Fora ze dwora
W obliczu ostrego konfliktu z Nowym Przewodniczącym Sojuszu
szef Platformy Socjalistycznej SLD, Grzegorz Kurczuk, wreszcie przyznał, że w
Sojuszu zwyciężyła (czy zwycięża) „frakcja pragmatyczno-liberalna” i tym samym
Sojusz staje się „partią liberalną, ogólnonarodową jak Unia Wolności” (Grzegorz
Kurczuk „Idziemy w złym kierunku” wypowiedź dla „Trybuny” z 24 czerwca 2005 r.,
s. 3).
Świadomość, że w SLD „nie ma (...) zrozumienia dla socjalistów”, że partia nie
odpowiada na zapotrzebowanie uboższej części społeczeństwa powszechna jest
również na łamach „Trybuny”, która wszak skończyła już z populizmem i przestała
zachwalać kandydaturę Adama Gierka na stanowisko prezydenta. Ba, oddała swoje
łamy i pióra reklamie Cimoszewicza.
Zgorzknienie Kurczuka podziela nie tylko Wiesław S. Dębski, Krzysztof Pilawski i
Agnieszka Wołk-Łaniewska. Ta ostatnia „podjęła wzniosły trud kodyfikacji myśli
programowych Nowego Przewodniczącego”, ale „nie udało się [jej] z wypowiedzi NP
wyłonić żadnej, godnej zacytowania myśli programowej” (A. Wołk-Łaniewska „Jabłko
i gówno”, tamże, s. 2).
Nastrój redakcji „Trybuny” podzielają również lewicowo-radykalni doradcy czy
eksperci ze środowiska „Książki i Prasy”.
Adiunkt na Wydziale Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, dr Tomasz
Rafał Wiśniewski, pokusił się nawet o analizę zastanej sytuacji: „Lewica od
dawna traci swoją tożsamość i charakter, i nie widać, aby walczyła o ich
odzyskanie, nawet tuż przed wyborami.”
Podział na „liderów” i masy (doły) pozwala Tomaszowi R. Wiśniewskiemu, podobnie
jak Magdalenie Ostrowskiej, całą winą za zaistniały stan rzeczy obarczyć
„liderów lewicy”, którzy „wszelkimi sposobami usiłują upodobnić się do
liberalnej prawicy zamiast tworzyć wyraziście lewicowy program”.
Przypisanie „obecnych liderów oficjalnej lewicy” do elit politycznych III R.P.
pozwala ekspertowi „Trybuny” skonstatować, że „w ramach dopuszczalnej w
establishmencie poprawności politycznej” – „żadna z partii określających się
mianem lewicy, ani żaden z kandydatów na prezydenta kojarzonych z szeroko
rozumianą lewicą nie odważył się na najmniejszą rewizję tego, co elity władzy
uznały za obowiązujący standard” („Rozgrywka elit” rozmowa M. Ostrowskiej z
Tomaszem R. Wiśniewskim, tamże, s. 2).
Ot, ile zostało ze „zwrotu na lewo”.
Reasumując, zdaniem eksperta „Trybuny”: „Lewica musi poszukać nowych
wiarygodnych liderów i, być może, postarać się o nowe szyldy, pod którymi można
by zacząć tworzyć program wyraziście lewicowy” (tamże).
Jakież to banalne.
Rzecz w tym, że ani Jacek Zdrojewski, który „pierwszy zbuntował się przeciwko
Olejniczakowi”, o czym nie przypadkiem wspomina J. K. („Dostał co chciał”,
tamże, s. 3), ani Grzegorz Kurczuk, ani nawet ich przyjaciele z „Trybuny” nie
spieszą się z ostateczną rozgrywką, odkładając ją najchętniej na okres
powyborczy. I tym razem G. Kurczuk, który 4 lata temu „nawet by nie miauknął”
(jak mawia Janik), dziś, tu i teraz o d r a c z a ją do... kolejnej konwencji,
na której ma się rozumieć jeszcze raz będzie szukał zrozumienia u nowego
kierownictwa i u nowego lidera. Ostatecznie można, jak sam napomyka, „zacząć od
nowa”, czyli skorzystać z szerokiej palety partii lewicowych, bądź założyć nową.
Kończąc swój wywód, G. Kurczuk (jeszcze lider Platformy Socjalistycznej, czyli
stary lider lewicy) zaznacza jednak, że „wolałby tego nie robić”.
Czy to asekuranctwo, czy kolejna oferta współpracy pod adresem obecnych władz
Sojuszu, w gronie których nie przypadkiem przecież znaleźli się: Artur Hebda,
wiceprzewodniczący tejże Platformy Socjalistycznej, oraz Andrzej Jaeschke – jej
współzałożyciel, który już zdążył się przenieść do bardziej pragmatycznej
platformy Socjaldemokratyczna Przyszłość pod kierownictwem Krzysztofa Janika?
Czy może to tak modny ostatnio w SLD szantaż?
Warto zauważyć, że ewolucja twórców Platformy Socjalistycznej SLD objęła również
ojca-założyciela platformy, Mieczysława Franciszka Rakowskiego (starego lidera
lewicy), który w rozmowie z Moniką Olejnik w TV1, komentując skuteczny szantaż i
dyktat Olejniczaka, wyraził jedynie ubolewanie, że zmiany w kierownictwie SLD są
mocno spóźnione. Kwestie ideowe i programowe nie budziły jego zastrzeżeń,
podobnie jak los Grzegorza Kurczuka, Platformy Socjalistycznej czy „Trybuny”.
Ale, nie bądźmy dziećmi – „baronowie odchodzą, Olejniczak zostaje” – i będzie
dalej zamiatał.
Teraz przyjdzie czas na uporządkowanie propagandy, a zatem również czas na
„Trybunę”. Każdy rozumie, że kampania wyborcza, szczególnie w takiej sytuacji
(notowania SLD w granicach progu wyborczego, groźba faszyzmu!), ma swoje prawa i
priorytety. A z nimi, podobnie jak ze słowem Nowego Przewodniczącego, musi się
liczyć redakcja jedynego dziennika „oficjalnej lewicy”.
„Trybuna” już zapomniała o Adamie Gierku i swym manifeście. Zapomni i o „zwrocie
na lewo”. Myszy przecież cicho siedzą pod miotłą.
A jak nie, to fora ze dwora.
Dla pokonanych nie ma litości – chyba, że Bóg litościwy przyniesie SLD
druzgocącą klęskę wyborczą. Nowy Przewodniczący wszak wieży w Boga.
27 czerwca 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski