Tekst pochodzi ze strony http://users.nethit.pl/forum/read/fdlbc/3556270/


Stany Zjednoczone - ręce precz od Syrii!
Liban: Imperialistyczne intrygi i widmo wojny domowej
O Socjalistyczną Federację Bliskiego Wschodu!
Przedruk z: Workers Vanguard nr 849, 27 maja 2005 r.

Od czasu zabójstwa byłego premiera Rafika al-Haririego w silnej eksplozji na ulicach Bejrutu 14 lutego Liban znalazł się w uścisku politycznego zamieszania. Amerykańscy imperialiści i antysyryjska "opozycja" w Libanie natychmiast wskazały palcami na Syrię. Aby nie być pozbawionym łupów tym razem, francuski imperializm, były kolonialny władca Syrii i Libanu, przyłączył się do apelu o wycofanie oddziałów syryjskich z Libanu. We wrześniu zeszłego roku Francja i Stany Zjednoczone wspólnie sponsorowały rezolucję ONZ nr 1559, domagającą się rozbrojenia milicji Hezbollahu i wycofania sił syryjskich z Libanu. Uchwyciwszy się morderstwa Al-Haririego, tak zwana opozycja, kierowana przez frakcje chrześcijan maronitów, druzów i muzułmanów sunnitów organizowała demonstracja protestacyjne przeciw obecności sił syryjskich. Szyicki Hezbollah odpowiedział własnymi demonstracjami, co potępiały ingerencję Stanów Zjednoczonych w Libanie i wyrażały "wdzięczność" dla oddziałów syryjskich w tym kraju (chociaż warto zauważyć, że nie wezwały do pozostania oddziałów syryjskich).
W fałszywym, zrobionym dla telewizji pokazie "jedności narodowej", i prosyryjscy, i antysyryjscy demonstranci ubierali się we flagę libańską, porzucali swe odróżniające się sekciarskie frencze wojskowe i śpiewali hymn narodowy, Mimo wszystko za cienką fasadą jedności leżą głębokie międzywspólnotowe pęknięcia, podsycane przez wzajemną nienawiść od stuleci. W Libanie, który nigdy nie był zintegrowanym, zjednoczonym państwem, występuje lojalność po pierwsze i przede wszystkim wobec wspólnotowej czy religijnej sekty. Na placu Męczenników, gdzie opozycja rozbiła miasteczko namiotowe, każda grupa trzymała się swego własnego namiotu. Jak pisał Moustafa Bayoumi (cyt. za: London Review of Books, 5 maja): "Jedność jest wciąż i wciąż przywoływana w tym obozie, ale jej geografia demonstruje podziały wyznaniowe, co istnieją w kraju". To nie był przypadek, że chrześcijanie trzymali się wschodniej części placu, a muzułmanie zachodniej. "Tłumy spotykały się na liniach frontu, co dzieliły Libańczyków podczas wojny domowej" - pisał Robert Fisk - "rzeczywiście, na samym miejscu chrześcijańskich i muzułmańskich okopów w tym konflikcie" (londyński Independent, 9 marca).
Oddziały Syrii wycofały się. A teraz, wraz z wyborami do legislatywy, których początek wyznaczono na 29 maja, opozycja się dzieli i kształtuje się nowy szereg różnych grup muzułmańskich po jednej stronie, a chrześcijańskich po drugiej. Za wszystkim, co się dzieje dziś w Libanie, stoi widmo brutalnej wojny domowej, co często nawiedzała ten kraj przez 15 lat, poczynając od roku 1975. Ponad 150 tys. ludzi zostało zabitych, a co najmniej 100 tys. dalszych rannych. Bejrut, jedno z najpiękniejszych miast na Bliskim Wschodzie, został obrócony w kupę gruzów.
Kampania opozycji przeciw Syrii rozpaliła szowinistyczne ataki przeciwko, jak się szacuje, 500 tysiącom syryjskich migranckich robotników w tym kraju. Według Amnesty International dziesiątki syryjskich robotników zostało zabitych i duża liczba innych została pobita, postrzelona, ograbiona w Libanie, albo jej grożono, od czasu morderstwa Al-Haririego. Tysiące opuściły ten kraj. Namioty i prowizoryczne domy zostały podpalone. Następstwem tego morderstwa stała się także seria zbrodniczych zamachów bombowych w głównie chrześcijańskich osiedlach i na bazarach, przywołując pamięć wojny domowej.
Nadymając się z uciechy z powodu antysyryjskich demonstracji, zachodnie burżuazyjne media witały ją tak wspaniałymi określeniami jak "rewolucja cedrów", "władza ludu", "mini-Ukraina" itd. Niektórzy mieszkańcy Bejrutu trafnie nazwali to "rewolucją Gucciego", ponieważ tak "wielu z tych powiewających libańską flagą na ulicy rzeczywiście prawdziwie nie wyglądało na mających powody do protestów" - donosił korespondent BBC. Dalej powiedział:
"Tam są dziewczęta w obcisłych spódniczkach i na wysokich obcasach, noszące drogie skórzane torebki, jak również mężczyźni w garniturach i modnych sportowych butach, wyglądający na biznesmenów. A w jednej niezapomnianej scenie pewna starsza pani, modnie uczesana, demonstrowała obok swej pomocy domowej ze Sri Lanki, mówiąc jej, żeby powiewała flagą i ucząc ją wykrzykiwania haseł po arabsku".
