Zbigniew Marcin Kowalewski
Histeria teczkowa orężem prawicy
Sprawa polityczna
(Z „Nowego Robotnika”, marzec 2005 r.)
Gdy na początku lat 90. rozpętały się kampanie lustracyjne i histerie teczkowe, byłem przeciwny wszelkim lustracjom i deklarowałem to publicznie. Moje poglądy nie uległy zmianie. Lewica powinna kierować się w tej sprawie jasnymi kryteriami politycznymi. Kto z gmerania w teczkach SB czyni narzędzie walki politycznej?
Oczywiście, prawica – i posługuje się nim tym zacieklej, im bardziej jest radykalna. Na prawicy praktycznie jedyny wyjątek stanowi „Gazeta Wyborcza” wraz ze związanymi z nią środowiskami politycznymi, salonami, koteriami, grupami interesów i nacisku itd. Ma swoje powody.
Dramatycznej nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. obalenie rządu Olszewskiego przez Sejm zapobiegło jak najbardziej realnemu i poważnemu niebezpieczeństwu: „lista Macierewicza” uruchamiała dynamikę prowadzącą do ustanowienia reżimu skrajnie prawicowego.
Dziś sprawa teczek znów staje na ostrzu noża. Przypatrzmy się parametrom obecnej koniunktury lustracyjnej. Punkt wyjścia, to funkcja polityczna rządów SLD. One spełniają już tylko jedną – służą zmasowanej demobilizacji elektoratu lewicowego i napędzaniu głosów i wiatru w żagle prawicy. Naprawdę niczemu innemu.
Degrengolada i kompromitacja SLD w oczach środowisk pracowniczych i w ogóle niższych warstw społecznych, które są filarami elektoratu lewicowego, osiągnęła poziom krytyczny. Nie chodzi tylko o to, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na niechybny powrót prawicy – i to prawicy radykalnej, a może nawet skrajnej – do władzy.
Tym razem stratedzy prawicy, od PO przez PiS po LPR, dążą do zaprowadzenia trwałych rządów prawicowych. Wiedzą, czym normalnie kończą się w Polsce takie rządy – powrotem socjaldemokracji do władzy – i nie chcą tego przeżywać po raz trzeci, tym bardziej, że scena polityczna Polski ciągle jest bardzo niestabilna.
Można rządzić i w wyniku wyborów nie tylko utracić władzę, co w demokracji burżuazyjnej jest normalne, ale nawet nie znaleźć się w Sejmie, co w tej demokracji jest bardzo nienormalne, bo w niej główne siły polityczne raz są w mniejszości, a innym razem w większości parlamentarnej. U nas natomiast w jednej kadencji Sejmu można być w większości parlamentarnej, a w następnej – w mniejszości pozaparlamentarnej.
Ponieważ jest to demokracja parlamentarna, to znaczy – jak sama nazwa wskazuje i o czym przekonujemy się codziennie – taka, w której z dobrodziejstw demokracji korzystają ci, którzy są w parlamencie, a reszta, czyli przytłaczająca większość, może sobie pogwizdać, za każdym razem wypadnięcie za sejmową burtę grozi pójściem na dno.
Warunki do utrwalenia władzy prawicy mają zapewnić dwie rzeczy: postulowaną przez PiS delegalizację SLD i zastraszenie społeczeństwa teczkami. Jak się je zastrasza?
Najpierw, w 1998 r., prawica przeforsowała powołanie do życia IPN. Było do przewidzenia, że to będzie prawicowe gniazdo os, baza inkwizycji politycznej. Tak też się stało. To, co w IPN dzieje się z teczkami, to po prostu burdel i bezprawie. Bardzo oględnie, ale przecież jednoznacznie, wskazała na to Ewa Kulesza w informacji przedstawionej Sejmowi. W tym burdelu i bezprawiu jest metoda, bo taki stan rzeczy umożliwia i ogromnie ułatwia inkwizytorom politycznym wykorzystywanie teczek do ich celów i sprzyja bardzo poważnym nadużyciom. Umożliwił rzekomy wyciek z IPN listy zwanej katalogiem, czyli jej rozpowszechnienie.
A teraz o samej liście.
Po pierwsze, rozmyślnie wymieszano na niej funkcjonariuszy bezpieki i jej tajnych współpracowników z kandydatami na tajnych współpracowników, uznanymi za takich bez zgody i wiedzy zainteresowanych. Dlaczego? Przecież na wszystkich teczkach osobowych figuruje wyraźne oznaczenie o kogo chodzi – o funkcjonariusza, współpracownika czy kandydata. Wyjaśnienia, że postąpiono zgodnie z zasadami archiwistyki, to mydlenie oczu frajerom. To jest pierwsze draństwo.
Po drugie, tę listę rozpowszechniono w Internecie w niepełnej wersji, bez dwóch kolumn: kolumny nr 3, która oznacza jednostkę wytwarzającą lub przekazującą akta, oraz nr 4, która oznacza charakter akt. Ani prezes, ani nikt z kolegium IPN, kto publicznie komentował „listę Wildsteina”, o tym nie poinformował. Przez kilka tygodni nie było o tym wiadomo.
Przez kilka tygodni ci, którzy oglądali „listę Wildsteina”, nie mieli pojęcia, że poza nazwiskami z centralnego rejestru MSW i z Warszawy, są tam tylko nazwiska z kilku miast – Kielc, Siedlec, Radomia, Tarnobrzega, Góry Kalwarii... Ktoś z Katowic, Krakowa, Łodzi, Poznania, Gdańska i przytłaczającej większości miast i obszarów kraju, kto znajdował na tej liście „swoje” lub znane sobie nazwiska, nie mógł stwierdzić, że z pewnością nie chodzi o niego ani o jego znajomego, krewnego, sąsiada czy koleżankę z pracy, bo chodzi o osobę z zupełnie innego miasta.
To jest drugie draństwo, jakie popełniono. 99% osób, które wpadły w panikę lub zaczęły podejrzewać inne osoby, nie uczyniłoby tego, gdyby na „liście Wildsteina” figurowała trzecia kolumna. Nie figurowała, bo chodziło o to, żeby panika i atmosfera podejrzliwości ogarnęły jak najszersze rzesze ludzkie. Natychmiast po ukazaniu się niepełnego katalogu, czyli „listy Wildsteina”, IPN powinien być zareagować na to opublikowaniem pełnego katalogu. Choć nie naprawiłoby to szkody, przynajmniej ograniczyłoby jej skutki. Zachowanie kierownictwa IPN świadczy, że wcale ich ograniczeniem nie było zainteresowane.
Im więcej mętnej wody, tym więcej ryb z łatwością się w niej łowi. Tą zasadą kierowali się prawicowi operatorzy tej gigantycznej manipulacji. Im większy w społeczeństwie zasięg histerii teczkowej, tym większe dla prawicy szanse na zastraszenie ludzi, zamknięcie im ust i zaprowadzenie swojego reżimu. Oto istota „rewolucjo moralnej”, do której nawołuje prawica.
Wyjście jest tylko jedno: wytrącić oręż lustracji z rąk prawicy, czyli skończyć z lustracjami, a teczki, dopóki będzie istniała groźba ich wykorzystywania do celów politycznych, zamknąć na klucz i udostępniać tylko historykom.
IPN, rzecz jasna, zlikwidować.
Ponieważ nie ma na to wszystko szans, przynajmniej okażmy odporność na manipulację i nie dajmy się teczkami zwariować.