Tekst pochodzi ze strony http://archiwum.studencka.pl/view.php?g=18&nr=4 . Stanowisko LBC wobec Naomi Klein jest wyrażone w tekście "No Logo-krytyczna recenzja" http://www.geocities.com/arch_lbc/1347lbc_nologo.htm
Naomi Klein
Środkowy palec dla Ameryki
Irakijczycy podziękowali Ameryce w najlepszy możliwy sposób. Gdy czytałam analizę wyborów w Iraku autorstwa Betsy Hart, felietonistki „Scripps Howard News Service”, przypomniała mi się moja babcia.
Ta poważnie niedowidząca staruszka siejąca postrach na drodze za kierownicą swojego chevroleta stanowczo odmawiała oddania kluczyków do samochodu. Była przekonana, że gdziekolwiek się ruszyła (przyczyniając się do znacznego spadku populacji zwierzaków domowych w Filadelfii), wszyscy machali do niej przyjaźnie. – Są tacy mili! – zachwycała się. W końcu musieliśmy wyprowadzić ją z błędu: Babciu, oni nie machają całą ręką – tylko środkowym palcem.
Ta historia dobrze ilustruje postawę Betsy Hart oraz innych krótkowzrocznych obserwatorów wyborów w Iraku. W ich odczuciu Irakijczycy w końcu wręczyli Ameryce długo oczekiwane kwiaty i cukierki, podczas gdy w rzeczywistości wyborcy pokazali im środkowy palec. Wnioskując z milionów przeliczonych głosów, Irakijczycy w przeważającej większości zagłosowali za odsunięciem od władzy mianowanego przez Amerykanów Ijada Alawiego, który odmówił poproszenia Amerykanów, aby opuścili Irak. Zdecydowana większość zagłosowała na Zjednoczony Sojusz Iracki (ZSI). W drugim punkcie swojego programu wyborczego ZSI wzywa do określenia daty wycofania międzynarodowych sił z Iraku.
Program wyborczy ZSI zawiera także inne istotne przesłania. Kilka cytatów: Przyjęcie systemu ubezpieczeń społecznych, który zagwarantuje pracę każdemu zdolnemu do pracy obywatelowi (...) oraz wprowadzenie udogodnień w budowie domów. ZSI deklaruje także anulowanie irackich długów oraz odszkodowań wojennych, a także przeznaczenie dochodów ze sprzedaży ropy na rozwój gospodarczy. Podsumowując, Irakijczycy głosowali za odrzuceniem skrajnej odmiany wolnego rynku narzuconej przez byłego amerykańskiego administratora Iraku Paula Bremera i zadekretowanej niedawną umową z Międzynarodowym Funduszem Walutowym.
Czy w takim razie Amerykanie, którzy z niedowierzaniem obserwowali, jak Irakijczycy gromadzili się przy urnach, zaakceptują ich demokratycznie wybrane żądania? Bez żartów! – Nie ustalamy dat – zadeklarował George Bush cztery dni po tym, jak Irakijczycy zagłosowali właśnie za ich ustaleniem. Również Tony Blair, który określił wybory jako „wspaniałe”, zdecydowanie odmówił podania terminu wycofania wojsk z Iraku. Najprawdopodobniej pozostałe żądania Sojuszu – dotyczące rozszerzenia sektora publicznego, przejęcia kontroli nad ropą i anulowania długów – spotka podobny los. Tak się z pewnością stanie, jeśli obecny minister finansów Adel Abd Al-Mahdi zostanie liderem przyszłego rządu, o co nagle zaczęli usilnie zabiegać koalicjanci.
Al-Mahdi jest koniem trojańskim administracji Busha w ZSI. W listopadzie stwierdził na zgromadzeniu Amerykańskiego Instytutu Przedsiębiorczości, że zamierza zrestrukturyzować i sprywatyzować [irackie] spółki państwowe, a w grudniu odbył następną podróż do Waszyngtonu, aby ujawnić plany związane z wprowadzeniem nowych ustaw dotyczących ropy – bardzo obiecujących dla amerykańskich inwestorów. To właśnie Al-Mahdi przewidział na wiele tygodni przed wyborami podpisanie umów z koncernami Shell, BP i Chevron Texaco i to właśnie on negocjował wstępne porozumienie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym.