To, co ma miejsce w Libanie, to jest przewrót w łonie równie skorumpowanych band panów wojny i baronów rabunku. Ci, co dziś nazywają się opozycją, przez lata działali ręka w rękę z brutalnym syryjskim reżimem. Przywódcy miriady grup religijnych i wspólnotowych wszyscy brali udział w zdradzieckich, morderczych, odwracających się sojuszach przeciwko sobie nawzajem. Istota libańskiej sceny politycznej została trafnie ujęta przez bliskowschodniego korespondenta londyńskiego Economista (5 listopada 1983 r.) Donosząc o konferencji "pojednania narodowego", która odbyła się w Genewie jesienią 1983 r. w środku wojny domowej, pisał on:
"Porównywanie konferencji bossów libańskich frakcji w tym tygodniu w Genewie do zgromadzenia ojców chrzestnych mafii może być obraźliwe dla mafii, ponieważ ona nigdy nie eliminowała paru setek ofiar jednego dnia. Rzadko gromadzi się wokół stołu tylu delegatów, którzy są bezpośrednio i osobiście odpowiedzialni za zabijanie zwolenników innych delegatów".
Prasa burżuazyjna deklaruje, że Al-Hariri miał "wizję prosperującego Libanu". Mimo wszystko bogactwo generowane przez jego projekty budowlane w bogatym centrum Bejrutu po wojnie domowej nie spłynęło na rozpaczliwie zubożałych szyitów na południu, mieszkańców bejruckich slumsów zwanych Pasem Nieszczęścia, setki tysięcy palestyńskich uchodźców i syryjskich migranckich robotników, których on wyzyskiwał. Ani nie trafiło do masy libańskiego ludu pracującego, kosztem żołądków którego Al-Hariri wprowadzał posunięcia oszczędnościowe narzucone przez MFW. Kiedy robotnicy zastrajkowali i wyszli na ulice, protestując przeciw wysokim cenom i domagając się podwyżek płac, Al-Hariri wypuścił na nich swoich żandarmów. W maju zeszłego roku jego oddziały strzelały do strajkujących robotników na szyickim przedmieściu Hay al-Sellom, zabijając pięć osób. W 1993 r. armia strzelała do demonstrantów protestujących przeciw porozumieniu w Oslo między Izraelem a Organizacją Wyzwolenia Palestyny, zabijając więcej niż dwanaście osób.
Prawdziwy magnat nieruchomości Al-Hariri zbudował swą fortunę przez potajemne powiązania z pasożytniczą saudyjską rodziną królewską, która rządzi opierając się na wahabizmie, ekstremalnej wersji islamu sunnickiego. Saudowie przyznali Al-Haririemu obywatelstwo, przywilej odmawiany milionom Arabów i Azjatów pracujących w tym królestwie przez dziesięciolecia. On utrzymywał długą, ścisłą przyjaźń z ludźmi takimi jak Ijjad Alaui, amerykańska marionetka w Bagdadzie, i francuski imperialistyczny prezydent Jacques Chirac.
Ktokolwiek stał za morderstwem Al-Haririego (czy CIA, czy izraelski Mossad, wywiad syryjski czy konkurenci biznesowi), amerykańscy imperialiści nie tracili czasu, wykorzystując jego śmierć do naciskania na "zmianę reżimu" w Damaszku. Usiłując sprzedać swe haniebne "wybory" w Iraku, które zachowały sekciarstwo na każdym rządowym fotelu, Bush deklarował: "Na Środkowym Wschodzie i na całym świecie wolność jest w ofensywie". To nie wolność jest w ofensywie na Bliskim Wschodzie, lecz raczej imperialiści ze swoim projektem przeróbki tego regionu. W dodatku do okupowanego Iraku Stany Zjednoczone teraz utrzymują militarną obecność w sześciu innych krajach: Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Kuwejcie, Bahrajnie, Katarze i Omanie. W dodatku Jordania została wykorzystana jako podstawa organizacji działań wojennych Stanów Zjednoczonych w tym regionie, włącznie z przygotowaniami w 2003 r. do inwazji na Irak.
Obecna wojowniczość przeciw Syrii długo była polityką neokonserwatywnego Projektu Nowego Amerykańskiego Stulecia (PNAS), który w liście do Busha z 20 września 2001 r. postulował, że "rząd powinien rozważyć właściwe środki odwetowe przeciwko" Iranowi i Syrii, które uważał za "znanych państwowych sponsorów terroryzmu". W listopadzie 2003 r. Kongres przy poparciu i demokratów, i republikanów przyjął "ustawę o obliczalności Syrii i restauracji suwerenności Libanu", a w maju 2004 r. Bush narzucił sankcje przeciw Syrii, wysuwając przeciw jej władcom zwyczajową litanię oskarżeń, która obejmowała "poparcie dla grup terrorystycznych", "rozprzestrzenianie broni masowego rażenia" i dostarczanie "punktu przerzutowego zagranicznych bojowników do Iraku".
