Coś za coś

To nacisk mas, w tym nacisk "pokolenia Jana Pawła II", odmienił "Trybunę". Bo przecież nie katastrofa instytucjonalnej lewicy, nie strach przed prawicą, nie wspólne interesy, układy, dojścia, wazeliniarstwo, "entryzm" czy naiwne przewalanki. Obecność "nowej radykalnej lewicy" w czołowych tytułach SLD-owskich wreszcie została nobilitowana!
Po "Nowym Tygodniku Popularnym", po "Dziś" Mieczysława F. Rakowskiego i "Nie" Jerzego Urbana, po dodatkach do "Trybuny" - "Aneksie" i "Impulsie", również podstawowe łamy dziennika socjaldemokracji otwarły się na radykałów z bożej łaski.
Cud odmienił nawet Tomasza Rafała Wiśniewskiego, który w dniach żałoby po Janie Pawle II łączy się nie tylko z OPZZ i SLD, młodymi socjaldemokratami czy mniejszościami wszelkich maści, ale i z większością - z pracownikami ("Pracownicy łączcie się!", rozmowa Magdaleny Ostrowskiej z T.R. Wiśniewskim, "Trybuna" z 7-8 kwietnia 2005 r., s. 2).
Na łamach żałobnej "Trybuny", obok artykułów poświęconych papieżowi i Kościołowi ("Testament papieża - dziś", "Późny powrót prymasa", "Wstyd za Glempa", "Zastanówcie się nad sobą", "Rzym żegna Jana Pawła II", "Halny wieje", "Koniec polskiego Rzymu", "Jakkolwiek"), obok klepsydry żałobnej ufundowanej przez Federację Młodych Socjaldemokratów, obok lewicy "W proszku" i rozbitego koryta, znajdujemy kapliczki środowiska "Książki i Prasy" - wywiady ze Zbigniewem M. Kowalewskim i T.R. Wiśniewskim, wywiad Katarzyny Szumlewicz z Philippem Bessonem, hagiografię pióra M. Ostrowskiej o tych, co "walczyli o socjalizm", czyli Z.M. Kowalewskiego i spółki, kolejną "Przewalankę" Piotra Ikonowicza i bezradność Piotra Ciszewskiego pod mylącym tytułem "Czyja bezradność?" .
Gdy niepełnosprawni bezskutecznie domagają się pracy ("Dajcie pracę"), gdy spiesząc do Rzymu i na mszę ludzie obojętnie mijają żebrzące kobiety ("Sto słów"), nowa radykalna lewica dostała pracę i płacę.
I teraz, przyjmując co jej należne, bierze udział w postulowanej przez szefa mazowieckiej SLD, Jacka Zdrojewskiego, otwartej dyskusji programowej, która coraz wyraźniej nabiera socjaldemokratycznych rumieńców.
Z informacji zamieszczonej na pierwszej stronie "Trybuny", nie przypadkiem zatytułowanej "Manifest lewicy", dowiadujemy się, że "w połowie kwietnia zespół programowy SLD, na którego czele stoi szef partii, Józef Oleksy, ma przekazać do dyskusji WEWNĄTRZPARTYJNEJ wyborczy dokument programowy Sojuszu roboczo nazwany MANIFESTEM".
Już wiadomo, że zainteresowany "pełną emocji" dyskusją Sojusz uwzględni również debatowany na łamach "Trybuny" Manifest, z którego "wiele elementów (...) znajdzie się w programie Sojuszu", albowiem: bardzo cenna inicjatywa "Trybuny" - spełniając oczekiwania liderów i równie niewygórowane oczekiwania nowej radykalnej lewicy - "w prosty sposób wskazała na oczekiwania naszego elektoratu" (tamże). A jak wiadomo, zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Nawet zgoda na handel wymienny, na przysłowiowe "coś za coś".
I jak tu nie zgodzić się z Magdaleną Ostrowską, że "jest to konieczne nie dlatego, by obecni liderzy ugrupowań mieniących się lewicowymi mogli dalej funkcjonować w polityce, ale dlatego, że taka jest obiektywna konieczność" (M. Ostrowska, "Tchórzliwa socjaldemokracja", "Trybuna" z 2-3 kwietnia 2005 r., s. 11). Tak czy owak, w końcu to masy decydują. To nie nowa radykalna lewica się zaprzedała, to społeczeństwo wymusiło tę zmianę! Żadne układy czy dojścia.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
10 kwietnia 2005 r.


