Afrykanizacja -nie Latynizacja
Czerwcowy numer „Nowego Robotnika” zaprosił do dyskusji nad
arcyciekawym artykułem Przemysława Wielgosza „Od zacofania i z powrotem” („Nowy
Robotnik” nr 6/21, ss. 16-18).
Korzystając z okazji pragniemy ustosunkować się do podstawowej tezy P. Wielgosza
o niemożności wyjścia gospodarki ze stanu ciągłego i utrwalającego się zacofania
w ramach kapitalizmu. Wskazującej, że: „Wraz z restauracją kapitalizmu, w latach
90. Polska wydaje się powracać na zależną drogę rozwoju gospodarczego i na
peryferie światowego systemu”. Albowiem: „Neoliberalna globalizacja tylko
zaostrzyła przebieg tego procesu. Upadek przemysłu, przejęcie kontroli nad
rynkiem finansowym przez obce banki, forsowna prywatyzacja usług publicznych,
korupcja państwa i powiązania klasy politycznej z interesami dominującego
kapitału finansowego to tylko czubek góry lodowej. Pojawiające się w tej
sytuacji tezy o latynizacji polskiej gospodarki nie powinny dziwić nikogo, kto
zna historyczne paralele między Europą wschodnią a Ameryką Południową. Nawet
integracja z Unią Europejską nie przerwała tej peryferyjnej dynamiki”(tamże s.
18).
Trudno się nie zgodzić z P. Wielgoszem, że to „tylko czubek góry lodowej”.
Faktycznie, „peryferyjna dynamika” niesie wręcz katastroficzne skutki.
Na konsekwencje te zwróciliśmy już uwagę w artykule „Latynizacja czy
afrykanizacja?” z 28 listopada 2003 r., będącego polemiką z wywodami
ortodoksyjnego liberała, publicysty „Gazety Wyborczej”, Witolda Gadomskiego,
którego artykuł ukazał się na łamach „Krytyki Politycznej” nr 3 z 2003 r.
Na marginesie tej dyskusji warto zauważyć, że – jak pisaliśmy – wraz ze
zniszczeniem przez odradzający się kapitalizm w Polsce całokształtu stosunków
społeczno-ekonomicznych, który pozwalał społeczeństwu osiągnąć
niesatysfakcjonujący co prawda, ale jednak całkiem bezpieczny poziom egzystencji
i wraz z otwarciem się gospodarki byłych krajów socjalistycznych na rynek
międzynarodowy i wiążącą się z tym konkurencją kapitalistyczną, nastąpiła, jak
podkreśla prof. K. Modzelewski, destabilizacja sytuacji w tym regionie świata,
tworząc z demokracji byt iluzoryczny. Prowadzi to nie tyle do latynizacji tego
obszaru świata, co do upadku cywilizacyjnego i staczania się gospodarki w
kierunku form przedkapitalistycznych.
Dopóki nie zostało zniszczone otoczenie niekapitalistyczne liberałowie nie
musieli się zbytnio przejmować rynkami lokalnymi, gdyż wciąż działały lokalne
powiązania produkcyjne i ludziom ekspansja kapitalizmu nie wydawała się
katastrofą, budziła nawet pewną nadzieję na dochodzenie do poziomu krajów
wysokorozwiniętych. Dziś jest inaczej.
Kapitał, który wyszedł na rynek międzynarodowy wrócił do kraju z zadaniem
podporządkowania mu lokalnych struktur, które wykorzystał do wzmocnienia przed
kolejną fazą ekspansji na zewnątrz. Wszakże po załamaniu się struktur i systemu
powiązań społeczności lokalnych, równowaga w takiej gospodarce opartej w
przeważającej mierze na naturalnych sposobach gospodarowania, może być
osiągnięta jedynie na dość niskim i stale zagrożonym poziomie, czego przejawem
są klęski żywiołowe, urodzaju lub nieurodzaju. Tymczasem kapitalizm dzięki
rozłożeniu procesu wytwarzania na elementy proste i dzięki systematycznemu
poszerzaniu ekspansji na rynki zewnętrzne stworzył właśnie możliwość wyrwania
się z kręgu reprodukcji prostej i przejścia do reprodukcji rozszerzonej. Dzięki
temu mógł zaistnieć postęp techniczny i wytworzyła się możliwość osiągnięcia
takiego poziomu produkcji, który mógłby zapewnić wszystkim ludziom określony
poziom życia, nie oscylujący wokół minimum przetrwania. P r o c e s o d w r o t
n y, powrót kapitalizmu do stanu sprzed jego ekspansji nie może zapewnić nawet
reprodukcji prostej, nie mówiąc już o rozszerzonej. Wiąże się to z procesem
DEINDUSTRIALIZACJI.
