Z perspektywy barbarzyństwa

Cieszy nas, że autor, który jeszcze niedawno opowiadał się za "re-Orientacją" i głosił, że "upada dogmatyczna teoria rewolucji proletariackiej, która uznawała za rewolucyjne jedynie ruchy wywodzące się z wielkoprzemysłowej klasy robotniczej (rzecz jasna zrodzone tylko w krajach uprzemysłowionych) i właściwe im metody działania, takie jak walki związkowe, strajk generalny i powstanie zbrojne" (Przemysław Wielgosz, "Europocentryzm i horror Trzeciego Świata" w: "Lewą Nogą" nr 15/2003, s. 112) na tyle zreinterpretował własną, ponowoczesną "reinterpretację historycznych walk społecznych", że dostrzegł dziś w morzu "rozmaitych ruchów emancypacyjno-nacjonalistycznych w Trzecim Świecie", od ekwadorskich Indian po radykalny islam polityczny, klasę robotniczą i myśl niejakiego, czy nijakiego, Lenina.
Pojął, być może, w ślad za I. Wallersteinem, że wraz z globalizacją "kończy się bezwzględna dominacja kapitału", że "potomkowie chłopów wywłaszczonych przez kapitał" - robotnicy - "organizują się do walki i że walka ta ulega przyspieszeniu na całym świecie, zarówno w centrum, jak i na peryferiach". Wyczerpuje się bowiem "strategia rekompensowania strat ponoszonych w centrum na drodze eksportu kapitału" (P. Wielgosz, "Opium globalizacji", Warszawa 2004, s. 194).
Dostrzegł też, że klasa robotnicza na peryferiach podejmuje walkę - "zdobywa nową tożsamość, solidarność i świadomość".
Nieomal przyznał, iż "globalizacja pokazuje, że jedynie siłą można odwieść kapitalizm od jego przeznaczenia, o czym Lenin pisał w rozdziale słynnej książki o imperializmie" (tamże, s. 173), gdyż "światowy porządek gospodarczy zaczął wielki powrót do postaci wyznaczonej przez jego historyczną tendencję. Takie spojrzenie na globalizację można by nazwać leninowskim. Przywódca bolszewików uznał przecież imperializm za najwyższe, a zarazem ostatnie stadium kapitalizmu" (tamże, s. 172-173).
Wielgosz podkreślił nawet, że "w rzeczywistości kapitalistycznej strategia rekompensowania strat ponoszonych w centrum na drodze eksportu kapitału, a właściwie wyzysku do krajów uprzednio zrujnowanych przez liberalizację, kończy się w chwili, gdy klasa robotnicza pozbywa się resztek tęsknot za utraconym życiem na wsi. Wrogie i obce początkowo otoczenie miejskie uznaje za własne, a wreszcie zdobywa nową tożsamość, solidarność i świadomość" (s. 194).
Rzecz w tym, że tak naprawdę "perspektywę globalizacji jako nie tylko schyłku amerykańskiej hegemonii, ale krachu samego kapitalizmu" (tamże, s. 198), perspektywę barbarzyństwa, dostrzegł nie tyle Przemysław Wielgosz, ale Róża Luksemburg i cytowany przez niego Immanuel Wallerstein. Poglądy P. Wielgosza, jak sam przyznał na spotkaniu promującym książki "Opium globalizacji" i "Zmurszały kapitalizm", bliższe są poglądom autora tej ostatniej - Samirowi Aminowi.
Faktycznie, tłumaczony i zachwalany przez Zbigniewa M. Kowalewskiego Amin bliski jest obu liderom środowiska "Książki i Prasy" pod wieloma względami. Podobnie jak oni poszukuje on niekwestionowalnych "ofiar systemu" jako najlepszej legitymizacji swych, poniekąd wywrotowych społecznie, postulatów, tracąc przy tym z pola widzenia cel zasadniczy walki, czyli takie społeczeństwo, w którym decyzje o wolności i tolerancji będą podejmowane w kontekście innych problemów niż konieczności wynikające z kapitalistycznej reprodukcji społeczeństwa.
Pochodzący z Egiptu Samir Amin poszukuje takich ofiar nie wśród walczących o tolerancję mniejszości, ale wśród wpędzonej w skrajną nędzę ludności Trzeciego Świata. Tymczasem, wyzwoleni z europocentryzmu liderzy środowiska "KiP", podobnie zresztą jak większość europocentrystycznej i alterglobalistycznej gawiedzi, łączą walkę o tolerancję mniejszości z podmiotową rolą ludności Trzeciego Świata i z odrzuceniem roli i znaczenia klasy robotniczej w walce o zmianę systemu społeczno-ekonomicznego. Choć, oczywiście, oddają należne ogółowi Ludzi Pracy.
