Afrykanizacja -nie Latynizacja

Czerwcowy numer „Nowego Robotnika” zaprosił do dyskusji nad arcyciekawym artykułem Przemysława Wielgosza „Od zacofania i z powrotem” („Nowy Robotnik” nr 6/21, ss. 16-18).
Korzystając z okazji pragniemy ustosunkować się do podstawowej tezy P. Wielgosza o niemożności wyjścia gospodarki ze stanu ciągłego i utrwalającego się zacofania w ramach kapitalizmu. Wskazującej, że: „Wraz z restauracją kapitalizmu, w latach 90. Polska wydaje się powracać na zależną drogę rozwoju gospodarczego i na peryferie światowego systemu”. Albowiem: „Neoliberalna globalizacja tylko zaostrzyła przebieg tego procesu. Upadek przemysłu, przejęcie kontroli nad rynkiem finansowym przez obce banki, forsowna prywatyzacja usług publicznych, korupcja państwa i powiązania klasy politycznej z interesami dominującego kapitału finansowego to tylko czubek góry lodowej. Pojawiające się w tej sytuacji tezy o latynizacji polskiej gospodarki nie powinny dziwić nikogo, kto zna historyczne paralele między Europą wschodnią a Ameryką Południową. Nawet integracja z Unią Europejską nie przerwała tej peryferyjnej dynamiki”(tamże s. 18).
Trudno się nie zgodzić z P. Wielgoszem, że to „tylko czubek góry lodowej”. Faktycznie, „peryferyjna dynamika” niesie wręcz katastroficzne skutki.
Na konsekwencje te zwróciliśmy już uwagę w artykule „Latynizacja czy afrykanizacja?” z 28 listopada 2003 r., będącego polemiką z wywodami ortodoksyjnego liberała, publicysty „Gazety Wyborczej”, Witolda Gadomskiego, którego artykuł ukazał się na łamach „Krytyki Politycznej” nr 3 z 2003 r.
Na marginesie tej dyskusji warto zauważyć, że – jak pisaliśmy – wraz ze zniszczeniem przez odradzający się kapitalizm w Polsce całokształtu stosunków społeczno-ekonomicznych, który pozwalał społeczeństwu osiągnąć niesatysfakcjonujący co prawda, ale jednak całkiem bezpieczny poziom egzystencji i wraz z otwarciem się gospodarki byłych krajów socjalistycznych na rynek międzynarodowy i wiążącą się z tym konkurencją kapitalistyczną, nastąpiła, jak podkreśla prof. K. Modzelewski, destabilizacja sytuacji w tym regionie świata, tworząc z demokracji byt iluzoryczny. Prowadzi to nie tyle do latynizacji tego obszaru świata, co do upadku cywilizacyjnego i staczania się gospodarki w kierunku form przedkapitalistycznych.
Dopóki nie zostało zniszczone otoczenie niekapitalistyczne liberałowie nie musieli się zbytnio przejmować rynkami lokalnymi, gdyż wciąż działały lokalne powiązania produkcyjne i ludziom ekspansja kapitalizmu nie wydawała się katastrofą, budziła nawet pewną nadzieję na dochodzenie do poziomu krajów wysokorozwiniętych. Dziś jest inaczej.
Kapitał, który wyszedł na rynek międzynarodowy wrócił do kraju z zadaniem podporządkowania mu lokalnych struktur, które wykorzystał do wzmocnienia przed kolejną fazą ekspansji na zewnątrz. Wszakże po załamaniu się struktur i systemu powiązań społeczności lokalnych, równowaga w takiej gospodarce opartej w przeważającej mierze na naturalnych sposobach gospodarowania, może być osiągnięta jedynie na dość niskim i stale zagrożonym poziomie, czego przejawem są klęski żywiołowe, urodzaju lub nieurodzaju. Tymczasem kapitalizm dzięki rozłożeniu procesu wytwarzania na elementy proste i dzięki systematycznemu poszerzaniu ekspansji na rynki zewnętrzne stworzył właśnie możliwość wyrwania się z kręgu reprodukcji prostej i przejścia do reprodukcji rozszerzonej. Dzięki temu mógł zaistnieć postęp techniczny i wytworzyła się możliwość osiągnięcia takiego poziomu produkcji, który mógłby zapewnić wszystkim ludziom określony poziom życia, nie oscylujący wokół minimum przetrwania. P r o c e s o d w r o t n y, powrót kapitalizmu do stanu sprzed jego ekspansji nie może zapewnić nawet reprodukcji prostej, nie mówiąc już o rozszerzonej. Wiąże się to z procesem DEINDUSTRIALIZACJI.