SYSTEM ZJADA SIĘ WIĘC OD OGONA. W rezultacie, nie ma wyjścia ze stanu
utrwalającego się i pogłębiającego się zacofania gospodarki narodowej i całych
obszarów świata.
Receptę liberałów na ten stan rzeczy stanowi ograniczanie roli państwa w sferze
gospodarczej, by „uwolnić” inicjatywę gospodarczą i środki przeznaczone na
społeczne fundusze spożycia, aby akumulować te środki w rękach kapitalistów (np.
zmniejszając podatki).
Tymczasem, w rzeczywistości tylko państwo rewolucyjne, a zatem państwo dyktatury
proletariatu, może dać odpowiedni impuls do reindustrializacji kraju i ocalenia
bazy ekonomicznej przyszłego socjalizmu dokonując tak szerokiego przeniesienia
środków z grup uprzywilejowanych i burżuazji kompradorskiej oraz korporacji
zagranicznych. O możliwościach państwa rewolucyjnego świadczy proces
industrializacji w Związku Radzieckim. Inne dyktatury czy reżymy opierające się
na mocnym państwie nie są zainteresowane konsekwentną reindustrializacją, są
bowiem uwikłane w interesy grupowe i koteryjne, bazujące na zastanym układzie
sił klasowych, czyli są przedłużeniem państwa burżuazyjnego.
Reasumując, można powiedzieć, że w schyłkowym okresie kapitalizmu, burżuazja
traci swą „postępową rolę”. Przestaje dążyć do rozwijania takich form produkcji,
które przynoszą postęp techniczny. W krajach zacofanych gospodarczo, takich jak
Polska, burżuazja rodzima usiłuje tylko ‘podwiesić się’ pod burżuazję
monopolistyczną i globalną i czerpać zyski z zarządzania upadłością gospodarki
narodowej. Jej osiągnięciem jest nie tyle rozwój przemysłu czy jego
modernizacja, ale deindustrializacja. Zamiast uzdrowić sytuację w kraju,
stworzyć zdrowe powiązania ekonomiczne wewnątrzkrajowe, stwarzające możliwości
postulowanego przez siebie konkurowania na rynkach międzynarodowych, kapitalizm
polski zerwał pozostałe jeszcze po realnym socjalizmie więzy kooperacyjne
powodujące trwały proces odrywania się naszego kraju od tendencji rozwojowych,
na wzór tego, co się przydarzyło Afryce. Casus Polski nie jest dziełem
przypadku, wystarczy wspomnieć zapaść byłej NRD.
W takiej sytuacji rozpadają się wizje zarówno super-, jak i postindustrializmu,
pozostawiając na placu boju jako wyłącznie realistyczną prognozę
postmodernistyczną, według której Polska powinna liczyć 15 mln mieszkańców.
Alternatywą może więc być tylko świadoma zmiana systemowa (pisaliśmy o tym w
artykule „Latynizacja czy afrykanizacja?”).
Główną tezą Wielgosza jest jednak postulat „odłączenia” (zapożyczony od Samira
Amina). Jednak, aby odłączenie było skuteczne (a nie destrukcyjne), musi
spełniać szereg warunków, w tym musi istnieć alternatywny system więzi
międzynarodowych. A tego nie da się dokonać bez rozwiązań politycznych.
Nie da się zahamować niedorozwoju przez izolowanie się od tendencji globalnych.
Przykład Polski (ale nie tylko, S. Amin przywołuje Chiny), na który powołuje się
Przemysław Wielgosz, świadczy o tym, że krajowi, który miał czołową pozycję w
danym systemie ekonomicznym (w feudalizmie), grozi brak elastyczności. W okresie
zmiany tendencji rozwojowej wypada za burtę, gdyż nie potrafi przestawić swojej
dynamiki (po co zmieniać to, co dotychczas było korzystne). Mówiąc ściślej to
jego elity nie potrafią tego (nie są zainteresowane) na skutek swych
partykularnych interesów.
