Dialektyka głodu i rozwoju
Kiedy Lenin w artykule "Wielka inicjatywa" apelował o
podniesienie wydajności pracy (co przypomniał ostatnio prof. Igor Timofiejuk w
"Pokoleniach"), apel ten brzmiał przekonująco w konkretnych warunkach
społeczno-ekonomicznych młodego państwa radzieckiego. W Rosji po prostu panował
głód i trzeba było zdobyć się na nadludzki wysiłek, aby przezwyciężyć błędne
koło: żeby przezwyciężyć głód, trzeba było podnieść wydajność pracy, ażeby
podnieść wydajność pracy, ludzie musieli przestać głodować.
Rosja, jak wiadomo, nie była krajem najwyżej rozwiniętym gospodarczo. Nie stał
przed nią problem, jak przestawić struktury rozwiniętego państwa
kapitalistycznego na nowe, socjalistyczne tory, ale co zrobić, żeby w ogóle
utrzymać istnienie młodego państwa. Postawienie zaś na wydajność pracy
przewyższającą tę osiągniętą w kapitalizmie rodzi pytanie o to, czym ma się
różnić socjalizm od kapitalizmu. Jeżeli śrubowanie wydajności pracy ma służyć
konkurencji na rynku, to czymże miałyby się różnić oba ustroje społeczne?
Kwestię problematyczności rozwijania sił wytwórczych w socjalizmie jasno
postawił ostatnio Slavoj Żiżek w artykule "Perspektywy radykalnej krytyki"
("Krytyka Polityczna" nr 7/8, 2005 r.) odsyłając trudność już do myśli samego
twórcy marksizmu: "Tym, co Marks przeoczył jest (...) to, że wewnętrzna
sprzeczność jako 'warunek niemożliwości' pełnego rozwinięcia sił produkcji jest
jednocześnie 'warunkiem możliwości': jeśli zniesiemy przeszkodę, wewnętrzną
sprzeczność kapitalizmu, to wcale nie zyskamy w pełni wyzwolonego pędu do
produktywności, lecz właśnie go utracimy wraz z wszelką produktywnością, która
wydawała się generowana i jednocześnie hamowana przez kapitalizm. Innymi słowy,
jeżeli usuniemy przeszkodę, to sam potencjał przez tę przeszkodę hamowany ulotni
się..." (s. 74).
W grę wchodzi, jak zwykle dialektyka. System kapitalistyczny rozwija siły
wytwórcze i wydajność pracy aż do momentu, kiedy sam się zadławi efektami tego
rozwoju. Nadchodzą wówczas kryzysy nadprodukcji, marnotrawstwo osiąga
niebotyczne rozmiary, brak efektywnego popytu sprzyja rozwojowi wirtualnej
gospodarki uniezależnionej ponoć od realnych podstaw po to tylko, żeby wbrew
logice rzeczywistości zapewnić realizację kapitalistycznych zysków.
Natomiast zadaniem socjalizmu jest podporządkowanie procesu produkcji nie logice
zysku, ale logice zaspokajania potrzeb. Dynamizm rozwoju ulega spowolnieniu w
wyniku przestawienia mechanizmu ekonomicznego, ale nie ulega zahamowaniu czy
wręcz unicestwieniu, gdyż rozwój sił wytwórczych w okresie walki o likwidację
kapitalizmu i jego przekształcenie w socjalizm przeszedł na wyższy poziom
jakościowy. Cofnięcie się nie może nastąpić automatycznie.
Problem w tym, że niezbędne w tym celu jest zwycięstwo rewolucji socjalistycznej
w skali globalnej. W przeciwnym przypadku mechanizm konkurencji wolnorynkowej
zapewniający wyższą wydajność pracy, a więc i konkurencyjność, będzie działał na
rzecz znanego z realiów historycznych niszczenia "otoczenia
niekapitalistycznego".
W przypadku Rosji radzieckiej odgrywającej rolę takiego otoczenia, mieliśmy
sytuację narzucenia rywalizacji przez kapitalizm. Próby "odłączenia" gospodarki
radzieckiej nie mogły być skuteczne w nieskończoność. Brak rozszerzenia procesu
rewolucji socjalistycznej na resztę świata pomniejszał szanse już istniejącego
obszaru gospodarki alternatywnej wobec kapitalizmu.
