Tekst pochodzi ze strony  http://pl.indymedia.org/pl/2005/07/15192.shtml


meditus

Noam Chomsky i zachodnia demokracja 

 

„Największe międzynarodowe operacje terrorystyczne, jakie są znane, to te, które prowadzi Waszyngton". "Jeśli prawo trybunału norymberskiego zostałoby zastosowane, wówczas każdy powojenny prezydent Stanów Zjednoczonych byłby powieszony". Noam Chomsky 

Świadomość każdego człowieka kształtowana jest przez zbiór przekonań, symboli, zwyczajów i mitów dominujących w kulturze, w jakiej żyje. Jedną z ważniejszych funkcji kulturowego dziedzictwa jest utrzymanie panującego status quo, czyli społecznej hierarchii i form porządku definiowanych przez grupy uprzywilejowane. Każda struktura społeczna nakłada na jednostkę szereg religijnych, obyczajowych, ekonomicznych i prawnych ograniczeń, pomniejszających indywidualną wolność człowieka. Ty nie masz nigdy najmniejszego prawa, by podnieść swe czoło, dopóki nie odkryjesz czegoś, co nazwać można „mechanizmem intelektualnej samoobrony", tj. obrony przeciw ideologicznym dogmatom i kulturowym pewnikom. Przed ludźmi, którzy potrafili zrozumieć tę prawdę pojawiało się zawsze coś nowego do ODKRYCIA.

Na początku lat 70. telewizja holenderska przedstawiła program z udziałem dwóch wybitnych indywidualności intelektualnych naszego wieku, francuskiego filozofa i historyka Michela Foucault oraz amerykańskiego profesora lingwistyki Noama Chomsky’ego. Tytuł programu brzmiał „Ludzka natura: sprawiedliwość a władza”. Dwaj zaproszeni goście przedstawili dosyć różne sposoby podejścia do problemu i w niewielu momentach przyznawano sobie rację. Jedyną kwestią, co do której nie mogli się nie zgodzić, było stwierdzenie, że współczesne zachodnie systemy polityczne mają bardzo niewiele (jeśli cokolwiek) wspólnego z demokracją.

Pogląd ten jest dla większości z nas trudny do zrozumienia i jeszcze trudniejszy do zaakceptowania. Wynika z niego bowiem, że albo różnie interpretujemy sens słowa demokracja, albo też różnie oceniamy rzeczywistość. Bardziej już przemawiają do nas słowa Winstona Churchilla, jakie wypowiedział ten jeden z bardziej podziwianych w naszym kręgu kulturowym myślicieli politycznych: „...rządy świata muszą być powierzone narodom nasyconym, które nie pragną dla siebie niczego ponad to, co same posiadły. Jeśli rządy świata znalazłyby się w rękach głodnych narodów, wówczas zawsze istniałoby niebezpieczeństwo. Nikt z nas nie ma jednak jakichkolwiek powodów, by pragnąć czegokolwiek więcej. Pokój utrzymany będzie przez narody, które żyły według własnych zasad, bez większych ambicji. Nasza siła umieszcza nas ponad resztą. Byliśmy niczym bogacze żyjący w pokoju na swoich rodzinnych ziemiach”.1

Metafizyka, która ukształtowała naszą współczesną wiedzę polityczną, jest dla większości z nas nieprzystępna, ponieważ jest ezoteryczna, czyli zrozumiała tylko dla wybranych. „Wybrani” to eksperci - świecki kler, jak nazywa ich Noam Chomsky - którymi są jednostki przygotowane do tego, by artykułować opinie ludzi będących u władzy. W ciągu całego okresu tworzenia się tzw. nowoczesnej demokracji nie powstała jak dotąd w kręgach politycznych poważniejsza próba zakwestionowania zasady wyrażonej przed dwoma wiekami przez prezydenta Kongresu Kontynentalnego, Johna Jay’a, pierwszego przewodniczącego Sądu Najwyższego USA, w formie maksymy mówiącej, że „ludzie, którzy posiadają państwo powinni nim rządzić”.