Zdanie Al-Mahdiego w sprawie wycofania wojsk skrajnie różni się od poglądów ZSI. Jego wypowiedź dla telewizji Fox News świadczy o tym, że znacznie mu bliżej do przekonań Dicka Cheneya: Termin opuszczenia Iraku przez Amerykanów zależy od gotowości naszych sił, a także od tego, jak po wyborach zachowają się siły opozycyjne.
Tymczasem im dłużej odwlekano wybory, tym więcej było ofiar śmiertelnych wśród cywilów. Wygląda na to, że lata rozlewu krwi, łapówkarstwa i kopania się po kostkach pod stołem doprowadziły do układu, w którym ajatollahowie uzyskali kontrolę nad prawem rodzinnym, Texaco – ropę, a Waszyngton – stałe bazy wojskowe (nazwijmy ten układ programem „Ropa za kobiety”). I w ten sposób wygrywają wszyscy oprócz wyborców, którzy ryzykowali życie, by głosować za czymś zupełnie innym.
Ale to Amerykanie wiedzą najlepiej, w jakim celu głosowali Irakijczycy 30 stycznia. Według nich tym celem był sam fakt głosowania i, co ważniejsze, utwierdzenie się w przekonaniu, że ta wojna ma sens. Najwyraźniej prawdziwą istotą wyborów było udowodnienie Amerykanom, że – jak to ujął George Bush – naród iracki ceni własną wolność. Owo przekonanie rychło podchwycili komentatorzy polityczni. Felietonista „The Chicago Sun-Times” Mark Brown stwierdził, że wybory były pierwszym jasnym znakiem, że wolność rzeczywiście coś znaczy dla narodu irackiego. W programie „The Daily Show” Anderson Cooper z CNN określił je jako pierwszy objaw gotowości Irakijczyków do zrobienia tego, co trzeba.
W pojęciu tych komentatorów szyickie powstanie przeciw Saddamowi w 1991 roku nie było wystarczającym znakiem gotowości Irakijczyków do zrobienia tego, co trzeba, aby odzyskać wolność. Nie była nim także zeszłoroczna demonstracja 100 tysięcy ludzi domagających się natychmiastowych wyborów ani spontaniczne wybory do władz lokalnych zorganizowane przez Irakijczyków w pierwszych miesiącach okupacji (zarówno demonstracja, jak i wybory zostały natychmiast storpedowane przez Bremera). W amerykańskiej telewizji okupacja Iraku przedstawiana jest jak program reality show „Fear Factor”, w którym Irakijczycy pokonują coraz trudniejsze przeszkody, aby udowodnić, jak bardzo zależy im na odzyskaniu własnego kraju. Zrównanie z ziemią miast, torturowanie w więzieniu Abu Ghraib, ostrzały z punktów kontrolnych, cenzurowanie prasy, odcinanie wody i elektryczności to jedynie przygrywki do ostatecznego testu wytrzymałości – biegu przełajowego wśród wybuchających bomb i świszczących pocisków w kierunku urn wyborczych. Dopiero po wypełnieniu tego zadania Irakijczycy przekonali Amerykanów, że naprawdę – ale to naprawdę! – chcą być wolni.
A co jest nagrodą? Oczekiwany przez wyborców koniec okupacji? Tylko bez wygłupów! Amerykański rząd nie podporządkuje się żadnym wyssanym z palca terminom. Praca dla każdego, którą obiecuje ZSI? Jak można głosować za takimi socjalistycznymi bzdurami? Nie, Ameryka woli łzy Geraldo Rivery z Fox News (Kompletnie się rozkleiłem), matczyną dumę Laury Bush (Prezydent i ja byliśmy autentycznie wzruszeni, kiedy ludzie pokazywali swoje fioletowe palce), a także szczere przeprosiny Betsy Hart, że śmiała zwątpić w sukces wyborów (Wow – postawili mnie do pionu).
Gdyby nie inwazja, Irakijczycy nigdy nie mogliby się przekonać, jak to jest otrzymać wolność głosowania, którego wyniki zostaną kompletnie zignorowane. Oto prawdziwa nagroda: wolność do bycia okupowanym. Wow – postawili mnie do pionu.
PS Felieton po raz pierwszy ukazał się w „The Nation”. Tekst w oryginalnej wersji językowej znajdziecie na www.studencka.pl . Komentarze do felietonu przysyłajcie na adres: naomi@studencka.pl .