Prezydent Bush wymienił te same groźby w swym orędziu o stanie państwa w lutym tego roku. Nie ma znaczenia, że Stany Zjednoczone regularnie odsyłają podejrzanych "terrorystów" do Syrii, wiedząc że będą oni torturowani. Nie ma znaczenia, że Syria przyłączyła się do imperialistycznej koalicji w jej pierwszej wojnie z Irakiem, czy że organizowała punkty wyborcze dla uchodźców, by głosowali w ostatnich irackich "wyborach". Rzeczywistą zbrodnią syryjskiego kierownictwa i w oczach neokonserwatystów, i ich demokratycznych sojuszników jest jego wrogość do Izraela, który Stany Zjednoczone chcą otoczyć kordonem sanitarnym.
Międzynarodowa klasa robotnicza nie stoi po żadnej ze stron w obecnej brudnej grze o władzę, mającej miejsce w Libanie, lecz jako proletariaccy internacjonaliści, którzy wzywali do militarnej obrony Iraku bez dawania żadnego poparcia politycznego reżimowi Saddama, mówimy: Stany Zjednoczone - precz ze swoimi zakrwawionymi łapami od Syrii! Precz z kolonialną okupacją Iraku! Wszystkie amerykańskie/brytyjskie oddziały - won z Iraku i Bliskiego Wschodu! Izrael - won z okupowanych terytoriów!

Od krucjat do Wielkiego Libanu: Krwawe żniwo

Przemoc i międzywspólnotowy przelew krwi, które znaczyły większość historii Libanu, jest dziedzictwem ottomańskiej i francuskiej imperialnej dominacji i wzajemnego przenikania miriady religijnych i etnicznych wspólnot w połączeniu z zapóźnionym rozwojem kapitalistycznym i nieudaną konsolidacją nowoczesnego państwa. Liban jest podzielony na różne sekciarskie feudalne włości, rządzone przez plemiennych wodzów z prywatnymi milicjami. Wbrew mitowi "Szwajcarii Bliskiego Wschodu", reklamowanemu przez prasę burżuazyjną, Liban jest nie tyle burżuazyjną demokracją, ile pluralistyczną teokracją z dominacją chrześcijan maronitów. Aby zapewnić tę dominację, maronici odmawiają obywatelstwa większości z setek tysięcy muzułmańskich Kurdów i uchodźców palestyńskich, którzy mieszkają w tym kraju od ponad 50 lat. Każda z oficjalnie uznanych 18 wspólnot religijnych może mieć własną partię polityczną, własnych członków parlamentu, własne służby zdrowotne i socjalne, własne szkoły z orientacją edukacyjną często wrogą innym wspólnotom, i własne prawa rządzące małżeństwem i dziedziczeniem oraz innymi sprawami stanu cywilnego.
Aby utrzymać klanowość tych sekt, śluby cywilne są nielegalne, a prawa stanu cywilnego różnych wspólnot zabraniają małżeństw międzyreligijnych. Podczas gdy kobietom przyznano prawo do głosowania w latach pięćdziesiątych XX w., średniowieczne praktyki, jak zaaranżowane i przymusowe małżeństwa, wciąż mają miejsce. Szaleją honorowe zabójstwa, szczególnie na południowych obszarach wiejskich. Szacuje się, że przeciętnie w każdym miesiącu jest zabijana jakaś kobieta.
Pofałdowany teren Gór Liban historycznie dostarczał fizycznego schronienia dla różnych mniejszości religijnych i etnicznych, uciekających przed prześladowaniem z rąk i chrześcijańskich, i muzułmańskich władców: maronici wzięli początek w Syrii w siódmym stuleciu, kiedy oderwali się od wschodniego Kościoła Bizancjum. Greccy prawosławni i grekokatolicy Libanu także pochodzą z tego samego regionu. Druzowie, X-wieczny odłam szyizmu, uciekli przed prześladowaniami przez Kalifat Fatymidów w Egipcie. Szyici znaleźli schronienie przed gniewem ottomańskich władców w górskich wioskach południowego Libanu. Chrześcijańscy Ormianie zostali wypędzeni do Libanu przez ludobójczy terror młodoturków w czasie I wojny światowej.
Poczynając od krucjat, kiedy Rajmund z Tuluzy zajął kwitnące miasta portowe Emiratu Tripoli, francuscy władcy mieli interesy w Lewancie. Prześladowani chrześcijanie maronici postrzegali krzyżowców, z którymi się sprzymierzali przeciw muzułmanom, jako wyzwolicieli, w tan sposób dostarczając Francuzom drogę, którą oni rozszerzali swój wpływ. W okresie upadku Imperium Ottomańskiego i potem ludność maronicka służyła jako baza dla kolonialnej penetracji. Brytyjczycy z kolei zostali protektorami druzów. Masakra 12 tys. maronitów przez druzów w wojnie domowej w 1860 r. dostarczyła pretekstu dla francuskiej interwencji wojskowej. W przededniu francuskiej inwazji Karol Marks pisał:
"Spiskowcy z Petersburga i Paryża jednak, na wypadek gdyby nie udało im się kuszenie Prus, trzymali w rezerwie denerwujący incydent syryjskich masakr, z powodu których mogłaby nastąpić francuska interwencja, która (...) otworzyłaby tylne drzwi do ogólnoeuropejskiego konfliktu. W doniesieniu do Anglii dodam jedynie, że w 1841 r. lord Palmerstone wyposażał druzów w broń, którą oni trzymają aż do tej pory, i że w 1848 r., na mocy umowy z carem Mikołajem, zniósł on faktycznie turecki wpływ, który ujarzmiał dzikie plemiona Libanu, i pobudzał je do quasi-niepodległości, która z biegiem czasu i przy właściwym zarządzaniu zagranicznych spiskowców może jedynie zrodzić krwawe żniwo" (New York Daily Tribune, 11 sierpnia 1860 r.)
