Skuteczne antidotum na partyjniacki klincz
„Apel do postępowej i niezależnej opinii publicznej na
świecie” zmierza niewątpliwie, obok doraźnych celów, do rekonstrukcji polskiej
sceny politycznej – w pierwszej kolejności, do stworzenia zalążka
zinstytucjonalizowanej postępowej opinii publicznej w Polsce.
Zbigniew Marcin Kowalewski już nie raz próbował zapoczątkować przemiany na
lewicy, których zasięg nie sprowadzałby się do form partyjniackich i
kultywowania własnych kapliczek. W roku 2002 włączył się nawet koncepcyjnie we
Front Lewicy – inicjatywę firmowaną przez nie żyjącego już Marka Gańskiego i
Magdalenę Ostrowską.
Pod najnowszym apelem „Dość prowokacji i ingerencji”, wśród nazwisk 25
sygnatariuszy widnieje również i nie przypadkiem nazwisko Magdaleny Ostrowskiej.
Tzw. środowisko „Książki i Prasy” reprezentują ponadto: Jacek Zychowicz, Tomasz
Rafał Wiśniewski, Katarzyna Szumlewicz i grantowcy – Wojciech Figiel i Bojan
Stanisławski. Pozostali sygnatariusze to przedstawiciele lewicy
postpezetperowskiej lub ich młodzi następcy, by nie rzec spadkobiercy: Marcin
Adam, Marian Indelak, Józef Łachut i Zbigniew Wiktor (wszyscy z KPP), Jan
Dziewulski (ex- PPS, SMP), Krystyna Jaskólska-Ładosz (SMP). Listę sygnatariuszy
uzupełniają przedstawiciele lewicowych portali internetowych: Michał Nowicki
(LBC), Szymon Martys (Lewica.pl) i Maciej Roszak z Nowej Lewicy oraz jedyny
sygnatariusz używający pseudonimu – Konrad Markowski z „Nowego Robotnika”.
Użycie pseudonimu przez sygnatariusza otwartego i tak doniosłego apelu, to małe
faux pas, świadczące jednak o nieprzezwyciężonej chęci „grania” w nowej
drużynie.
W przeciwieństwie do młodego i partyjniackiego Frontu Lewicy sygnatariusze
obecnej inicjatywy w fazie rozruchu bazują przede wszystkim na lewicy
postpezetperowskiej.
W pierwszej setce podpisanych pod apelem niepodzielnie dominują przedstawiciele
Komunistycznej Partii Polski, Polskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej i
Stowarzyszenia Marksistów Polskich, którzy wszakże nie zaznaczają swej
przynależności organizacyjnej.
Nie zmienia to jednak faktu, że obecna inicjatywa Zbigniewa M. Kowalewskiego i
spółki, który swą wiodącą pozycję w przedsięwzięciu zaznacza dyskretnie adresem
kontaktowym (zbkowa@poczta.onet.pl) od poprzedniej różni się wręcz jakościowo –
dojrzałością nie tylko polityczną.
Wybór tego środowiska na promocję nowej kampanii zmierzającej do rekonstrukcji
lewicy jest nieprzypadkowy.
Przy partyjniackim rozdrobnieniu nowej radykalnej lewicy względnie trwałym
elementem jest wciąż lewica postpezetperowska, która w obliczu kryzysu, a nawet
rozpadu instytucjonalnej lewicy (SLD-UP), i „moralnej rewolucji” braci
Kaczyńskich nie ma wiele do stracenia. Gremialne poparcie dla inicjatywy
Zbigniewa M. Kowalewskiego jest tego niezaprzeczalnym dowodem.
Powołany w 2002 r. Front Lewicy właściwie zaistniał tylko w sporach. W
międzyczasie tzw. środowisko KiP przewartościowało swoje podejście do tematu.
Przewartościowania zmierzały do zniuansowania stosunku do lewicy
postpezetperowskiej, w tym historii PRL, PPR i PZPR.
Po raz pierwszy posttrockiści i nowa radykalna lewica, zamiast akcentować swój
antystalinizm i tropić recydywę stalinizmu, tu i teraz zdecydowała się
współtworzyć „nowe” do spółki ze „starym”.
Paradoksalnie, ten wcale niełatwy trud może zapewne stworzyć fundament pod
pozytywną instytucjonalizację „postępowej i niezależnej opinii publicznej” w
Polsce. Wydaje się bowiem skutecznym antidotum na partyjniacki klincz.
6 czerwca 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
BRAK PODSTAW DO OPTYMIZMU
To, że „81 procent robotników, 79 procent bezrobotnych, 56
procent osób utrzymujących się z prac przejściowych” (M. R. „Analiza
francuskiego ‘Nie’”) głosowało przeciwko projektowi konstytucji europejskiej nie
jest równoznaczne i nie pozwala utożsamiać tych procentów z wpływem lewicy. Przy
czym procenty te odnoszą się tylko do osób głosujących (nawet uwzględniając
wysoką frekwencję – 70%). Procent robotników i bezrobotnych nie uczestniczących
w wyborach jest nie mniej istotny. Istotna jest również ich wzajemna relacja
oraz ambiwalentne postawy robotników.
