Ostatnio w księgarniach ukazała się książka Żakowskiego "Anty TINA" i w Gazecie Studenckiej zamieszczono z nim wywiad a także zachęcono studentów do dyskusji. "Studenci, doktoranci, profesorowie – ludzie nauki i pracy! Zachęcamy Was do udziału w dyskusji na łamach „Gazety Studenckiej” na temat społecznych, gospodarczych, naukowych konsekwencji zjawiska określanego powszechnie jako TINA w naszym kraju.  Wśród osób, które zdecydują się wziąć udział w naszej dyskusji, rozlosujemy egzemplarze książki Jacka Żakowskiego „Anty-TINA”. Redakcja" Na prośbę redakcji wysłałem im krótki tekścik - ale go nie zamieścili - zresztą nie zamieścili żadnego tekstu na ten temat. Tekst napisałem miesiąc temu i był specjalnie wygładzony by go opublikowali -skoro jednak tego nie zrobili - to wrzucam go na LBC


„Anty-TINA” czy antykapitalizm ?

 

Bardzo ucieszył mnie apel w Waszej gazecie zachęcający do dyskusji na temat tzw. TINY. Przekonanie neoliberałów o wyższości swoich poglądów spowodowało de facto brak dyskusji –w wysokonakładowej prasie i jeśli już gdzieś krytykowano neoliberalizm to tylko w antyglobalistycznych zinach lub Internecie.  Jacek Żakowski, był jeszcze nie dawno związany z Gazetą Wyborczą –gazetą, która jest chyba najważniejszym organem neoliberałów. Jeśli nawet tak znany dziennikarz dostrzega kryzys neoliberalnej ideologii to znaczy, że jest coś na rzeczy. Niemniej Żakowski, który nie dawno zaczął zmieniać poglądy, nie skończył jeszcze swojej politycznej ewolucji – i choć już jest przeciwnikiem neoliberalnego kapitalizmu – to nie wie jeszcze czym go zastąpić. To jest właśnie największą wadą jego myślenia, którą najlepiej oddaje tytuł książki „anty-TINA”. Frazes o wyższości wolnorynkowego kapitalizmu nie został wymyślony przez Thatcher czy Raegana – lecz jest obecny w kapitalistycznym dyskursie przynajmniej od XIX wieku. Wtedy to właśnie miał miejsce imperialistyczny podbój świata przez kapitalistyczne potęgi, które swoje zabory tłumaczyły w ten sam sposób – mówiąc, że „nie ma żadnej alternatywy”.

Już w czasach wojen opiumowych w latach 40 tych XIX wieku, Wielka Brytania wymusiła na Chinach otwarcie swojego rynku dla brytyjskich handlarzy narkotyków. TINA jest więc symbolem kapitalistycznej ekspansji, tłumaczonej wyższością cywilizacyjną najeźdźców. Kapitalizm z przed podboju kolonialnego ma wiele wspólnego z kapitalizmem z przed upadku Bloku Wschodniego – jeden i drugi jest ograniczony terytorialnie. Ekspansja białego człowieka – spowodowała stworzenie globalnego rynku. Ale powstanie Bloku Wschodniego – a także dekolonizacja stworzyły dwa duże obozy państw, które wybrały nie kapitalistyczną drogę rozwoju. Przemysł w tych krajach został znacjonalizowany (a więc przejęto własność zachodnich koncernów), a państwo aktywnie wkroczyło do gospodarki. Warto pamiętać, że pod koniec lat sześćdziesiątych (a więc przed neoliberalną kontrofensywą) właściwie zlikwidowano problem głodu na świecie. Było to możliwe tylko dzięki zanegowaniu kapitalistycznej drogi rozwoju.