"Spiskowcy z Petersburga i Paryża" przyłączyli się do Brytyjczyków, by krajać rozpadające się Imperium Ottomańskie, i w 1916 r. porozumienie Sykes-Picot dało Francji mandat i nad Libanem, i nad Syrią. Krojenie Bliskiego Wschodu po I wojnie światowej przedstawiało sobą bałkanizację tego regionu przez imperialistyczne potęgi. Ludność, co chciała być zjednoczona, została podzielona, ci co chcieli być oddzieleni, zostali przymusowo zjednoczeni (jak w przypadku Iraku na przykład). Chodziło o pokrojenie tego regionu w taki sposób, żeby walki etniczne i religijne były stałą jego plagą. Liban dostarcza tego żywego przykładu.
W 1920 r., chcąc ukształtować prozachodnią enklawę w Lewancie, Francja przez połączenie muzułmańskich regionów Syrii z Górami Liban stworzyła jednostkę, którą nazwała "Wielkim Libanem". Aby dzielić i rządzić, Francuzi łączyli muzułmanów, wśród których rodził się i wzrastał arabski nacjonalizm, z chrześcijańską większością, wśród której podsycali mit jej fenickiego, a nie arabskiego pochodzenia i dziedzictwa, i która wyglądała u Francji ochrony. W ten sposób Francuzi umyślnie stworzyli państwo zbudowane tak, by zagwarantować dużą liczbę walk międzywspólnotowych, co usprawiedliwiało imperialną obecność Francji "utrzymującą pokój".
Francuski kolonialny system przywilejów dla maronitów został utrzymany po tym, gdy kraj ten stał się niepodległy w 1943 r. Na mocy niepisanego układu między francuskimi kolonialistami a różnymi chrześcijańskimi i muzułmańskimi szefami klanów, znanego jako ugoda narodowa, prezydentem jest zawsze chrześcijanin maronita, premierem muzułmanin sunnita, a przewodniczącym izby Deputowanych muzułmanin szyita. Chrześcijanom przyznano większość w parlamencie w stosunku 6:5, i korpus oficerski w armii rekrutuje się przeważnie z maronickiej elity.
Ugoda narodowa była oparta na wątpliwym spisie ludności z 1932 r. Od tego czasu nie przeprowadzono żadnego nowego spisu, bo ten mógłby ujawnić, że ludność muzułmańska rosła o wiele szybciej niż chrześcijańska i że dziś przewyższa ją dwukrotnie lub trzykrotnie. Dominacja chrześcijan maronitów coraz bardziej popadała w konflikt z tym rozwojem demograficznym. Pierwsze wyzwanie dla ugody narodowej miało miejsce w 1958 r., kiedy muzułmańskie powstanie zostało rozpalone przez usiłowanie maronickiego prezydenta Camille'a Chamouna przedłużenia swej kadencji. Chamoun jednak zdołał stłumić to powstanie, kiedy jakieś 15 tys. amerykańskich marines wylądowało na plażach Bejrutu w lipcu 1958 r.
Liban nie był rzeczywistym celem lądowania marines. Imperialistyczne potęgi zostały zaalarmowane przez powstania społeczne, które wstrząsały tym regionem w latach pięćdziesiątych XX w. One postrzegały dojście Nasera do władzy w Egipcie i nacjonalizację przez niego Kanału Sueskiego, intensyfikację algierskiej wojny o niepodległość, ogłoszenie unii między Egiptem a Syrią i proklamowanie Zjednoczonej Republiki Arabskiej jako zagrożenia dla ich imperialistycznej dominacji. Prezydent Stanów Zjednoczonych Dwight Eisenhower przestrzegał, że lewicowe powstania mogą przynieść "w rezultacie zupełne wyeliminowanie zachodnich wpływów na Środkowym Wschodzie". Ale bezpośrednią przyczyną lądowania marines w Libanie był wybuch rewolucji w Iraku i obalenie zainstalowanej przez Brytyjczyków haszemickiej monarchii w lipcu 1958 r. Iracka Partia Komunistyczna stała na progu wzięcia władzy w masowym powstaniu, które nastąpiło. Jednak stalinowskie kierownictwo zgodnie z bezpośrednimi poleceniami z Kremla zdradziło tę rewolucję w imię "pokojowego współistnienia" ze światowym imperializmem. W Libanie pod lufami amerykańskich marines wypracowano układ o zachowaniu sekciarskiej struktury politycznej wraz z maronicką dominacją.