O ile Amin odrzuca bezrefleksyjne wysuwanie opcji na różne mniejszości, o tyle redaktorzy "Lewej Nogi" trwają przy tej opcji uzasadniając tę postawę głęboką refleksją (patrz 16. numer "Lewą Nogą").
Podobnie jak Samir Amin badacze nowych ruchów społecznych, tacy jak Z.M. Kowalewski i P. Wielgosz, zło lokują w Stanach Zjednoczonych. I nic dziwnego, że współgra to z ogólną strategią tracącej siłę socjaldemokracji europejskiej i jej próbami przezwyciężenia marginalizacji kontynentu, współgra - choć nie bezkrytycznie - ze "Strategią Lizbońską".
W warunkach konieczności podejmowania realnych wyborów, tzn. w warunkach spuszczonej ze smyczy ideologii neoliberalizmu i groźby prawicowo-nacjonalistycznego populizmu, nie czekając na kolejną wojnę światową, niegdysiejsi "dyżurni rewolucjoniści" i radykałowie wybierają "zdrowy rozsądek". W jego imię odrzucają "paleomarksizm", a wraz z nim rewolucyjną rolę klasy robotniczej, co, jak wiadomo, chadza w parze z nawrotem do rewizjonizmu typu socjaldemokratycznego.
Zgodnie z Aminem i tendencjami typowymi dla okresu po 1968 r., zgodnie też ze wskazaniami Nowej Lewicy, odrzucają tym samym marksizm-leninizm wrzucając go "twórczo", acz karkołomnie, do jednego worka z marksizmem II Międzynarodówki. Zarzucają Marksowi, że nie dostrzegł zależności rozwoju i niedorozwoju - centrów i peryferii, a Leninowi, że zmarnował kreatywny potencjał tkwiący w buncie "peryferii" trzymając się schematu o prymacie czynników ekonomicznych nad aktywnością polityczną, tak swojską odwiecznym alterglobalistom złapanym w koło Historii.
Podobnie, jak Amin, nie widzą szans na obalenie kapitalizmu i zamiast poszukiwania tychże, opowiadają się za perspektywą "długiego marszu do socjalizmu", po drodze zaliczając etapy: demokratyzacja, "państwo dobrobytu" i szwedzki socjalizm. "Marksizm historyczny" natomiast obdarzają mianem "dogmatu i wulgaty".
Opowiadają się przy tym, podobnie jak Amin, za genetycznym wręcz podziałem świata na centrum i peryferie. Ich zdaniem, "swoisty imperializm istniał już od zarania wbrew leninowskiej tezie o 'imperializmie jako najwyższym stadium kapitalizmu'".
W tym też kontekście należy rozpatrywać kwestię demokracji. Umożliwiona dzięki, m.in. wyzyskowi peryferii, demokratyzacja społeczeństwa burżuazyjnego dała wymierne korzyści klasie robotniczej, jednocześnie odbierając jej rolę "klasy niebezpiecznej", jaką była na początku XIX wieku.
W ten sposób zarówno dla Amina, jak i jego wyznawców, rola klasy robotniczej zasadniczo skończyła się, choć jako sympatycy marksizmu, a zwłaszcza neomarksizmu, nie kwestionują oni, podobnie jak Amin, "podstawowej" sprzeczności kapitalizmu, a mianowicie sprzeczności między kapitałem a pracą. Co więcej, w odpowiedzi na globalizację kapitału globalizują klasę robotniczą w klasę pracowników najemnych, klasę pracujących, klasę pracowniczą, ogół Ludzi Pracy (stąd zapewne bliskość środowiska "KiP' z OPZZ).
Zamiast "sprzeczności podstawowej" wysuwają "sprzeczność główną" - sprzeczność między centrum a peryferiami. I w tej sprzeczności, jak Amin, widzą perspektywę zakwestionowania kapitalizmu, a ściślej mówiąc niesprawiedliwości podziału, jaki ten system generuje. Jednocześnie, jak na życzenie, walka ta jest ściśle skoordynowana z postulatami demokratycznymi, albowiem nie kwestionując sposobu produkcji, domaga się sprawiedliwego podziału. Przy czym, uzasadnienia braku kwestionowania sposobu produkcji w chwili bieżącej dostarcza swoisty "program przejściowy". Samo zakwestionowanie sposobu produkcji odsunięte zostaje na plan dalszy, na potem, na okres, kiedy budowa socjalizmu, krok po kroku, osiągnie zapewne odpowiedni stopień, a poza tym będzie się sprytnie dokonywała niezauważalnie dla ogółu.