„Gospodarki zacofane względem Zachodu powstać mogły dopiero po likwidacji
resztek feudalizmu (...) pisze Wielgosz. Czyż zatem należało przeciwstawiać się
likwidacji feudalizmu i obrażać na rzeczywistość? Czy należało poprzeć
arystokrację feudalną w Rewolucji Francuskiej (enklawy alternatywnej wobec
kapitału gospodarki)?
Na przykład, system antyczny (rzymski) czerpał korzyści z podbojów, ale nie
rewolucjonizował prymitywnych gospodarek ludów podbitych. Niemniej jego upadek w
wyniku gnicia dał impuls rozwojowy nowego systemu, globalnego na swoją miarę i z
wbudowaną tendencją do dynamizmu – jakby pomny marnotrawnego doświadczenia
Starożytności. W końcu wraz z tą cywilizacją zniknęły dobra kultury, odzyskane
dopiero później za pośrednictwem Arabów. Nota bene, wolność obyczajowa i „socjal”
Rzymu też nie przetrwały rozpadu Imperium. „Zacofanie” jest zwykle
dyskryminacyjne i poniekąd patriarchalne, o czym powinni pamiętać radykałowie
typu obyczajowego.
Rozwój feudalizmu startował z poziomu niższego niż ten osiągnięty przez
Cesarstwo Rzymskie. Można powiedzieć, że barbarzyństwo następujące na skutek
rozkładu systemu, a nie jego przezwyciężenia w rewolucyjny sposób, właśnie tak
wygląda.
Możemy zatem sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała zapaść cywilizacyjna po
kapitalizmie, jeżeli nie zwycięży rewolucja socjalistyczna.
P.S. W załączeniu artykuł „Latynizacja czy afrykanizacja?”
27 czerwca 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
Latynizacja czy afrykanizacja?
Niemożność wyjścia gospodarki ze stanu ciągłego i
utrwalającego się zacofania doczekała się wreszcie swego wytłumaczenia w
liberalnej ortodoksji. Witold Gadomski, reprezentujący na co dzień „Gazetę
Wyborczą”, na łamach „Krytyki Politycznej” nr 3 uznał, że jest to efektem
populistycznej niekonsekwencji wynikającej z akceptacji gospodarki rynkowej i
jednoczesnego potępienia pieniądza i instytucji żyjących głównie z obrotu
pieniędzmi, gdyż: „zniszczenie ograniczeń finansowych nie spowoduje (...)
zniesienia ograniczeń w realnych zasobach, jakimi dysponuje w realnej
gospodarce. Pozbawia nas natomiast instrumentów pozwalających na ocenę
efektywności naszych działań gospodarczych. W konsekwencji, lekceważenie
ograniczeń finansowych przy produkcji musi prowadzić do nieefektywnego
wykorzystania zasobów”.
Nietrudno jednak zauważyć, że instytucje finansowe z ich możliwością oderwania
się od bezpośrednich warunków produkcji przyczyniają się w nie mniejszym stopniu
do fałszowania rzetelnej oceny efektywności działań gospodarczych. Niewiele przy
tym pocieszenia przynosi fakt, że im większe oderwanie i brawura w podejmowaniu
ryzykownych operacji, tym dotkliwszy upadek, bankructwo czy inna forma
nawracania kapitalizmu na właściwą drogę.
Teoretyków-obserwatorów, takie sytuacje poruszają wyłącznie jako ilustracje ich
przekonania, że w gospodarce wolnorynkowej wszystko w ogólnym rozrachunku musi
się neutralizować, choćby kosztem nierównomierności. Dla samych graczy
wykorzystujących różne sytuacje finansowe, takie przypadki mogą być przykre, o
ile nie zadbają oni o odpowiednie zdywersyfikowanie swych portfeli.
Dla przedsiębiorstw i zatrudnionych w nich ludzi sytuacja jest mniej zabawna. Z
przyczyn niezależnych od rzeczywistych relacji podaży i popytu czy zmian na
rynku siły roboczej, ich zakład pada lub jest delokalizowany. W grę nie wchodzi
racjonalność czy nieracjonalność produkcji, która najczęściej, z punktu widzenia
społeczności lokalnej, jest całkowicie abstrakcyjna, ale zawiedzione nadzieje na
oczekiwaną stopę zysku.
