Wiarygodność i drugie dno

Nie da się ukryć, że czwartkowy numer "Trybuny" mile nas zaskoczył... "Zerową wiarygodnością". Kolejny wywiad Magdaleny Ostrowskiej z ekspertem, Tomaszem R. Wiśniewskim, doktorem filozofii, unaocznił, że "w Polsce nie ma dziś prawdziwej lewicy", gdyż "wiarygodność wszelkich lewicowych ugrupowań jest zerowa".
Na masach wychowanych na katolickiej pop-kulturze nie zrobiło to większego wrażenia. Dla nich lewica warta jest "mniej niż zero". Zresztą wiarygodność "Trybuny" nie przekroczyła masy krytycznej, choć niewątpliwie przekroczył ją Mieczysław F. Rakowski trąbiąc do odwrotu na z góry upatrzone pozycje. Zapewnił bowiem, że w swoim czasie budował jedynie "socjalizm demokratyczny" i nie miał nic wspólnego z transformacją kapitalistyczną (M.F. Rakowski, "Od odwrotu do powrotu", "Trybuna"/"Impuls" z 21.04.2005 r.) Stanowisko to uwiarygodnia członek tymczasowego zarządu Platformy Socjalistycznej SLD, Artur Hebda, który potwierdza, że nikt nie myślał o budowie kapitalizmu, czyli "państwa opartego na dogmatycznym podejściu do wolnego rynku" ("Nie wstydzę się socjalizmu", wywiad z A. Hebdą, "Trybuna" z 22.04.2005 r., s. 2).
Czy dzięki takim artykułom wiarygodność spada, a dzięki takim wywiadom rośnie? Nie wiadomo. Z wywiadu z T.R. Wiśniewskim wiadomo jedynie, że "pamięć elektoratu bywa krótka" ("Zerowa wiarygodność", wywiad z T.R. Wiśniewskim, "Trybuna" z 22.04.2005 r.)
Kiedy Wiśniewski mówił do rzeczy, Rakowski, jak zwykle, kłamał. Żaden z nich nie wskazał jednak wiarygodnych ugrupowań, ani ich zalążków.
A przecież jeden z takich zalążków, dzięki "kulturze politycznej", jak również dzięki zdroworozsądkowej postawie szeregowych członków SLD, reprezentowanych w "Trybunie"
przez Waldemara Szalewicza ("Nie dzielcie lewicy", tamże, s. 11), przebił się właśnie już w środę w 70 tysiącach nakładu.
Manifest grantowców pod tytułem "Kapitalizm to ślepa uliczka" - bo o nim tu mowa - skorzystał z promocji przyjmując "z wielkim zadowoleniem" objawy rozpadu, czyli, m.in. Manifest "Trybuny". I jak przystało na wielce ukontentowanych, potraktował go instrumentalnie, jak nawóz historii, przydatny dla "cierpliwego wyjaśniania naszych poglądów i łączenia ich z praktycznymi doświadczeniami ruchu".
W rzeczy samej grantowcy są "świadomi, że [ich] program i idee są jednymi z wielu obecnych na lewicy". Nie chcą zatem "nikomu niczego narzucać". Z natury są przecież pacyfistami i idealistami - ich "jedyną bronią jest dyskusja i cierpliwe wyjaśnianie". Dlatego też opowiadają się za demokratyzacją związków zawodowych i organizacji lewicowych oraz umożliwieniem wszystkim obecnym wewnątrz nich tendencjom przedstawienie swych poglądów i idei" ("Kapitalizm to ślepa uliczka", "Trybuna" z 20.04.2005 r., s. 11).
To właśnie środowiska "Książki i Prasy", a konkretnie posttrockiści (grantowcy), kultywują niezmącone przywiązanie do idealistycznych kategorii zamiast rozpatrywać problemy konkretnohistorycznie. Wykryte przez nich obiektywne "prawo historii" uzasadniające szczególną rolę tradycyjnych, masowych partii socjaldemokratycznych i socjalistycznych, to zwyczajna kalka heglowskiej kategorii "narodów historycznych".