Przedmiotem troski Lenina w pierwszym okresie istnienia Rosji radzieckiej było
przetrwanie republiki do czasu, kiedy rewolucja proletariacka osiągnie wymiar
światowy. Jego tezy z "Wielkiej inicjatywy" nie mogły mieć charakteru
ogólnometodologicznej dyrektywy, jak budować socjalizm. Mechanizm rozwoju sił
wytwórczych w socjalizmie nie musi mieć charakteru identycznego z tym, jaki ma w
kapitalizmie. Ta zmiana mechanizmu sprawia, że gospodarka rozwinięta nie niszczy
gospodarki słabiej rozwiniętej, ale jej pomaga, gdyż do tego niszczenia nie
ponagla jej wewnętrzna potrzeba podtrzymywania własnej dynamiki, która jest
pochodną walki konkurencyjnej o przetrwanie, gdzie każda stagnacja grozi
przeradzaniem się w regres nie do opanowania.
Z tego też względu niemożliwe jest przezwyciężenie kapitalizmu poprzez tworzenie
enklaw alternatywnych dla tego systemu. Wszystkie one będą niszczone przez
kapitalizm dzięki jego dynamizmowi czerpiącemu siłę i energię z pożerania
otoczenia. Niesocjalistyczna, ale przedkapitalistyczna, wolnościowa czy inna
alternatywa jest tylko pożywką dla kapitalizmu, odradza jego siły.
Niedialektyczne podejście do kwestii gospodarki "realnego socjalizmu" przynosi
efekt w postaci uczynienia fetysza z aparatu technicznego procesu rozwoju sił
wytwórczych i wzrostu wydajności pracy. Nawet długie (kilkudziesięcioletnie)
trwanie systemu "socjalizmu realnego" nie czyni zeń czegoś więcej, jak tylko
reżymu okresu przejściowego ze wszystkimi tego konsekwencjami, czyli m.in. z
antagonistycznymi relacjami gospodarczymi z krajami Trzeciego Świata.
Pragmatyczna walka o przetrwanie stała się podłożem, na którym nieprawomocnie
budowano teorię i metodologię "budownictwa socjalistycznego". Dążenie do wyższej
wydajności pracy w tych warunkach dawało w efekcie zwiększenie wyzysku pracy
przy niższych efektach. Gospodarka "socjalistyczna" programowo nie konkurowała z
gospodarką kapitalistyczną na bieżąco, ale usiłowała "dogonić i przegonić"
rywalkę poprzez powtórzenie drogi rozwoju i budowę własnych podstaw
ekonomicznych. Zamiast więc korzystać z sił wytwórczych osiągniętych w
kapitalizmie, w wyniku "odłączenia" powtarzała przebytą drogę rozwoju
pozostając, siłą rzeczy, kilka kroków z tyłu. Nie była więc w stanie zrealizować
własnego założenia, czyli osiągnąć wyższej wydajności pracy. Nie mogła
zrealizować pragmatycznego planu dotrwania do rewolucji światowej.
Problem leży w tym, żeby osłabienie dynamiki gospodarczej wiązało się
jednocześnie z możliwością całkowitego przerzucenia uwagi na konieczność
zmniejszania nakładów w celu otrzymania optymalnych z punktu widzenia potrzeb
społecznych efektów. Gospodarka kapitalistyczna nie liczy się z nakładami,
szczególnie gdy chodzi o nakłady pracy ludzkiej - aby tylko wycisnąć z niej jak
najwięcej wartości dodatkowej. W socjalizmie musi być tak, żeby niezbędna
wartość dodatkowa określała konieczne nakłady, a nie odwrotnie.
10 maja 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
Los hybryd jest przesądzony
Zdaniem Piotra Ikonowicza, efektem walk i konfliktów
społecznych musi być zmiana modelu partii socjaldemokratycznej z wyborczej na
aktywistyczną.
Jak daleko do tego pomysłu jest SLD wykazuje znakomita polemika z Jackiem
Zdrojewskim (P. Ikonowicz, "Do przełomu daleko", "Trybuna" z 6.05.2005, s. 13).
Postulowane przez Ikonowicza "włączenie się w walkę o przestrzeganie kodeksu
pracy, 8-godzinnego dnia pracy, terminowe wypłacanie wynagrodzeń, powstrzymanie
zwolnień grupowych i prywatyzacji" wiąże się w nowych okolicznościach z
niepreferowanymi w SLD formami aktywności - pikietami, demonstracjami i
strajkami.
Przy tak postawionym problemie SLD okazuje się formacją wręcz niezdolną do
przełomu. I to nawet wówczas, gdyby zdecydował się na "przełom programowy" i
daleko idące zmiany personalne - do czego też daleko.
Tym trudniej sobie wyobrazić powrót współczesnej socjaldemokracji (w Polsce: SLD,
UP i SdPL) do "marksistowskich korzeni i retoryki walki klasowej" i budowanie
"nowej tożsamości" w walce z kapitałem. Taki zabieg wymaga nowych kadr; można by
rzec robotniczych.
