Tekst pochodzi z kwietniowej Pracowniczej Demokracji nr 74(126) strony 6-7.
Andrzej Żebrowski
Schizofrenia Jarugi
Wybory prezydenckie i parlamentarne odbędą się w tym roku
przy znacznej obojętności lub wrogości wobec polityków ze strony większości
społeczeństwa. Nie ma opcji politycznej, która byłaby zarazem przeciwnikiem cięć
socjalnych i prywatyzacji, okupacji Iraku i skrajnej prawicy. Nie ma opcji,
która konsekwentnie wspierałaby strajkujących pracowników. Co robić w tej
sytuacji?
Próba stworzenia Unii Lewicy przez szefową Unii Pracy, Izabelę Jarugę Nowacką,
okazała się fiaskiem. Nie jest to zaskoczeniem. Jaruga jest wicepremierem, zatem
jest w niemałym stopniu współodpowiedzialna za wzrastającą nędzę przy
rekordowych zyskach polskich firm oraz polski udział w okupacji Iraku. Według
GUS w Polsce w biedzie żyje 23 min osób, a 5 min znajduje się w skrajnym
ubóstwie. Z jednej strony Jaruga próbuje skupić wokół siebie alterglobalistów,
działaczy antywojennych z organizacji takich, jak Nowa Lewica czy Racja. Z
drugiej uważa, że jej obecność w neoliberalnym rządzie jest czymś pozytywnym, bo
ona jest ludzką twarzą gabinetu Belki. Jej zwolennicy twierdzą, że lepiej ona
niż jakiś minister z PiS czy LPR.
Jednak w rządzie każdy minister jest odpowiedzialny za jego politykę, tym
bardziej jeśli minister jest wicepremierem, jak Jaruga. Obecność w rządzie
człowieka, który twierdzi, że jest prawdziwie lewicowy, tylko kompromituje
radykalną lewicę i może przyczynić się do wzrostu popularności neoliberalnej,
autorytarnej czy skrajnej prawicy. Podczas jednego z pierwszych spotkań Unii
Lewicy w Warszawie Jaruga broniła Belki mówiąc, że on nie jest premierem z SLD
tylko premierem prezydenckim, mianowanym przez Kwaśniewskiego, Prezydenta
Jaruga-Nowacka uważa natomiast za coś lepszego od SLD - jak gdyby Kwaśniewski
nie był neoliberałem i gorącym zwolennikiem George'a W. Busha. Dziś widzimy, że
Belka szykuje się do wstąpienia do przemalowanej Unii Wolności (Partii
Demokratycznej) w ślad za Balcerowiczem-bis, Jerzym Hausnerem.
Jaruga mówi obecnie, że Unia Pracy mogłaby poprzeć kandydaturę Włodzimierza
Cimoszewicza na prezydenta. Powiedziała nawet, że listy lewicy w wyborach
parlamentarnych powinny zostać stworzone wokół Cimoszewicza nazywając tego
jednego z głównych decydentów w sprawie polskiego uczestnictwa w okupacji Iraku:
"jednym z nielicznych mężów stanu, znakomicie poruszających się w polityce" (PAP
30 marca). Po co w takim razie tworzyć Unię Lewicy, skoro nie ma nawet wystawiać
własnej listy w wyborach? Trudno się dziwić, że Polska Partia Pracy Daniela
Podrzyckiego wystąpiła z Unii Lewicy wydając oświadczenie, w którym czytamy: "w
najbliższych wyborach parlamentarnych jest potrzebne porozumienie wokół
wspólnych, prospołecznych założeń programowych wszystkich partii i organizacji
lewicowych, które skutkować będzie wystawieniem wspólnych list kandydatów do
Sejmu i Senatu. Tworzenie kolejnego bytu politycznego po lewej stronie sceny
politycznej nie służy realizacji tego celu." (Oświadczenie PPP z 31 marca).
W efekcie Jaruga mówi antykapital-istom, działaczom antywojennym, związkowcom
walczącym ze zwolnieniami: "wasza walka nie jest taka ważna, jak popieranie
ministra". Gdy ludzie w ruchu wierzą w to przesłanie, hamuje to rozwój ruchu.
Większość ludzi w Polsce jest przeciwna rządowi, bowiem atakuje on ich warunki
życia. Przeciwna jest więc z dobrych powodów. Skoro rząd odpowiada za sytuację
ekonomiczną, nowa opcja alterglobalistyczna i antywojenna musi być antyrządowa -
a nie można być antyrządowym jeśli na czele Twojej koalicji politycznej stoi
pani wicepremier!
Wiara w wicepremierów hamuje ruch. Widzieliśmy to w ubiegłym roku, gdy prawicowy
prezydent Warszawy, Lech Kaczyński, zakazał przeprowadzenia Parady Równości.
Pełnomocnik Jarugi namawiał organizatorów do przestrzegania zakazu. W końcu nie
próbowano złamać zakazu i zamiast Parady odbyła się pikieta pod nazwą Wiec
Wolności, znacznie mniej liczna niż akcje w poprzednich latach-.
Jaruga powiedziała pielęgniarkom i pracownikom TPSA, że spróbuje im pomóc -
jednak ci pracownicy potrzebują pomocy w rozszerzeniu ich walki na inne grupy
pracowników (czyli więcej "niepokoju" społecznego) a nie pustych obietnic pani
wicepremier, mających za cel zapewnienie spokoju społecznego.
