Tekst pochodzi z FD LBC http://users.nethit.pl/forum/read/fdlbc/3317129/ . Thengel obraził się na LBC za antypapieskie artykuły i na FD LBC aktywnie się produkuje. Wcześniej nie mieliśmy czasu i chcieliśmy odpisać mu teraz, ale antyburżuj nas wyręczył - wiec ograniczymy się do krótkiego komentarza. Zamiast przynudzać na Forum - lepiej idź się pomodlij do kościółka i tam poszukaj przyjaciół, którzy będą słuchać głupot o dobrym papieżu. Możesz też posłuchać Radia Maryja i pooglądać telewizję Trwam - a właściwie - to na każdym kanale radiowym i telewizyjnym jest papa - więc powinieneś być zadowolony. Amen. A co do tekstu sympatyzującego z MLK antyburżuja - to ciekawy jest atak na inne organizacje trockistowskie.
Antyburżuj
Odpowiedź Thengelowi w sprawie papieża
Thengel napisał:
>Hmm? A zapomniało Ci się że Karol Wojtyła ściskał się również z Fidelem Castro?
Że >przeprosił za zbrodnie Kościoła? Że przeciwstawiał się wojnie w Iraku? I w
końcu że cofnął >ekskomunikę nałożoną na marksistów? Nie pisz takich bzdur
szczegónie w takim >momencie. Każdemu człowiekowi należy się szcunek gdy umiera.
Szczególnie że nic >złego Ci nie zrobił.
>Co do tego, że papież cmokał się z prezydentami. A myślisz że jak inaczej
miałby na nich >wpłynąć wbijając nóż w serce?! I wydaje mi się że by zapobiec
imperialistycznej wojnie w >Iraku zrobił więcej niż jakikolwiek komunista na
świecie. Kanonizował zbrodniarzy >hiszpańkich. Zgoda. Obściskiwał się z
Pinochetem. Zgoda. Ale zabiegał o pomoc dla >biednych krajów, przecistawiał się
otwarcie wojnie. To w czasie jego pontyfikatu wiele misji >katolickich (choć
niestety nie wszystkie) miast ogniem i mieczem zmuszać tubylców do >przyjmowania
wiary chrześcijańskiej zaczęło im pomagać.
>Ale ten Kościół to już nie ten sam Kościół, który obiecuje maluczkim nagrodę w
niebie >wyzyskując ich. Co prawda ojciec Rydzyk i inni kretyni tak czynią, ale
papież był w >zdecydowanej opozycji do nich.
>polskie środowisko komunistyczne to degeneraci któzy nie widzą celu w
polepszaniu bytu >ludzkiego lecz w samej mitycznej Rewolucji.
Nie, Thengelu. Nie chodzi wcale o "mityczną Rewolucję", lecz o jak najbardziej
rzeczywistą kontr-rewolucję, do której zmarły papież się przyczynił, a której
skutki na własnej skórze odczuwamy i odczuwać będziemy być może jeszcze długo. Z
zasadniczym politycznym przesłaniem tekstów LBC o papieżu ja się zgadzam. Rażą
tylko mój zmysł estetyczny niektóre wyrazy, powszechnie uważane za
nieprzyzwoite, bo sprawia to wrażenie, jakby LBC pokrywał nimi brak poważnych
argumentów merytorycznych. A takie argumenty można przecież znaleźć. I za chwilę
je wyłożę. (Chcę jeszcze tylko zaznaczyć na marginesie, że jeszcze bardziej
raziło mój zmysł estetyczny, gdy faryzeuszowscy "przyjaciele" papieża przez dwa
dni powtarzali w kółko: umrze, umrze. Momentami sprawiało to wrażenie, jakby nie
mogli się już tej chwili doczekać. No, ale to w końcu ich problem. Zamykam więc
nawias i już piszę, o co mi konkretnie chodzi).
Opowieści o "zdecydowanej opozycji" między Janem Pawłem II a Rydzykiem można
między bajki włożyć. Każdy papież sprawuje w Kościele władzę absolutną i Jan
Paweł II gdyby chciał, to już dawno mógłby Rydzyka ekskomunikować albo choćby
zabronić mu publicznych wystąpień. Jeżeli ani papież, ani polski episkopat tego
nie zrobił, to widocznie po prostu nie chciał.
