Sromotna klęska

To nie przypadek, że „otwarty na wszystkich” przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego, szef komitetu strajkowego nie istniejącej już ożarowskiej Fabryki Kabli, Sławomir Gzik nie ostał się w gronie nowej radykalnej lewicy i alterglobalistów.
Nie pomogły zabiegi „lewicowej rodzinki”, która we własnym mniemaniu dołożyła wszelkich starań, aby przyciągnąć przedstawicieli protestujących załóg do najszerszej i różnorodnej koalicji grup nowolewicowych i zalążków nowych ruchów społecznych. Nie pomogły pielgrzymki na antyszczyty i fora społeczne. Mimo wysiłków Stowarzyszenia ATTAC-Polska, „Nowego Robotnika”, koalicji środowiska „Książki i Prasy” i Grupy na rzecz Partii Robotniczej zawiązanej wokół pisma OKP „Walka Trwa”, Sławomir Gzik dokonał symbolicznego wyboru.
15 maja br. wraz z rasowym politykiem – Ryszardem Bugajem, powołał Komitet Założycielski nowej partii politycznej Forum Polska Praca. Więcej, zgodził się firmować ów komitet wchodząc w skład 5-osobowego zespołu koordynacyjnego.
Na ile „wiarygodną partią polskiej lewicy” jest Forum Polska Praca wyjaśnia program tegoż ugrupowania („Nie musi tak być”, kwiecień 2005), który kończy się następującą konstatacją: „nie nazywamy się lewicą, bo to określenie jest w Polsce całkowicie wieloznaczne”.
Materiał programowy partii Bugaja, kończąc z wieloznacznością, stawia kopkę nad „i”. Zgodnie z zamysłem Ryszarda Bugaja „sugestie programowe mieszczą się w lewicowej (i antykomunistycznej) tradycji” – „tradycji przedwojennego PPS-u, Stronnictwa Pracy i PSL-u”.
Jednocześnie z tego dorobku komitet założycielski wyeksponował: „tradycję reformy kapitalizmu i demokracji nawiązującej do idei ludowładztwa” oraz „tradycję przywiązania do suwerennego, narodowego (choć nie etnicznego) państwa”. Tradycję walki o zmianę ustrojową, o socjalizm, nawet tę niekonsekwentną i reformistyczną, skreślił. Ostatecznie więc opowiedział się za ideologią panującą, co nie jest bynajmniej wyjątkiem w dorobku współczesnej socjaldemokracji.
Forum Polska Praca widzi apogeum ofensywy polskiego neoliberalizmu „w okresie rządu Leszka Millera”, a całościowo – w „ukształtowanym po wyborach 1989 roku systemie rządów opierających się na faktycznym sojuszu liberalnych środowisk z obydwu stron historycznej barykady”.
W przeciwieństwie do GPR, Bugaj w swej analizie przyczyn polskiego neoliberalizmu trzyma się konkretów. Nie dzieli zatem sceny politycznej na „miękkich” i „twardych” neoliberałów. Do „miękkich” nie zalicza działaczy SLD, a do ultrasów – PO i PiS. Tych ostatnich zresztą w ogóle nie zalicza do neoliberałów. Unika niedomówień i jednoznacznie staje po stronie kapitalizmu, choć wyobraża sobie, że może on być „kształtowany jako system otwartej szansy dla wszystkich”.
Odrzucenie przez FPP „modelu amerykańskiego” kapitalizmu wiąże się z jasną deklaracją: „Centralny problem – przed którym nadal stoimy – nie polega na wyborze między ustrojem kapitalistycznym i ‘socjalistycznym’, ale na wyborze takiej formuły ładu kapitalistycznego i takiego systemu demokracji politycznej, które odpowiadają historycznym uwarunkowaniom i naszym aspiracjom”.
Ryszard Bugaj i spółka nie szukają alternatywnego „Innego Świata”, nie zastanawiają się nawet „czy jest on możliwy?” Zdaniem Forum Polska Praca, czyli również zdaniem Sławomira Gzika: „Nie ma żadnej atrakcyjnej alternatywy dla ustroju kapitalistycznego”.
