Carine Clément

W Rosji tłumy wychodzą na ulice

 

W polskich mediach, podobnie jak w zachodnich, fala tłumnych demonstracji przewalająca się jak Rosja długa i szeroka nie budzi zainteresowania ani zachwytów. To nie „pomarańczowa rewolucja” na Ukrainie – tam chodzi o coś zupełnie innego, toteż jeśli wielkie media już informują o tym proteście społecznym, odnoszą się do niego z nieukrywaną niechęcią. Carine Clément, mieszkająca w Moskwie francuska badaczka w Instytucie Socjologii Rosyjskiej Akademii Nauk, a zarazem działaczka ruchu, o którym pisze, wyjaśnia, o co w nim naprawdę chodzi. (zmk)

 

Z jednej strony zachwyt i sympatia dla „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie. Z drugiej milczenie lub szydercza czy nawet pogardliwa litość w obliczu demonstracji emerytów i innych, które od paru miesięcy mnożą się w prawie wszystkich regionach Rosji. Dwa ciężary – dwie miary? A może rzeczywiście to niewspółmierne wydarzenia?

Najpierw przypomnijmy fakty, bo wydaje się, że – dziwnym trafem – media są w tej sprawie bardzo niedoinformowane. 1 stycznia br. weszła w życie słynna już wśród ludności Rosji „ustawa 122”, która brutalnie przeobraża system socjalny, czyli to, co gdzie indziej nazwalibyśmy ubezpieczeniami społecznymi i służbami publicznymi.

 

Socjalna terapia wstrząsowa

 

Tekst ustawy to ponad 600 stron zawierających setki poprawek do dotychczasowych ustaw dotyczących tak różnych dziedzin, jak edukacja, służba zdrowia, ekologia, mieszkalnictwo. Pod pretekstem reorganizacji stosunków między centrum a regionami (co sugeruje oficjalna nazwa ustawy), faktycznie chodzi o uwolnienie się władzy centralnej od większości obowiązków w dziedzinie osłon socjalnych i służb publicznych poprzez ich przekazanie w gestię regionów.

Niektórzy mogliby dopatrzyć się w tym zdrowej decentralizacji, ale musieliby zignorować reformę podatków, która ją poprzedziła i jeszcze bardziej zmniejszyła udział regionów we wpływach fiskalnych. Większość regionów nie może wywiązać się z obciążeń socjalnych, którymi je obarczono – i których mogą nie honorować, bo do tego ustawa ich nie zobowiązuje; wywiązanie się z nich to tylko ich... prawo!

Musieliby również zignorować centralizację zasobów i władzy, którą przeprowadza obecnie Władimir Putin – zlikwidował on wybory gubernatorów i sam ich mianuje. Rosja znajduje się na skraju ciężkiego krachu społecznego, jeszcze gorszego niż terapia wstrząsowa z początku lat 90., która objęła tylko sektor gospodarczy i pozostawiła ludności możliwość przetrwania, utrzymując umiarkowane czynsze i rozmaite pośrednie formy pomocy społecznej. Nowa władza putinowska zamierza właśnie położyć kres temu systemowi.

Podobnie jak w licznych mediach rosyjskich, w mediach zagranicznych nie wspomina się ani słowem o tym razem socjalnej „terapii wstrząsowej” i twierdzi się, że chodzi o zastąpienie „korzyści socjalnych w naturze kompensacjami finansowymi”. O co chodzi?

 

To wcale nie „spadek po komunizmie”

 

W wyniku uwolnienia cen na początku 1992 r., społeczeństwo przeżyło nagły spadek dochodów. Ponieważ kasy państwowe nie mogły wówczas zapewnić wypłacania emerytur, płac pracowników sfery budżetowej czy świadczeń na poziomie minimum socjalnego, uchwalono liczne ustawy, które pewnym kategoriom społecznym zapewniały pomoc socjalną w naturze.

Są to np. umiarkowane czynsze, obniżki abonamentów telefonicznych i cen lekarstw, darmowe przejazdy. W większości przypadków korzystali z nich starsi ludzie. Chodziło o to, aby ratować ich przed nędzą, pozwolić im się poruszać i prowadzić choćby minimalne życie społeczne.

Do tego doszły inne kategorie – jedne z powodów społecznych, jak studenci i uczniowie, nauczyciele (zwłaszcza z małych wsi), niepełnosprawni, pewne kategorie pracowników budżetówki i ludzi chorych, pracownicy z Wielkiej Północy, inne z powodów politycznych, jak ofiary represji politycznych czy „likwidatorzy” katastrofy w Czarnobylu.

Pomoc w naturze to po prostu osłony socjalne i świadczenia, które państwo było winne tym wszystkim grupom społecznym, ale których nie było w stanie zrealizować w formie pieniężnej. Większość tej pomocy wprowadzono za rządów jelcynowskich w latach 90., a nie w ZSRR. Bzdurzą więc media twierdząc, że chodzi o „korzyści w naturze odziedziczone po epoce radzieckiej”. Nie chodzi ani o żadne „korzyści”, ani nie jest to żaden „spadek po ZSRR” czy „po komunizmie”.

Jeśli chodzi o mityczne „kompensacje finansowe”, to wynoszą one od zera (np. dla studentów) do równowartości stu dolarów i tylko w niewielkim stopniu pokrywają ubytki w dochodach spowodowane przez zniesienie pomocy społecznej w naturze.

 

Jak zaczął się protest

 

Projekt obecnej „ustawy 122” wywołał pierwsze mobilizacje już latem ub.r. Do protestów doszło wówczas w wielu regionach; organizowały je przede wszystkim stowarzyszenia emerytów, niepełnosprawnych, ofiar represji, „likwidatorów” Czarnobyla, obrońców praw człowieka i związki zawodowe.

Jednak rząd, silny bezwarunkowym poparciem partii Jedna Rosja, bez trudu doprowadził do uchwalenia ustawy, podczas gdy jego propaganda przedstawiała emerytów rozpromienionych z radości na myśl, że wkrótce, zamiast w naturze, będą otrzymywali swoje należności w brzęczącej monecie.

Ustawę uchwalono na początku sierpnia i odtąd aż do jej wejścia 1 stycznia w życie, nikt się nią nie zajmował. Władza, przyzwyczajona do bierności społeczeństwa, liczyła, że reforma przejdzie tak, jak inne. Tymczasem nagle wybuchły pierwsze konflikty, bo okazało się, że aby wsiąść do autobusu czy metra, trzeba kupić bilet.

Najpierw setki, a następnie tysiące emerytów spontanicznie wyszły na ulice, zgromadziły się na placach, zablokowały szosy, wystawiły rachunki władzom lokalnym. Niezadowolenie szybko zogniskowało się na przede wszystkim na władzy centralnej.

Dziś demonstranci żądają uchylenia ustawy 122, zaprzestanie prowadzenia polityki antyspołecznej, odwołanie posłów Jednej Rosji, dymisji ministrów „sektora społecznego” i – coraz częściej – dymisji samego Putina.

Codziennie w całym kraju dochodzi do 10, 20 demonstracji. Na ulice wyszło już łącznie parę milionów osób. Sondaże wskazują na bardzo silne poparcie społeczne dla demonstrantów i na powszechną dezaprobatę dla ustawy. Prawie w każdej rodzinie jest ktoś, kogo ona bezpośrednio dotyczy.

 

Co na to Zachód?

 

Co się o tym mówi na Zachodzie? Nic lub prawie nic. Gdy widzi się to z Rosji, gdzie pracuję i działam od lat, ten brak zainteresowania i pogardliwy stosunek są tym bardziej szokujące, że nasi demokraci bez przerwy perorują o „odwiecznym fatalizmie rosyjskim”, „bierności społeczeństwa rosyjskiego” czy „słabości społeczeństwa obywatelskiego w Rosji”. Dlaczego więc, gdy po raz pierwszy od lat to społeczeństwo się budzi, nagle nabierają oni wody w usta?

Warto się nad tym zastanowić. Postawmy więc hipotezy.

Może przeszkadzają aktorzy tej sztuki? Z jednej strony, na Ukrainie, zacny biznesmen, przyjaciel Zachodu, i młoda, śliczna, dynamiczna kobieta. Z drugiej, w Rosji, starzy, mało fotogeniczni emeryci oraz młodzi, nieciekawie prezentujący się działacze. Z jednej strony, radosny i niewinny kolor pomarańczowy, z drugiej – trochę za groźne czerwone sztandary. Z jednej strony bardzo poprawny politycznie dyskurs, skrojony na miarę uszu zachodniej elity politycznej i medialnej, a z drugiej – wrzaski, obelgi, a nawet niebezpiecznie ekstremistyczne poślizgi. Może jednak się mylę? Postawmy więc drugą hipotezę.