1975-76: Rewolucyjne powstanie skanalizowane w międzywspólnotowy przelew krwi

Stały wzrost ludności muzułmańskiej, skoncentrowany w niższych klasach, coraz bardziej rzucał wyzwanie ugodzie narodowej. Na początku lat siedemdziesiątych XX w. masa zubożałych szyitów stała się największą religijną grupą wspólnotową. Kierowani przez Ruch Wydziedziczonych imama Musy Sadra żądali oni zmian konstytucyjnych, by zmienić równowagę sił politycznych i ekonomicznych na ich korzyść. Dalej, boom naftowy OPEC z początku lat siedemdziesiątych XX w., w którym Liban miał udział jako główne finansowe centrum i skład arabskiego Wschodu, rozszerzył społeczne nierówności między bogatymi a biednymi. Szukając pracy, szyiccy chłopi ze wsi oraz imigranccy robotnicy z Syrii napływali do Bejrutu i innych miast portowych wytwarzając klasę zdesperowanych mieszkańców slumsów. Bejruckie slumsy, znane jako Pas Nieszczęścia, istnieją do dziś w odległości paru kilometrów od ekskluzywnych osiedli przypominających francuską Riwierę.
Początek lat siedemdziesiątych XX w. był także świadkiem fermentu społecznego w formie chłopskich rewolt, robotniczych i studenckich strajków, co wstrząsnęły podstawami tego sekciarskiego systemu. Powszechna Rada Pracy, uformowana w 1970 r. z połączenia dziewięciu federacji związków zawodowych, przeprowadziła serię strajków, domagając się wzrostu płac i kontroli cen. Studenci prowadzili strajki, okupacje i demonstracje, domagając się narodowego systemu edukacyjnego otwartego dla wszystkich, w przeciwieństwie do szkół prywatnych i sekciarskich.
Te siły potencjalnie wymierzone przeciw maronickiej elicie znalazły sojusznika w palestyńskich komandosach. Wypędzeni z Jordanii po masakrach w Czarnym Wrześniu 1970 r., Palestyńczycy koncentrowali się w Libanie, gdzie mogli działać z pewnym stopniem swobody. Uzbrojeni komandosi, szczególnie na południu, dostarczali ochrony przed milicjami właścicieli ziemskich i za'imów (szefów miejskich organizacji podobnych do mafii).
Na początku 1975 r. Liban stał na krawędzi rewolucyjnego powstania, które mogłoby radykalnie zmienić sytuację polityczną w całym regionie, najbardziej bezpośrednio przez rozszerzenie się na sąsiednią Syrię. Proletariackie powstanie wstrząsnęłoby pułkownikami z Damaszku, monarchią haszemicką i, co nie najmniej znaczące, syjonistycznymi władcami.
U podłoża konfliktu między chrześcijanami maronitami z jednej strony a libańskimi muzułmanami i Palestyńczykami z drugiej był głęboki konflikt społeczny. Jak zauważył artykuł w New York Times z 19 lipca 1975 r.:
"Ta walka była czymś w rodzaju wojny klasowej między posiadaczami, którzy są w większej części chrześcijanami, a nieposiadającymi, którzy są w większej części muzułmanami i są sprzymierzeni z dobrze uzbrojonym palestyńskim ruchem partyzanckim".
Stojąc na czele libańskich muzułmańskich robotników i Palestyńczyków partia marksistowska wysunęłaby socjalistyczny program zdolny do przyciągnięcia nieposiadających ze społeczności chrześcijańskiej, dokonując rozłamu w bazie maronickiego przywództwa. W jej braku walki libańskich muzułmanów i palestyńskich komandosów zostały skanalizowane w wysiłki elity muzułmańskiej, by zwiększyć jej wpływ w ramach tradycyjnego systemu wyznaniowego.
Kluczową figurą w tym wykolejeniu rozpoczynającej się rewolucji społecznej i przekształceniu jej w międzywspólnotowy przelew krwi był Kamal Dżumblatt, dziedziczny przywódca sekty druzów i tak zwanego Libańskiego Ruchu Narodowego (LRN), w skład którego wchodziły Libańska Partia Komunistyczna (LPK), mała libańska sekcja Zjednoczonego Sekretariatu Ernesta Mandela oraz zastęp arabskich grup nacjonalistycznych i naserystowskich. Kierownictwo OWP podporządkowało swe siły temu sekciarskiemu demagogowi, tak jak i cała libańska lewica. Ponieważ komandosi OWP i "postępowi" Libańczycy walczyli po stronie szefów tradycyjnych muzułmańskich klanów, takich jak Dżumblatt, szefowie klanów maronickich, tacy jak Chamoun, zdołali zmobilizować całą społeczność chrześcijańską przez odwołanie się do jej odwiecznego strachu przed muzułmańską dominacją. LPK, która do tego czasu utrzymywała znaczącą bazę zwolenników po obu stronach sekciarskiego podziału, została całkowicie wyeliminowana z obszarów chrześcijańskich. Jak pisali libańscy dziennikarze Selim Accaoui i Magida Salman:
"Baza członkowska i wpływy LPK na obszarze Gór Liban, gdzie poprzednio liczyła ona setki chrześcijańskich członków i miała dominujący wpływ w pewnych chrześcijańskich wsiach, zostały zniszczone w ciągu paru miesięcy. Komunistyczni bojownicy zostali wygnani albo unicestwieni, a ich domy spalone. (...) Biorąc udział w grze muzułmańskich religiantów, LPK zdołała się zadomowić na muzułmańskich obszarach Bejrutu, ale równocześnie utraciła większość swych szeregów w regionach chrześcijańskich". ("Zrozumieć Liban", 1976).
Z początkiem 1976 r. wojna stała się ciągiem międzywspólnotowych masakr i odwetów, maronici oblegali muzułmańskie enklawy i obozy uchodźców palestyńskich, podczas gdy komandosi OWP i milicje druzów odpowiadały paleniem wsi chrześcijańskich, jak się stało z Damurem, rodzinną wsią Chamouna. Konflikt się rozszerzał i wojna domowa na pełną skalę szalała przez następnych piętnaście lat.
Kibice Trzeciego Świata na lewicy naturalnie stali po stronie palestyńsko-muzułmańskiej, zaprzeczając jej wspólnotowemu charakterowi i potępiając w czambuł ludność maronicką jako proimperialistyczną reakcyjną masę. Świętując zniszczenie Damuru, Światowa Partia Robotnicza pisała:
"Spalenie domu Chamouna i zajęcie twierdzy jego Narodowej Partii Liberalnej, wsi Damur, podkreśliło ponownie osłabione położenie, w jakim znajdują się teraz proimperialistyczni władcy" (Workers World, 30 stycznia 1976 r.)
My przeciwnie, pisaliśmy w tym czasie:
"W obecnym płynnym konflikcie, a szczególnie przy danych raptownie zmieniających się lojalnościach, żadna z tych nacjonalistycznych i wspólnotowych formacji nie prowadzi sprawiedliwej walki, która zasługiwałaby na militarne wsparcie od klasowo świadomego proletariatu" ("Krwawa zemsta w Libanie", WV nr 115, 25 czerwca 1976 r.)
Po dziś dzień lewicowcy w Stanach Zjednoczonych twierdzą, że wojna domowa w Libanie toczyła się "między siłami prawicy sprzymierzonymi z Izraelem i zgrupowanymi wokół chrześcijańskiej Falangi, a lewicą, obejmującą arabskich nacjonalistów, formacje palestyńskie i druzyjskie i innych"-jak wyraził to Socialist Worker z 18 marca 2005 r., gazeta Międzynarodowej Organizacji Socjalistycznej (MOS). Workers World z 9 marca teraz pozdrawia Hezbollah jako "ruch wyzwolenia narodowego", a Akcja Socjalistyczna twierdzi, że "wzrost Hezbollahu przedstawia sobą do pewnego stopnia rewolucję społeczną" (kwiecień 2005 r.) Hezbollah wszelkimi środkami walczy o władzę, podobnie jak reszta libańskich grup sekciarskich. Hezbollah, reakcyjny masowy ruch finansowany i zbrojony przez Iran, chce ustanowić w Libanie teokrację w stylu irańskim. W latach osiemdziesiątych XX w. jego przywódcy narzucili ścisłe kodeksy islamskiego zachowania w miastach i wsiach na południu. Hezbollah u władzy byłby śmiertelnym niebezpieczeństwem szczególnie dla kobiet i chrześcijan.

Syryjscy baasiści masakrują Palestyńczyków

Wiosną 1976 r. niegdyś uprzywilejowani maronici, ściśnięci w oblężonych enklawach, byli na progu porażki, a Liban stopniowo zmierzał w kierunku faktycznego podziału. Próbując odwrócić bieg wojny, Izrael otworzył dla sił chrześcijańskich linię dostaw broni, włącznie z czołgami i transporterami opancerzonymi produkcji radzieckiej, zdobytymi podczas wojen arabsko-izraelskich w latach 1967 i 1973.
Ale to syryjscy baasiści, samozwańcza "awangarda rewolucji arabskiej", uratowali prozachodnich chrześcijańskich prawicowców od porażki, kiedy dokonali inwazji na Liban w czerwcu 1976 r. z mandatem Ligi Arabskiej oraz z aprobatą i Waszyngtonu, i Tel Awiwu. Podobnie jak Liban, i Syria sama jest średniowieczną gmatwaniną potencjalnie wrogich etnicznych, narodowych i sekciarskich grup, gdzie rządząca mniejszość alawitów panuje nad sunnitami, Kurdami, druzami i innymi. Za syryjską inwazją kryła się obawa, że podział Libanu wzdłuż linii sekciarskich przerzuci się na Syrię. Poza tym baasistowscy władcy, którzy negocjowali (za pośrednictwem imperialistów ze Stanów Zjednoczonych) z Izraelem na temat zwrotu okupowanych Wzgórz Golan, potrzebowali zademonstrowania swej zdolności do kontrolowania Palestyńczyków w Libanie.
