Tekst pochodzi z Impulsu Trybuny http://www.trybuna.com.pl/n_index.php?sel=impuls&num=28&code=2005042815
Walka trwa
Ze Sławomirem Gzikiem, przewodniczącym Ogólnopolskiego
Komitetu Protestacyjnego i liderem walki pracowników byłej Fabryki Kabli w
Ożarowie Mazowieckim, rozmawia Magdalena Ostrowska
Był Pan liderem głośnego protestu w Fabryce Kabli w Ożarowie Mazowieckim.
Przez 306 dni okupowaliście zakład, urządzaliście manifestacje, wysyłaliście
petycje. Czy warto było prowadzić ten wyjątkowy w polskich warunkach protest?
– Takich miejsc, jak Ożarów, jest w Polsce mnóstwo. Szczególnie w małych
miastach, gdzie po likwidacji zakładu zostają puste budynki lub pole, a na ich
miejscu powstaje np. supermarket, który zatrudnia znikomą część pracowników z
tych zlikwidowanych zakładów pracy. Albo nic nie powstaje. Jestem więc
przekonany, że nie tylko warto było prowadzić ten protest, ale było to
konieczne. Mogę zapewnić wszystkich pracowników, że warto bronić tego, co im się
w taki sposób próbuje odebrać. Ożarów funkcjonuje dziś w świadomości wielu ludzi
jako pewien symbol i punkt odniesienia, jako przykład konkretnych działań, jeśli
nie teraz, to w przyszłości. Wiemy, że takie udane walki pracownicze w innych
krajach, np. w Argentynie, spowodowały nie tylko rozwój podobnych inicjatyw, ale
zmianę świadomości, stanowiły przełom. Przede wszystkim zaś, taki udany przykład
ośmiela ludzi do działania u siebie, przekonuje, że ta walka ma sens.
Twierdziliście od początku, że decyzja właściciela była przejawem tzw.
wrogiego przejęcia, że nie miała uzasadnienia ekonomicznego. Czy to przekonanie,
że wasza fabryka mogłaby nadal działać, zdecydowało o determinacji, z jaką
walczyliście?
– Można rozumieć, że w tym systemie nie wszyscy mają szansę przetrwania,
natomiast Fabryka Kabli (FKO) świetnie prosperowała, przeprowadziła wszystkie
konieczne zmiany dla dobrego funkcjonowania w tym systemie. I nagle przyszła „Tele-Fonika”
i skupiła holding „Elektrim Kable”. Fabryka w Ożarowie ma 75-letnią tradycję i
była jedną z największych fabryk w Europie, jedną z najlepszych firm w Polsce.
Tymczasem nowy właściciel „Tele-Foniki”, Bogusław Ciupał, wymyślił, że trzeba ją
zamknąć. Dlatego nasz protest zaczął się tak szybko, był spontaniczny i trwał
tyle czasu. Przypomnę, że rozpoczęła go niemal cała załoga, 600 osób. Miało to
również wpływ na formę protestu, na świadomość, że trzeba tu być cały czas,
dniem i nocą. Walczyliśmy przez 306 dni. Protest trwający niemal rok jest w
Polsce ewenementem, szczególnie w takiej formie. Organizowaliśmy pikiety,
marsze, okupowaliśmy budynek fabryki i biura, łącznie z bramą wjazdową. Teraz
sytuacja w Ożarowie jest wyjątkowa, poza tym, że nie ma maszyn – właściciel
wszystko wywiózł – i nie ma Fabryki Kabli, z którą byliśmy tak zżyci. Jednak nie
udało się nas zniszczyć. Nikt nas stąd nie wyrzucił. Powstają nowe miejsca
pracy.
Czy byliście zdani wyłącznie na samych siebie?
– W 2002 r. w Polsce była duża fala protestów, manifestowali i strajkowali
pracownicy w wielu miejscach, z różnych branż, z dużych i małych zakładów.
Ożarów jest jednym z nielicznych przykładów protestu, który przyniósł efekty.