SYSTEM ZJADA SIĘ WIĘC OD OGONA. W rezultacie, nie ma wyjścia ze stanu utrwalającego się i pogłębiającego się zacofania gospodarki narodowej i całych obszarów świata.
Receptę liberałów na ten stan rzeczy stanowi ograniczanie roli państwa w sferze gospodarczej, by „uwolnić” inicjatywę gospodarczą i środki przeznaczone na społeczne fundusze spożycia, aby akumulować te środki w rękach kapitalistów (np. zmniejszając podatki).
Tymczasem, w rzeczywistości tylko państwo rewolucyjne, a zatem państwo dyktatury proletariatu, może dać odpowiedni impuls do reindustrializacji kraju i ocalenia bazy ekonomicznej przyszłego socjalizmu dokonując tak szerokiego przeniesienia środków z grup uprzywilejowanych i burżuazji kompradorskiej oraz korporacji zagranicznych. O możliwościach państwa rewolucyjnego świadczy proces industrializacji w Związku Radzieckim. Inne dyktatury czy reżymy opierające się na mocnym państwie nie są zainteresowane konsekwentną reindustrializacją, są bowiem uwikłane w interesy grupowe i koteryjne, bazujące na zastanym układzie sił klasowych, czyli są przedłużeniem państwa burżuazyjnego.
Reasumując, można powiedzieć, że w schyłkowym okresie kapitalizmu, burżuazja traci swą „postępową rolę”. Przestaje dążyć do rozwijania takich form produkcji, które przynoszą postęp techniczny. W krajach zacofanych gospodarczo, takich jak Polska, burżuazja rodzima usiłuje tylko ‘podwiesić się’ pod burżuazję monopolistyczną i globalną i czerpać zyski z zarządzania upadłością gospodarki narodowej. Jej osiągnięciem jest nie tyle rozwój przemysłu czy jego modernizacja, ale deindustrializacja. Zamiast uzdrowić sytuację w kraju, stworzyć zdrowe powiązania ekonomiczne wewnątrzkrajowe, stwarzające możliwości postulowanego przez siebie konkurowania na rynkach międzynarodowych, kapitalizm polski zerwał pozostałe jeszcze po realnym socjalizmie więzy kooperacyjne powodujące trwały proces odrywania się naszego kraju od tendencji rozwojowych, na wzór tego, co się przydarzyło Afryce. Casus Polski nie jest dziełem przypadku, wystarczy wspomnieć zapaść byłej NRD.
W takiej sytuacji rozpadają się wizje zarówno super-, jak i postindustrializmu, pozostawiając na placu boju jako wyłącznie realistyczną prognozę postmodernistyczną, według której Polska powinna liczyć 15 mln mieszkańców. Alternatywą może więc być tylko świadoma zmiana systemowa (pisaliśmy o tym w artykule „Latynizacja czy afrykanizacja?”).

Główną tezą Wielgosza jest jednak postulat „odłączenia” (zapożyczony od Samira Amina). Jednak, aby odłączenie było skuteczne (a nie destrukcyjne), musi spełniać szereg warunków, w tym musi istnieć alternatywny system więzi międzynarodowych. A tego nie da się dokonać bez rozwiązań politycznych.
Nie da się zahamować niedorozwoju przez izolowanie się od tendencji globalnych. Przykład Polski (ale nie tylko, S. Amin przywołuje Chiny), na który powołuje się Przemysław Wielgosz, świadczy o tym, że krajowi, który miał czołową pozycję w danym systemie ekonomicznym (w feudalizmie), grozi brak elastyczności. W okresie zmiany tendencji rozwojowej wypada za burtę, gdyż nie potrafi przestawić swojej dynamiki (po co zmieniać to, co dotychczas było korzystne). Mówiąc ściślej to jego elity nie potrafią tego (nie są zainteresowane) na skutek swych partykularnych interesów.
„Gospodarki zacofane względem Zachodu powstać mogły dopiero po likwidacji resztek feudalizmu (...) pisze Wielgosz. Czyż zatem należało przeciwstawiać się likwidacji feudalizmu i obrażać na rzeczywistość? Czy należało poprzeć arystokrację feudalną w Rewolucji Francuskiej (enklawy alternatywnej wobec kapitału gospodarki)?
Na przykład, system antyczny (rzymski) czerpał korzyści z podbojów, ale nie rewolucjonizował prymitywnych gospodarek ludów podbitych. Niemniej jego upadek w wyniku gnicia dał impuls rozwojowy nowego systemu, globalnego na swoją miarę i z wbudowaną tendencją do dynamizmu – jakby pomny marnotrawnego doświadczenia Starożytności. W końcu wraz z tą cywilizacją zniknęły dobra kultury, odzyskane dopiero później za pośrednictwem Arabów. Nota bene, wolność obyczajowa i „socjal” Rzymu też nie przetrwały rozpadu Imperium. „Zacofanie” jest zwykle dyskryminacyjne i poniekąd patriarchalne, o czym powinni pamiętać radykałowie typu obyczajowego.
Rozwój feudalizmu startował z poziomu niższego niż ten osiągnięty przez Cesarstwo Rzymskie. Można powiedzieć, że barbarzyństwo następujące na skutek rozkładu systemu, a nie jego przezwyciężenia w rewolucyjny sposób, właśnie tak wygląda.
Możemy zatem sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała zapaść cywilizacyjna po kapitalizmie, jeżeli nie zwycięży rewolucja socjalistyczna.
P.S. W załączeniu artykuł „Latynizacja czy afrykanizacja?”
27 czerwca 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski


Latynizacja czy afrykanizacja?

Niemożność wyjścia gospodarki ze stanu ciągłego i utrwalającego się zacofania doczekała się wreszcie swego wytłumaczenia w liberalnej ortodoksji. Witold Gadomski, reprezentujący na co dzień „Gazetę Wyborczą”, na łamach „Krytyki Politycznej” nr 3 uznał, że jest to efektem populistycznej niekonsekwencji wynikającej z akceptacji gospodarki rynkowej i jednoczesnego potępienia pieniądza i instytucji żyjących głównie z obrotu pieniędzmi, gdyż: „zniszczenie ograniczeń finansowych nie spowoduje (...) zniesienia ograniczeń w realnych zasobach, jakimi dysponuje w realnej gospodarce. Pozbawia nas natomiast instrumentów pozwalających na ocenę efektywności naszych działań gospodarczych. W konsekwencji, lekceważenie ograniczeń finansowych przy produkcji musi prowadzić do nieefektywnego wykorzystania zasobów”.
Nietrudno jednak zauważyć, że instytucje finansowe z ich możliwością oderwania się od bezpośrednich warunków produkcji przyczyniają się w nie mniejszym stopniu do fałszowania rzetelnej oceny efektywności działań gospodarczych. Niewiele przy tym pocieszenia przynosi fakt, że im większe oderwanie i brawura w podejmowaniu ryzykownych operacji, tym dotkliwszy upadek, bankructwo czy inna forma nawracania kapitalizmu na właściwą drogę.
Teoretyków-obserwatorów, takie sytuacje poruszają wyłącznie jako ilustracje ich przekonania, że w gospodarce wolnorynkowej wszystko w ogólnym rozrachunku musi się neutralizować, choćby kosztem nierównomierności. Dla samych graczy wykorzystujących różne sytuacje finansowe, takie przypadki mogą być przykre, o ile nie zadbają oni o odpowiednie zdywersyfikowanie swych portfeli.
Dla przedsiębiorstw i zatrudnionych w nich ludzi sytuacja jest mniej zabawna. Z przyczyn niezależnych od rzeczywistych relacji podaży i popytu czy zmian na rynku siły roboczej, ich zakład pada lub jest delokalizowany. W grę nie wchodzi racjonalność czy nieracjonalność produkcji, która najczęściej, z punktu widzenia społeczności lokalnej, jest całkowicie abstrakcyjna, ale zawiedzione nadzieje na oczekiwaną stopę zysku.
