Najmniejsza masowa partia świata
Wejście w nowe milenium Tony Cliffa, Socialist Workers Party
i jej siostrzanej organizacji – Pracowniczej Demokracji – komplikuje nie tyle
słabość organizacyjną tej „najmniejszej masowej partii na świecie” (T. Cliff,
Marksizm w nowe milenium, 2005, s. 16), co słabość programowo-teoretyczna, a
przede wszystkim klasowa baza tej organizacji, określana w socjologii nazwą
„grupy marginalne”.
Gdy liderzy SWP i Pracowniczej Demokracji powołują się na Marksa, Lenina czy
Trockiego niechętnie używają „zużytej” kategorii „klasa robotnicza”, choć i to
zdarza się im czasem (tamże, s. 8). Z reguły kategorię tę zastępują pojęciem
„klasa pracownicza”, „pracownicy”, ewentualnie pojęciem „klasa pracująca” lub
zwyczajnie – „ludzie”. Cliffowcy czynią to konsekwentnie, nawet korygując teksty
klasyków marksizmu. Przy czym niektóre sformułowania z „Manifestu
Komunistycznego” Marksa traktują dogmatycznie: „Wszelkie ruchy dotychczasowe
były ruchami mniejszości lub w interesie mniejszości. Ruch proletariacki jest
samodzielnym ruchem olbrzymiej większości w interesie olbrzymiej większości”
(jak wyżej).
Przy tym dogmatyzmie stronią od konkretnohistorycznej analizy, która pokazuje
przecież, że pod koniec XIX w. Marks, co najwyżej, antycypował kierunek przemian
ruchu robotniczego i klasy robotniczej. Ruch ten notabene ma swoje wzloty i
upadki, charakteryzuje się również sprzecznościami rozwoju.
Tony Cliff oczywiście zdawał sobie sprawę, że obecnie nawet „klasa pracownicza
Korei Południowej jest większa niż klasa pracownicza na całym świecie w czasach,
gdy zmarł Marks” (tamże, s. 9). A zatem nawet uwzględniając niebagatelny
przyrost ludności świata w starym i nowym milenium, trudno nie dostrzec, że w
czasach Marksa klasa robotnicza nie była większością w skali świata. Tym
bardziej nie była tą większością w Rosji w dobie Rewolucji. Trzymilionowa klasa
robotnicza Rosji była zaledwie kroplą w morzu chłopskiego żywiołu, ale kroplą
jakże skoncentrowaną. W Zakładach Putiłowskich pracowało 40 tysięcy robotników.
Kwestia dyktatury proletariatu czy władzy robotniczej, którą T. Cliff topi w
rozważaniach o „postępowych” i „wstecznych” pracownikach, czyli w kwestiach
świadomościowych (tamże, s. 10), w rzeczywistości jest o wiele bardziej
skomplikowana. Wymaga nie tylko przezwyciężenia „rozszczepionej świadomości”,
czy dania odporu ideologii klasy panującej kształtującej podziały wewnątrz
„klasy pracowniczej” adekwatne do „różnego poziomu świadomości”, ale również
sprowadza się do konieczności wyartykułowania przez rewolucyjną partię
robotniczą i rewolucyjny marksizm klasowych i obiektywnych interesów robotników,
klasy robotniczej, której jądro stanowi wielkoprzemysłowy proletariat.
To klasa robotnicza wytwarza wartość dodatkową przechwytywaną na różne sposoby
przez kapitalistów. Zniesienie tego wyzysku może odbywać się tylko pod osłoną
dyktatury proletariatu.
Wyartykułowanie klasowego programu nie jest możliwe, gdy rozmazuje się, poszerza
lub podmienia marksowską kategorię filozoficzno-krytyczną „klasa robotnicza”. Z
pozycji ogółu pracowników najemnych czy „klasy pracowników najemnych” świat
staje się dwuwymiarowy, wręcz płaski. Socjologiczne ujęcie klasy robotniczej
świat ten aż nadto komplikuje – uniemożliwia uogólnianie i określenie
obiektywnych interesów tej klasy. Ważne, że znaczna część tych pracowników
najemnych jest utrzymywana z podziału wartości dodatkowej wytwarzanej przez
robotników, przechwytywanej i dzielonej w ramach wtórnego podziału dochodu
narodowego i dochodów.
To oczywiście komplikuje obraz rzeczy.