Skądinąd wiadomo, że skrajna prawica, szczególnie we Francji, znacznie
rozszerzyła swe wpływy zarówno w klasie robotniczej, jak i wśród bezrobotnych.
Dzieje się to głównie kosztem partii komunistycznej.
O ile w 1968 r. przewaga partii komunistycznej była wręcz przygniatająca, o tyle
obecne zamieszanie w szeregach komunistów pozwoliło populistycznej prawicy
pozyskać robotników przede wszystkim związanych z tzw. schyłkowymi gałęziami.
Tymczasem, nowa radykalna lewica, w tym posttrockiści, wciąż opiera się na tzw.
bazie zastępczej. A nawet więcej – coraz bardziej utożsamia się z tą efemeryczną
bazą.
W tych okolicznościach przesunięcie w bazie podstawowej na korzyść partii Le
Pena (i podobnych) nie daje najmniejszych podstaw do optymizmu.
Nie wolno zapominać, że nie tylko ciesząca się kilkuprocentowym poparciem LCR
zażądała ustąpienia prezydenta Chiraca – i w tej kwestii prymat należy do Le
Pena, który w przeciwieństwie do wielorakiej lewicy ma program konkretny i
adekwatny do potrzeb. Notabene, program ten jest całkiem dobrze osadzony w
otaczającej nas rzeczywistości i dostosowany do ambiwalentnej świadomości
„schyłkowej klasy”, która skądinąd nie jest ani świadomością klasową („klasy dla
siebie”), ani tym bardziej świadomością rewolucyjną. Nawet radykalna świadomość
społeczna robotników w okresie kryzysu jest nietrwała i poddaje się łatwo
manipulacjom.
Frustrację bezrobotnych („ludzi zbędnych”) i rzekomo „schodzącej klasy” można
przecież wykorzystać w doraźnych celach. Przy czym, przewaga ideologii panującej
ze względu na przedłużający się kryzys rewolucyjnego kierownictwa, w rzeczy
samej nie została nawet zakwestionowana. Bo któż miałby ją zakwestionować –
alterglobaliści czy uprawiający propagandę sukcesu, niekonsekwentni
antykapitaliści?
6 czerwca 2005 r.
E. B. i W. B.
Wokół francuskiego „Nie” (c.d.)
Po pierwsze, przytoczona przez NLR (M.R.) statystyka nie
pokazuje, jaki procent klasy robotniczej w ogóle brał udział w referendum. Ale
nawet jeśli robotnicy głosowali na „Nie”, to jeszcze nie znaczy, że utożsamiają
się z lewicą – raczej świadczy to pewnej ambiwalencji postaw, która jest
wypadkową własnych, bezpośrednich interesów ekonomicznych (co może być pożywką
dla populizmu) oraz ideologii panującej, której tzw. radykalna lewica nie
potrafi przeciwstawić alternatywy. Tak więc, póki co, klasa robotnicza nie
posiada świadomości „klasy dla siebie”.
Po drugie, również w Polsce robotnicy nie chodzą gremialnie do wyborów ani do
referendów. O poparciu dla lewicy udzielanemu przez polską klasę robotniczą w
ogóle nie ma co mówić, co jest – oczywiście – winą owej lewicy, a nie klasy
robotniczej.
Począwszy od 1968 r. we francuskiej klasie robotniczej słabną pozycje lewicy, a
bynajmniej nie ulegają wzmocnieniu, jakby to niektórzy chcieli widzieć. Żadne
referenda nie zmienią tego faktu. Wzmacnia się natomiast w tym środowisku
pozycja prawicy populistycznej. We Francji próg wyborczy podniesiono do
kilkunastu procent nie ze względu na sukcesy radykalnej lewicy, ale ze względu
na sukcesy radykalnej prawicy (partii Le Pena).
Tendencja ta nie uległa radykalnej zmianie przy okazji ostatniego referendum.
Ambiwalencja postaw robotników powoduje, że z równą chęcią akceptują oni wybrane
opinie lewicy i prawicy, które w ramach populizmu (prawica) i
ogólnohumanistycznej demagogii (lewica) spotykają się w pół drogi, choćby to
radykalną lewicę bardzo bolało – nie jest to natomiast żaden test na popularność
lewicy. Trzeba lewicy przypomnieć, że zasadnicza walka rozgrywa się na polach,
na których lewicy po prostu brak. To te pola określają rzeczywiste kryterium
lewicowości.
Teza o zaniku klasy robotniczej, która skorodowała tożsamość radykalnej lewicy,
sprawia natomiast, że różne pokawałkowane ugrupowania lewicowe uważają za
kryterium lewicowości popieranie ich właśnie, a nie konkurencji.
Co się tyczy Lenina, to kryterium to było dla niego jasne – można było iść na
różne kompromisy i sojusze, ale podporządkowane interesowi klasy robotniczej, a
nie partyjniackim zagrywkom demagogów szermujących różnymi wzniosłymi,
humanistycznymi i ogólnospołecznymi rzekomo hasłom. Z tego względu sądzimy, że
nie rozczarowalibyśmy Lenina.