Tekst pochodzi z najnowszego 40 numeru Dalej, który był kolportowany na 1 maja. Współpraca NLR z Nową Lewicą, jak wielokrotnie podkreśla August Grabski -operator piątkowego czatu, jest klasycznym entryzmem, zgodnym z tradycją trockistowską i według tego schematu -mała trockistowska grupa propagandowa wchodzi w większą partię reformistyczną, by propagować tam swój rewolucyjny program. Ponieważ trockiści mają przewagę intelektualną nad szeregowym reformistą - to w toku dyskusji - reformiści powinni przejmować poglądy trockistów. Jednak ostatni numer gazetki NLR stawia pod znakiem zapytania tą mityczną przewagę intelektualną i pokazuje, że nawet na polu teoretycznym NLR przegrywa z NL. Zrobimy teraz krótką analizę całego numeru, który liczy 24 strony. Na pierwszej stronie widzimy zdjęcie Piotra Ikonowicza z hasłem "Odrodzić lewicę!". Na drugiej mamy jego artykuł: "1 maja-dzień zapłaty". Na trzeciej -tekst, który niżej publikujemy i autorem również jest członek Nowej Lewicy. Na czwartej stronie mamy zaś tekst podpisany przez Barbarę Radziewicz - działaczkę NL z Ełku. Każdy wie, że pierwsze strony są najważniejsze - i są one wypełnione przez działaczy Nowej Lewicy. Na stronie 16 mamy kolejny tekst Ikonowicza, a na 17 tekst Przemysława Wielgosza. Na stronie 18,19 i 20 są teksty Katarzyny Szumlewicz, a na 21 znowu tekst Ikonowicza. Ikonowicz zajął też ostatnią -23 i 24 stronę -artykułem 3x8. Jeśli więc zsumujemy te strony to wychodzi na to, że 1,2,3,4,16,17,18,19,20,21,23,24 -czyli łącznie 12 stron - a więc połowa numeru liczącego 24 strony została napisana przez ludzi, którzy z NLR nie mają nic wspólnego. Wymowne jest też to, że zdominowali strony najważniejsze (początek i koniec) a także na stronie 13,14,15 mamy przedruk z Trybuny (wywiad z Kendziorkiem). Wolne strony zostały zapchane tekstami ze strony internetowej, które opublikowano już kilka miesięcy temu (np. styczniowy artykuł dotyczący Tsunami). Każdy działacz polityczny dąży do tego, by jego głos docierał jak najdalej - i trudno mieć pretensje do działaczy Nowej Lewicy - czy publicystów Lewej Nogi, że zamieszczają swoje teksty w Dalej. Jeśli udało im się skolonizować Dalej - to należy im pogratulować - zwłaszcza, że zazwyczaj te teksty trzymają dość duży poziom (w porównaniu do NLRowskich odgrzewanych starych styczniowych kotletów). A jak już jesteśmy przez tekście Partyki to rozśmieszył nas fragment: "Próba zlikwidowania demokratycznych procedur pod hasłem, że odtąd wszyscy jesteśmy jedno jest cokolwiek niepoważna." bo przypomina się od razu stare przysłowie "przyganiał kocioł garnkowi". W czerwcu minie 2 lata od kongresu Nowej Lewicy, po którym rozpoczęła się ciekawa dyskusja i ta dyskusja została właśnie przecięta min. przez ówczesnego genseka NL -Zbigniewa Partykę. Raz na wozie, raz pod wozem... Mimo wszystko jednak Nowa Lewica dokonała dość dużego zwrotu na lewo, czego przejawem była postawa na 1 maja. Doceniamy też zamieszczenie informacji na stronie NL o prześladowaniu LBC
Zbigniew Partyka
Unia Lewicy doświadczenie polityczne
Już podczas kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego w
Nowej Lewicy pojawiła się refleksja, która wskazywała na konieczność połączenia
sit politycznych na lewo od SLD. Chodzito nie tylko o mechaniczne połączenie
formacji, które samodzielnie zbierały najwyżej 1-2% w sondażach i których
lokalne zakorzenienie nie nakładało się na siebie, ale o możliwość wypracowania
wspólnej platformy programowej, zawierającej to, co dla Nowej Lewicy
najistotniejsze. Dlatego też nie mogliśmy się uchylić od przyjęcia zaproszenia
przewodniczącej Unii Pracy, która latem wraz z nami zaprosiła APP "Rację",
Centrolewicę RP, PPS, Demokratyczną Partię Lewicy, Polską Partię Pracy,
Pracowniczą Demokrację i Zielonych 2004. Te dwie ostatnie organizacje nie
podjęły współpracy. Otwartą konferencją w Sejmie na temat praw pracowniczych
zainaugurowano działalność Unii Lewicy.