Ale mniejsza z tym, nie chodzi o Rydzyka. Są ważniejsze sprawy. Pewnie, że
osobiście "zrobić coś złego" papież mógłby tylko komuś, kogo znał. Ale tak już
jest, że przywódcy państw i wielkich religii - i nie tylko oni, także wszystkie
postacie kultury masowej, wszystkie osoby publiczne są w takiej dziwnej
sytuacji, że one są znane także tym, których same osobiście nie znają, bo ich
publiczna działalność wywiera mniejszy lub większy wpływ na masy ludzi. W
przypadku przywódców politycznych i religijnych wpływ ten bywa znacznie większy
niż np. w przypadku artystów.
Tak więc nie chodzi o to, że komuniści żywią do papieża jakieś osobiste urazy.
Te rzeczywiście nie byłyby warte wywlekania na forum publicznym. Ale chodzi o
coś więcej. W 1924 r. nie rozgrywał się jakiś "mecz" między Trockim a Stalinem o
to, który zostanie następcą Lenina, lecz bylo to odzwierciedlenie
nieprzejednanej walki klas w skali światowej między proletariatem a burżuazją, a
w skali ZSRR - odzwierciedlenie antagonizmu między proletariatem a wyradzającą
się biurokratyczną kastą, tą "burżuazyjną biurokracją robotniczego państwa".
Walka klas była, jest i dopóki będą istniały społeczeństwa podzielone na klasy -
dopóty będzie główną siłą napędową historii ludzkości. I z tego punktu widzenia
oceniamy wszystkie wydarzenia historyczne, także takie jak zgon zwierzchnika
religijnego katolików i przygotowania do wyboru następcy.
Każda religia jest formą ideologii, fałszywej świadomości, jest opium ludu.
Religia zorganizowana, zinstytucjonalistowana tworzy uprzywilejowaną kastę,
która stanowi część klasy panującej, uciskającej i wyzyskującej inne klasy. Tak
samo było i z chrześcijaństwem. Od IV w. w każdym kraju rządzonym przez
chrześcijańskich władców ołtarz był zawsze i jest po dziś dzień sojusznikiem i
podporą tronu, choćby ten tron był dziś fotelem prezydenckim, obsadzanym w
"demokratycznych" wyborach. Nieliczne wyjątki (np. Tomasz Morus, święty Kościoła
Kat. i zarazem "święty" socjalistów utopijnych, bo przeciwnik własności
prywatnej; anabaptyzm, pod sztandarem którego toczyła się niemiecka wojna
chłopska 1524-1525; a całkiem niedawno choćby udział kilku księży-teologów
wyzwolenia w drobnomieszczańskim, lewicowo-nacjonalistycznym rządzie sandinistów
w Nikaragui) są tylko wyjątkami potwierdzającymi regułę.
Na okres panowania Jana Pawła II przypadła wielka, o wymiarze światowo-dziejowym
porażka klasy robotniczej, jaką było kontr-rewolucyjne zniszczenie PRL, ZSRR i
kilkunastu innych zdeformowanych państw robotniczych w latach 1989-1991. Skutki
tej porażki są dla milionów robotników, chłopów, emerytów itd. straszliwe i
dobrze znane: bezrobocie, bieda, bezdomność, upadek oświaty i służby zdrowia,
pogłębiające się nierówności, brak możliwości awansu, destrukcja więzi
społecznych, skazanie właściwie wszystkich b. zdegenerowanych/zdeformowanych
państw robotniczych na rolę krajów kapitalizmu peryferyjnego i zależnego,
indoktrynacja ludności neoliberalną, nacjonalistyczną, klerykalną, antyaborcyjną
i antyseksualną w ogóle propagandą... długo by można jeszcze ciągnąć tę smutną
listę. To, co antykomuniści poczytują papieżowi za zasługę - "obalenie
komunizmu", jak to nazywają - komuniści muszą poczytywać mu za winę.
Zapewne antykomuniści przesadzają, i nie sposób całej winy za kapitalistyczną
kontr-rewolucję i jej tragiczne dla robotników skutki zwalać wyłącznie na
papieża-Polaka. Tym bardziej, że zdeformowane państwa robotnicze upadły także w
takich krajach, jak Albania lub Mongolia, historycznie nie mających żadnych
związków z katolicyzmem, a z Polską kontakty dość odległe. Ale nie da się ukryć,
że w solidarnościowej kontr-rewolucji kapitalistycznej papież brał udział na
miarę swoich możliwości, sił i środków - a były one niemałe. Mniejsze niż prez.