Przyjeżdżali do nas stoczniowcy ze Szczecina, aby wziąć kasety wideo i pokazać
kolegom, jak powinien wyglądać protest. Mówiłem wielokrotnie, że gdyby takiej
determinacji, jaka była u nas, starczyło w innych miejscach choćby w połowie,
pewnie wszyscy bylibyśmy teraz w innym miejscu. Na fali tych protestów, 13 lipca
2002 r. w Stoczni Szczecińskiej powstał Ogólnopolski Komitet Protestacyjny,
skupiający pracowników upadających zakładów, lub zagrożonych upadkiem. Dołączali
do nas pracownicy z wielu branż, np. współtwórczynią OKP była Bożena Banachowicz,
przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. W pierwszym momencie
powstanie OKP zostało odebrane przez rząd jako zagrożenie, ponieważ władza
zawsze boi się zwykłych ludzi, boi się ruchów społecznych, w których ludzie
organizują się sami, oddolnie i spontanicznie. OKP został odebrany jako
zagrożenie również przez związki zawodowe. Od września 2002 r., gdy zostałem
wybrany przewodniczącym OKP, siedzibą Komitetu jest dawna Fabryka Kabli w
Ożarowie Mazowieckim. W momencie powstania, OKP skupiał około 100 zakładów
zagrożonych likwidacją, bądź znajdujących się już w likwidacji. Nie
funkcjonowaliśmy jako formalna struktura, OKP był ruchem społecznym i może
dlatego w ostatnim czasie jego rola zmalała. Natomiast ja sam, do dnia
dzisiejszego, dostaję mnóstwo telefonów z prośbą o pomoc i radę, jak bronić
swoich praw, godności, jak prowadzić protest. Ludzie pytają, czy warto? Zawsze
odpowiadam, że warto, mimo wszystko. Chodzi też o przedstawienie takich
namacalnych sukcesów, jak w Ożarowie, w Stoczni Szczecińskiej, Bison-Bialu, w
zakładach im. H. Cegielskiego w Poznaniu. W tej chwili niewiele jest w Polsce
protestów, a przynajmniej niewiele się o nich mówi. Nie oznacza to, że sytuacja
jest dobra, że nie ma powodów do buntu, że nie ma potencjału społecznego. W 2002
r. była realna szansa, aby zmienić sytuację.
Jednak się nie udało.
– Gdyby wówczas ktoś nam pomógł, to zapewne zakład zostałby uratowany. Może nie
w takiej samej formie, w jakiej istniał przedtem, ale halę fabryczną udałoby się
uratować. Nie mogliśmy liczyć na pomoc związków zawodowych. To pracownicy FKO
oraz grupa wspierających nas osób – a byli wśród nich m.in. mieszkańcy Ożarowa
nie związani bezpośrednio z fabryką, ale rozumiejący nasz dramat – okupowali
bramę zakładu, aby zapobiec wywiezieniu majątku fabryki. Atak prywatnej firmy
ochroniarskiej zakończony brutalną pacyfikacją bezbronnych ludzi sprawił, że
byliśmy zmuszeni ustąpić. Maszyny zostały wywiezione pod eskortą policji nocą, z
25 na 26 listopada 2002 r.
Niewiele się dziś słyszy o OKP, można wręcz odnieść wrażenie, że
przestaliście istnieć.
– Ostatnie spotkanie OKP miało miejsce w październiku ubiegłego roku. Zła
sytuacja OKP, mimo tak wielkiego odzewu i wyrazów poparcia z całej Polski,
spowodowana jest brakiem środków na bieżącą działalność, trudnościami z
przebiciem się w mediach. W sierpniu 2003 r. powołaliśmy do życia Stowarzyszenie
na Rzecz Obrony Praw i Godności Pracownika, którego zadaniem była m.in.
techniczna pomoc w naszej działalności na rzecz świata pracy. Stowarzyszenie
założyło konto bankowe, na które miały spływać niewielkie, ale zdeklarowane
składki na działalność statutową. Mogliśmy liczyć jedynie na pracowników i nie
dziwimy się, że nie mają pieniędzy, bo taka jest sytuacja. Od początku mieliśmy
też świadomość, że nie możemy liczyć na pomoc finansową np. firm czy organizacji
dysponujących pieniędzmi, ponieważ te dobrze prosperujące instytucje utrzymują
się dzięki wspieraniu panującego systemu, który, naszym zdaniem, odpowiada za
krzywdę ludzi pracy. Szybko okazało się więc, że nie mamy środków nawet na
opłacenie tak podstawowych spraw, jak fax i telefon, które dzisiaj – w miarę
możliwości – finansujemy z własnych kieszeni wiedząc, jak bardzo to jest
potrzebne.