Dlatego też głównym zadaniem nowej kapitalistycznej ekspansji – jest prywatyzacja i deregulacja rynków, której największe nasilenie mamy po upadku Bloku Wschodniego, choć neoliberalna ofensywa zaczęła się już pod koniec lat 70 tych. Największym błędem Żakowskiego jest więc przekonanie o wyjątkowości obecnej fazy kapitalizmu. Mechanizmy kapitalistyczne są znacznie starsze od tytułowej TINY i poważną dyskusję na ten temat należy rozpocząć od studiowania najpoważniejszego krytyka kapitalizmu – Karola Marksa. Żakowski chce krytykować negatywne przejawy kapitalizmu – ale dopóki nie zrozumie, że nędza, głód i bezrobocie – w kapitalizmie będą zawsze – to cały czas jego rozważania będą jałowe. Żakowski przyznał się do tego, że wydaje pięć razy więcej od przeciętnego obywatela i zdaje sobie sprawę, że obalenie kapitalizmu uderzyło by w takich ludzi jak on. Mam jednak nadzieje, że Żakowski nie zatrzyma się w swojej ewolucji – i kiedyś napisze książkę Anty-Kapitalizm. Na zakończenie chciałbym polecić dwie inne książki wydane w roku 2004, Samir Amin –„Zmurszały kapitalizm” i Przemysław Wielgosz –„Opium globalizacji”, które do tego problemu podchodzą znacznie poważniej.


http://www.studencka.pl/drukuj.php?g=17&nr=25
Wywiad z Jackiem Żakowskim, autorem książki „Anty-TINA”.


„Gazeta Studencka”: Zgadza się Pan z tezą, że w ponad 1000-letniej historii Polski nigdy jeszcze nie było nam tak dobrze?
Jacek Żakowski: Jeżeli rozmawia się o dużych kwantyfikatorach, na przykład czy Polska jest bezpieczna lub czy rozwija się gospodarczo, to z pewnością dawno tak dobrze nie było. Lecz jeśli mówimy o poziomie zadowolenia z życia, to nie jest to takie oczywiste. To, co da się opisać w słupkach, nie zawsze przekłada się na to, co ludzie czują. A to ludzie są najważniejsi.
Wraz ze wzrostem PKB maleje poziom szczęścia, jak mówi jeden z Pańskich rozmówców Zygmunt Bauman.
Istnieją pewne powszechnie uznawane prawdy, które mają dać szczęście, a nie dają go. My, wraz z dużą częścią zachodniej cywilizacji, wpadliśmy w TIN-ę, która jest zespołem takich oczywistych prawd. Jedna z nich mówi, że jak ludzie są bogaci, to jest im lepiej w życiu. A to jest kłamstwo. Bogatym może być w życiu lepiej albo dużo gorzej. Jest cały nurt myśli współczesnej, w Polsce praktycznie nieobecny, który mówi, że trzeba szukać innych, niematerialnych źródeł satysfakcji z życia. To jest opinia różnych filozofów, od prawicowego Leszka Kołakowskiego do skrajnie lewicowego Noama Chomsky’ego, z którymi wywiady znajdują się w tej książce. Chcę, aby „Anty-TINA” jakoś uobecniła u nas ten nurt albo przynajmniej postawiła znaki zapytania. Chcę, aby była próbą wzniesienia okrzyku: „Hej, dokąd idziesz!”.
Tymczasem pan prezydent informuje nas, że pracuje 100 godzin w tygodniu.
On tyle nie pracuje. Ale gdy przekazywał tę informację prasie, wydawało mu się, że to będzie dobrze brzmiało.
Będzie dobrym wzorcem dla obywateli.
I powodem do dumy, że tak dużo pracuje. A to jest skandal. Jeśli ktoś pracuje 100 godzin, to znaczy, że nie potrafi zorganizować sobie pracy. Albo że jest pracoholikiem. Albo że jego wydajność jest bardzo niska, bo zostają mu cztery godziny na sen.
Dotykamy tu chyba problemu, do jakiego momentu praca uszlachetnia, a od którego upadla.
To mniej więcej wiadomo. Człowiek może efektywnie pracować trzy do pięciu godzin w ciągu dnia. Reszta jest jedynie spędzaniem czasu przy pracy.
Jednak w małych miasteczkach ciężko uwierzyć w te niematerialne źródła satysfakcji. Sam pochodzę z takiego miasteczka. Ci moi koledzy, którzy po maturze nie wyjechali do dużych miast, nie mają pracy, pieniędzy, nie czują się zbyt szczęśliwi.