A SLD, jak wiadomo, od swej genezy jest partią władzy i "kompromisu dziejowego",
czyli układania się z kapitałem, partią budującą kapitalizm. SLD nigdy nie była
partią robotniczą, nie była partią reformistyczną, nie była nawet partią ugody
klasowej. Sojusz jedynie pasożytował na lewicowym elektoracie korzystając z
monopolu na lewicy.
Rozpad instytucjonalnej lewicy już dziś wiąże się z utratą monopolu, o czym
świadczy chociażby debata programowa w "Trybunie" i próba sił 1 Maja. Poza
parlamentem Sojusz nie ma racji bytu.
W rzeczywistości propozycja Piotra Ikonowicza sprowadza się do odbudowy
reformistycznego ruchu robotniczego (socjalistycznego) z wykorzystaniem
technicznej i administracyjno-kadrowej bazy SLD i OPZZ oraz potencjału nowej
radykalnej lewicy.
Tymczasem aparat SLD koncentruje się na akcji wyborczej i pospiesznej odbudowie
wiarygodności w oczach lewicowego elektoratu. Temat ten dominuje nawet na łamach
"Trybuny" i "Dziś". Lewica instytucjonalna nie wyobraża sobie przetrwania w
układzie pozaparlamentarnym czy poza lokalnymi samorządami. Tracąc jeden
przyczółek, będzie bronić drugiego. Gdy poniesie klęskę, aparat ewakuuje się do
innej partii władzy lub wycofa się z polityki. Proces ten zresztą jest już
zaawansowany.
Daleko nie wszyscy uchodźcy z SLD mogą liczyć na załapanie się w innych
organizacjach. Jednocześnie żadna z grup rozłamowych nie może liczyć na
uwiarygodnienie się w oczach lewicowego elektoratu (casus SdPL).
Instytucjonalnej lewicy, a przede wszystkim SLD, przypada więc rola kozła
ofiarnego.
Ci, którzy to już zrozumieli, wszelkimi sposobami, a przede wszystkim apelując o
jedność lewicy, starają się uzyskać wynik wyborczy pozwalający przeczekać
ciężkie czasy. Nie ma jednak wyjścia z sytuacji bez wyjścia. Nie ma jedności
lewicy. Pogłębia się chaos.
Pomysł zmiany modelu partii z "partii wyborczej", czyli partii władzy, na
"partię aktywistyczną" nie jest brany nawet pod uwagę.
Również biurokraci związkowi spod znaku OPZZ, którzy z natury rzeczy pozycję
swoją zawdzięczają układom z władzą, w zastanej sytuacji skłonni są grać na
przeczekanie. W nowych realiach gra na przeczekanie prowadzi do marginalizacji.
W tej sytuacji, oporni będą szukać nowej siły przewodniej. Większość ulegnie.
Można się zastanawiać, jakie siły i hasła mogą zmobilizować klasę robotniczą do
walki. Z pewnością siłą tą nie będzie jednak współczesna socjaldemokracja czy
instytucjonalna lewica.
Nie ma mowy o mobilizacji tzw. klasy pracowniczej wokół takich haseł, jak
8-godzinny dzień pracy, terminowe wypłacanie wynagrodzeń czy powstrzymywanie
zwolnień grupowych. Wymieniane przez Ikonowicza tematy odnoszą się wprost do
klasy robotniczej. Podatek progresywny czy nieprzywoływany tym razem przez
Ikonowicza minimalny dochód gwarantowany, nie nadają się na hasła strajkowe czy
wystąpienia masowe. Pikietować i demonstrować można, oczywiście, pod dowolnym
pretekstem. Niemniej zasięg takich protestów będzie ograniczony, a skutek żaden.
Aktywistyczny model partii to wytwór ruchu robotniczego. W Polsce emanacją tego
ruchu nie jest wszakże instytucjonalna lewica. Potwierdza to nawet Mieczysław F.
Rakowski, który zauważa, że: "Nie od dziś wiadomo, że czołowych polityków obu
partii [SLD i SdPL] bardzo wiele dzieli, ale jest coś, co ich łączy. Jest to
kompletny brak zainteresowania przeszłością polskiej lewicy. Są to partie bez
korzeni. Ich rodowodem jest transformacja ustrojowa i nic więcej" (M.F. Rakowski,
"Okruchy dziennika", "Dziś" nr 3/2005, s. 22).
Los hybryd jest zatem przesądzony.
Czas budować konsekwentną lewicę.
9 maja 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski