Róża Luksemburg -ikona alterglobalizmu
Według Przemysława Wielgosza, symbolem przełomu wieków XIX i
XX oraz tego, w którym żyjemy, jest kryzys socjaldemokracji (P. Wielgosz „Róża
Luksemburg i kryzys socjaldemokracji”, wstęp do wyboru artykułów Róży Luksemburg
– „Kryzys socjaldemokracji”, wyd. „Książka i Prasa”, Warszawa 2005). Podobnie
jak 100 lat temu, dzisiejsza socjaldemokracja zaangażowała się w konflikt
wojenny, co nie stanowi, oczywiście, początku owego kryzysu, jednak „udział w
marszu na Bagdad rozwiał ostatnie złudzenia co do kondycji tej formacji”, która
skądinąd „odegrała w historii naszego kontynentu rolę trudną do przecenienia”.
Wielgosz zachęca do sięgnięcia po dorobek R. Luksemburg wskazując na fakt, że
obserwowane dziś zjawisko degrengolady socjaldemokracji zostało już przez tę
autorkę opisane w zadziwiająco adekwatny i współczesny sposób. Według niego
„ewolucja, kulminująca w torturach zadawanych irackim więźniom przez brytyjskie
żołdactwo pod rozkazami lewicowego ministra wojny” jako żywo przypomina wszakże
drogę, „którą przebyła II Międzynarodówka od internacjonalistycznego
antymilitaryzmu do kolaboracji w wysyłaniu milionów robotników na pozbawioną
jakiegokolwiek sensu rzeź”.
Takie postawienie sprawy musi budzić zdecydowany sprzeciw każdego marksisty,
który dorobek Róży Luksemburg rozpatruje we właściwym mu kontekście
ideologicznym i historycznym, a nie posiłkuje się nim wyrywkowo i w sposób
okrawający czy wręcz przykrawający do intencji jawnie sprzecznych z intencjami
autorki – jak to czyni P. Wielgosz.
Przede wszystkim, Róża Luksemburg nigdy nie zgodziłaby się z twierdzeniem, że I
wojna światowa sprowadzała się do „pozbawionej jakiegokolwiek sensu rzezi”, gdyż
widziała w niej jak najbardziej wyraz głębokiego sensu klasowego, walkę
niemieckiej burżuazji, która czuła się pokrzywdzona faktem, że przy podziale
świata między drapieżne imperializmy europejskie, ominęły ją najlepsze kąski.
Sam Wielgosz jest przecież zwolennikiem tezy, że dobrobyt i zanik walki klasowej
w społeczeństwach starego kontynentu był efektem grabieży peryferii w tym
sensie, że umożliwił złagodzenie napięć klasowych przez przekupywanie klasy
robotniczej poziomem życia. Trudno uznać, że tego typu efekt obu wojen
światowych był pozbawiony sensu z punktu widzenia burżuazji czy nawet
socjaldemokracji.
Trudno też nie odczuć pewnego dysonansu między cytowanym wyżej emocjonalnym
stwierdzeniem o rzucaniu „milionów robotników na pozbawioną jakiegokolwiek sensu
rzeź” a stwierdzeniem, nie mniej emocjonalnym przecież, o przyłączeniu się
kierownictw socjaldemokratycznych do „szowinistycznego motłochu wiwatującego na
cześć wojny w sierpniu 1914 r.” (s.15).
Wyjaśnienie tej zagadkowej ewolucji socjaldemokracji podaje sam P. Wielgosz w
tym samym zdaniu, które powiada, że klęska internacjonalizmu była „nieuchronną
konsekwencją utraty, a właściwie wyrzeczenia się własnego krytycznego języka
kilka lat wcześniej”.
Gdybyśmy mniej cenili P. Wielgosza i nie uważali go za wybijającą się postać na
tzw. nowej radykalnej lewicy (miara mizerii tej formacji!) moglibyśmy wykpić to
zdanie, które oznacza tyle tylko, że radykalizm werbalny wystarcza za probierz
efektywnego radykalizmu. Nie taka jednak jest intencja autora, który wszakże sam
pisze, że ostateczne odrzucenie intencji zmiany ustroju kapitalistycznego na
socjalistyczny nastąpiło dopiero w latach 50. i 60. XX w., a 100 lat temu
socjaldemokratyczni oportuniści żywili złudzenie, że mogą przybliżyć się do
socjalizmu (s. 8). O jaki więc radykalizm chodzi? Czyżby P. Wielgoszowi chodziło
o to, że zdrada socjaldemokracji nastąpiła z powodu odrzucenia gwałtownych,
zbrojnych metod dokonania owego przejścia ustrojowego? Czy może chodzi o to, że
w obliczu wojny socjaldemokracja powinna wezwać do rewolucji, do
nieposłuszeństwa rządom i zapobiec tej katastrofie? Ale przecież rewolucja w
końcu wybuchła właśnie z oburzenia przeciwko klasowej rzezi, ale wybuchła w
Rosji i nie zatrzymała się na hasłach ogólnodemokratycznych, czyli zaprzestania
wojny, i poszła dalej, konsekwentnie wskazując drogę walki o obalenie
kapitalizmu i stworzenie nowego ustroju!