Wiele zależy od tego, w co człowiek wierzy. Ci nieszczęśliwi wierzą, że wyznacznikiem dobrego życia musi być kariera i pieniądze. Świat zawsze był tak skonstruowany, że jedni mają więcej dóbr materialnych, a drudzy mniej. Tych, którzy uważają, że mają dużo, zawsze będzie niewielu. Niemal wszyscy uważają, że mają za mało. To jest frustrująca skala wartości. Natomiast istnieją również wyznaczniki niekonfliktowe: harmonia, rozwój wewnętrzny. Tych nie trzeba nikomu zabierać. Nie jest prawdą, że jesteśmy skazani na system wartości oparty na pieniądzach. Tak jak nie jest prawdą, że jesteśmy skazani na obecny model globalizacji. Ani to, że jesteśmy skazani na likwidowanie sfery publicznej i zastępowanie jej prywatną, mimo że media nam to wmawiają.
Jednak duża część zapracowanego wielkomiejskiego społeczeństwa wydaje się zadowolona z takiego stanu rzeczy.
Narkoman też jest zadowolony, kiedy się naćpa. Ci ludzie są narkomanami mającymi stałą dostawę narkotyku. Kiedy bywam na promocji książek w małych miasteczkach, czuję w ich mieszkańcach harmonię. Oni mają swój świat, swoje środowisko, wydają pięć razy mniej niż ja w Warszawie. Może więc czasem lepiej wrócić do miasteczka. Jak Leonard Cohen.
Ale on wrócił jako bogacz. W Polsce ludzie, którzy wracają do małych miejscowości, są powszechnie odbierani jako nieudacznicy.
To jest element tinowskiej propagandy. Kiedy pustelnik opuszcza pustelnię, to inni pustelnicy uważają, że przegrał. Kiedy wraca, to się cieszą. Przecież Ameryka zbudowała sobie koncepcję lokalnego życia. W wielu miejscach na świecie ludzie buntują się przeciw upodleniu w świecie TIN-y, gdzie dominuje wyścig szczurów, a wyznacznikiem sukcesu są pieniądze.
Czy istnieje obecnie na świecie realna zorganizowana siła, która może się przeciwstawić owemu światu TIN-y?
Jak pan mówi siła, to jeszcze myśli pan w kategoriach TIN-y. Wydaje mi się, że można mówić o narastaniu antytinowskiej fali. W wielu krajach zwyciężają politycy, którzy nie przyznają się do T­I­N-­y. Większość Ameryki Południowej jest zdominowana przez ruch antytinowski: Brazylia, Argentyna, Wenezuela, Chile, Boliwia…
Ważne jest również, że ewoluują polityczne elity, które respektują TIN-ę. Na przykład zmienia się ich pogląd w sprawie prywatyzacji. W rządzonej przez tinowskich labourzystów Anglii rośnie w siłę przeciwstawiający się Blairowi minister finansów Gordon Brown, który próbuje przeprowadzić reformę myślenia politycznego, dążąc do częściowej renacjonalizacji kolei, które były sprywatyzowane za Margaret Thatcher. Jak się okazuje, całkowicie sprywatyzowane koleje w takich małych krajach jak Anglia czy Polska po prostu nie mogą działać.
Wydaje mi się, że po okresie TIN-y nadchodzi na świecie okres refleksji, i to nawet w środowiskach, które TIN-ę uznają.
Czy w Polsce też dostrzega Pan taką refleksję?
Tak. Skrajnie tinowskim politykiem był Leszek Miller, który stwierdził, że rynek ma zawsze rację. Obecny premier Marek Belka, który jest człowiekiem nieporównywalnie inteligentniejszym i lepiej wykształconym, takiej głupoty nigdy w życiu nie powie.
W Platformie Obywatelskiej krańcowo tinowskim politykiem jest ekspert od gospodarki Zyta Gilowska. Teraz obserwuję, jak w miarę zbliżania się tej partii do władzy Gilowska jest zastępowana ludźmi, którzy mają w sprawie gospodarki bardziej złożony pogląd. Myślę o Stefanie Kawalcu, autorze programu gospodarczego PO.
Elity to chyba nasz wielki problem, także w kontekście TIN-y.
Polski dramat polega w pewnym stopniu na tym, że nasze elity są przyuczone do nowoczesności na przyspieszonych kursach. Polscy ekonomiści średniego pokolenia studiowali ekonomię komunizmu. A kiedy zaszła konieczność, w ciągu paru nocy przyuczyli się do rynku, więc ich sposób myślenia o nim jest prymitywny. Między nimi a czołówką ekonomistów na świecie, którzy przechodzili normalną edukację, jest kosmos.