Jednocześnie Gadomski piętnuje populistyczne naciski na politykę proinflacyjną
jako właśnie sprzyjającą fałszowaniu instrumentów oceny efektywności
działalności gospodarczej. Zapomina przy tym, że zawrotne tempo obrotu pieniędzy
na giełdzie przeważa nawis inflacyjny, jaki może spowodować „rozpasana
konsumpcja” ludności utrzymującej się z pracy najemnej i waga tego ostatniego
niknie.
Politykę „trudnego pieniądza” prowadzoną przez banki centralne „sabotuje”
ludność, która nie wiedzieć czemu nie chce zdematerializować się na czas
recesji, aby powrócić w okresie poprawy koniunktury, na wzór innych środków
produkcji, które można usunąć lub na nowo wprowadzić do procesu wytwarzania.
Trudno nie zauważyć, że z punktu widzenia liberałów jakiekolwiek „roszczenia”
konsumpcyjne ludności zniekształcają „zdrowe relacje” ekonomiczne. Tymczasem
„rozpasane” giełdy, które ilość wirtualnego pieniądza kreują w stopniu
niewyobrażalnym i kierują go do walki o przechwycenie zysków, jakie jeszcze są
generowane w coraz gorzej dyszącej sferze realnej są określane pieszczotliwie
jako pole działania tzw. inwestorów – czytaj: dobroczyńców gospodarki narodowej.
Populiści wszelkiej maści, zdaniem Gadomskiego, sięgają po demagogiczne
argumenty o szczególnym znaczeniu preferowanej przez siebie grupy interesu,
przedstawiając ją najczęściej jako „motor gospodarki”. Według Gadomskiego,
poprawienie sytuacji konkretnego zakładu czy branży (dzięki zniesieniu
ograniczeń jego finansowania) spowodowałoby jednoczesne zmniejszenie możliwości
innych zakładów czy branż.
Sytuacja nie przedstawia się jednak tak prosto. Realność lub nie takich czy
innych propozycji rozwiązania problemu zależy od warunków funkcjonowania
gospodarki w danym regionie. Jeżeli w miejscowości działają struktury rynku
lokalnego, wtedy poprawa sytuacji jakiegoś zakładu niejako z zewnątrz, środkami
spoza lokalnego układu, może pomóc w wydostaniu się społeczności lokalnej z
zapaści. Takie środowisko zachowało bowiem jeszcze zdolności regeneracji dzięki
temu, że ośrodkiem ciążenia w niej jest rynek lokalny, a nie zewnętrzny czy
międzynarodowy. Rzecz nie w formułach matematycznych, ale w tendencjach
przeważających, w dynamice, nie w równowadze.
Dotykamy tu problemu zasadniczego i najciekawszego w artykule Gadomskiego, a
mianowicie tezy, że populizm, podobnie jak socjalizm czy faszyzm, jest
odpowiedzią wynikającą z potrzeby modernizacji. Modernizacja jest tu rozumiana
jako tendencja do globalizacji, czyli do uczynienia z produkcji, wymiany i
innowacyjności systemu obejmującego cały świat wraz ze strukturami
współzależności, a nie tylko ograniczającego się do wymiany nadwyżek. Podstawą
tej koncepcji jest teoria kosztów komparatywnych głosząca, że o ile kraje będą
się specjalizowały w produkcji towarów, które mogą wytwarzać po najniższych
kosztach jednostkowych, o tyle wszystkie będą na równi korzystały z
dobrodziejstw tego systemu. Jednocześnie Gadomski przytacza przykład Ameryki
Łacińskiej, a konkretnie Wenezueli, która zgodnie z tą teorią zajęła się
eksportem ropy naftowej. Nie przyniosło to jednak żadnego rozwoju krajowi, a
tylko korzyści państwu oraz pracownikom zatrudnionym w przemyśle wydobywczym.