W debatach nad Federalną Konstytucją (w roku 1787), pisze w „Powers and Prospects” Noam Chomsky, James Madison, późniejszy czwarty prezydent USA, zwrócił uwagę, że „w Anglii, w dzisiejszych czasach, jeśli wybory objęłyby wszystkie klasy ludzi, własność posiadaczy ziemskich znalazłaby się w zagrożeniu. Wprowadzono by wkrótce reformę rolną”. Aby zatem zapobiec takiej niesprawiedliwości, „nasz rząd powinien zabezpieczyć trwałe interesy naszego państwa przed innowacjami” po to, by „chronić zamożną mniejszość przed większością” społeczną.2

Madison utrzymywał, że istnieją dwa „zasadnicze cele rządu”: „prawa ludzi i prawa własności”, podkreślając, że tym drugim należy nadać priorytet. W przeciwnym razie prawo własności byłoby w ciągłym zagrożeniu, jakie stwarzałaby „wola większości” mogąca, przez swoją siłę w systemie demokratycznym, „wkroczyć na pole praw mniejszości”. Prawo własności było oczywiście rozumiane jako prawo ludzi, ale tylko tych, którzy z definicji zaliczać mają się do uprzywilejowanej mniejszości. Zasady konstytucyjne obejmowały zatem „prawa ludzi” (rights of persons) i dotyczyły w sposób jednolity ogółu społeczeństwa. Priorytet „praw własności” w projektach madisonowskiej demokracji ujawnił się w systemie konstrukcji rządu, który miał znaleźć się w rękach zamożnej mniejszości. „W pewnym sensie można powiedzieć, że Państwo należy do właścicieli ziemi”.3

Z czasem właścicieli ziemi zastąpili przemysłowcy i finansjera, ale koncepcja demokracji amerykańskiej, jak nazywają swą formę plutokracji zachodni inteligenci, przetrwała jako ideał do dzisiaj. Retoryka i demagogia dopasowywały się, jak zawsze, do potrzeb tych, którym oprócz prawa własności potrzebne są również uznanie i prestiż.

Kiedy po drugiej wojnie światowej Stany Zjednoczone wyłoniły się jako najprężniejsza gospodarka i potęga militarna świata, pisze w innej publikacji („Rok 501. Podbój trwa”) Noam Chomsky, ludzie odpowiedzialni za „trwałe interesy państwa” porozumiewali się językiem również bardzo rzeczowym i precyzyjnym. W roku 1948 szef zespołu Planowania Politycznego Departamentu Stanu George Kennan stwierdził, że „Powinniśmy zakończyć rozważania na temat tak mglistych i... nierealnych celów, jak prawa człowieka, podnoszenie standardu życia i demokratyzacja” i zacząć „działać w czystych koncepcjach siły”, „nieskrępowani przez ideologiczne slogany” o „altruizmie i światowym dobrodziejstwie”. Chodziło o utrzymanie „pozycji przewagi” USA, jaka separuje przeogromne bogactwo tego państwa od ubóstwa reszty. Zadaniem ideologów było i jest wytwarzanie sprzyjającego klimatu do realizacji celów elity politycznej. Każda grupa rządząca w każdym państwie musi stawić czoła podobnym problemom, jakie stwarza większość społeczna mogąca zagrozić interesom tych, którzy sprawują władzę. Nigdy w historii nie było inaczej. Ideologia była zawsze niezbędnym narzędziem, za pomocą którego elity komunikowały się z masami.4

„Racjonalni są jedynie bierni obserwatorzy” wydarzeń politycznych, jednakże „głupota szarego człowieka” sprawia, że kieruje się on nie rozumem, ale wiarą, a ta naiwna wiara wymaga tworzenia „niezbędnych iluzji” i „emocjonalnie przekonywującego super-uproszczenia”, które dostarczają prostemu człowiekowi ideolodzy czy twórcy mitów po to, by utrzymać go na właściwym kursie, jak nauczał teolog establishmentu Reinhold Niebuhr nazwany przez Georga Kennana „ojcem wszystkich nas”.5

W takim klimacie kultury politycznej dokonała się „rewolucja” w „praktykach demokratycznych”, jak pisał w latach 20. Walter Lippmann, jeden z bardziej wnikliwych obserwatorów, jednocześnie aktywnych uczestników wydarzeń społeczno-politycznych w USA. Rewolucja ta doprowadziła do wytworzenia technik kontroli opinii, które określił jako the manufacture of consent, czyli wytwarzanie przyzwolenia. Celowi temu poświęciły się resorty korporacyjnej propagandy, które po drugiej wojnie światowej zaczęto nazywać eufemistycznie public relation industry, jakiemu powierzono zadanie „kształcenia narodu amerykańskiego w sprawach dotyczących ekonomicznych faktów życia” w celu zapewnienia przychylnej atmosfery dla biznesu oraz kontroli „opinii publicznej”, która stanowi „największe niebezpieczeństwo, przed jakim stoi przedsiębiorstwo” - ostrzegał przed 80 laty przewodniczący AT&T.6

Teoria o „głupocie szarego człowieka”, będąca fundamentem dla kultury politycznej kapitalistycznych społeczeństw karmionych „niezbędną iluzją” i „emocjonalnie przekonywującym superuproszczeniem”, została gruntownie i interdyscyplinarnie przedyskutowana przez Noama Chomsky’ego, wywołując niemałe zamieszanie w kręgach intelektualnych wolnego świata. Człowiek, który stwierdził, że „edukacja jest systemem narzuconej ignorancji” należał w ostatnich dwudziestu latach do grona dziesięciu najczęściej cytowanych myślicieli, a jak musiała przyznać redakcja „New York Times Book Review”, „oceniając w kryteriach siły, skali, oryginalności i wpływu swojej myśli, Noam Chomsky jest ewidentnie najbardziej znaczącym współcześnie żyjącym intelektualistą”.7

Teoretyk języka i aktywista polityczny ma nadzwyczajny dorobek na swoim koncie, nie znajdujący precedensu w najnowszej historii Ameryki. Fundamentalnie przekształcił dorobek lingwistyki, będąc jednocześnie jednym z najbardziej rzeczowych i konsekwentnych krytyków władzy politycznej w każdym najmniejszym detalu. W roku 1957 opublikował swoją pracę „Syntactic Structures”, która zainicjowała to, co nazywane jest powszechnie Chomskyan Revolution in linguistics (Rewolucją Chomsky’ego w lingwistyce), zyskując sobie przydomek Kopernika lingwistyki. Zaproponował całkowicie nowy sposób patrzenia na teorię gramatyki uniwersalnej, czyli wspólnej wszystkim językom. Zasady gramatyki uniwersalnej są fundamentem wszystkich języków naturalnych. Chomsky dowodził, że ten fundamentalny system gramatyczny, czy po prostu mechanizm umożliwiający uczenie się języka jest specyficzną dla naszego gatunku, wrodzoną cechą istot ludzkich.

Chomsky od wielu lat jest wiodącym krytykiem władzy państwowej, a w szczególności polityki zagranicznej USA i zachodniego neokolonializmu. W swoich publikacjach politycznych i odczytach wygłaszanych w wypełnionych po brzegi salach college’ów i uniwersytetów w całych Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Wielkiej Brytanii i nawet w Australii tłumaczy tym, których liderzy nazywają „ogłupiałym motłochem”, rzeczy, które w każdym demokratycznie funkcjonującym społeczeństwie rozumiałoby każde dziecko potrafiące czytać i pisać. „Głównym problemem w sprawach międzyludzkich, jakie nie są ludziom obojętne - mówi Chomsky - jest to, że nikt nie rozumie niczego”.8 To właśnie dzięki korupcji intelektualnej kultury Zachodu, możliwym było i jest wytwarzanie społecznego przyzwolenia i poparcia dla politycznej opresji eksploatacji i ludobójstwa w „obszarach usługowych” zachodniej cywilizacji.