Może zachodnie media ulegają propagandzie kremlowskiej głoszącej, że cały ten ruch to robota garstki ekstremistycznych prowokatorów? Taka ewentualność wydaje mi się mało prawdopodobna, bo przecież w sprawie wojny w Czeczenii nasi dziennikarze raz po raz udowadniają, że potrafią bardzo gniewnie kwestionować urzędową propagandę.

Trzecia hipoteza zmusza więc do zastanowienia się nad stronniczością naszych mediów lub uporczywym ignorowaniem przez nie głębokich realiów społeczeństwa rosyjskiego. Ponieważ nie zamierzam występować w roli sędziego, pominę ewentualną stronniczość ideologiczną, choć komentarze o „demonstracjach starych ludzi, chorych na nostalgię za systemem radzieckim” nieco wkurzają mnie swoją krótkowzrocznością.

 

O rzekomych przywilejach i rzekomej nostalgii

 

Co do nostalgii, to prozaicznie chodzi o żywiołowe, gniewne wystąpienia ludności odnoszącej się obojętnie – żeby nie powiedzieć: wrogo – do Zachodu i troszczącej się nieskończenie mniej o abstrakcyjną demokrację niż o to, jak przeżyć do końca miesiąca, za co kupić bilet autobusowy i z czego zapłacić rachunek za światło.

Jest to, z pewnością, o wiele mniej godne podziwu niż liberalna i prozachodnia „rewolucja” ukraińska! Uszom przywykłym do światłych i wzniosłych dyskursów trudno jest słuchać o twardych realiach życia codziennego zwykłych ludzi. Tymczasem to w takich właśnie realiach egzystuje ogromna większość społeczeństwa rosyjskiego i to właśnie ją tak chętnie ignoruje się na Zachodzie.

Jako świadek wydarzeń i (częściowo) socjolożka (bo częściowo wypowiadam się również jako „sympatyczka” tych demonstrantów, do czego przyznaję się licząc na odrobinę wyrozumiałości, którą tak szczodrze okazywano naszym intelektualistom występującym w roli orędowników „pomarańczowej rewolucji” ukraińskiej), chcę zakwestionować pewne klisze.

Rzekomo chodzi o likwidację „przywilejów” bezpodstawnie przyznanych pewnym kategoriom społeczeństwa rosyjskiego. Czyż odszkodowania dla ofiar represji stalinowskich i „likwidatorów” Czarnobyla to przywileje? A pomoc udzielana ludziom starszym, których emerytury są niższe niż minimum socjalne? A pomoc udzielana studentom, których stypendia nie wystarczają na zakup miesięcznego biletu komunikacji miejskiej?

Rzekomo chodzi o reakcję spowodowaną „nostalgią” za starym ustrojem. Czy nostalgią jest postulat takiej emerytury, z której można by wyżyć? A postulat odszkodowania dla ofiar poprzedniego systemu? Z tego, że powiewają czerwone sztandary, wcale nie wynika, że chodzi o powrót do tego, co było.

Rzekomo chodzi o „starców”. A co z młodymi ludźmi, studentami, dziećmi emerytów, działaczami politycznymi, których na tych demonstracjach jest coraz więcej? A co ze związkowcami, zwłaszcza działaczami związku nauczycieli, którzy się mobilizują?

 

O rzekomych prowokatorach i ekstremistach

 

Demonstracje są rzekomo rezultatem działalności „prowokatorów”. Gdzie są ci prowokatorzy, gdy wiadomo, że demonstracje i blokady dróg zaskoczyły wszystkie partie polityczne i wszystkich działaczy politycznych, że akcje protestacyjne przygotowuje się przekazując sobie wieści z ust do ust, że z przedstawicielami władz terenowych rokują powoływane ad hoc komitety?

Wreszcie, rzekomo chodzi o „ekstremistów”. Jeśli blokada szosy przez parę godzin – na Zachodzie to banalna praktyka podczas protestów społecznych – ma charakter ekstremistyczny, to faktycznie... Jeśli za kilkuminutowe wtargnięcie do gabinetu ministra spraw socjalnych i biura administracji prezydenckiej, młodym działaczom partii „narodowobolszewickiej” wymierza się karę 5 lat więzienia (taki wyrok zapadł), to faktycznie...

Jednak warto wiedzieć, że rosyjscy liberałowie – obrońcy praw człowieka – zwykle nieskłonni do zadawania się z radykalnymi nacjonalistami ze wspomnianej partii, tym razem przyłączają się do protestów przeciwko tym wyrokom, które uważają za represje polityczne.