Jednocześnie Gadomski piętnuje populistyczne naciski na politykę proinflacyjną jako właśnie sprzyjającą fałszowaniu instrumentów oceny efektywności działalności gospodarczej. Zapomina przy tym, że zawrotne tempo obrotu pieniędzy na giełdzie przeważa nawis inflacyjny, jaki może spowodować „rozpasana konsumpcja” ludności utrzymującej się z pracy najemnej i waga tego ostatniego niknie.
Politykę „trudnego pieniądza” prowadzoną przez banki centralne „sabotuje” ludność, która nie wiedzieć czemu nie chce zdematerializować się na czas recesji, aby powrócić w okresie poprawy koniunktury, na wzór innych środków produkcji, które można usunąć lub na nowo wprowadzić do procesu wytwarzania. Trudno nie zauważyć, że z punktu widzenia liberałów jakiekolwiek „roszczenia” konsumpcyjne ludności zniekształcają „zdrowe relacje” ekonomiczne. Tymczasem „rozpasane” giełdy, które ilość wirtualnego pieniądza kreują w stopniu niewyobrażalnym i kierują go do walki o przechwycenie zysków, jakie jeszcze są generowane w coraz gorzej dyszącej sferze realnej są określane pieszczotliwie jako pole działania tzw. inwestorów – czytaj: dobroczyńców gospodarki narodowej.
Populiści wszelkiej maści, zdaniem Gadomskiego, sięgają po demagogiczne argumenty o szczególnym znaczeniu preferowanej przez siebie grupy interesu, przedstawiając ją najczęściej jako „motor gospodarki”. Według Gadomskiego, poprawienie sytuacji konkretnego zakładu czy branży (dzięki zniesieniu ograniczeń jego finansowania) spowodowałoby jednoczesne zmniejszenie możliwości innych zakładów czy branż.
Sytuacja nie przedstawia się jednak tak prosto. Realność lub nie takich czy innych propozycji rozwiązania problemu zależy od warunków funkcjonowania gospodarki w danym regionie. Jeżeli w miejscowości działają struktury rynku lokalnego, wtedy poprawa sytuacji jakiegoś zakładu niejako z zewnątrz, środkami spoza lokalnego układu, może pomóc w wydostaniu się społeczności lokalnej z zapaści. Takie środowisko zachowało bowiem jeszcze zdolności regeneracji dzięki temu, że ośrodkiem ciążenia w niej jest rynek lokalny, a nie zewnętrzny czy międzynarodowy. Rzecz nie w formułach matematycznych, ale w tendencjach przeważających, w dynamice, nie w równowadze.
Dotykamy tu problemu zasadniczego i najciekawszego w artykule Gadomskiego, a mianowicie tezy, że populizm, podobnie jak socjalizm czy faszyzm, jest odpowiedzią wynikającą z potrzeby modernizacji. Modernizacja jest tu rozumiana jako tendencja do globalizacji, czyli do uczynienia z produkcji, wymiany i innowacyjności systemu obejmującego cały świat wraz ze strukturami współzależności, a nie tylko ograniczającego się do wymiany nadwyżek. Podstawą tej koncepcji jest teoria kosztów komparatywnych głosząca, że o ile kraje będą się specjalizowały w produkcji towarów, które mogą wytwarzać po najniższych kosztach jednostkowych, o tyle wszystkie będą na równi korzystały z dobrodziejstw tego systemu. Jednocześnie Gadomski przytacza przykład Ameryki Łacińskiej, a konkretnie Wenezueli, która zgodnie z tą teorią zajęła się eksportem ropy naftowej. Nie przyniosło to jednak żadnego rozwoju krajowi, a tylko korzyści państwu oraz pracownikom zatrudnionym w przemyśle wydobywczym. Powstała warstwa żerująca na układach z władzą, uzależniona od państwa i niezdolna do przejawiania przedsiębiorczości – warunku rozkwitu kraju. Zdaniem Gadomskiego państwowy moloch nie dopuszcza do sytuacji, w której prywatni przedsiębiorcy mogliby stworzyć rynek w danym regionie kraju. Problem w tym, że muszą jednak istnieć właściwe proporcje między czynnikami, które tworzą ten rynek. W sytuacji, gdy motorem napędowym gospodarki jest produkcja towarów przeznaczonych głównie na eksport, a szczególnie jeśli obroty są wielkie, logika systemu kapitalistycznego wymaga takiego obrotu kapitału, w którym możliwa będzie reprodukcja rozszerzona. A ten może zapewnić tylko spieniężenie zysku na rynku międzynarodowym, tzn. zainwestowanie zysku tam, gdzie może on zostać łatwo pomnożony, a nie „utopiony” w przynoszących straty inwestycjach lokalnych. Warto zauważyć, że wszelkie zrównoważone, nawet na niskim poziomie lokalne systemy gospodarcze są lepszą bazą wyjściową dla rozwoju przedsiębiorczości niż rozbite przez panowanie kapitału regiony nędzy nie mogące takich warunków wytworzyć, bo potrzebują dużo więcej początkowej energii na przezwyciężenie inercji spowodowanej zdławieniem więzi ekonomicznych przez kapitalizm. Ich odbudowa napotyka na przeszkody nie tylko zewnętrzne, ale i wewnętrzne, takie jak np. mafie czy gangi żerujące na każdym, kto chce się wyrwać z nędzy.
Nie we wrodzonej biedakom inercji czy umyślnej bezradności, którą wmawiają im liberałowie przy aktywnym współudziale różnych „uczonych” specjalizujących się w naukach społecznych, leżą przyczyny niemożności wyrwania się społeczeństw ubogich ze stanu nędzy, ale wynikają one z rozbicia stabilnych podstaw, które taką przedsiębiorczość warunkują. Polemizujący na łamach „Krytyki Politycznej” z Gadomskim, Ludwik Stomma przytacza przykład miasteczka w Stanach Zjednoczonych, w którym po wycofaniu się (delokalizacji) fabryki General Motors, mieszkańcy znaleźli się w spirali niemożności wyjścia z zapaści. A przecież, komu jak komu, ale Amerykanom trudno odmówić zmysłu przedsiębiorczości.
Trudno jednak rozwijać produkcję towarów potrzebnych lokalnej ludności, skoro społeczność przestała się cechować własnymi, samodzielnymi więzami ekonomicznymi, niezapośredniczonymi przez rynek zewnętrzny. Społeczeństwo przemysłowe, podobnie jak gospodarstwo rolne, jest bezradne wobec kryzysów, kiedy staje się całkowicie utowarowione i przejdzie na monokulturę. Wraz z tymi procesami zanikają możliwości samoodradzania się owych społeczności jako sprawnie funkcjonujących w interesie całości struktur. Taką możliwość wprowadzenia stosunków kapitalistycznych dawało już chociażby państwo „realnego socjalizmu” i jakaś część społeczeństwa z tego skorzystała. Jednak po zniszczeniu podstaw życia społeczeństwa, w warunkach najpełniejszego liberalizmu gospodarczego, Polacy nagle okazują się strukturalnie niezaradnymi i pozbawionymi ducha przedsiębiorczości jednostkami wiszącymi u państwowej klamki, co sugerują liberałowie.
Warto zauważyć na marginesie tej dyskusji, że zniszczenie przez odradzający się kapitalizm w Polsce całokształtu stosunków społeczno-ekonomicznych, który pozwalał społeczeństwu osiągnąć niesatysfakcjonujący co prawda, ale jednak całkiem bezpieczny poziom egzystencji, sprawiło, że system „realnego socjalizmu” zawalił się wraz z otwarciem się gospodarki byłych krajów socjalistycznych na rynek międzynarodowy i wiążącą się z tym konkurencją kapitalistyczną, co jak podkreśla prof. K. Modzelewski, destabilizuje sytuację w tym regionie świata, tworząc z demokracji byt iluzoryczny. Prowadzi to nie tyle do latynizacji tego obszaru świata, co do upadku cywilizacyjnego i staczania się gospodarki w kierunku form przedkapitalistycznych. Dopóki nie zostało zniszczone otoczenie niekapitalistyczne liberałowie nie musieli się zbytnio przejmować rynkami lokalnymi, gdyż wciąż działały lokalne powiązania produkcyjne i ludziom ekspansja kapitalizmu nie wydawała się katastrofą, budziła nawet pewną nadzieję na dochodzenie do poziomu krajów wysokorozwiniętych. Dziś jest inaczej.
Kapitał, który wyszedł na rynek międzynarodowy wrócił do kraju z żądaniem podporządkowania mu lokalnych struktur, które wykorzystał do wzmocnienia przed kolejną fazą ekspansji na zewnątrz. Wszakże po załamaniu się struktur i systemu powiązań społeczności lokalnych, równowaga w takiej gospodarce opartej w przeważającej mierze na naturalnych sposobach gospodarowania, może być osiągnięta jedynie na dość niskim i stale zagrożonym poziomie, czego przejawem są klęski żywiołowe, urodzaju lub nieurodzaju. Tymczasem kapitalizm dzięki rozłożeniu procesu wytwarzania na elementy proste i dzięki systematycznemu poszerzaniu ekspansji na rynki zewnętrzne, stworzył właśnie możliwość wyrwania się z kręgu reprodukcji prostej i przejścia do reprodukcji rozszerzonej. Dzięki temu mógł zaistnieć postęp techniczny i wytworzyła się możliwość osiągnięcia takiego poziomu produkcji, który mógłby zapewnić wszystkim ludziom określony poziom życia, nie oscylujący wokół minimum przetrwania. Proces odwrotny, powrót kapitalizmu do stanu sprzed jego ekspansji nie może zapewnić nawet reprodukcji prostej, nie mówiąc już o rozszerzonej Wiąże się to z procesem dezindustrializacji. System zjada się więc od ogona. W rezultacie, nie ma wyjścia ze stanu utrwalającego się i pogłębiającego się zacofania gospodarki narodowej i całych obszarów świata.
Receptę liberałów na ten stan rzeczy stanowi ograniczanie roli państwa w sferze gospodarczej, by „uwolnić” inicjatywę gospodarczą i środki przeznaczone na społeczne fundusze spożycia, aby akumulować te środki w rękach kapitalistów (np. zmniejszając podatki). Tymczasem, w rzeczywistości tylko państwo rewolucyjne, a zatem państwo dyktatury proletariatu, może dać odpowiedni impuls do reindustrializacji kraju i ocalenia bazy ekonomicznej przyszłego socjalizmu dokonując tak szerokiego przeniesienia środków z grup uprzywilejowanych i burżuazji kompradorskiej oraz korporacji zagranicznych. O możliwościach państwa rewolucyjnego świadczy proces industrializacji w Związku Radzieckim. Inne dyktatury czy reżymy opierające się na mocnym państwie nie są zainteresowane konsekwentną reindustrializacją, są bowiem uwikłane w interesy grupowe i koteryjne, bazujące na zastanym układzie sił klasowych, czyli są przedłużeniem państwa burżuazyjnego.
Reasumując, można powiedzieć, że w schyłkowym okresie kapitalizmu, burżuazja traci swą „postępową rolę”. Przestaje dążyć do rozwijania takich form produkcji, które przynoszą postęp techniczny. W krajach zacofanych gospodarczo, takich jak Polska, burżuazja rodzima usiłuje tylko „podwiesić się” pod burżuazję monopolistyczną i globalną i czerpać zyski z zarządzania upadłością gospodarki narodowej. Jej osiągnięciem jest nie tyle rozwój przemysłu czy jego modernizacja, ale dezindustrializacja. Zamiast uzdrowić sytuację w kraju, stworzyć zdrowe powiązania ekonomiczne wewnątrzkrajowe, stwarzające możliwości postulowanego przez siebie konkurowania na rynkach międzynarodowych, kapitalizm polski zerwał pozostałe jeszcze po realnym socjalizmie więzy kooperacyjne powodujące trwały proces odrywania się naszego kraju od tendencji rozwojowych, na wzór tego, co się przydarzyło Afryce. Casus Polski nie jest dziełem przypadku, wystarczy wspomnieć zapaść byłej NRD.
W takiej sytuacji rozpadają się wizje zarówno super-, jak i postindustrializmu, pozostawiając na placu boju jako wyłącznie realistyczną prognozę postmodernistyczną, według której Polska powinna liczyć 15 mln mieszkańców. Alternatywą może więc być tylko świadoma zmiana systemowa.
28 listopada 2003 r.