Elity polityczne współczesnych społeczeństw nazywanych demokratycznymi zdołały rozwinąć mechanizmy kształtowania opinii publicznej i ideologie podtrzymujące stary system hierarchii opartej o prawo do przywłaszczania, kontrolowania i niszczenia środków egzystencji ludzkiej, i co równie ważne - prawo do decydowania o sposobie ich użycia i podziału. Przy ograniczonej możliwości stosowania przemocy państwowej jako mechanizmu kontroli społecznej, sprawą szczególnej wagi we współczesnych społeczeństwach przemysłowych stało się stworzenie mechanizmów kształtujących opinię publiczną oraz instytucji odpowiedzialnych za wytwarzanie społecznego przyzwolenia dla działań w procesie projektowania i realizowania celów politycznych.

Nie ma w tym też nic nowego. Formy indoktrynacji społecznej, chociaż przybierały różny charakter, istniały w każdym systemie państwowości zawsze tam, gdzie pojawiał się podział pracy i nierozerwalna z tym eksploatacja i opresja. Kastowy system cywilizacji indyjskiej stanowi skrajną formę zinstytucjonalizowanej nierówności społecznej, jaką stworzyli w procesie powstawania państwa Aryjczycy po podboju ziem doliny Gangesu, zamieszkałej przez mniejsze społeczności cywilizacji Harappa, wcielane z upływem czasu w scentralizowane politycznie większe ośrodki. Hinduizm ze swym systemem kastowym jest religijną formą indoktrynacji, jaka ewoluowała w procesie podporządkowywania politycznego ludności podbitej przez plemiona indo-europejskie, umieszczając najeźdźców w kaście dającej najwyższe przywileje socjalne i ekonomiczne. Cztery varnas, czyli „kolory” (Brahman, Kshatriya, Vaisya i Sudra), były wczesną formą systemu kastowego, przypisującego ludziom odpowiednie prawa w sferze działalności ekonomicznej (zawodowej).9

Pod tym względem powstające dwa wieki temu państwo amerykańskie było bardzo podobne. „Demokrację zdefiniowano jako system kastowy zorganizowany wokół koncepcji zwanej rasą” - pisze jeden z czołowych autorytetów w dziedzinie historii amerykańskich Indian, Francis Jennings. W systemie tym imigranci z Europy byli arbitralnie uznawani jako „biali” i stanowili kastę uprzywilejowaną. Afrykańczycy i Azjaci tworzyli kasty najniższe, a ich zadaniem było usługiwanie. Podobnie jak hinduizm, prawo kasty „białej” wykluczało możliwość „awansu” do kasty wyższej: „Nawet jeśli tylko jeden przodek danej osoby, nieważne jak bardzo dawny, dawał zidentyfikować się jako Azjata lub Afrykańczyk, nie można było zaliczyć jej do »białych«, zgodnie z ustawodawstwem najsurowszych pod tym względem stanów: Luizjany i Południowej Karoliny. Demokracja oznaczała równość pomiędzy białymi. W Afryce Południowej w wieku XX ten rodzaj demokracji nazywano demokracją Herrenvolk, czyli demokracją w łonie kasty rządzącej” - kontynuuje Francis Jennings.10

Rasizm, tak jak każdy inny mechanizm indoktrynacji, był ideologiczną koniecznością powstałą dla wytłumaczenia opresji, w tym wypadku systemu, jaki Europejczycy stworzyli w stosunku do obcych kultur (głównie afrykańskich) w celu ekonomicznej eksploatacji podbitych ludów. Istnieje on do dziś w całym obszarze kultury zachodniej, tworząc fundament wiary w naszą cywilizacyjną przewagę wynikającą z naturalnych (jak wolimy to interpretować) przemian historycznych, będących jednak w ostrej sprzeczności z naszą własną chrześcijańską etyką.

„Znana europejska pogarda dla Afrykańczyków - pisze ekspert od historii Afryki Basil Davidson - była postawą, jaką stworzył atlantycki handel niewolnikami po roku 1650, i, w okresie późniejszym, kultura europejskiego kapitalizmu. Nie miała żadnego instrumentalnego znaczenia, na żadną skalę, przed drugą połową XVII wieku, a została powszechnie zaakceptowana dopiero w wieku XVIII”. Portugalscy, holenderscy i angielscy żeglarze penetrujący wcześniej wybrzeża afrykańskie nie odnotowywali w swych dziennikach niczego, „co mogłoby wydać im się dziwne lub zepsute, ale naturalne czy wręcz znajome”. Cywilizacje, które napotykali, podobne były do modeli europejskich, różniły się zaledwie pod względem zewnętrznej formy czy rytuału; nie zawsze, pomimo panującego bogactwa, kupcy europejscy znajdywali zbyt na swoje towary, gdyż nie wszędzie były one wystarczająco atrakcyjne. Fakt cywilizacyjnego zaawansowania wielu regionów Afryki został przez współczesnych historyków potwierdzony.11

Jednym z większych sukcesów ideologicznych zachodniej kultury jest przeświadczenie o spełnieniu się historycznego planu w naszym marszu ku wolności i demokracji oraz przekonanie, że nasze cywilizacyjne zdobycze powinny teraz oświecić również społeczności i narody innych kręgów kulturowych. Jednocześnie elity „nasyconych narodów” zbierają swoje żniwo, opowiadając „ogłupiałemu motłochowi” bajki o wolnym rynku, pomocy gospodarczej dla Trzeciego Świata i walce ze światowym terroryzmem - tak jak czyniła to prasa „wolnego świata”, gdy opisywała nam np. Peru roku 1997, wykorzystując stare, wypróbowane metody propagandy Goebbelsa, tej samej, która nazywała swego czasu polskich partyzantów komunistycznymi terrorystami. Takie jest prawo "nasyconych".

 

„Największe międzynarodowe operacje terrorystyczne, jakie są znane, to te, które prowadzi Waszyngton - mówi Chomsky. - Jeśli prawo trybunału norymberskiego zostałoby zastosowane, wówczas każdy powojenny prezydent USA zostałby powieszony. Moralność w sprawach międzynarodowych jest zasadniczo na poziomie nie wyższym niż za czasów Dżyngis-chana”.12

Jak do tej pory trudno jest nam, jako społeczeństwu, zbliżyć się nawet do rozpoznania takich problemów; nie mówiąc już o możliwości zmienienia czegokolwiek. Nie ma też w tym niczego dziwnego, skoro cała nasza kultura społeczno-polityczna ogranicza się do „wiary w absurdalnych miliarderów-zbawicieli, mitów o niewinnej przeszłości i szlachetnych władcach, religijnego i szowinistycznego fanatyzmu, teorii spiskowych, niezorientowanego sceptycyzmu i rozczarowania”, czyli „mieszaniny, która nie przyniosła dobrych następstw w przeszłości”.13

meditus

________________________

Powyższy tekst pierwotnie - zgodnie z pisemną umową - miał zostać wykorzystany jako wstęp do polskiego wydania książki Noama Chomsky’ego „Rok 501. Podbój trwa” (Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa-Poznań 1999), jednak został przez wydawnictwo odrzucony (bez określenia powodu).

Przypisy:

1. Chomsky Reader pod redakcją Jamesa Pecka, Nowy Jork 1987, s. 76; także W.S. Churchill, The Second World War, tom 5, Closing the Ring, Boston 1951, s. 382.

2. Noam Chomsky, Powers and Prospects, South End Press, Boston 1996, s. 117-118.

3. ibidem.

4. Noam Chomsky, Year 501 the Conquest Continues, Montreal, Nowy Jork 1993, s. 33.

5. Mark Achbar, Manufacturing Consent. Noam Chomsky and the Media.

6. ibidem.

7. Paul Robinson, recenzja pracy Chomsky’ego „Language and Responsibility” w „New York Times Book Review” z 25.2.1979, s. 3 i 37.

8. Dirk Beck, A Professor of Simple Truths, „The Georgia Straight” z 29.2.1996.

9. John H.Bodley, Cultural Anthropology. Tribes, States, and the Global System, Kalifornia, Londyn, Toronto 1994.

10. Francis Jennings, The Founders of America, Norton 1993, s. 309-310.

11. Basil Davidson, The Search for Africa, Times Books 1994, s. 43.

12. Mark Achbar, Manufacturing Consent..., op.cit.

13. Noam Chomsky, Year 501... op. cit., s. 64.