Jak twierdzi jeden z Pańskich rozmówców Richard Rorty, podstawowym warunkiem dobrobytu społeczeństwa jest wykształcenie elit.
Wydaje mi się, że pokolenie, które obecnie wchodzi w dorosłe życie, jest już dużo lepiej wykształcone.
Z raportu o młodzieżówkach politycznych, który „Gazeta Studencka” opublikowała parę miesięcy temu, wynika, że dominuje w nich głównie koniunkturalizm i intelektualna przeciętność.
Może to jest tak, że jak ktoś we wczesnym wieku zaczyna karierę polityczną, to osłabia swoje szanse rozwijania się, bo zamiast czytać książki, głosuje.
Ale w obecnym modelu kto nie zacznie w młodym wieku, może nigdy nie zacząć.
Wszędzie na świecie politycy i biznesmeni nie są zbyt wykształceni. Amerykańskimi prezydentami zwykle byli przeciętni intelektualnie ludzie. Ale mają zaplecze wybitnych specjalistów akademickich, wielkie gwiazdy, takie jak doradca Billa Clintona – Benjamin R. Barber. W Polsce nie ma takich.
Wśród składników TIN-y wymienia się ograniczanie swobód obywatelskich, promowanie społeczeństw lękowych, skłonności do rozwiązań siłowych. Pan pisze we wstępie: TINA to nieuchronny regres wolności i demokracji. Czy to nie pachnie aksamitnym przejściem do jakiejś nowej formy totalitaryzmu?
To zależy od tego, jak będą zachowywały się społeczeństwa. Wszędzie na Zachodzie, również w Niemczech, we Francji, istnieją różnego rodzaju radykalizmy, populizmy, które niszczą demokrację od środka. To jest problem, bo w pewnym momencie do władzy mogą dojść siły antydemokratyczne. Więc jeśli ten proces będzie bezrefleksyjny, może najpierw wyżreć demokrację od środka, a następnie ją zburzyć.
Doktryna TIN-y mówi, że polityka musi odejść od gospodarki, czyli rządy nie powinny kontrolować podziału bogactwa w społeczeństwie ani przeszkadzać pracodawcom. Tymczasem ponad 200-letnie doświadczenie państw demokratycznych pokazuje, że ta kontrola jest konieczna. Że kiedy jej nie ma, odpowiedzią jest albo komunizm, albo faszyzm…
Albo korporacje, jak sugeruje Noam Chomsky.
On często przerysowuje, ale sam opis jest prawidłowy. Każdy demokratyczny rząd na świecie narzeka, że nie może poradzić sobie z korporacjami. Wielkie firmy dyktują, jakie mamy mieć podatki. Jeśli u nas podatki będą wyższe niż w Estonii, to przeniosą swoje inwestycje do tego kraju. Bezsilne rządy muszą ulegać, a ulegając, destruują państwo, bo już nie mają pieniędzy. Tym samym niszczą tkankę społeczną: ciągle słyszymy, że w tej wiosce zamknięto szkołę, a w tamtym miasteczku dom kultury. A bez tego społeczeństwo nie może istnieć.
Symbolem globalizmu na całym świecie stało się logo, w czym wielka zasługa jednej z Pańskich rozmówczyń Naomi Klein, autorki słynnej książki „No logo”. Na ile logo jest symbolem, a na ile faktycznym zagrożeniem?
Logo jest symbolem nieracjonalnej konsumpcji. Jednym z mitów współczesnego kapitalizmu jest jego racjonalność. Według założenia klienci rynku kupują lepsze produkty na lepszych warunkach, a producenci dążą do wytwarzania coraz lepszej jakości towarów. Logo jest symbolem kłamliwości tej tezy, bo pokazuje, że ludzie nie kupują lepszego produktu, ale produkt skuteczniej reklamowany, a producenci wmawiają nam całą masę potrzeb, których nigdy nie mieliśmy.
Zdarza się, że duża firma wykupuje mniejszą, ale solidną, i niszczy ją. Tak uczynił Levi’s, kupując moją ulubioną firmę produkującą spodnie – Dockers. Miliony ludzi na całym świecie chodziły w dockersach, bo były dobre. A Levi’s zaczął kłaść tę naszywkę na jakieś marne spodnie z Azji. Nazwa Dockers promowała dobry produkt. Ale kiedy firmę kupiła wielka korporacja, zrobiła z niej logo.