Powstała warstwa żerująca na układach z władzą, uzależniona od państwa i
niezdolna do przejawiania przedsiębiorczości – warunku rozkwitu kraju. Zdaniem
Gadomskiego państwowy moloch nie dopuszcza do sytuacji, w której prywatni
przedsiębiorcy mogliby stworzyć rynek w danym regionie kraju. Problem w tym, że
muszą jednak istnieć właściwe proporcje między czynnikami, które tworzą ten
rynek. W sytuacji, gdy motorem napędowym gospodarki jest produkcja towarów
przeznaczonych głównie na eksport, a szczególnie jeśli obroty są wielkie, logika
systemu kapitalistycznego wymaga takiego obrotu kapitału, w którym możliwa
będzie reprodukcja rozszerzona. A ten może zapewnić tylko spieniężenie zysku na
rynku międzynarodowym, tzn. zainwestowanie zysku tam, gdzie może on zostać łatwo
pomnożony, a nie „utopiony” w przynoszących straty inwestycjach lokalnych. Warto
zauważyć, że wszelkie zrównoważone, nawet na niskim poziomie lokalne systemy
gospodarcze są lepszą bazą wyjściową dla rozwoju przedsiębiorczości niż rozbite
przez panowanie kapitału regiony nędzy nie mogące takich warunków wytworzyć, bo
potrzebują dużo więcej początkowej energii na przezwyciężenie inercji
spowodowanej zdławieniem więzi ekonomicznych przez kapitalizm. Ich odbudowa
napotyka na przeszkody nie tylko zewnętrzne, ale i wewnętrzne, takie jak np.
mafie czy gangi żerujące na każdym, kto chce się wyrwać z nędzy.
Nie we wrodzonej biedakom inercji czy umyślnej bezradności, którą wmawiają im
liberałowie przy aktywnym współudziale różnych „uczonych” specjalizujących się w
naukach społecznych, leżą przyczyny niemożności wyrwania się społeczeństw
ubogich ze stanu nędzy, ale wynikają one z rozbicia stabilnych podstaw, które
taką przedsiębiorczość warunkują. Polemizujący na łamach „Krytyki Politycznej” z
Gadomskim, Ludwik Stomma przytacza przykład miasteczka w Stanach Zjednoczonych,
w którym po wycofaniu się (delokalizacji) fabryki General Motors, mieszkańcy
znaleźli się w spirali niemożności wyjścia z zapaści. A przecież, komu jak komu,
ale Amerykanom trudno odmówić zmysłu przedsiębiorczości.
Trudno jednak rozwijać produkcję towarów potrzebnych lokalnej ludności, skoro
społeczność przestała się cechować własnymi, samodzielnymi więzami
ekonomicznymi, niezapośredniczonymi przez rynek zewnętrzny. Społeczeństwo
przemysłowe, podobnie jak gospodarstwo rolne, jest bezradne wobec kryzysów,
kiedy staje się całkowicie utowarowione i przejdzie na monokulturę. Wraz z tymi
procesami zanikają możliwości samoodradzania się owych społeczności jako
sprawnie funkcjonujących w interesie całości struktur. Taką możliwość
wprowadzenia stosunków kapitalistycznych dawało już chociażby państwo „realnego
socjalizmu” i jakaś część społeczeństwa z tego skorzystała. Jednak po
zniszczeniu podstaw życia społeczeństwa, w warunkach najpełniejszego liberalizmu
gospodarczego, Polacy nagle okazują się strukturalnie niezaradnymi i
pozbawionymi ducha przedsiębiorczości jednostkami wiszącymi u państwowej klamki,
co sugerują liberałowie.
Warto zauważyć na marginesie tej dyskusji, że zniszczenie przez odradzający się
kapitalizm w Polsce całokształtu stosunków społeczno-ekonomicznych, który
pozwalał społeczeństwu osiągnąć niesatysfakcjonujący co prawda, ale jednak
całkiem bezpieczny poziom egzystencji, sprawiło, że system „realnego socjalizmu”
zawalił się wraz z otwarciem się gospodarki byłych krajów socjalistycznych na
rynek międzynarodowy i wiążącą się z tym konkurencją kapitalistyczną, co jak
podkreśla prof. K. Modzelewski, destabilizuje sytuację w tym regionie świata,
tworząc z demokracji byt iluzoryczny. Prowadzi to nie tyle do latynizacji tego
obszaru świata, co do upadku cywilizacyjnego i staczania się gospodarki w
kierunku form przedkapitalistycznych. Dopóki nie zostało zniszczone otoczenie
niekapitalistyczne liberałowie nie musieli się zbytnio przejmować rynkami
lokalnymi, gdyż wciąż działały lokalne powiązania produkcyjne i ludziom
ekspansja kapitalizmu nie wydawała się katastrofą, budziła nawet pewną nadzieję
na dochodzenie do poziomu krajów wysokorozwiniętych. Dziś jest inaczej.