Tony Cliff nie stroni od propagandowych uproszczeń i płaskich analogii, które
mają zastąpić dialektykę. Nie cierpi też „ćwiczeń intelektualnych”. Opowiada się
bowiem za działactwem i masowością. Albowiem według niego „Marksizm jest
działaniem” (tamże, s. 17).
Nieodparta „potrzeba masowej partii rewolucyjnej” (s. 16) prowadzi go do
poszukiwania drogi na skróty, która ma jakościowo wzmocnić i zwielokrotnić
znaczenie teorii marksistowskiej. Przy czym nie sposób posądzić go o zbytnie
przeintelektualizowanie marksistowskiego dyskursu. Za co, jak wiadomo,
krytykowano nie tylko Marksa, Engelsa, Lenina, Różę Luksemburg czy Lwa Trockiego.
T. Cliff, z pozycji propagandysty podkreśla znaczenie teorii marksistowskiej
(tamże, s. 18), choć sam woli analogie i porównania.
Gdy L. Trocki opowiada się za „jednolitym frontem robotniczym przeciw
faszyzmowi” (s. 45), T. Cliff i SWP proponują akcję bezpośrednią prowadzoną
jakoby przez „jednolitofrontową” Ligę Antynazistowską (ANL), będącą w
rzeczywistości przybudówką SWP, peryferiami tejże organizacji. Zamiast procesu
samostanowienia klasy robotniczej, rewolucyjnej partii robotniczej i klasowych
związków zawodowych Cliff poszukuje niecierpliwie drogi na skróty, wyciągając
pochopne wnioski z rewolty 1968 r. Przytłaczające wpływy Francuskiej Partii
Komunistycznej w klasie robotniczej próbuje on zredukować i zneutralizować przez
„połączenie pracowników i studentów”- wolnych od wpływów partii komunistycznej
(tamże, s. 49).
Trudno uwierzyć, aby trockiści, których we Francji w maju 1968 r. było 400 plus
porównywalna liczba maoistów, nawet podwyższając 100-krotnie swój stan
posiadania, a jednocześnie wciąż opierając się na bazie zastępczej, zdołali
woluntarystycznie zneutralizować mocno zakorzenioną w klasie robotniczej Partię
Komunistyczną. Nie przypadkiem Trocki podkreślał, że „1000 robotników w jednym
dużym zakładzie reprezentuje siłę 100 razy większą niż 1000 drobnych urzędników,
ich żon i teściowych” (tamże, s. 44). A wpływy PK w klasie robotniczej były nie
do podważenia. Podobnie zresztą, jak wpływy niemieckich socjaldemokratów w
przeddzień dojścia Hitlera do władzy. Nie przypadkiem L. Althusser zaliczał
partie robotnicze do bazy, a nie do nadbudowy kwestionując rolę tzw. czynnika
subiektywnego. Woluntaryzm na nic tu się nie zda – potrzebny jest jednolity
front robotniczy.
Nowolewicowa wiara w grupy marginalne, w studentów, w drobnomieszczaństwo, w –
jak mawiał Trocki – „ludzki pył”, niewiele ma wspólnego z doświadczeniem
bolszewików, tak chętnie przywoływanym przez T. Cliffa dosłownie przy każdej
okazji.
Jedynym rzetelnym wnioskiem z Maja 1968 r. jest konieczność odbudowy wpływów
rewolucyjnego ruchu robotniczego w klasie robotniczej i obstawanie przy
jednolitym froncie robotniczym. Opcja na łączenie radykalnych ruchów
młodzieżowych i tzw. nowych ruchów społecznych, radykałów wszelkiej maści z
wystąpieniami klasy robotniczej jest nieprzekonująca. I co ważniejsze, w
konkretnych historycznych warunkach nie musi sprzyjać samostanowieniu klasy
robotniczej.
Podtrzymywanie tej opcji obecnie, w czasach zamieszania w szeregach partii
komunistycznych po upadku Związku Radzieckiego i obozu państw tzw. realnego
socjalizmu prowadzi jedynie do poszerzenia i tak już zbyt „szerokiego pola” i
rozmycia walki klasowej proletariatu w gąszczu „wielości i różnorodności”
problemów trapiących warstwy średnie i grupy marginalne. Ostatecznie prowadzi to
do oddania inicjatywy wszelkiego rodzaju poputczikam rewolucji społecznej.
Nieprawdziwe jest bowiem twierdzenie Tony Cliffa, że „obecnie międzynarodowa
klasa pracownicza jest nieporównywalnie silniejsza od tej z czasów pisania
Manifestu” (tamże, s. 70). Podważa to cała współczesna nauka, która wykazuje, że
apogeum ruchu robotniczego był przełom XIX i XX w.
Proces samostanowienia klasy robotniczej został zahamowany w ramach stalinizacji
ruchu robotniczego. Wraz z przedłużaniem się kryzysu rewolucyjnego kierownictwa
nastąpił wręcz zanik klasowego ruchu robotniczego. Współczesne związki zawodowe
z reguły nie mają już charakteru klasowego, albowiem nastąpiło cofnięcie się
rewolucyjnej świadomości. Klasa robotnicza przestała być „klasą dla siebie”,
pozostaje „klasą w sobie”. Nawet radykalizacja wystąpień pracowniczych z
konieczności rozmywa się w ramach ruchów i aspiracji warstw średnich (tzw.
nowych ruchów społecznych).
Słabość współczesnej klasy robotniczej jest również pochodną zamieszania
ideologicznego w szeregach posttrockistów i ruchu komunistycznego.
Kryzys rewolucyjnego kierownictwa wciąż jest faktem.
Rozwiązania tej kwestii nie przybliżą partyjniackie mrzonki „najmniejszej
masowej partii świata”, której skład socjalny jest równie wymowny, jak Chińskiej
Partii Komunistycznej po klęsce rewolucji 1925-1927 r., o czym wspomina T. Cliff
na s. 35.
W przypadku SWP mamy zatem do czynienia z typową „odchyloną z kursu” partią
rewolucyjną. Albowiem „nieobecność rewolucyjnego podmiotu, proletariatu” (tamże,
s. 40) na gruncie teoretycznym skutkuje rozszerzeniem kategorii „klasa
robotnicza” i podmianą tejże sprzecznym wewnętrznie pojęciem „klasa
pracownicza”.
Zmiana składu socjalnego, klasowego SWP i Pracowniczej Demokracji,
odgruzowywanie marksizmu i przywrócenie należnej roli rewolucyjnej partii
robotniczej i klasie robotniczej zajmie trochę więcej czasu niż mógł
przypuszczać Tony Cliff. Nie sposób bowiem przezwyciężyć sprzeczności
immanentnych dla bazy zastępczej, która w żadnym wypadku nie jest podmiotem
dziejów.
Podmiotem dziejów nie są także „Żydzi-rewolucjoniści” ani „młoda czarna kobieta
w wieku 26 lat, lesbijka”, lecz klasa robotnicza. I to w sensie dosłownym.
„Nieżydowski rewolucjonista” nie „musi przeciwstawiać się antysemityzmowi o
wiele mocniej niż jakikolwiek Żyd”, zaś „rewolucjonista płci męskiej” nie „musi
być zupełnie nietolerancyjny wobec wszelkiego molestowania” (s. 43). Co więcej,
nie musi słowem i czynem popierać emancypacji mniejszości seksualnych. Nie musi
być zatem „trybunem wszystkich ciemiężonych”. Wystarczy, że przyczyni się do
emancypacji klasy robotniczej, a najpierw do samostanowienia tej klasy.
Wyzwolenie klasy robotniczej może bowiem dokonać się tylko rękoma robotników. I
to również w Ameryce Łacińskiej, gdzie kult „macho” jest, jak na razie,
kulturowo niepodważalny. Rewolucjonistami mogą być także antysemici lub maniacy
seksualni, czytaj: wieczni Piotrusie Pany.
Celem walki nie jest nawet postulowana przez T. Cliffa „jedność między
proletariatem narodu uciskanego a ciemięzcą” (s. 64), lecz jedność proletariatu
i walki tego proletariatu z burżuazją. Taktyka robotniczej partii rewolucyjnej
zależna jest od warunków konkretnohistorycznych, strategia – nie ulega zmianie.
Samodzielność klasy robotniczej, to kwestia strategiczna, podobnie jak jednolity
front robotniczy.
Kluczem do zwycięstwa rewolucji proletariackiej nie jest postulowane przez
Cliffa „zbudowanie partii rewolucyjnej” (s. 67), czyli masowej, szerokiej i
większościowej rewolucyjnej partii pracowniczej, lecz budowa rewolucyjnej partii
robotniczej, siły konstytuującej klasowy ruch robotniczy, której WZGLĘDNIE
masowy charakter nie jest z góry danym faktem.
„Najmniejsza masowa partia świata” na razie aspiruje jedynie do miana Workers
Party, partii klasy robotniczej. W rzeczywistości, to wciąż i jedynie partia
grup marginalnych.
30 maja 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski