Tekst pochodzi ze strony http://lewica.pl/?dzial=recenzje&id=20
Przemysław Wielgosz
Zanim Guevara został Che
Od dziesięcioleci postać Ernesto Che Guevary nie przestaje
fascynować. Legendarny rewolucjonista, teoretyk i praktyk partyzantki, bohater
wszystkich narodów latynoameryki wciąż jest w modzie. Jego ikona, której
podstawą jest słynne zdjęcie Alberto Kordy, zdobi nie tylko sztandary
antykapitalistycznych kontestatorów na całym globie, ale też koszulki, znaczki,
plakaty, latynoskie knajpy, okładki biurowych segregatorów i notatników. W
księgarniach całego świata pojawiają się wciąż nowe książki mu poświęcone,
sklepy muzyczne oferują bogaty wybór składanek pieśni na cześć El Comandante, a
w kinach można już obejrzeć filmy biograficzne. Popularności Guevary nie
przeszkodziła nawet fala prawicowego zaczadzenia na fali kapitalistycznej
restauracji w Europie Wschodniej w początkach lat 90. Che jest nie tylko wielką
postacią historii powszechnej XX wieku, ale i uniwersalnym symbolem niezgody na
zastaną rzeczywistość zrozumiałym zarówno w slumsach Bogoty, na paryskich
bulwarach jak i w palestyńskich obozach dla uchodźców.
O ile jednak powszechne są skojarzenia wizerunków Che z jego rolą w kubańskiej
rewolucji, wyprawą do dżungli w Kongo czy epopeją boliwijską, to mało kto zna
szczegóły skomplikowanej biografii argentyńskiego internacjonała, a zwłaszcza te
dotyczące okresu zanim młody przedstawiciel klasy średniej z Buenos Aires trafił
w szeregi guerilli dowodzonej przez Fidela Castro. Właśnie ten mniej eksponowany
okres, gdy Guevara jeszcze nie był „El Che” wybrał na temat swego najnowszego
filmu brazylijski reżyser Walter Salles.
Jego „Dzienniki motocyklowe” opowiadają o niezwykłej wyprawie, którą w latach
1952-53, 23-letni wówczas student medycyny odbył w towarzystwie swego starszego
nieco przyjaciela - 29-letniego Alberto Granado.
Motocyklowa podróż przez cały kontynent Południowoamerykański, miała być trochę
wariacką, trochę romantyczną przygodą. Stała się wydarzeniem przełomowym w życiu
obydwu młodych ludzi. Przez to zaś pośrednio wpłynęła na życie milionów
Latynosów. To właśnie pod wpływem doświadczeń zdobytych podczas motocyklowej
wędrówki Ernesto Guevara zwrócił się ku pytaniu o możliwość konieczność zmiany
nieludzkiej rzeczywistości.
Przemianę spragnionego wrażeń studencika z dobrego domu w rewolucjonistę
postanowił ukazać Salles. Zrobił to naprawdę znakomicie, wychwytując wszystkie
subtelności i odcienie tego skomplikowanego procesu.
Jego bohaterów poznajemy, gdy w stolicy Argentyny kończą ostatnie przygotowania
do swego ryzykownego przedsięwzięcia. O tym, że było ono rzeczywiście ryzykowne
świadczy nie tylko to, że odległość kilkunastu tysięcy kilometrów chcieli oni
pokonać na zdezelowanym Nortonie 500 wyprodukowanym w roku 1939, ale też to, że
w owych czasach na ogromnych przestrzeniach Ameryki Południowej nic nie słyszano
nie tylko o ekstremalnej turystyce, ale też o drogach nadających się do użytku
dla pojazdów innych niż te ciągnione przez muły i lamy. Okoliczności te, jak
również kilka innych, sprawiły, że podróżnicy spędzili w drodze kilka miesięcy
więcej niż sobie zaplanowali. W czasie długich ośmiu miesięcy nomadycznego życia
często cierpieli głód i chłód. Mimo to jednak przejechali przez wielkie równiny
Argentyny, przekroczyli Andy, przemierzyli pustynie Chile, przebili się przez
góry i amazońską dżunglę w Peru, zahaczyli o Kolumbię i na koniec wylądowali w
Wenezueli, gdzie Alberto zatrzymał się aby skorzystać z atrakcyjnej propozycji
pracy, a skąd Ernesto powrócił do Buenos drogą lotniczą, via Miami na Florydzie.
Nie powstrzymały ich nawet liczne awarie motocykla, którego w końcu nie dało się
naprawić. Podróżowali statkami, zatrzymanymi ciężarówkami, tratwą a wreszcie
pieszo.
Nie ma sensu opisywać szczegółów tej wielkiej włóczęgi. Zdarzały się w jej
trakcie zarówno epizody zabawne jak i dramatyczne. Ważne jest to, że nie była
ona tylko oryginalną formą zwiedzania kontynentu. Dwójka motocyklistów zanurzyła
się podczas wędrówki w nieznanym sobie wcześniej świecie. Poznali wyzute z
nadziei życie małych osad i miasteczek rozrzuconych w górach i stepach gdzie
wizyta niedorobionego lekarza była prawdziwym wydarzeniem, stanęli wobec
tragedii Indian – zepchniętych na margines społeczeństwa prawdziwych gospodarzy
Ameryki, stanęli wobec nędzy chłopów przepędzanych z ziemi i wobec
spontanicznego oporu robotników skazanych na łaskę i niełaskę strażników z
wielkich koncernów made in USA.
Przygody dwóch przyjaciół to dla twórcy „Dzienników motocyklowych” pretekst do
skreślenia skrótowego portretu Ameryki Łacińskiej. Zadanie, jakie postawił sobie
Salles było tak ryzykowne, jak wyprawa Guevary i Granado. Na szczęście
brazylijski reżyser okazał się godny sławy, którą cieszy się za sprawą „Dworca
nadziei”. Obrazy wyłaniające się z „Dzienników motocyklowych” są doprawdy
wspaniałe . Ekipa Sallesa dosłownie odtworzyła marszrutę śmiałków sprzed pół
wieku. Zarazem jednak rozmach wspaniale fotografowanych plenerów ani przez
chwilę nie popada w hollywoodzkie efekciarstwo. Szerokie plany, przypominające
kino z lat 60., ukazują ogrom i surowe piękno niezmierzonych i na poły
dziewiczych przestrzeni bez osuwania się w widokówkowość. Nawet malownicze ruiny
Machu Picchu zyskały w obiektywie Sellasa utraconą przez turystyczną
eksploatację tajemniczość. Stonowana kolorystyka i zamierzony ascetyzm zdjęć
odsłaniają ten rodzaj bogactwa krajobrazu, który bywa pomijany lub przytłaczany
przez konstruowane na użytek komercyjny widoczki. Tak sfotografowana Ameryka
chwilami bardzo przypomina Europę, bywa nawet dość swojska, ale zarazem jawi się
jako osobne i samowystarczalne uniwersum, w którym już sama skala tworzących je
zjawisk jest absolutnie nieporównywalna. Jednocześnie zaś powściągliwe ujęcia
wysuwają na pierwszy plan ludzi napotykanych przez bohaterów w różnych
zakątkach. W miarę jak rozwija się akcja filmu ich pełne bólu i przedwczesnych
zmarszczek oblicza wypierają zapierające dech w piersiach krajobrazy, coraz
bardziej przykuwają uwagę, powoli stają się prawdziwą treścią pojęcia Ameryki
Południowej. Tak widzi to młody Guevara i tak prezentuje to Salles, najwyraźniej
zgodny ze swym bohaterem.
„Dzienniki motocyklowe” określa się często mianem latynoskiej wersji kina drogi.
Całkiem słusznie. Tyle, że droga jaką przebywają dwaj młodzi przyjaciele z filmu
Sallesa nie biegnie wyłącznie w przestrzeni. To nade wszystko droga do
zrozumienia świata, w którym, przyszło im żyć. To droga, na której odnajduje się
siebie takiego, od którego nie można już uciec. Wbrew pozorom nie ma w niej nic
z fatalistycznego przeznaczenia, a jest wszystko z trudnej wolności nadawania
sensu. Sensu, który nie racjonalizuje istniejącego zła, ale wzywa do radykalnej
zmiany.
Przemysław Wielgosz