W naszym założeniu promowanie nowej inicjatywy opierało się na wspólnym
wchodzeniu wszystkich podmiotów w konflikty społeczne, wkraczaniu z jasnym,
lewicowym programem i konkretnym zestawem propozycji, wspartych przez
kompetencje wicepremiera rządu, która w ten sposób, podejmując interwencje po
stronie strajkujących załóg, promowałaby nie tylko nowy byt polityczny, ale i
nowy, antyliberalny dyskurs. Mołojecka sława Piotra Ikonowicza, urok i instru-!
mentarium pani wicepremier, związkowe zakorzenienie i rejestracyjne talenty
Polskiej Partii Pracy - wszystko to stanowiło, w naszym mniemaniu, wystarczający
szkielet projektu politycznego, który mógłby, przy autodestrukcji środowisk
SLD-owskich, stanowić atrakcyjne miejsce zbiórki dla polskiej lewicy. Niestety
synergia taka nie nastąpiła. Po chwilowym przyjęciu przez panią Izabelę
Jarugę-Nowacką radykalnego języka zbliżonego do Nowej Lewicy (występ w programie
Tomasza Lisa) za słowami nie poszły żadne czyny, które znane byłyby poza
ministerialnymi korytarzami. Całość działań ograniczyła się do marketingu
politycznego, deklaracji i oświadczeń oraz kilku spotkań regionalnych, na
których z rzadka pojawiała się pani wicepremier. Wprawdzie program walki o
windykację należności pracowniczych został przyjęty przez wszystkich uczestników
UL-a jako wspólny i podstawowy, ale do koordynującej go Nowej Lewicy nie zgłosił
się w tej sprawie żaden reprezentant innej partii. Akcję przeciwko Tesco też
musieliśmy wykonać sami. Pani wicepremier zniknęła z horyzontu, wtapiając się w
rząd Marka Belki, stając się jego anonimowym członkiem. Pasywność
Jarugi-Nowackiej zaczynała nam coraz bardziej ciążyć, trudno wszak występować w
koalicji z wicepremierem, który nie dystansuje się od wielu poczynań rządu. Pani
wicepremier nie wykonała tej ewolucji, którą z powodzeniem zaliczyli Jerzy
Hausner i Marek Belka. Można było wypromować się przy sprowokowaniu sporu o
płacę minimalną, minimalny dochód gwarantowany czy każdy inny społecznie ważki
temat. Zamiast tego mieliśmy liczne deklaracje o poparciu "jednoczącej lewicę"
kandydatury Cimoszewicza, która z zasadniczych powodów jest dla nas nie do
przyjęcia. Następowała dalsza izolacja Jarugi-Nowackiej w Unii Pracy, Polska
Partia Pracy zdystansowała się od działań promocyjnych Unii Lewicy, pozostałe
formacje przystępowały do uciesznych rozmów o koalicjach, listach, kosztach
kampanii i miejscach "biorących". Uroczyste podpisanie deklaracji Unii Lewicy 5
grudnia 2004 r. nie stało się żadnym przełomem, było tylko odosobnionym
medialnym fajerwerkiem.
Pomysł przekształcenia porozumienia Unii Lewicy w partię polityczną był
praktycznym wyciągnięciem wniosków z fiaska dotychczasowych działań. Ominięcie
wysokiego progu wyborczego dla koalicji i osiągnięcie, przy wymarzonym wyniku
powyżej 3%, zwrotu finansowania kampanii stanowiło jego istotny sens. Jednak
zebranie założycielskie 20 marca 2005 r. było dla nas kolejnym rozczarowaniem.
Brak demokratycznych obyczajów, który wyraził się w zamknięciu dyskusji bez
możliwości zabrania przez nas głosu, zakwestionował nie tylko moralne
kwalifikacje dominujących na sali przywódców APP Racja, Centrolewicy RP i
ministerialnego personelu Jarugi, ale także ich kompetencje polityczne. Po
pierwsze jest oczywiste, że gdy się coś tworzy z rozmaitych kawałków, to trzeba
cierpliwie ucierać różnice i prowadzić do zgody, potwierdzając słowa czynami. Po
drugie, trzeba patrzeć rozważnie na to, jakie się ma atuty. Próba zlikwidowania
demokratycznych procedur pod hasłem, że odtąd wszyscy jesteśmy jedno jest
cokolwiek niepoważna. Nie zrezygnujemy ze swojej tożsamości i możemy wystąpić
pod sztandarami Unii Lewicy tylko pod warunkiem, że będą one czerwone.
W tej sytuacji Nowa Lewica postanowiła pozostać w Unii Lewicy jako porozumieniu
społecznym i nie podejmując udziału w budowie partii politycznej Unia Lewicy.
Sytuacja stała się jasna: w ruchu społecznym, po zdystansowaniu się Polskiej
Partii Pracy pozostaliśmy sami, pozostałe środowiska skoncentrowały się na
budowie wehikułu wyborczego. Każdy robi to, co lubi.
Zbigniew Partyka, Nowa Lewica