Wymuszanie demokratyzacji - uznane za szczyt radykalizmu - utrwala, ich zdaniem, zdobycze klas podporządkowanych czy, jak kto woli, klas ludowych, zarówno w centrum, jak i na peryferiach.
Możliwość stworzenia układu sił korzystnych dla polityki redystrybucyjnej na korzyść Trzeciego Świata, jak zaznacza Amin, zależy od sytuacji w Europie. Nic dziwnego, że podobnie jak Amin, środowisko "KiP' poszukuje i projektuje "społeczne warunki nowego kompromisu historycznego między kapitałem a pracą", nie wykluczając przy okazji takiego oręża, jak "Rewolucja" (numer bieżący).
Wierni swoim ideałom i radykalizmowi wyznawcy koncepcji Samira Amina zakładają, że tylko "walki społeczne i polityczne doprowadzą do zmiany treści (...) bloków i narzucą nowy kompromis historyczny między kapitałem a pracą" (S. Amin, "Zmurszały kapitalizm", s. 134).
Jednocześnie współwyznawcy zdają sobie sprawę z tego, że pod hasłem odrzucenia europocentryzmu można łatwo przemycić zgodę na pogrążenie się klasy robotniczej Europy w bierności wynikającej z faktu, że nie zostanie jej zagwarantowana w ramach strukturalnego bezrobocia nawet rola rezerwowej armii pracy, powiększy się za to "podklasa".
W tej sytuacji, "projekt europejski" stworzony w interesie korzystnego układu sił społecznych zostanie wypracowany w ramach tradycyjnych instytucji państwa burżuazyjnego, gdzie najlepszym reprezentantem interesów klas uciskanych pozostanie wszak socjaldemokracja, która może dla niepoznaki przyjąć nazwę Nowej Lewicy czy nawet Nurtu Lewicy Rewolucyjnej albo kolejnej Międzynarodówki.
Obiektywizm i rewolucyjność tych organizmów są niepodważalne, cóż można jednak począć innego, skoro w efekcie współczesnych przemian niemożliwe będzie odrodzenie się zdolnych do radykalizacji i internacjonalizmu walk klasowych, czyli rewolucyjnego ruchu robotniczego, jak to głosi sam S. Amin.
Według S. Amina, niemożliwe jest odrodzenie się rewolucyjnego ruchu robotniczego w centrum, w Triadzie, w pięciu monopolach. Możliwa jest natomiast ewolucja na prawo (faszyzujące populizmy narodowe) lub na lewo (postępowe kompromisy społeczne). Zdaniem Amina "klasy robotnicze w ośrodkach systemu światowego przestały być 'klasami niebezpiecznymi', którymi były w XIX wieku" (tamże, s. 21). Stały się wręcz spacyfikowaną formą oponenta klasowego, którą to tezę Amina podkreślaliśmy już w tekście "Spadkobiercy starczego kapitalizmu" (z 21.11.2004 r.)
Brzydząc się gołosłownością, oddajmy głos uczniom Amina, choćby P. Wielgoszowi, który nie tylko dostrzega "zachwianie stosunków między pracą a kapitałem na korzyść tego ostatniego" ("Nędza zagraża wolności", wywiad z P. Wielgoszem w dodatku "Impuls", "Trybuna"), ale i wraz z alterglobalistami dąży nie tyle do obalenia kapitalizmu, co do alterglobalizacji, czyli "zjednoczenia świata, obalenia granic, uniwersalizacji praw człowieka i zasypania przepaści między centrami i peryferiami globalnego systemu" poprzez nowy "porządek społeczny oparty na kompromisie pomiędzy pracą a kapitałem" (tamże) i odpowiednie podatki (progresywne).
I mimo, że zdaje sobie sprawę, podobnie jak Amin, że pogłębia się przepaść pomiędzy najbogatszymi a najbiedniejszymi, a zatem pogłębia się "podział na coraz bogatsze centrum i coraz biedniejsze peryferie systemu", to jednak rozwiązania szuka na gruncie tego systemu. Proponuje bowiem jedynie "odejść od modelu neoliberalnego", nie zaś od kapitalizmu, i "nauczyć elitę kapitalistyczną racjonalnego podejścia do kwestii redystrybucji społecznie wytwarzanego bogactwa" (tamże).
Metody edukacyjne mogą być różne, w tym rewolucyjne, jednak P. Wielgosz proponuje sprawdzony, jakby nie było, model państwa opiekuńczego, który "funkcjonuje znakomicie i działa wbrew wszelkim regułom głoszonym przez takich znawców ekonomii, jak Leszek Balcerowicz".
Dzięki niemu można będzie "uzyskać wszystko to, czego my uzyskać nie możemy", ma się rozumieć "nie zbijając kosztów pracy, a zwiększając je" - nie ograniczając podatków, ale je podnosząc.
Drogą Szwecji czy raczej drogą Amina, czyli zmuszając elity do zmian i wdrażając system państwa opiekuńczego, może - zdaniem P. Wielgosza - pójść "każdy biedny kraj" nie zważając na relację centrum-peryferie. Sednem demokracji jest bowiem "społeczna kontrola nad władzą", a istotą koncepcji uczniów Amina - pogłębianie tejże i redystrybucja bogactwa wywołana strachem przed barbarzyństwem i rewolucją społeczną, strachem przed dyktaturą proletariatu.
7 marca 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski


Gorzki posmak historii

Zastąpienie wyrażenia "widmo komunizmu" wyrażeniem "widmo prawicy", to nie żart, to gorzki posmak historii. Bo chyba tylko tą parafrazą i hasłem "łączcie się!" Manifest "Trybuny" z 3 marca 2005 r. nawiązuje do "Manifestu Komunistycznego".
Można oczywiście zgodzić się, że tu i teraz "prawica próbuje zakrzyczeć bezrobocie, ubóstwo, cierpienie milionów obywateli RP tzw. moralną rewolucją". Trudno jednak "ucieczkę od Europy" nazwać "moralną rewolucją".
W istocie ofensywa prawicy ściśle wiąże się z ekspansją kapitału. A oprzeć się tej ostatniej nie sposób, gdy wyznacznikiem lewicowości czyni się "wrażliwość", choćby nawet społeczną i "europejskość" kapitalistyczną.
Tymczasem, postulowane w Manifeście "odcięcie się od milleryzmu" ogranicza się do dezaprobaty "kumplowania się ze światem biznesu (...) w życiu towarzyskim", poprzestaje na odcięciu się w sferze publicznej, w Agorze, w polityce, jedynie z wyznacznikami neoliberalizmu. Kapitalizm, jak dogmat, uznaje się za "normalność".
Akceptacja utopijnego kapitalizmu, bo "z ludzką twarzą", ma być w mniemaniu twórców Manifestu probierzem lewicowości. Tymczasem, nawet cytowany przez "Trybunę" prof. Jerzy J. Wiatr jest dziś za "jednoczeniem lewicy na pozycjach socjalistycznych", zaś prof. Janusz Reykowski, odwołujący się do potrzeby "wskrzeszenia myślenia lewicowego", uważa za "konieczność nowoczesnego spojrzenia na podstawowy cel lewicy (...) służenie interesom klas upośledzonych".
Zespół "Trybuny" chce ominąć problemy związane z interpretacją i reinterpretacją takich pojęć, jak walka klas, socjalizm czy kapitalizm lub klasy podporządkowane.
W tym kontekście służba klasie robotniczej, klasie upośledzonej nie tylko ekonomicznie, lecz wręcz globalnie, podobno "schodzącej" ze sceny politycznej, jawi się czczym absurdem.
Twórcom Manifestu bliższa od tego jest aprobata dla Konstytucji Europejskiej, o czym świadczy postawa kierownictwa SLD, przytoczone stanowisko posłanki prof. Joanny Senyszyn, ale i niechęć do wszystkiego, co można by podciągnąć pod miano "ucieczki od Europy", czy nawet ucieczki od kapitalizmu. Dowodem tego jest aprobata dla skądinąd neoliberalnego projektu Konstytucji Europejskiej.
Trudno to nazwać "powrotem do konsekwentnie lewicowych idei i ich obroną (...) w obecnych realiach". Nadużyciem jest stwierdzenie wiecznych entrystów (grantowców) - Bojana Stanisławskiego i Wojciecha Figla, że tym manifestem "Trybuna" wpisuje się w "globalny nurt renesansu prawdziwie lewicowej myśli politycznej" ("Trybuna" z 4 marca 2005 r., s. 2).
Otóż nie wpisuje się. Nie wpiszą się w ten nurt również posttrockiści, bowiem wazeliniarstwo i zakłamanie nie sprzyjają programowym debatom.
Można wszakże inicjatywę "Trybuny" uznać za krok w dobrym kierunku - za krok taki uznając postulowaną otwartą debatę programową.
7 marca 2005 r.
E.B. i W.B.