Syryjska interwencja wojskowa zmieniła równowagę sił na korzyść milicji maronickiej, czego kulminacją było oblężenie i upadek dużego palestyńskiego obozu Tel Zaatar w Bejrucie. Armia syryjska dostarczała logistycznego wsparcia dla maronickiej milicji, co oblegała obóz, i przeszkodziła komandosom OWP w wyjściu z okrążenia. Setki zmarły z głodu i chorób. Kiedy Palestyńczycy się poddali, zostali masowo wyrżnięci. Zachowanie syryjskich baasistów w Tel Zaatar dostarczyło izraelskim władcom wzoru dla masakry 2 tys. bezbronnych Palestyńczyków w Sabrze i Szatili w 1982 r., którą potajemnie kierował Izrael, a przeprowadzili ją ci sami maroniccy zbrodniarze.
Kiedy siły syryjskie wkroczyły do Libanu w 1976 r., my głosiliśmy: "Oddziały syryjskie - won z Libanu!" (WV nr 114, 18 czerwca 1976 r.) Nasz sprzeciw wobec sił syryjskich był oparty na fakcie, że one interweniowały, by uciskać palestyńskich bojowników i uchodźców, jak również libańskich muzułmanów. Nie był zaś oparty na wyobrażeniu, że Syria jakoś naruszała narodową suwerenność Libanu. Jak pisaliśmy po inwazji izraelskiej na Liban ("Izrael - won z Libanu!", WV nr 308, 25 czerwca 1982 r.):
"Jest fundamentalna różnica między armiami syryjską a izraelską w Libanie, chociaż obie są ciemięzcami i mordercami ludów Libanu. Liban nie jest narodem odrębnym i różnym od Syrii, lecz zbiorem religijno-etnicznych włości feudalnych, z podobnym składem etnicznym jak w Syrii. (...) Syryjczycy w Libanie nie są bardziej "obcą" armią niż maronicka Falanga. Liban i Syria były przez stulecia wspólną jednostką historyczną, zjednoczoną przez język, kulturę i skład etniczny".

1982 r.: Izrael dokonuje inwazji na Liban

Inwazja Izraela z 1982 r. i okupacja Libanu, popierana przez imperializm Stanów Zjednoczonych, zaznacza punkt zwrotny w historii tego regionu. Wraz 20 tysiącami Palestyńczyków i Libańczyków zabitych przez syjonistów zginęła fikcja, że Izrael jest jedną reakcyjną masą. Kiedy blitzkrieg Szarona w Libanie szerzył śmierć i zniszczenie, w Izraelu miały miejsce masowe protesty antywojenne, rzecz bez precedensu w środku kampanii wojennej. Wojna libańska zagrażała rozmontowaniem Twierdzy Izrael. W tamtej wojnie byliśmy za rewolucyjnym defensizmem palestyńskich komandosów, uznając również, iż - biorąc pod uwagę niepopularność tej wojny wśród Izraelitów oraz fakt, że ludność Izraela jest stosunkowo mała - rosnąca liczba izraelskich ofiar mogłaby służyć wbiciu klina między hebrajskojęzyczną ludnością Izraela a syjonistycznymi władcami. Z tej przyczyny decyzja kierownictwa OWP o wycofaniu się z Bejrutu, poddanie się zaaranżowane przez imperializm Stanów Zjednoczonych, było szczególnie katastrofalne dla palestyńskiego ludu i perspektyw rewolucji społecznej w tym regionie.
Jeśli wojna w Libanie głęboko zmartwiła liberalnych syjonistów, to wstrząsnęła także mitem arabskiej jedności w sprawie palestyńskiej. Ani jedno państwo arabskie nie przyszło z pomocą gotowym do boju Palestyńczykom, stojącym w obliczu ludobójczego terroru Szarona. Jak wykrzyknął gorzko pewien palestyński komandos do zachodniego korespondenta podczas oblężenia Zachodniego Bejrutu: "Widzicie, gdzie są Izraelici. Dobrze, za Izraelitami stoją król [Arabii Saudyjskiej] Fahd, [przywódca Syrii] Hafez Asad i król [Jordanii] Husajn. Oni są wszyscy razem". Rzeczywiście, od zarządzonej przez króla Husajna masakry 10 tys. Palestyńczyków w Czarnym Wrześniu 1970 r. pod okiem 12-tysięcznych oddziałów irackich stacjonujących w Jordanii po oblężenie i rzeź Palestyńczyków przez maronitów wspomaganych przez Syryjczyków w Tel Zaatar arabscy władcy byli równie bezwzględnymi wrogami palestyńskiej emancypacji narodowej, jak syjoniści. Dla arabskich władców sprawa palestyńska przedstawia sobą nie więcej niż dywersję, gdzie ludowe niezadowolenie jest kanalizowane w "świętą wojnę" przeciw syjonizmowi.