Stawka na "partie historyczne" uzasadnia wieczny entryzm i niechęć do wąskich przegrupowań piętnowanych zazwyczaj jako "mnożenie zer" lub wszechobecne sekciarstwo, czyli partie-sekty niehistoryczne.
W tej stawce grantowcy schodzą się z mandelowcami, którzy w ramach "szerokiego przegrupowania" godzą się nawet na rolę mniejszościowej tendencji w odnowionej, pluralistycznej "partii pracowniczej", czytaj: socjaldemokratycznej.
Wieczni entryści chcą tworzyć wewnątrz SLD platformę programową i to mimo rozpadu instytucjonalnej lewicy. Ich bowiem zdaniem, formacja socjaldemokratyczna zdolna jest przetrwać najgorsze, ma bowiem rezerwy. Nie straci zatem nigdy wiarygodności, zaś "w obliczu masowego buntu" stanie na wysokości zadania. Wówczas to oni, a raczej zaplecze SLD - "bazy i szeregowi aktywiści zadecydują, a praktyka ruchu udowodni, który program jest najlepszy" (tamże).
Tymczasem postępujący na naszych oczach rozpad instytucjonalnej lewicy zaowocował kolejnym przegrupowaniem - z koalicyjnej Unii Pracy wystąpiła właśnie przewodnicząca, Izabela Jaruga-Nowacka i jej wice, Bartłomiej Morzycki wraz z grupą młodych działaczy i starych wyjadaczy. Unia Lewicy ma tworzyć nowe, wiarygodne centrum odnawiającej się socjaldemokracji.
W tych okolicznościach deklaracja programowa grantowców, formalnie strony internetowej socjalizm.org, to balsam na ropiejące i świeże rany. Analogiczną rolę pełni akuszerka "Rewolucji" reprezentująca radykalne skrzydło socjaldemokracji, Magdalena Ostrowska, która wraz z D. Szyllerem deklaruje, że "ludzie mają dość" ("Trybuna" z 21.04.2005 r., ss. 1-3).
Nie zważając jednak na płodność i radykalizm M. Ostrowskiej, ale biorąc pod uwagę "zerową wiarygodność lewicy", Tomasz R. Wiśniewski jako ekspert wyjaśnia, że "obecne niepokoje społeczne, które będą rosły, mogą przynieść, paradoksalnie, fatalny wynik wyborczy szeroko rozumianej lewicy".
W tej sytuacji również trwałość SLD stoi pod znakiem zapytania. Tym bardziej, że rozpad instytucjonalnej lewicy wykrakała Magda Cień dowodząc, że "butelka 'Sobieskiego'" pokaże dno, podobnie jak "przygotowany przez SLD manifest wyborczy", tylko nieco wcześniej (tamże, s. 14).
Wiarygodność nie wzrośnie. Jak na razie, debata nad Manifestem lewicy wiarygodnie pokazała drugie dno.
Trudno bowiem uwierzyć, że wiarygodność socjaldemokratycznej "Trybuny" jako wręcz autentycznego bastionu rewolucyjnej lewicy potwierdzić zdołają wezwania Magdaleny Ostrowskiej do budowy ośrodka koordynującego protesty pracownicze (patrz: wywiad z T.R. Wiśniewskim) oraz tejże rozmowa ze Zbigniewem M. Kowalewskim.
Wiarygodności nie podniosą przecież zaklęcia Kowalewskiego i zapewnienia, że "całkowitą porażkę poniósł nurt reformistyczny i dzisiaj nie ma po nim już śladu" ("Nie taki Lenin straszny", rozmowa z Z.M. Kowalewskim, "Trybuna" z 23.04.2005 r., s. 2).
Notabene, Leninowi, podobno "nadmiernie przywiązanemu do tzw. ortodoksyjnego marksizmu II Międzynarodówki" i "w niedostatecznym stopniu wobec niego krytycznemu" (tamże), Kowalewski przeciwstawia eklektyczny zlepek woluntaryzmu i hurrarewolucjonizmu. A swoją drogą oskarżanie E. Bernsteina i K. Kautsky'ego o ortodoksyjność, to coś nowego, godnego nowej lewicy.
Paradoksalnie, koncesjonowaną przez "Trybunę" rewolucyjność potwierdzić może, jak na razie, wywiad z Józefem Oleksym pod stosownym tytułem "Koniec pozorów" (tamże, ss. 7-8). A także publikacja rewolucyjnego projektu Manifestu wyborczego SLD w wyborach do parlamentu w 2005 r. ("Człowiek-Demokracja-Europejskość", tamże, s. 10).

25 kwietnia 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski


Nieortodoksyjny "marksizm"

Propagowane przez redakcję czasopisma "Rewolucja" hasło: "Proletariusze wszystkich krajów i narody uciskane, łączcie się!", wymierzone z założenia w połączonych ze sobą - jawnie lub skrycie - wszelkiej maści rasistów i narody panujące, na pewno nie tworzy przeciwwagi dla kapitalizmu i klas panujących.
To konkurencja i sprzeczne interesy negują trwałość takich sojuszy. Rasiści, podobnie jak nacjonaliści, walczą między sobą. Burżuazja jest taką klasą, gdzie każdy burżua z osobna wzięty konkuruje z pozostałymi, dbając wyłącznie o swój zysk. Wspólne interesy burżuazji wyraża państwo. Nawet względnie trwałe układy hegemoniczne rozsadzają sprzeczne tendencje. Normą są wojny, kryzysy i bankructwa. To dzięki tym sprzecznościom w łonie współczesnych państw kapitalistycznych mogła zwyciężyć Rewolucja Październikowa i utrzymali się u władzy bolszewicy. Sprzeczne mogą okazać się nawet interesy poszczególnych oddziałów klasy robotniczej (proletariatu), tym bardziej pozostałych warstw czy klas podporządkowanych.
Te sprzeczności na co dzień pozwalają "dzielić i rządzić", a w czasach rewolucyjnego kryzysu - odwrócić zależność i zakwestionować układ hegemoniczny, a nawet podstawy systemu. Stąd wynika dziejowa rola klasy robotniczej.
W rzeczywistości hasło: "Proletariusze wszystkich krajów i narody uciskane, łączcie się!" jest przeciwstawne marksistowskiemu "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!" Kamuflaż nie jest zbyt wyrafinowany. Klasowe podziały zastąpione zostają "podziałem świata na narody panujące i narody uciskane", który funkcjonuje "obok podziału klasowego i w ścisłym związku z nim". Gdy jednak dodaje się, że "globalizacja kapitalistyczna niebywale zaostrza sprzeczność między narodami panującymi i uciskanymi", a jednocześnie zastępuje się wyzwolenie klasy robotniczej "walką pracowników najemnych o wyzwolenie spod panowania kapitału", wówczas "ścisły związek" obejmuje już tylko dwa nowe podmioty: "narody uciskane" i "pracowników najemnych". W dodatku jest to związek nierównoprawny, albowiem: "jeśli nie rozróżnia się między narodami panującymi a narodami uciskanymi i nie popiera się walki wyzwoleńczej tych ostatnich, posługiwanie się 'kategoriami klasowymi', a nawet mowa o walce klasowej, są, za przeproszeniem, gówno warte" (Z.M. Kowalewski, M. Ostrowska, "Rasiści wszelkiej maści i narody panujące..."). Nadrzędność walk narodowowyzwoleńczych jest oczywista.
W ten oto sposób zarówno Marks, jak i Engels, którzy przedkładali kategorie klasowe nad narodowe i nieopatrznie posługiwali się pojęciem "narody historyczne", a wraz z nimi Róża Luksemburg i SDKPiL, myśl marksowska i marksistowska, stają się do pewnego stopnia wytworem i ofiarą "reakcyjnego przełomu ideologicznego".