Dobrze wiem, że na Zachodzie występuje się w obronie pewnych więźniów politycznych, bogatszych i bardziej wpływowych od tych młodych ludzi, w rodzaju Chodorowskiego i innych magnatów, lecz nie powinno to przeszkadzać w dostrzeżeniu tak skandalicznego wyroku.

W tym miejscu przerywam swoje (fałszywe?) oskarżenia i kończę ten wywód próbą krótkiej analizy ruchu masowego, którego jesteśmy świadkami w Rosji.

 

Mocne strony ruchu

 

Wśród powodów, które skłaniają mnie do przypisywania mu pewnej wagi, są jego żywiołowe narodziny. Tysiące osób zalały ulice, choć nikt ich nie zwołał, i ten fakt zaowocował nieznanym im dotychczas poczuciem, że „mogą”, tym bardziej, że władza już zgodziła się na pewne (względne) ustępstwa.

Wśród tych powodów jest również fakt, że ruch ten pojawił się mimo całej propagandy, działań zastraszających ze strony sił porządkowych, bierności partii politycznych. Wreszcie, jest sympatia, choćby bierna, większości społeczeństwa, jest skupianie się do walki o tę samą sprawę bardzo różnych kategorii ludzi, a nawet ludzi hołdujących przeciwstawnym orientacjom politycznym (komitety matek żołnierzy ocierają się w nim o wojskowych, ofiary represji stalinowskich zadają się w nim z najbardziej ortodoksyjnymi stalinowcami i wszyscy korzystają ze swobody słowa).

Jest początek samoorganizacji, który obserwuje się w tworzeniu jednościowych komitetów działania, grup inicjatywnych i innych. Są też oznaki pewnego przyrostu świadomości politycznej, nawet jeśli ograniczonego do odmowy – nie dla ustawy i dla polityki antyspołecznej, nie dla rządu. Nawet popularność Putina, który przecież doszedł do władzy z poparciem ludzi starszych, niebezpiecznie spada i słychać coraz więcej haseł żądających jego dymisji.

Wreszcie, do pozytywnych punktów jestem skłonna zaliczyć nieobecność ingerencji Zachodu, który – w przeciwieństwie do „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie – nic tu nie zorganizował, nic nie sfinansował, niczemu nie udzielił propagandowego poparcia, a nawet nie zauważył, że coś się dzieje.

Jasne, że to (jeszcze?) nie jest ruch społeczny w socjologicznie wymagającym znaczeniu samoświadomego, zorganizowanego i ożywianego tym samym celem ruchu. Pozostaje on ruchem protestu. Ponieważ jednak wkroczył na scenę w tak zrujnowanym, znieczulonym i uśpionym społeczeństwie, jak rosyjskie, zasługuje na coś więcej niż na kilka zblazowanych wierszy, zamieszczonych wśród krótkich informacji prasowych.

 

Słabe strony

 

Na koniec – po to, aby zasilić dyskusje o tym ruchu i doprowadzić do końca zabawę w obiektywizm – krótko o słabościach tego ruchu.

Przede wszystkim wypada wspomnieć o próbach zdyskontowania go ostatnio przez siły polityczne, które faktycznie nie mają z nim wiele wspólnego – szczególnie przez Komunistyczną Partię Federacji Rosyjskiej Giennadija Ziuganowa, która upatruje w nim możliwość podreperowania sobie zdrowia.

Można też wspomnieć o niemal zupełnym braku zasobów finansowych, bo ani Zachód, ani żadni rosyjscy oligarchowie nie ładują w niego forsy. Oczywiście, trzeba mówić o tym, że cały ten ruch jest nastawiony „przeciwko” i nie ma pozytywnego programu. Wreszcie, należy odnotować ograniczony poziom koordynacji i organizacji całego ruchu, co może spowodować w nim poślizgi ku egoizmem regionalnym czy zawodowym i środowiskowym.

Powstają koalicje, które starają się koordynować ruch na całym obszarze Rosji – zwłaszcza działa na tym polu koalicja, do której należę: Rada Solidarności Społecznej (SOS), skupiająca organizacje emerytów, niepełnosprawnych, „likwidatorów Czarnobyla”, osób chorych, ofiar represji politycznych, obrońców praw człowieka, alternatywne związki zawodowe i środowiska młodzieżowe. Lecz te koalicje ciągle są za słabe.

Na razie trudno jest więc sporządzić bilans. Bieg wydarzeń ulega przyspieszeniu. Mogę się mylić w ocenie dynamiki tego ruchu, ale przynajmniej mówmy o nim!

 

Tłum. Zbigniew Marcin Kowalewski