Reagana, ale bez porównania większe niż np. piosenkarza Kaczmarskiego czy nawet
byłego dyrektora "Wolnej" Europy Nowaka-Jeziorańskiego - nie mówiąc już o byłym
"trockiście" Kuroniu, który wprawdzie działał na miejscu w kraju, ale przez to
ciągle albo siedział w więzieniu, albo był inwigilowany przez SB.
A dzielnie wspierało papieża w tej kontr-rewolucji wielu, w tym także wielu
pseudotrockistów: mandelowców, cliffowców, militantowców. Cofnijmy się na chwilę
do roku 1981. Był to czas drugiej zimnej wojny między Wschodem a Zachodem,
rozpoczynającej się konserwatywnej, neoliberalnej ofensywy pod przewodem Reagana
i Thatcher, a dla Polski rok pierwszego ataku solidarnościowej kontr-rewolucji,
który miał się zakończyć wprowadzeniem stanu wojennego. Dla Kościoła kat.
natomiast lata kończące się cyfrą 1 są latami okrągłych rocznic encykliki Leona
XIII "Rerum novarum" z 1891 r. W encyklice tej, mówiąc w skrócie, ówczesny
papież, przerażony pierwszymi sukcesami wyborczymi socjalistów, zalecał
kapitalistom, żeby ulżyli trochę ciężkiej doli robotników i byli dla nich jak
dobrzy pasterze dla swych owieczek. W ten sposób położone zostały fundamenty pod
nową doktrynę polityczną - chadecję.
40 rocznicę tej encykliki uczcił Pius XI, wydając w 1931 r. encyklikę "Quadragesimo
anno". 70 rocznicę uczcił Jan XXIII, wydając w 1961 r. encyklikę "Mater et
magistra". 80 rocznicę uczcił Paweł VI, wydając w 1971 r. list apostolski "Octogesima
adveniens". 90 rocznica przypadła już na panowanie Jana Pawła II. On też
rocznicę uczcił przez wydanie encykliki "Laborem exercens". I cóż w niej
napisał? Oto dwa chyba najistotniejsze jej fragmenty:
"...własność w nauczaniu Kościoła nigdy nie była rozumiana tak, aby mogła ona
stanowić społeczne przeciwieństwo pracy. Jak już uprzednio wspomniano w tym
samem tekście, własność nabywa się przede wszystkim przez pracę po to, aby
służyła pracy. Odnosi się to w sposób szczególny do własności środków produkcji.
Wyodrębnienie ich jako osobnego zespół: własnościowego po to, aby w formie
"kapitału" przeciwstawić go "pracy", a tym bardziej dokonywać wyzysku pracy,
jest przeciwne samej naturze tych środków oraz ich posiadania. Nie mogą one być
posiadane wbrew pracy, nie mogą też być posiadane dla posiadania, ponieważ
jedynym prawowitym tytułem ich posiadania - i to zarówno w formie własności
prywatnej, jak też publicznej czy kolektywnej - jest, ażeby służyły pracy. Dalej
zaś: ażeby służąc pracy, umożliwiały realizację pierwszej zasady w tym porządku,
jaką jest uniwersalne przeznaczenie dóbr i prawo powszechnego ich używania. Z
tego punktu widzenia, a więc z uwagi na pracę ludzką i powszechny dostęp do dóbr
przeznaczonych dla człowieka, nie jest wykluczone również - pod odpowiednimi
warunkami - uspołecznianie pewnych środków produkcji..."
(...)