Albowiem: "Marksowi i Engelsowi nie zawsze udawało się stawić czoła europocentrycznej i rasistowskiej ideologii i nieraz dochodziła ona do głosu w ich dziełach, podobnie jak dochodziły do głosu idee burżuazyjne czy idealistyczne kategorie filozoficzne, nieraz stwarzając trudne do pokonania, wrogie marksizmowi 'przeszkody epistemologiczne' w jego łonie" (tamże).
Płycizny, trudności i przeszkody epistemologiczne marksizmu - zdaniem Z.M. Kowalewskiego i spółki - są oczywiste w świetle współczesnej "wiedzy o historii Trzeciego Świata" i "zdobyczy marksistowskich teorii zależności i systemu światowego" (tamże).
A zatem w świetle "odkryć" teorii zależności i teorii systemu-świata, które nie wiedzieć czemu redaktorzy "Rewolucji" zwą marksistowskimi (czyżby przejaw totalitaryzmu?) i tym podobnych odkryć nowej lewicy, konieczne jest "'czyszczenie' marksizmu z obcych mu ciał, nieraz zasiedziałych od zarania" i zwalczanie "wrogów walki klasowej i narodowowyzwoleńczej występujących pod 'lewicowym' czy nawet 'marksistowskim' szyldem" (tamże).
W ten oto sposób redaktorzy "Rewolucji" lansują walkę z "reakcyjnymi 'lewicowcami'" (jak choćby Michał Bilewicz) i "reakcyjnymi marksistami". Florian Nowicki walkę tę rozciąga na kwestie obyczajowe; większość opowiadająca się za ogółem pracowników najemnych - na kwestie klasowe. Zwalczanie zwolenników klasy robotniczej z pozycji "większości" stało się trendy.
Jak już wskazaliśmy, "stare hasło" ("Proletariusze wszystkich krajów i narody uciskane, łączcie się!") jest pochodną biurokratyzacji i upaństwowienia Kominternu, pochodną stalinowskiej praktyki, której efekty dały o sobie znać w Chinach, w drugiej połowie lat 20. (patrz: "Prekursorzy 'szerokiego przegrupowania'" z 18.04.2005 r.) Zamiana zaś kategorii klasowych na narodowe, w tym zwrotu "ludy" na "narody", to już własne konceptualne osiągnięcie eklektycznych, marksizujących wyznawców teorii zależności, systemu-świata i freudomarksizmu.
Nie twierdzimy, że Marks czy Engels nie używali obiegowych wówczas kalek kategorii idealistycznych. Rzecz w tym, że takiej kategorii heglowskiej, jak "narody historyczne" Engels używał raczej w pozateoretycznym dyskursie. Ocena ta zmieniała się w zależności od konkretnej sytuacji historycznej i postawy. Albowiem kategorie "narodu" i "państwa" dla Marksa i Engelsa nie były normatywne w sensie teoretycznym, w przeciwieństwie do "kategorii klasowych". Nie one i nie te rozważania składają się na teorię marksistowską. W przeciwieństwie do nich, "kategorie klasowe" mają charakter teoriotwórczy i one określają marksizm. Rozważania w kategoriach narodowych to wątek poboczny, to kwestia zmieniających się mód i analiz konkretnohistorycznych.
"Poprawianie" marksizmu na bazie krytyki wypowiedzi emocjonalnych i okazjonalnych nie wydaje się uzasadnione.
Rzecz charakterystyczna, nowa radykalna lewica en bloc krytykuje marksizm z pozycji nowoczesności, postępu czy aktualnie panujących mód i wiodących trendów. Nie powołuje się przy tym najczęściej na marksizm, choć po części na nim pasożytuje. Aby postawić zarzut reakcyjności czy utopijności wystarczy odwołać się do powszechności i oczywistości sądów panujących. Z pozycji oczywistości wykluczona jest jakakolwiek poważna dyskusja. Wystarczy dekretowanie swojej powszechności czy przewagi.