Cele OKP pozostały aktualne, mieliście jednoczyć ludzi i koordynować
protesty. Można więc uważać, że taka struktura nadal jest pracownikom potrzebna?
– Działanie w pojedynkę jest błędem, czy jest to obrona upadającego zakładu czy
łamanych praw pracowniczych. W Warszawie było już tysiące protestów, ale nic z
tego nie wynika. Przyjadą, pokrzyczą i odjadą. Jesienią 2002 r., gdy
przewodniczącym „Solidarności” został Janusz Śniadek, Związek przywiózł do
Warszawy 20 tys. ludzi, w większości górników. Protest trwał 40 minut. Przyszli
pod Kancelarię Premiera, było trochę petard i tyle. Ludzie byli wściekli,
pytali: po co tu przyjechaliśmy? Gdy centrale związkowe organizują protest,
związkowcy mają dzień wolny, dostają różne gadżety, mają opłacony przejazd. To
kosztuje mnóstwo pieniędzy, ale nic z tego nie wynika. Tymczasem 20 tys. ludzi
to na polskie warunki jest siła niesamowita. Gdyby do Ożarowa, gdy prowadziliśmy
protest, przyjechało tysiąc osób, uratowalibyśmy fabrykę. Wtedy stało się jasne,
że centrala „S” nie zamierza nam pomóc, i wkrótce „S” wycofała się z naszego
protestu. Zostaliśmy sami, kilku niezależnych działaczy, pracowników FKO, w
komitecie protestacyjnym.
Na początku jednak związki zawodowe popierały walkę pracowników Ożarowa…
– Pod koniec sierpnia 2002 r. „Solidarność” zrobiła pod Kancelarią Premiera duży
wiec wspierający walkę pracowników Ożarowa. Zapytałem wtedy przewodniczącego
Śniadka, czy chce nam pomóc. Odpowiedział, że musi zapytać prawników. Jeżeli tak
mówi przewodniczący „Solidarności” po proteście trwającym cztery miesiące,
znanym już w Polsce, umotywowanym prawnie, że zakład jest zamykany niezgodnie z
prawem, to jest bezsens i dowód na to, że nie chcieli nam pomóc. Takich
przykładów jest w Polsce bardzo dużo. Z kolei ze strony OPZZ nie mieliśmy
żadnego odzewu, mimo że prosiliśmy ich o pomoc. Nawet wtedy, gdy odeszła od nas
„Solidarność”, OPZZ nie było zainteresowane naszym protestem. Nie wiem, czy w
Polsce byłaby możliwa taka sytuacja, jak np. we Francji czy we Włoszech, gdzie
na ulice wychodzi jednego dnia milion osób, protestują solidarnie pracownicy
różnych branż i regionów. Tylko połączenie sił może dać efekt. W latach 80. były
strajki solidarnościowe, poczucie wspólnoty interesów. Wyrażenie poparcia dla
walki innych było niemal odruchem. Teraz tego nie ma.
Miewaliśmy sporadyczne przykłady solidaryzowania się pracowników różnych
branż, gdy np. do Elbląga przyjechali szczecińscy stoczniowcy, by wspomóc
protestujące szwaczki z „Odry”, do Ożarowa też stoczniowcy przyjeżdżali, protest
pielęgniarek wspomagali m.in. górnicy…
– Oczywiście, takie gesty bardzo pomagają. Dowodem może być to, że „Odra” nadal
istnieje, że „nagle” znalazły się pieniądze, aby wypłacić zaległe pensje. Duże
znaczenie ma jednak pomoc związków zawodowych, ponieważ ludzie sami nie są w
stanie się zorganizować, nie mają pieniędzy, żeby przyjechać. A tylko takie
masowe organizowanie się, na przykład szeroki ruch społeczny, ma szanse coś
zdziałać. OKP miał być takim ośrodkiem, ale nie mogliśmy przebić się do opinii
publicznej. Duża w tym wina mediów, ponieważ niemal wszystkie prezentują jedną
linię polityczną. Nigdy nie byłem zwolennikiem telewizji „Trwam” czy Radia
Maryja, ale faktem jest, że obecnie jest to jedyna „tuba”, w której możemy się
wypowiadać, przedstawiać swoje postulaty. Może taki ruch powstanie, gdy
przyjdzie moment krytyczny i ludziom będzie już wszystko jedno.
W historii Polski było wiele takich momentów krytycznych, gdy ludzie nie
tylko pragnęli zmiany, ale mogli mieć realną nadzieję, że ona nastąpi.
– Nadzieja na autentyczną zmianę była w 1989 r., ale szybko została
zaprzepaszczona. Późniejsze zmiany nie były po myśli większości z nas, a wręcz
były nam przeciwne. Zdaję sobie sprawę, że diametralne odejście od
dotychczasowej polityki gospodarczej może być bardzo trudne, o ile w ogóle
byłoby możliwe. Widać też coraz wyraźniej, że światowy system gospodarczy jest
zły, że jest wbrew woli większości społeczeństwa. Pokładam nadzieję w
mechanizmach demokratycznych, dzięki którym mamy możliwość wybrania innych
ludzi. Jestem jednak świadomy, że to może być trudne, ponieważ ta niesamowita
propaganda, przypominająca lata 50., ma decydujący wpływ na decyzje
społeczeństwa. Pora to zmienić.
Rok 1989 był ogromym przełomem, faktyczną rewolucją, bo zmieniono zarówno
konstytucyne podstawy ustroju państwa, ale przede wszystkim ustrój gospodarczy,
stosunki pracy. Zmienił się system, wprowadzono mechanizmy demokracji
politycznej i wolny rynek. W latach 80. należał Pan do „Solidarności”, która
walczyła o godność ludzi pracy. Jak wobec tego ustosunkowuje się Pan do tych
zmian?
– W 1992 r. Donald Tusk, w numerze 23 „Życia Gospodarczego”, wygłosił znamienne
zdanie: „zadaniem elit jest zmiana ustroju gospodarczego, a to wymaga siły, bo
ta przemiana godzi w interesy większości społeczeństwa”. I to się sprawdziło.
Gdy słyszę ostatnio, że wszystkiemu winny jest SLD, to jest dla mnie wielka
bzdura. Nie można zapominać o tych, którzy 15 lat temu wprowadzali obecny
system. Teraz jest jeszcze większe „bagno” niż przed rokiem 1989. Nie ma
szacunku ani dla pracy, ani dla człowieka. Żadna praca wykonywana w sposób
uczciwy nie jest tak mało warta, żeby nie można było za nią przeżyć, a obecnie
tak się traktuje pracowników. Nawet w XIX-wieczny kapitalista dbał o to, aby mu
robotnicy nie powymierali z głodu.
Pamięta Pan czasy Polski Ludowej. Jak wtedy wyglądała sytuacja człowieka
pracy? Na czym polega różnica?
– Fabryka Kabli w 1979 r., gdy zaczynałem pracę, zatrudniała blisko 3 tys.
osób.. Przed 1989 r. zakład był w stanie wybudować osiedle, zapewnić ochronę
socjalną, przedszkole, wyjazdy na wczasy… I to wszystko było wtedy za darmo.
Teraz pracodawcy mówią, że będą przenosić produkcję do Chin, ponieważ tam siła
robocza jest tańsza.
Delegacja OKP uczestniczyła w Europejskim Forum Społecznym, które odbyło się
w Paryżu w listopadzie 2003 r. W przesłaniu do uczestników Forum, napisaliście:
„tylko nasze wspólne i radykalne działanie może położyć kres bezmiarowi wyzysku
i nieszczęść fundowanych światowej społeczności przez garstkę fanatyków
pieniądza i władzy”. Czy przykład ruchu na rzecz sprawiedliwego świata pokazuje
nam, jak należy działać?
– Obawiam się, że u nas brakuje tradycji masowych protestów. Ruch
alterglobalistów jest dowodem na to, że zmienia się sposób myślenia na
Zachodzie. To jest jakaś szansa, ale w Polsce musi dojść do punktu krytycznego,
może takiego, jak podczas kryzysu w Argentynie. Musimy zmienić podejście do
systemu gospodarczego, ponieważ ten system się nie sprawdza, ani w Polsce, ani
na świecie. Walka pracowników dawnej Fabryki Kabli w Ożarowie miała dać przykład
pracownikom w całej Polsce, miała pokazać, że należy walczyć i jak to robić.
Powstanie OKP było szansą na stworzenie koniecznej jedności i solidarności
pracowników oraz na umożliwienie wymiany doświadczeń. Ożarów mógł i nadal może
stać się takim centrum oporu.