Kapitał, który wyszedł na rynek międzynarodowy wrócił do kraju z żądaniem
podporządkowania mu lokalnych struktur, które wykorzystał do wzmocnienia przed
kolejną fazą ekspansji na zewnątrz. Wszakże po załamaniu się struktur i systemu
powiązań społeczności lokalnych, równowaga w takiej gospodarce opartej w
przeważającej mierze na naturalnych sposobach gospodarowania, może być
osiągnięta jedynie na dość niskim i stale zagrożonym poziomie, czego przejawem
są klęski żywiołowe, urodzaju lub nieurodzaju. Tymczasem kapitalizm dzięki
rozłożeniu procesu wytwarzania na elementy proste i dzięki systematycznemu
poszerzaniu ekspansji na rynki zewnętrzne, stworzył właśnie możliwość wyrwania
się z kręgu reprodukcji prostej i przejścia do reprodukcji rozszerzonej. Dzięki
temu mógł zaistnieć postęp techniczny i wytworzyła się możliwość osiągnięcia
takiego poziomu produkcji, który mógłby zapewnić wszystkim ludziom określony
poziom życia, nie oscylujący wokół minimum przetrwania. Proces odwrotny, powrót
kapitalizmu do stanu sprzed jego ekspansji nie może zapewnić nawet reprodukcji
prostej, nie mówiąc już o rozszerzonej Wiąże się to z procesem
dezindustrializacji. System zjada się więc od ogona. W rezultacie, nie ma
wyjścia ze stanu utrwalającego się i pogłębiającego się zacofania gospodarki
narodowej i całych obszarów świata.
Receptę liberałów na ten stan rzeczy stanowi ograniczanie roli państwa w sferze
gospodarczej, by „uwolnić” inicjatywę gospodarczą i środki przeznaczone na
społeczne fundusze spożycia, aby akumulować te środki w rękach kapitalistów (np.
zmniejszając podatki). Tymczasem, w rzeczywistości tylko państwo rewolucyjne, a
zatem państwo dyktatury proletariatu, może dać odpowiedni impuls do
reindustrializacji kraju i ocalenia bazy ekonomicznej przyszłego socjalizmu
dokonując tak szerokiego przeniesienia środków z grup uprzywilejowanych i
burżuazji kompradorskiej oraz korporacji zagranicznych. O możliwościach państwa
rewolucyjnego świadczy proces industrializacji w Związku Radzieckim. Inne
dyktatury czy reżymy opierające się na mocnym państwie nie są zainteresowane
konsekwentną reindustrializacją, są bowiem uwikłane w interesy grupowe i
koteryjne, bazujące na zastanym układzie sił klasowych, czyli są przedłużeniem
państwa burżuazyjnego.
Reasumując, można powiedzieć, że w schyłkowym okresie kapitalizmu, burżuazja
traci swą „postępową rolę”. Przestaje dążyć do rozwijania takich form produkcji,
które przynoszą postęp techniczny. W krajach zacofanych gospodarczo, takich jak
Polska, burżuazja rodzima usiłuje tylko „podwiesić się” pod burżuazję
monopolistyczną i globalną i czerpać zyski z zarządzania upadłością gospodarki
narodowej. Jej osiągnięciem jest nie tyle rozwój przemysłu czy jego
modernizacja, ale dezindustrializacja. Zamiast uzdrowić sytuację w kraju,
stworzyć zdrowe powiązania ekonomiczne wewnątrzkrajowe, stwarzające możliwości
postulowanego przez siebie konkurowania na rynkach międzynarodowych, kapitalizm
polski zerwał pozostałe jeszcze po realnym socjalizmie więzy kooperacyjne
powodujące trwały proces odrywania się naszego kraju od tendencji rozwojowych,
na wzór tego, co się przydarzyło Afryce. Casus Polski nie jest dziełem
przypadku, wystarczy wspomnieć zapaść byłej NRD.
W takiej sytuacji rozpadają się wizje zarówno super-, jak i postindustrializmu,
pozostawiając na placu boju jako wyłącznie realistyczną prognozę
postmodernistyczną, według której Polska powinna liczyć 15 mln mieszkańców.
Alternatywą może więc być tylko świadoma zmiana systemowa.
28 listopada 2003 r.