"...pozostaje rzeczą nie do przyjęcia stanowisko "sztywnego" kapitalizmu, który
broni wyłącznego prawa własności prywatnej środków produkcji jako
nienaruszalnego "dogmatu" w życiu ekonomicznym. Zasada poszanowania pracy domaga
się tego, ażeby prawo to było poddawane twórczej rewizji tak w teorii, jak i w
praktyce. Jeśli bowiem prawdą jest, że kapitał jako zespół środków produkcji
jest zarazem dziełem pracy pokoleń, to prawdą jest również, że tworzy się on
stale dzięki pracy wykonywanej przy pomocy tego zespołu środków produkcji jakby
przy wielkim warsztacie, przy którym pracuje dzień po dniu obecne pokolenie
ludzi pracy. Chodzi tu oczywiście o różne rodzaje tej pracy, nie tylko o tak
zwaną pracę fizyczną, ale także o wieloraką pracę umysłową, od koncepcyjnej do
kierowniczej. W tym świetle nabierają wymowy szczególnej słuszności liczne
propozycje wysuwane przez przedstawicieli katolickiej nauki społecznej, a także
przez sam Nauczycielski Urząd Kościoła. Są to propozycje mówiące o
współwłasności środków pracy, o udziale pracowników w zarządzie lub w zyskach
przedsiębiorstw, o tak zwanym akcjonariacie pracy itp. Niezależnie od konkretnej
stosowalności tych różnych propozycji, jasną pozostaje rzeczą, iż uznanie
właściwej pozycji pracy i człowieka pracy w procesie produkcji domaga się
różnych adaptacji w zakresie samego prawa własności środków produkcji; i to
biorąc pod uwagę nie tylko sytuacje dawniejsze, ale przede wszystkim tę
rzeczywistość i problematykę, jaka się wytworzyła w drugiej połowie bieżącego
stulecia, w związku z tak zwanym Trzecim Światem oraz powstaniem wielu nowych
niezależnych państw, zwłaszcza - ale nie tylko - w Afryce, na miejscu dawnych
obszarów kolonialnych. Jeśli więc stanowisko "sztywnego" kapitalizmu w dalszym
ciągu domaga się rewizji w celu dokonania reformy pod kątem jak najszerzej
rozumianych praw człowieka związanych z jego pracą, to z tego samego punktu
widzenia należy stwierdzić, że owych tak bardzo pożądanych i wielorakich reform
nie można dokonać przez apriorycznie pojętą likwidację własności prywatnej
środków produkcji. Wypada bowiem zauważyć, że proste odebranie owych środków
produkcji (kapitału) z rąk ich prywatnych właścicieli nie jest wystarczające do
ich uspołecznienia w sposób zadowalający. Środki te przestają być prywatną
własnością pewnej grupy społecznej - właśnie owych prywatnych posiadaczy, aby
stać się własnością zorganizowanego społeczeństwa i podlegać pod bezpośredni
zarząd i wpływ pewnej grupy osób - tych mianowicie, które mimo że ich nie
posiadają na własność, lecz sprawując władzę w społeczeństwie, dysponują nimi na
skalę gospodarki całego społeczeństwa lub też w skali bardziej lokalnej. Ta
grupa zarządzająca i dysponująca może wywiązywać się ze swoich zadań w sposób
zadowalający z punktu widzenia prymatu pracy, ale może zadania te spełniać źle,
broniąc równocześnie dla siebie monopolu zarządzania i dysponowania środkami
produkcji, i nie cofając się nawet przed naruszaniem owych zasadniczych praw
człowieka. Tak więc samo przejęcie środków produkcji na własność przez państwo o
ustroju kolektywistycznym nie jest jeszcze równoznaczne z "uspołecznieniem"
tejże własności. O uspołecznieniu można mówić tylko wówczas, kiedy zostanie
zabezpieczona podmiotowość społeczeństwa, to znaczy, gdy każdy na podstawie swej
pracy będzie mógł uważać siebie równocześnie za współgospodarza wielkiego
warsztatu pracy, przy którym pracuje wraz ze wszystkimi. Drogą do osiągnięcia
takiego celu mogłaby być droga połączenia, o ile to jest możliwe, pracy z
własnością kapitału i powołania do życia w szerokim zakresie organizmów
pośrednich o celach gospodarczych, społecznych, kulturalnych, które cieszyłyby
się rzeczywistą autonomią w stosunku do władz publicznych; dążyłyby one do sobie
właściwych celów poprzez lojalną wzajemną współpracę, przy podporządkowaniu
wymogom wspólnego dobra, i zachowałyby formę oraz istotę żywej wspólnoty, to
znaczy takich organizmów, w których poszczególni członkowie byliby uważani i
traktowani jako osoby, i pobudzani do aktywnego udziału tychże organizmów".