Szkoda, że ze wszech miar kompetentna „lewicowa rodzinka”, w ramach swojej pracy w OKP, zapomniała o prostej prawdzie – o potrzebie i priorytecie kształtowania świadomości klasowej. Bez tego cała praca poszła na marne.
Okazało się, że opiewane przez GPR „twarde walki – prowadzone przez załogi wielu przedsiębiorstw przemysłowych” nie są ani jedyną, ani efektywną formą walki klasowej, czy też „jedyną efektywną drogą ratowania przemysłu i miejsc pracy”. Tym bardziej walki te nie są „jedyną efektywną drogą obrony interesów klasy robotniczej” (przy czym upiera się GPR – „Ruch robotniczy w Polsce – w przeddzień kolejnej neoliberalnej ofensywy. Głos Grupy na rzecz Partii Robotniczej na IV Ogólnopolskiej Konferencji Pracowniczej”). Rzecz nie „w skali tych protestów i ich koordynacji”.
Robotnikom nie jest potrzebna lansowana przez GPR „partia robotniczego protestu”, czyli „partia koordynująca protesty robotnicze i akcje strajkowe w skali całych branż i całego kraju. Partia, która – przełamując partykularyzmy branżowe i podziały na centrale związkowe – stanie na straży jednolitych interesów polskiej klasy robotniczej i innych warstw świata pracy najemnej”.
Rok 1980 pokazał, że w sytuacji rewolucyjnej klasa robotnicza potrafi sama skoordynować swoją walkę. Robotnikom nie jest potrzebna „partia robotniczego protestu” i ruch alterglobalistyczny – z tym pierwszym zgodzą się skwapliwie anarchiści.
Potrzebna jest natomiast partia podnosząca świadomość klasową i przechowująca cel walki o obiektywne interesy klasy robotniczej – „klasy dla siebie”, partia dająca należyty odpór panoszącej się wszędzie ideologii panującej.
Przy braku świadomości klasowej żadna koordynacja i żadna skala protestu nie wystarczy, aby przekształcać świat w myśl obiektywnych interesów klasy robotniczej. Interesy doraźne robotników mogą, mniej lub bardziej skutecznie, reprezentować inne organizacje. Nawet spektakularny sukces nie musi być jednak trwały, co dobitnie pokazał rok 1981 (wprowadzenie stanu wojennego).
„Bojowi i uczciwi związkowcy, sprawdzeni przywódcy swoich załóg, organizatorzy strajków” są bezbronni wobec ideologii panującej i przeróżnych „atrakcyjnych propozycji”, w rodzaju tej złożonej Gzikowi przez Bugaja i tym podobnych doradców o wysoko rozwiniętych aspiracjach politycznych.
Zadaniem na dziś nie jest zatem „wyjście z historycznego dołka i wkroczenie na drogę stopniowego zwiększania pozycji społecznej i politycznej klasy robotniczej poprzez wymuszanie na kapitalistach i ich państwie kolejnych – coraz korzystniejszych dla świata pracy – rozwiązań ekonomicznych, społecznych i politycznych”, lecz samostanowienie, samoorganizacja i hartowanie się klasy robotniczej, przy jednoczesnym kształtowaniu i utrwalaniu świadomości klasowej. Co osiągalne jest tylko w toku ostrej walki klasowej na wszystkich frontach, w tym również na froncie ideologicznym. To abecadło powinno być znane CWI.
„Jedyną drogą” prowadzącą do budowy rewolucyjnej partii robotniczej i klasowego ruchu robotniczego, umożliwiającą pozyskanie działaczy robotniczych, jest walka z kapitalizmem, burżuazją i panującą ideologią. Walka ta, ze względu na wszechobecność ideologii panującej, musi być również prowadzona wewnątrz ruchu robotniczego protestu: na strajkach, w związkach zawodowych, wewnątrz takich tworów, jak międzyzakładowe komitety strajkowe czy rady delegatów robotniczych. Jedynie tą drogą można pozyskać robotników dla rewolucyjnej partii robotniczej – pozyskać również takich bojowych działaczy, jakim swego czasu był Sławomir Gzik.
Konieczna była zatem walka wewnątrz Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego, gdyż podtrzymywana przez „lewicową rodzinkę” iluzoryczna jedność środowisk zrzeszonych i popierających OKP mogła przynieść tylko sromotną klęskę. Tymczasem redagowana przez koalicję KiP i GPR „Walka Trwa” jedynie chciała koordynować protesty i przybliżyć OKP do alterglobalistów, których antykapitalizm jest co najmniej niekonsekwentny.