Jaruga mogłaby wystąpić z hukiem z rządu - zamiast tego godzi się na prawicową,
neoliberalną politykę Belki -np. na próby prywatyzowania służby zdrowia,
utrzymywanie rekordowego bezrobocia i służalcze poparcie Busha w Iraku. Ponad
sto lat temu Róża Luksemburg polemizowała w ruchu socjalistycznym przeciwko
wstąpieniu socjalisty, Milleranda, do rządu francuskiego. W tamtych czasach ruch
zwany socjaldemokratycznym nie był jeszcze formalnie podzielony. Po jednej
stronie socjaldemokraci (tzw. reformiści) uważali, że najlepsza droga do
trwałych i pozytywnych zmian społecznych to znalezienie sojuszników wśród
panujących.
Po drugiej byli zwolennicy postawienia na masową konfrontację z panującymi i ich
państwem (rewolucjoniści) -nawet jeśli ta masowa konfrontacja miałaby odbyć się
w nieco odległej przyszłości. Luksemburg podkreślała, że ten cel może być
osiągnięty jedynie jeśli dzisiaj będzie się budować oddolnie, wśród zwykłych
ludzi bez żadnej uległości wobec "ważnych" ludzi w państwie.
Millerand
Gdy Millerand zasiadł w rządzie w 1899 r. Luksemburg była już
znana jako genialna polemistka przeciwko reformistom. Nie znaczyło to, że nie
chciała ona walczyć o prawdziwe reformy ani, że wierzyła w natychmiastową
rewolucję. Po prostu wiedziała, że jeśli będziesz szukał sojuszników wśród
panujących skierujesz uwagę ruchu na "górę", odbierając ludziom pewność siebie
we własne działania. Słusznie przewidziała, że socjaliści w rządach będą chcieli
powstrzymać ruch pracowniczy, aby zachować stabilność rządu.
Warto zapamiętać jej słowa: "Rząd nowoczesnego państwa jest w zasadzie
organizacją dominacji klasowej, której regularne funkcjonowanie jest jednym z
warunków istnienia klasowego państwa. Gdy socjalista wstępuje do rządu a klasowa
dominacja nadal istnieje, rząd burżuazyjny [kapitalistyczny] nie przekształca
się w rząd socjalistyczny, lecz socjalista przekształca się w burżuazyjnego
ministra."
Celem kandydowania w wyborach ze strony radykalnej lewicy powinno być przyczynienie się do budowania aktywnej opozycji wobec neoliberalnej i prowojennej polityki rządzących oraz zapobieganie wzrostowi popularności skrajnej prawicy. Taka wyborcza alternatywa musi być niezależna i wroga wobec rządzących i każdy musi widzieć, że właśnie taka jest. Powinna łączyć ludzi, którzy chcą obalić system kapitalistyczny z ludźmi, którzy chcą aktywnie działać przeciwko jego skutkom. Musi być ona o wiele szersza niż tylko grupy lewicowe, które są w Polsce bardzo nieliczne. Musi włączyć do działania np. związkowców, którzy nawet nie lubią słowa "lewica" lub "czerwoni" ponieważ kojarzą te pojęcia z rządem SLD, rządem stojącym za atakami na prawa pracownicze. Tacy ludzie mówią, że "winni są czerwoni", ale równocześnie mają prawdziwe lewicowe poglądy; są przeciwnikami wojny, neoliberalizmu i skrajnej prawicy.
We Włoszech słowo "komunista" kojarzy się często z walczącymi
związkowcami, z alterglobalistami, antykapitalistami, z ludźmi, którzy walczą
przeciwko uprzywilejowanym szefom a nie jak często w Polsce z ludźmi, którzy
takimi szefami byli.
W ostatnich latach partia Rifondazione Komunista (Odbudowa Komunistyczna) grała
bardzo ważną rolę w ruchu alterglobalistycznym i antywojennym przyczyniając się
do wzrostu obu ruchów. Po tym, gdy młody antykapitalista, Carlo Giuliani, został
zastrzelony przez policję na demonstracji w Genui, w 2001 r., lider Rifondazione,
Fausto Bertinotti, wezwał ludzi do przyjechania do tego miasta w następny dzień,
by
demonstrować w większych liczbach. W znaczniej mierze dzięki jego wezwaniu
ludzie przybyli z całych Włoch do Genui a w kolejnych dniach w całym kraju
odbyły się demonstracje antyrządowe. Ruch antykapitalistyczny się wzmocnił, co
pomogło później w budowie największych demonstracji antywojennych na świecie i
przyczyniło się do zaktywizowania ruchu związkowego. Bertinotti więc stawiał na
ruch. Niestety, na ostatnim kongresie partii Bertinotti opowiedział się za
sojuszem z centrolewicą w nadchodzących wyborach. Celem jest rząd centrolewicowy
z jakąś obecnością Rifondazione i z neoliberałem Romanem Prodim, byłym
przewodniczącym Komisji Europejskiej, na czele. Ta strategia ma doprowadzić do
"poważnych reform". Jeśli taka koalicja wygra wybory, ministrowie z Rifondazione
zapewne będą naciskani przez swoich sojuszników z centrolewicy, by "odroczyć"
osiągnięcie celów swojej partii i przyjąć neoliberalną politykę rządu. W czasie
ostatnich rządów włoskiej centrolewicy realizowała ona program ogromnych cięć
socjalnych. W najbliższej przyszłości niektórzy będą nalegali, by Rifondazione
nie postępowała i wypowiadała się zbyt radykalnie, aby nie odstraszyć
zwolenników centrolewicy.
Można zrozumieć dlaczego podjęto taką strategię. Gdy ruch jest liczny, jak we
Włoszech, ale wciąż niewystarczająco silny, by obalić rządzących, to może się
zdarzyć, że niektórzy zaczną wierzyć w sprytne manewry parlamentarne w
zastępstwie budowania masowego ruchu oddolnego. Jednak strategia ta jest błędna
-osłabia ruch stawiając na sojusz z ludźmi, o których już dziś wiemy, że będą
prowadzili politykę neoliberalną.