Widzimy więc, że pierwszy fragment (i pierwsze zdanie drugiego) jest właściwie
polemiką teoretyczną w obronie interwencjonizmu państwowego i kapitalizmu
państwowego (którego w drugiej ojczyźnie papieża, to znaczy we Włoszech, było
wówczas niemało) przeciwko konserwatywnej, neoliberalnej ofensywie Reagana i
Thatcher. Ta teoretyczna niezgodność nie przeszkodziła jednak papieżowi w
praktyce sprzymierzyć się z Reaganem i Thatcher w dziele wspierania
solidarnościowej kontr-rewolucji w Polsce... ale o tym później. Na razie
zajmijmy się dokładniej fragmentem drugim, który bez wątpienia odnosił się nie
do krajów Zachodu, lecz Wschodu, które nazywano wówczas powszechnie krajami
"realnego socjalizmu", a które my nazywamy zdegenerowanymi/zdeformowanymi
państwami robotniczymi.
Przeczytawszy ten drugi fragment, przywódcy pseudotrockistowskich sekt
mandelowców, cliffowców i militantowców wpadli bez mała w cielęcy zachwyt: oto
mamy kolejnego "nieświadomego trockistę", co pisze o "grupie zarządzającej i
dysponującej", która środków produkcji "nie posiada na własność, lecz sprawując
władzę w społeczeństwie, dysponuje nimi". Toż to prawie to samo, co już Trocki
pisał o biurokracji w zdeformowanym państwie robotniczym. No i podreptali
ochoczo do obozu kontr-rewolucji solidarnościowej, wraz z Reaganem, Thatcher i
papieżem. Mandel nie tylko nazwał Solidarność "najlepszymi socjalistami na
świecie", ale też w ostatnich latach życia niejednokrotnie wspominał z dumą, że
polityka Zjednoczonego Sekretariatu w zasadniczych rysach nie różni się od nauki
społecznej Kościoła kat. w ujęciu Jana Pawła II. (Choć zapewne różniłaby się
trochę od nauki Leona XIII - ten zakamieniały czarnoseciniec, gdyby mógł
przeczytać "Laborem exercens", to pewnie by ją wciągnął na Indeks ksiąg
zakazanych i do Syllabusa błędów, a autora ekskomunikował:)
Nie zauważyli tylko, że gdy dwóch mówi to samo, to nie jest to samo. Analiza
społeczeństwa radzieckiego przez Trockiego miała służyć przygotowaniu
radzieckiego proletariatu do rewolucji politycznej i obalenia rządów
biurokratycznej kasty. A do czego posłużyła encyklika Jana Pawła II? Ano, do
napisania na I zjeździe Solidarności jej programu pt. "Samorządna
rzeczpospolita", który na wstępie wprost do tejże encykliki jako inspiracji
ideowej się odwołuje. A w dalszej części tekstu czerpie inspiracje nie tylko z
drugiego z tych fragmentów encykliki, jakie powyżej zacytowaliśmy, ale i z
pierwszego też. Program Solidarności był wymierzony przeciwko
partyjno-państwowej biurokracji (nomenklaturze, jak wówczas mówiono), ale
przeciwstawiał jej nie rewolucję polityczną i dojście do władzy proletariatu
zorganizowanego jako niezależna siła polityczna, lecz reformy wzmacniające
sektor prywatny, prowadzące od zdeformowanego państwa robotniczego w stronę
kapitalizmu państwowego.
Ponieważ główną siłą inspirującą i organizującą, jaka stała za Solidarnością,
była jednak międzynarodowa imperialistyczna burżuazja, to logicznym dopełnieniem
tak zarysowanego programu musiało być ostatecznie pójście dalej, nie tylko do
kapitalizmu państwowego, ale i do sprywatyzowanego, neoliberalnego, tego przeciw
któremu papież bronił kapitalizmu państwowego w swojej encyklice. Skoro się mówi
"a" i obala się rządy biurokracji, i mówi się "b", to znaczy nie ustanawia się w
ich miejsce rządów proletariatu, to nieuchronnie trzeba powiedzieć "c" i
ustanowić w ich miejsce rządy burżuazji. Życie nie znosi próżni, a we
współczesnym społeczeństwie klasowym trzecie wyjście nie istniało.