Falstart czy obiektywna konieczność?

Decyzja czwartkowego spotkania zespołu programowego SLD, o której piszemy w artykule "Coś za coś", zapewne wywołała w redakcji "Trybuny" niejaką konsternację. Stąd głos prowadzącego dodatek "Impuls" Krzysztofa Pilawskiego wyjaśniający, że "mimo zmniejszenia wpływów skrzydła liberalnego w SLD (...) nurt zachowawczy w Sojuszu jest wciąż silniejszy od rozproszonego nurtu zmian". Co więcej, "choć większość polityków Sojuszu deklaruje zwrot na lewo, podkreśla konieczność ideowej wyrazistości, to jednak towarzyszy temu wyraźna obawa przed rewizją poglądów na gospodarkę i historię. Wielu chciałoby zamaskować tę sprzeczność lewicową frazeologią, za którą ukryta byłaby faktycznie stara treść". W efekcie, zdaniem K. Pilawskiego, mielibyśmy do czynienia z "utrwaleniem marginalizujących się wpływów społecznych lewicy" (K. Pilawski, "Zadecyduje charakter", "Trybuna" z 9-10 kwietnia 2005 r., s. 2).
Redakcja "Trybuny" z pewnością nie chce być posądzona o działania o charakterze propagandowym, poprawiające jedynie wizerunek Sojuszu w oczach elektoratu. Nie chce również przyznać się do walki frakcyjnej. Ba, realistycznie odcina się od radykalizmu, choć to właśnie nowa radykalna lewica pobudziła i podtrzymuje dyskusję programową.
Uprzedzając zarzuty władz statutowych Sojuszu, Krzysztof Pilawski, w imieniu redakcji ("z Miedzianej") wyjaśnia, że "wiarygodny program ruchu" musi opierać się na "obecnym porządku demokratycznym, pełnym udziale Polski w Unii Europejskiej, ożywieniu zapisów Konstytucji o sprawiedliwości społecznej, społecznej gospodarce rynkowej, równym dostępie wszystkich obywateli do bezpłatnej nauki w szkołach publicznych, finansowanej ze środków publicznych opiece zdrowotnej". Musi zmierzać do "pełnego, produktywnego zatrudnienia", zaś pożądanej zmianie musi "towarzyszyć surowa ocena skutków zapoczątkowanej w 1989 r. polityki neoliberalnej".
A zatem "socjaldemokratyczna gazeta" na półmetku jakoby "otwartej debaty" gotowa jest jedynie odciąć się od neoliberalizmu. Otwarcie na "radykalną lewicę" podobno pobudziło ospałą dyskusję programową i zmieniło wizerunek SLD w oczach elektoratu. Tymczasem, tzw. lewicowi działacze "milczą, jakby nigdy nic" ("Kto realizuje Manifest?", tamże, s. 2). Co, oczywiście, zauważa elektorat.
W tej sytuacji "Trybuna" może jedynie pocieszać się faktem, że nie lepiej wiedzie się Unii Lewicy, która po zapowiedzi przekształcenia się w partię polityczną - Unię Lewicy III RP - liczy straty. Od decyzji tej odcięły się już: Unia Pracy, Polska Partia Socjalistyczna i Polska Partia Pracy Daniela Podrzyckiego (J.K. "UL bez pszczół", tamże, s. 5).
W tym kontekście postawę środowiska "Książki i Prasy", które zmobilizowało wszystkie swoje siły, aby wesprzeć "odważnych" socjaldemokratów w ich sporze z "tchórzliwymi", można uznać za obiektywnie wymuszony falstart.
Choć niekoniecznie. Zjednoczony Sekretariat Czwartej Międzynarodówki, a w Polsce, m.in. Zbigniew M. Kowalewski i spółka, od lat gra na "szerokie przegrupowania na lewicy". Przegrupowanie to w konkretnie historycznych warunkach może mieć różne uwarunkowania i treść klasową, czego dowodzi wzlot i upadek "partii pracowników" w Brazylii.
W każdym razie, w mniemaniu Z.M. Kowalewskiego, szeroka partia pracownicza, w dodatku pluralistyczna, musi objąć swym zasięgiem "odważnych" socjaldemokratów z "Trybuny" i SLD. Stąd, w żałobnym numerze "Trybuny" (z 7-8 kwietnia b.r.) falstart był równoznaczny z obiektywną koniecznością.
10 kwietnia 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski