckim nastąpi restauracja kapitalizmu,
ponieważ wewnętrzne sprzeczności systemu stalinowskiego nasilają się wraz ze
wzrostem sił wytwórczych, wraz z podnoszeniem poziomu techniki. Rozwój techniki
wysuwa na plan pierwszy kwestię jakości produkcji, a efektywne podnoszenie
jakości produkcji nie jest możliwe w atmosferze biurokratycznego komenderowania,
bez demokracji robotniczej, bez wolności krytyki itd. A więc szybki rozwój sił
wytwórczych, możliwy (pomimo biurokratycznego zarządzania i pasożytnictwa) do
czasu dzięki postępowym stosunkom własności - prowadzi do upadku reżimu
stalinowskiego. Trocki formułuje także pewne przypuszczenia co do sposobu
przeprowadzenia prywatyzacji i jej form w przemyśle i rolnictwie, które
zasadniczo się potwierdziły (także w Polsce). Ale, Trocki nie daje (bo dać nie
mógł) żadnej definitywnej prognozy co do tego, która (bądź które) z
potencjalnych sił kontrrewolucyjnych ostatecznie pokieruje/pokierują
kontrrewolucją. Trocki bierze pod uwagę różne potencjalne siły kontrrewolucyjne,
a przede wszystkim: imperializm oraz wewnętrzne siły/tendencje
prokapitalistyczne spoza samej biurokracji stalinowskiej. Poza imperializmem,
stanowiącym ewidentne zagrożenie dla niekapitalistycznych stosunków produkcji w
ZSRR, szczególnie niepokoiły Trockiego tendencje prywatno-własnościowe w obrębie
gospodarki kołchozowej, których nośnikiem były elity kołchozowe.
Ale Trocki nie przedstawia żadnej jednolitej prognozy co do układu sił w
procesie kapitalistycznej kontrrewolucji. Dopuszcza oczywiście możliwość, że
nierówności społeczne w sferze podziału (na korzyść biurokracji) doprowadzą do
kontrrewolucyjnych zmian w sferze stosunków własności, że uprzywilejowana
biurokracja znajdzie dla swojego uprzywilejowania trwałe fundamenty własnościowe
(co można by interpretować w ten sposób, że biurokracja stalinowska przeprowadzi
restaurację kapitalizmu, a więc, mniej więcej, "wariant Sylwestrowicza") - ale
nie jako jedyną możliwość, ani też nie jako najbardziej prawdopodobny z
wariantów.
W różnych tekstach rozważa różne możliwości. W "Zdradzonej rewolucji" Trocki
rozważa wariant następujący: albo rządzącą biurokrację obali klasa robotnicza
(rewolucja polityczna) albo rządzącą kastę obali partia burżuazyjna, która
znajdzie "wśród obecnych biurokratów, administratorów, specjalistów, dyrektorów,
sekretarzy... niemało gotowych sług". Jeżeliby jednak ani partia rewolucyjna ani
partia kontrrewolucyjna nie obaliły biurokracji na czas, to zapewne stalinowska
biurokracja w dalszym stadium będzie szukać dla swojego panowania oparcia w
nowych stosunkach własności. W "Zdradzonej" zastanawia się Trocki także nad
wpływem zbliżającej się wojny imperialistycznej na losy ZSRR i wyraża obawę, że
zarówno w przypadku porażki militarnej ZSRR, jak i w wypadku zwycięstwa ZSRR w
sojuszu z państwami imperialistycznymi, podstawy społeczne ZSRR ulegną
zburzeniu. W pierwszym wypadku sprawa jest jasna. Zwycięski imperializm obala
państwo radzieckie i restauruje kapitalizm. Co do drugiej możliwości, to Trocki
zakłada - cytując dokument: "Czwarta Międzynarodówka a wojna" - że: "Pod wpływem
dużego zapotrzebowania państwa na przedmioty pierwszej potrzeby
indywidualistyczne tendencje gospodarki chłopskiej uzyskają poważne wsparcie i
siły odśrodkowe w kołchozach będą nasilać się z każdym miesiącem... W rozpalonej
atmosferze wojny można oczekiwać... przyciągnięcia kapitałów "sojuszniczych",
wyłomów w monopolu handlu zagranicznego, osłabienia kontroli państwowej nad
trustami, zaostrzenia konkurencji między nimi..." Itd.
W innym tekście, "Klasowy charakter państwa radzieckiego", Trocki rozważa
możliwość wojny domowej pomiędzy proletariatem a aktywnymi siłami
kontrrewolucji, podczas której "nie będzie nawet mowy o biurokracji odgrywającej
samodzielną rolę" - "jej przeciwstawne skrzydła zacisną się wokół przeciwnych
stron barykady".
Po cóż więc opowiadać, że Trocki przewidywał jako jedyną alternatywę dla
rewolucji politycznej kapitalistyczną kontrrewolucję przeprowadzoną od początku
do końca przez biurokrację? Najbliższe prawdy byłoby przypisanie Trockiemu
takiej prognozy (w jej wariancie pesymistycznym), że kapitalistyczna
kontrrewolucja będzie wspólnym dziełem koalicji złożonej z (1) wewnętrznych
elementów prokapitalistycznych, (2) imperializmu i (3) jakiejś części
biurokracji - bez definitywnego określenia siły wiodącej i przy założeniu, że
biurokracja jako całość nie odegra żadnej samodzielnej, jednolitej roli w tym
procesie. Zwłaszcza, że Trocki na każdym kroku podkreślał niejednorodność,
heterogeniczność biurokracji, przewidywał, że biurokratyczny aparat może się -
przy różnych wstrząsach dziejowych - rozpaść na kawałki i rozproszyć pomiędzy
walczące ze sobą klasowo-antagonistyczne obozy.
Kapitalistycznej kontrrewolucji w Polsce dokonała taka właśnie złożona koalicja.
Siłą kierowniczą tej koalicji w Polsce była - jak przewidywał Trocki w
"Zdradzonej" - partia burżuazyjna (realizująca interesy wewnętrznych sił
prokapitalistycznych) - a więc wariant rozważany w "Zdradzonej rewolucji". Tą
partią burżuazyjną była oczywiście elita kierownicza Solidarności, która przy
Okrągłym Stole wypracowała polityczny konsensus z biurokracją, po czym, po
przejęciu władzy przez jej własny, burżuazyjny rząd, poszła w swych
restauratorskich planach jeszcze dalej, niż to było uzgodnione przy Okrągłym
Stole. Co szczególnie smutne - w kontrrewolucyjnej robocie tej zbiorowej partii
burżuazyjnej (która w oka mgnieniu podzieliła się na multum burżuazyjnych partii
i partyjek) bardzo aktywnie pomagał aparat związkowy Solidarności. Stając się
kierowniczym mózgiem restauracji kapitalizmu w Polsce, partia burżuazyjna
zapewniła szerokie możliwości uwłaszczania się byłym biurokratom stalinowskim. A
jednocześnie, wydała polską gospodarkę na pastwę kapitału imperialistycznego,
który tak hojnie wspierał swoją burżuazyjną partię w Polsce.
Na kogo gniewa się lud?
Na zakończenie odnotujmy jeszcze jedną wypowiedź
Sylwestrowicza, będącą reakcją na postulat Dawida Heine, aby przeciwstawić się
antykomunistycznej histerii rozpętanej przez prawicę.
"Uwazam, ze powinnismy przede wszystkim uwzglednic sluszny gniew ludu skierowany
przeciwko tym, ktorzy spowodowali pauperyzacje spoleczenstwa."
Wypisując takie brednie Sylwestrowicz ujawnia swój totalny brak rozeznania w
nastrojach polskiego ludu. Zdaniem Sylwestrowicza lud polski przede wszystkim
rozgniewany jest na byłych esbeków, których obarcza odpowiedzialnością za
pauperyzację społeczeństwa. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Lud polski
najprawdziwszą, autentycznie plebejską nienawiścią darzy właśnie "bohaterów
opozycji demokratycznej": Mazowieckich, Geremków, a przede wszystkim ich
"ekonomicznego geniusza" - Leszka Balcerowicza. To oni symbolizują w ludowej
świadomości całe zło polskiej transformacji. To oni wyprzedali za bezcen polski
majątek narodowy, doprowadzili do gigantycznego bezrobocia i nędzy. Unia
Demokratyczna, Balcerowicz i rząd Mazowieckiego - to właśnie ich lud nienawidzi
za barbarzyństwa polskiego kapitalizmu. Tymczasem sprawą lustracji,
dekomunizacji itd. polski lud uporczywie się nie interesuje. Kwestiami tymi żyją
głównie prawicowi inteligenci, dziennikarze, politycy, najczarniejsze hieny
reakcji, Wildsteiny, Wołki, Macierewicze itd. Chociaż polscy czarnosecińcy robią
wszystko, by zająć lud tą kwestią - lud wytrwale tę sprawę tę olewa, nie ufa
najbardziej zajadłym antykomunistycznym podżegaczom. Antykomunistyczna histeria
ma legitymizować kapitalistyczny porządek współczesnej Polski. W sytuacji, kiedy
społeczne efekty transformacji widoczne są jak na dłoni, w celu uprawomocnienia
obecnego reżimu, podejmuje się różne kampanie i prowokacje mające zohydzić
ludziom PRL i tym samym, upiększyć teraźniejszość. Doskonale rozumie to Dawid
Heine. Absolutnie nie rozumie tego Sylwestrowicz, który - podobnie jak w kwestii
ukraińskiej - nastroje ludu myli z nastrojami burżuazyjnej inteligencji. Tym
razem jednak - co liczy mu się na plus - nie odważył się zasugerować, że
dekomunizacyjna kampania Wildsteina stanowi pierwszy etap rewolucji
permanentnej.