Biurokracja po kilku latach stawiania oporu (stan wojenny) w końcu habniebnie
skapitulowała przed burżuazją i oddała jej władzę - nie tylko w Polsce, ale i w
innych zdeformowanych państwach robotniczych, i w ZSRR. O skutkach tego dla
milionów robotników, chłopów, emerytów itd. już wspomnieliśmy. Skutki te
oczywiście są dobrze znane i mandelowcom, i cliffowcom, i militantowcom - i
ponad wszelką wątpliwość papieżowi były dobrze znane również. Sam kilkakrotnie
wspominał o ciężkiej doli bezrobotnych, biednych, bezdomnych, gdy przyjeżdżał do
Polski w 1997 r. i 1999 r. Ale w odróżnieniu od np. ofiar inkwizycji - ofiar
kapitalistycznej kontr-rewolucji nigdy nie przeprosił za to, że do niej
przyłożył ręki. Zresztą wg katolickiej moralności same przeprosiny nie
wystarczą, potrzebne jest jeszcze "postanowienie poprawy" i "zadośćuczynienie".
A co by mogło być zadośćuczynieniem w tym wypadku? Opowiedzenie się za
międzynarodową rewolucją proletariacką, obalającą kapitalizm, wywłaszczającą
burżuazję i ustanawiającą dyktaturę proletariatu - ale czegoś takiego po
Kościele kat. się oczywiście nie spodziewamy ani od niego nie wymagamy.
Parafrazując Trockiego możemy powiedzieć, że nawet jeśli Tron Piotrowy po Karolu
Wojtyle obejmie "przyjaciel alterglobalistów" (i członek kościelenej mafii
Octopus Dei... fu, czort, miało być: Opus Dei) Dionigi Tettamanzi albo
"przyjaciel teologów wyzwolenia" Oscar Andres Rodriguez Maradiaga, to i tak
Kościół kat. nie stanie się od tego ostoją rewolucji socjalistycznej. A tylko
rewolucja jest jedynym i koniecznym rozwiązaniem. Jan Paweł II, który był nie
tylko najwyższym kościelnym funkcjonariuszem, ale także kościelnym
intelektualistą z profesorskim tytułem - odrzucając wraz z całym Kościołem
rewolucję i wiernie stojąc na straży społeczeństwa zbudowanego na zasadach
kapitalistycznych, objawił porażającą bezradność wobec tej biedy, bezdomności,
bezrobocia, do których powrotu do Polski sam przyłożył ręki. Co miał ich ofiarom
do zaoferowania? Nic - oprócz doraźnych akcji charytatywnych organizowanych
przez Kościół i okazjonalnie wyrażanych życzeń, "żeby każdy bezrobotny spotkał
na swej drodze życia dobrego pracodawcę". Ale czegoś takiego jak "dobry
pracodawca" nie ma. Burżuazja owszem, udowodniła że nawet potrafi dzielić się z
robotnikami częścią swych zysków-ale dopiero wtedy, gdy ma już sierp na gardle i
młot nad głową w postaci rewolucji proletariackiej.
Nie tylko Jan Paweł II nigdy nie przeprosił ofiar kontr-rewolucji. Ani Mandel,
ani Cliff również tego nigdy nie uczynili. Mandel umarł, Cliff umarł, teraz
umarł papież - lecz mandelowcy i cliffowcy pozostali. Tak samo jak katolicy i
militantowcy, których przywódca Taaffe jeszcze żyje. I zapewne już nie
przeproszą ani tym bardziej nie zadośćuczynią. Ale to nic. Rewolucja przyjdzie i
tak - kiedy dojrzeją do niej obiektywne i subiektywne warunki. To znaczy kiedy
kapitalizm dożyje swoich dni, nie będzie mógł dalej istnieć i umrze, tak jak
umarli Mandel, Cliff i papież. Wtedy nie powstrzyma jej nikt i nic. Ani kolejny
papież swoimi modłami; ani Putin lub kolejny następca cara swoimi rakietami
nuklearnymi; ani kanclerz Austrii - następca Metternicha lub premier Francji -
następca Guizota swymi kombinacjami politycznymi i talentami dyplomatycznymi.
Ani niemieccy policjanci swoimi pałkami. Ani współcześni następcy francuskich
radykałów - pseudolewicowe sekty mandelowców, cliffowców i militantowców.
Rewolucja zmiecie ich wszystkich wraz z kapitalizmem, któremu tak wiernie służą.