Propagowanie postaw klasowych w sposób zawoalowany, bez sprecyzowania własnych pozycji i „centralnego problemu” (walki o socjalizm), bez podjęcia walki wewnętrznej, mimo koleżeńskich układów i współpracy ponad podziałami, zemściło się po stokroć – przewodniczący OKP, Sławomir Gzik przystał do partii... prokapitalistycznej i antykomunistycznej.
Po tej decyzji „awangardzie” pozostała już tylko rola ariergardy. Nic dziwnego, że sympatyzująca z CWI GPR – jako współorganizator Ogólnopolskich Konferencji Pracowniczych (OKP BIS) – pogrążyła się w jałowym reformizmie.
Tak naprawdę koordynacja protestów w skali „całych branż” czy „całego kraju” i towarzyszący jej wykładniczy proces osiągania zdobyczy możliwe były w okresie trwałego wzlotu ruchu robotniczego w Niemczech II Międzynarodówki na przełomie XIX i XX w. Ten wzór większościowej i skutecznej partii robotniczej uległ jednak od tamtej pory daleko posuniętej erozji. Przejawem tego był reformizm i głosowanie socjaldemokracji niemieckiej (SPD) za budżetem wojennym.
Przy rozdrobnionej i zwaśnionej scenie politycznej i spolaryzowanym ruchu związkowym, czego przykładem była II Rzeczpospolita i jest III Rzeczpospolita, skoordynowanie działań masowych nie wydaje się możliwe. Zresztą, funkcje koordynujące pełnić mogą stosownie do własnych możliwości, potrzeb i priorytetów dominujące centrale związkowe i związane z nimi partie polityczne, niekoniecznie robotnicze.
Inaczej sprawa wygląda w sytuacji rewolucyjnej. Wówczas klasa robotnicza tworzy własne struktury (rady delegatów czy międzyzakładowe komitety strajkowe). W sytuacji kryzysu rewolucyjnego robotnicy głosują nogami, wybierając organizację, która wydaje im się najbardziej wiarygodną. To ostateczny sprawdzian wszystkich grup pretendujących do miana partii robotniczych i roli awangardy.

20 czerwca 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski


Ostatni bastion socjalizmu

Tytułowa opinia „Rzeczpospolitej” o Polskich Kolejach Państwowych (Paweł Jabłoński „Ostatni bastion socjalizmu”, „Rzeczpospolita” z 10 czerwca 2005 r., s. 2) stawia brać kolejarską i nas pasażerów w sytuacji bez wyjścia.
Polskie Koleje Państwowe, podobnie jak kiedyś PGR-y, stały się symbolem znienawidzonego systemu.
Ale nawet liberalne media widzą, że „prywatyzacja na pewno będzie oznaczać zwolnienia pracowników”, zaś „restrukturyzacja PKP to zamykanie kolejnych linii kolejowych” (tamże).
Wszyscy wiedzą, jakie ten proces niesie konsekwencje społeczne dla Polski B i C. Rzecz w tym, że strony mają sprzeczne interesy. Jedni węszą padlinę, którą na żywca można poćwiartować i zagospodarować – ci są oczywiście za prywatyzacją kolei i za polityką faktów dokonanych. Inni – kolejarze i dojeżdżający do szkół czy pracy, choćby górnicy, gremialnie głosują przeciw prywatyzacji i za strajkiem generalnym.
Żadne argumenty nie są w stanie zmienić tych ocen, poza argumentem siły i faktów dokonanych.
Kolejarskie związki zawodowe świadome są swojej wagi. Nie są to jednak związki klasowe, by tak rzec – socjalistyczne. Nie dążą do przesilenia.
O konfrontacji znów zadecyduje strona rządząca i klasa panująca.
Gdy do niej dojdzie okaże się na ile świadomy jest swych żywotnych interesów „ostatni bastion socjalizmu” i... pierwszy – komunizmu.
Ostatni, jak wiadomo, będą pierwszymi.
20 czerwca 2005 r.
Antonio das Mortes