Podejmując dyskusję z nowolewicową doktryną podjęliśmy się obrony i odgruzowywania zasadniczych kategorii marksistowskich. Napotkaliśmy blok niezrozumienia i ostracyzmu. Żadna z bronionych przez nas tez, godzących w szeroko rozumianą nowolewicową doktrynę, a wykazujących metodologiczną użyteczność marksizmu, nie została podważona. Więcej, debata teoretyczna i programowa została zbojkotowana przez tzw. nurt większościowy. Nasze uwagi dotyczące walki klas, klasy robotniczej, dyktatury proletariatu czy problematyki obyczajowej zostały najzwyczajniej przemilczane, albowiem z pozycji obowiązujących mód marksizm jest anachronizmem. Tymczasem eklektyczne "poprawianie" Marksa nie zmienia stanu rzeczy, jedynie czyni go bardziej "swojskim", a zatem niekonkurencyjnym i nieortodoksyjnym.

P.S. A tak swoją drogą, parafrazując Z.M. Kowalewskiego, można by wręcz dojść do wniosku, że "nieortodoksyjny marksizm" to "gówno - nie marksizm". Rzecz w tym, że nie da się tego powiedzieć o teorii zależności i teorii systemu-świata, których pole dociekań po części pokrywa się z marksizmem. Konkurencyjność teorii jest znamienna. Z opisu marksistowskiego tego pola wynikają przede wszystkim inne wnioski.

25 kwietnia 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski


Wniosek polityczny

Oceniony już przez nas tekst Józefa Łachuta i Jerzego Łazarza "Komuniści wobec wyzwań XXI wieku" (patrz: "Jak koń pod górę" z 12.04.2005 r.) wymaga dodatkowego komentarza.
Celem autorów było rozpoczęcie debaty na temat węzłowych problemów społecznych i politycznych. Pominąwszy megalomanię i lekceważenie dotychczasowej dyskusji oraz historycznych sporów, należy uznać racje nadrzędne - niezbędność takiej debaty.
Nieporadność prominentnych działaczy Stowarzyszenia Marksistów Polskich, szeroko pojętej formacji komunistycznej, źle wróży klonom Związku Komunistów Polskich "Proletariat" - Komunistycznej Partii Polski, Polskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej i Stowarzyszeniu Marksistów Polskich - niezorientowanym w toczących się sporach programowych i teoretycznych. Pozostaje im krzywdząca rola uczniaka nowej radykalnej lewicy, posttrockizmu i socjaldemokracji.
Ich niekonsekwentna ewolucja od stalinizmu ku alterglobalizmowi i trockizmowi nakłada się na eklektyczną ewolucję eurokomunizmu, posttrockizmu i nowej lewicy na pozycje socjaldemokratyczne, zaś socjaldemokracji na pozycje socjalliberalne. Przy rozpadzie instytucjonalnej lewicy drogi byłych działaczy PZPR krzyżują się w ramach propagowanego przez Mieczysława F. Rakowskiego "odwrotu do powrotu", czyli na bazie tzw. socjalizmu demokratycznego rozumianego stosownie do oczekiwań większości.
Przy odrzuceniu ortodoksji marksistowskiej, pod pretekstem obalania dogmatów, po otwarciu na modne nowinki naukowe i wiodące trendy, choćby eklektyczny alterglobalizm, działacze ci stają po stronie "lewicowej rodzinki", która nade wszystko przedkłada demokrację i oddolną budowę instytucji demokratycznych, uznając jednocześnie burżuazyjne reguły gry - zasadę alternacji. A zatem ostatecznie rezygnują z rewolucji społecznej i dyktatury proletariatu.
25 kwietnia 2005 r.
E.B. i W. B.