Stanąwszy w obliczu bezsilności i zdrady państw arabskich, kierownictwo OWP zwróciło się do imperializmu Stanów Zjednoczonych jako potencjalnego zbawcy. Arafat zgodził się, żeby amerykańscy marines i francuska Legia Cudzoziemska rozbroiły palestyńskich komandosów broniących Zachodniego Bejrutu i eskortowały ich na ich nowe miejsce wygnania w Tunezji. Amerykańskie oddziały zostały wysłane do Libanu w tym celu, i w końcu stały się celem w libańskim bagnie. 23 października 1983 r. potężna bomba eksplodowała blisko koszar soldateski Stanów Zjednoczonych w Bejrucie, zabijając 240 marines. To miało odwrócić uwagę amerykańskiej ludności, oburzonej tym, co wielu postrzegało jako bezsensowną interwencję w krwawej libańskiej wojnie domowej, od tego, że prezydent Ronald Reagan rozkazał inwazję na małą wyspę Grenadę (patrz: "Grabież Grenady, krwawy chaos w Libanie - marines niech uciekają z Libanu, póki żywi! Stany Zjednoczone - won z Grenady, żywe lub martwe!", WV nr 341, 4 listopada 1983 r.)
Tymczasem zdrada Arafata przez wycofanie się z Bejrutu - i przygotowanie sceny do masakry Sabry i Szatili przez faszystowskich maronickich rzezimieszków Szarona - zlikwidowało OWP jako niezależną siłę militarną. W końcu Izrael wycofał swe siły z południowego Libanu w 2000 r., kończąc swą prawie 20-letnią okupację tego kraju.

O Socjalistyczną Federację Bliskiego Wschodu!

Porównując początkową porażkę maronitów w 1975 r. do wydarzeń rewolucji francuskiej, przywódca LRN Kamal Dżumblatt głosił: "To jest nasz rok 1789". W tamtej rewolucji burżuazja zmiotła porządek feudalny i skonsolidowała państwo narodowe. Jednak w obecnej epoce imperialistycznej dominacji burżuazja narodowa w krajach opóźnionego rozwoju, jak Liban, jest niezdolna do realizowania takich celów jak konsolidacja narodowa. W swej walce o hegemonię kolonialne burżuazyjne siły mogą się ścierać z imperialistami, co grabią ich zasoby, opóźniają ich rozwój gospodarczy i stwarzają niezliczone bariery dla emancypacji narodowej. Lecz w epoce imperializmu kolonialna i półkolonialna burżuazja może istnieć jedynie jako pośrednicy i maklerzy imperializmu. Od naftowych szejków w emiratach Zatoki po bankierów Bejrutu oraz bonapartystów z Kairu i Damaszku klasy rządzące Bliskiego Wschodu są równie zależne od zacofania i bałkanizacji ich krajów, jak i od samych imperialistów. Ich interesy są mocno splecione z interesami imperializmu. Jak pisał Trocki o rewolucji chińskiej w 1927 r.: "Wszystko, co stawia uciskane i wyzyskiwane masy robotników na nogi, nieuchronnie wpycha burżuazję narodową w otwartą koalicję z imperialistami" ("Rewolucja chińska a Tezy o towarzyszu Stalinie", w: "Lew Trocki o Chinach", 1976).
W takich zacofanych krajach narzucaną przez kombinowany i nierówny rozwój perspektywę rozwiązania fundamentalnych kwestii demokratycznych, takich jak zapewnienie demokratycznych i narodowych praw wszystkich ludów Bliskiego Wschodu, dostarcza teoria rewolucji permanentnej rozwinięta przez bolszewickiego przywódcę Lwa Trockiego. Pisał on w "Rewolucji permanentnej" (1929): "Pełne i rzeczywiste rozwiązanie zadań osiągnięcia demokracji i emancypacji narodowej jest do pomyślenia jedynie przez dyktaturę proletariatu jako przywódcy ujarzmionego narodu, przede wszystkim jego mas chłopskich". Rzeczywiste wyzwolenie krajów kolonialnych i półkolonialnych może być osiągnięte jedynie przez zwycięską walkę proletariatu, przewodzącego wszystkim uciskanym, o władzę państwową.
W historycznym kotle narodowej nienawiści i międzywspólnotowej wojny na Bliskim Wschodzie perspektywy choćby kropli międzywspólnotowej harmonii w Libanie wyglądają czarno za kapitalizmu, ponieważ jeśli historyczne wykluczenie ludności muzułmańskiej zostanie odwrócone po prostu prowadzić to będzie do tego, że ofiarami staną się uprzednio dominujący chrześcijanie. Nie ma możliwości równoprawnego rozwiązania narodowych i wspólnotowych konfliktów poza dyktaturą proletariatu.
Jak pisaliśmy w ostatniej części naszej czteroczęściowej serii "Po Libanie: Lewica a sprawa palestyńska - od rewolucji arabskiej do Pax Americana" (WV nr 335, 29 lipca 1983 r.):
"Walka o demokratyczne prawa wszystkich ludów Bliskiego Wschodu oraz o przetrwanie i narodową emancypację Palestyńczyków musi koniecznie zmieść Haszemickie Królestwo Jordanii i krwawych baasistowskich bonapartystów w Syrii, obalić zgniłą średniowieczną strukturę w Libanie i wstrząsnąć państwem syjonistycznym. Ta walka musi postawić rewolucyjny proletariat z jego awangardową partią na czele wszystkich wyzyskiwanych i uciskanych, i może jedynie znaleźć swe wypełnienie w socjalistycznej federacji Bliskiego Wschodu".