Ale jeśli firma tworząca dobry produkt urośnie w siłę, to szybko przedłoży ilość nad jakość.
I marka stanie się wydmuszką. Dlatego teraz Levi’s bankrutuje. Jest jednak kara boża za zbyt chamski marketing. W rzeczywistości to nie marka jest problemem, ale logika tak zwanego turbokapitalizmu, w którym marka jest wydmuszką.
Ja nie jestem przeciwnikiem logo. Myślę tylko, że nie ma nic gorszego niż nieświadomość. Jeżeli człowiek jest przedmiotem profesjonalnych zabiegów marketingowych, których nie jest świadom, nie podoba mi się to. Moim zamiarem jest zwrócenie ludziom uwagi, że tak się dzieje.
Mimo to korporacje nie zrezygnują z wykorzystywania logo, bo ono zapewnia wysokie marże. Jak więc z nim skutecznie walczyć?
Uważam, że człowiek, który się szanuje, nie powinien kupować rzeczy z logo. To jest pewna demonstracja, ale mająca pozytywne skutki. Na przykład pewna znana firma, nazwy nie wspomnę, wypuściła w tym roku serię nart „No logo”, bez własnej nazwy.
Na okładce Pańskiej książki są umieszczone logo wielu mediów, między innymi naszej gazety.
Ale to nie służy oszukiwaniu ludzi. Przynajmniej taką mam nadzieję. Wierzę, że redakcje przeczytały tę książkę i wiedzą, nad czym objęły patronat. Byłoby źle, gdyby stało się inaczej. Jeżeli pan ją przeczytał i zdecydował się wziąć patronat, to znaczy, że daje pan swoją „naszywkę” na produkt, który panu odpowiada, a nie na jakieś gówno wyprodukowane w Zanzibarze przez umierające z głodu dzieci.
Która z zamieszczonych w Pańskiej książce rozmów wywarła na Panu największe wrażenie?
Chyba z Zygmuntem Baumanem. To jest wielki człowiek, w Polsce absolutnie niedoceniony. Gdyby mnie ktoś spytał o największego polskiego intelektualistę, to odpowiedziałbym: Bauman. Być może Miłosz mógłby z nim intelektualnie konkurować, ale nikt więcej.
Rozumiem, że nie zaprzestanie Pan robienia wywiadów penetrujących TIN-ę. Kto więc będzie następny?
Chciałbym pokazać grupę myślicieli radykalnych. Mam nadzieję, że uda mi się porozmawiać ze Sławojem Żiżkiem, który opiera swoje badania na dziełach Lenina.
To faktycznie bardzo radykalny.
Wydaje mi się, że przy zachowaniu wszelkich proporcji, jeżeli nie przeczytamy „Mein Kampf”, to nie zrozumiemy nasion ludobójstwa, które dziś są w naszej kulturze, i pozwolimy im się rozwinąć, ale wtedy już będzie za późno. Tak samo jest z komunizmem rewolucyjnym – trzeba wracać do tamtych doświadczeń. Z tego względu dla mnie ciekawi są myśliciele radykalni. Nie dlatego żeby za nimi iść, tylko dlatego żeby z nimi spróbować pomyśleć. Jeżeli czujemy, że jest błąd w systemie – jak mówi młodzież, dziura w matriksie – to żeby go realnie zweryfikować, trzeba stawiać radykalne tezy i prawdopodobnie większość z nich obalać. Ale jeśli się tych tez nie stawia, to myślenie grzęźnie.
rozmawiał Marcin Wyrwał


TINA  (ang. there is no alternative – nie ma alternatywy)  [to] nieformalna neoliberalna i częściowo neokonserwatywna ideologia, która w latach 90. kompletnie zdominowała zachodnie myślenie o polityce i gospodarce, a dziś rządzi światem. TINA ma jakieś 30 lat. Od złotych czasów Margaret Thatcher i Ronalda Rea­gana oferuje światu prostą receptę na dobrobyt i szczęście. Trzeba uwolnić ludzką inicjatywę, zlikwidować państwo opiekuńcze, otworzyć granice dla handlu, sprywatyzować gospodarkę, zderegulować rynki, obniżyć podatki, a w razie powstawania napięć – odwołać się do polityki siły.
Ze wstępu do „Anty-TINA”