I cóż się dzieje z radykałami? Włącznie z Różą Luksemburg przeciwstawiają się
„niedemokratycznemu” charakterowi Rewolucji Październikowej i całemu ślepemu
zaułkowi, w jaki ponoć wiedzie tę rewolucję Lenin. I po latach tryumfują wraz z
antykomunistami na całym świecie.
Na czym miałby polegać „krytyczny język” socjaldemokracji i jakie powinni byli
wyciągnąć z niego wnioski socjaldemokraci niemieccy?
Otóż po udanej rewolcie przeciw wojnie i rządowi ją prowadzącemu powinni
robotnicy złożyć broń i oddać władzę na powrót burżuazji po to, aby można było
kontynuować parlamentarną grę o pokojowe przejęcie owej władzy w następstwie
samozrozumienia burżuazji, którą przekona logika zjawisk oraz wyśmienity poziom
krytycznych opracowań socjaldemokratów, którzy dzięki krytycznemu rozbiorowi
rzeczywistych konsekwencji płynących z radykalnego zastosowania norm demokracji
udowodnią, że elementarne prawa jednostki nie mogą być realizowane w warunkach
ograniczonej wolności indywidualnej.
Istotnie, Róża Luksemburg pisała o znaczeniu demokracji w walce klasowej,
szczególnie w okresie kryzysu. Na podstawie tych wypowiedzi współczesna
radykalna nowa lewica usiłuje zrobić z niej patronkę alterglobalizmu, podobnie
jak inni z Lenina – „trybuna wszystkich uciśnionych”. Zajęcie to zapewne jest
owocne. Problem w tym, że historycznie całkowicie fałszywe.
Sytuacja, jaką opisaliśmy wyżej nie jest wymysłem. Ta sytuacja miała miejsce w
rzeczywistości. Zahamowanie rzezi wojennej (dzięki rewolucji w Rosji) wyniosło
socjaldemokratów do roli siły, która miała moralne i fizyczne możliwości
poprowadzenia niemieckiej klasy robotniczej do rewolucji i zmiany ustroju.
Jednak socjaldemokracja zatrzymała się na opanowaniu pożogi wojennej i
wykorzystała swój autorytet do oddania władzy burżuazji. I tu drogi Róży
Luksemburg i socjaldemokracji rozchodzą się ostatecznie. I to dosłownie
ostatecznie, ponieważ socjaldemokracja jako partia porządku i ładu, partia
odpowiedzialna, położyła kres „awanturnictwu” Róży Luksemburg i kasy
robotniczej.
Przemysław Wielgosz pomija całkowitym milczeniem ten „epizod” z historii
socjaldemokracji i biografii swojej ulubionej, sprowadzonej do roli ikony –
alterglobalistki, autorki.
I na coś takiego nie ma zgody. Po zamordowaniu Róży Luksemburg, pamięć o niej
bezczeszczą kolejne pokolenia werbalnie radykalnej, ale w rzeczywistości
niezdolnej do oderwania się od spódnicy socjaldemokracji, obyczajowej lewicy.
Róża Luksemburg dokonała wyboru i jej wyborem był komunizm, a nie
socjaldemokracja. W tym sensie nie ma miejsca na deja vu, jakie sugeruje
Wielgosz.
„Krytyczny język”, czy nawet umysł, okazuje się niezdolny do wyjścia poza
socjaldemokratyczny horyzont. I tę swoją niemoc narzuca jako opis
rzeczywistości. Powierzchowne analogie nie są argumentem. To, że wydaje mu się,
że istnieje analogia między przełomem XIX i XX w., a tym między XX a XXI, jest
wyrazem zaledwie jego własnej niezdolności do wyjścia poza horyzont postrzegania
społeczeństwa narzucony przez socjaldemokrację, odrzucającej dyktaturę
proletariatu.
Jeżeli ma sens mówienie o kryzysie socjaldemokracji pod koniec XIX w i na
początku XX, to dlatego, że socjaldemokracja niemiecka była masową partią
proletariatu i stała w obliczu realnego historycznego wyzwania, jakim było
obalenie kapitalizmu i zastąpienie go socjalizmem. Sprowadzenie tego kryzysu do
moralnego oburzenia wobec wojny i przenoszenie tych symptomów na dzień
dzisiejszy jest możliwe tylko dlatego, że Wielgosz pomija ten właśnie
konstytuujący dla socjaldemokracji fakt, że była powołana do przeprowadzenia
rewolucji społecznej.
Oczywiście nie sposób nie zaznaczyć, że reprezentujący tzw. radykalną lewicę
Wielgosz dostrzega ambiwalentną postawę socjaldemokracji wobec kapitalizmu.
Pisząc o reformistach socjaldemokratycznych czasów Róży zauważa on, że „bodaj
najbardziej brzemienną w skutkach tezę reformistów było przekonanie o istnieniu
obiektywnej tendencji do dostosowywania się kapitalizmu. Koncepcja, która odżyła
potem w latach 60. i 70. XX w. na fali sukcesów zachodnich państw dobrobytu,
sprowadzała się do przekonania o zdolności systemu do stopniowego wynajdywania
narzędzi pozwalających skutecznie rozwiązywać jego podstawowe trudności. W
ujęciu tym ruch permanentnego przystosowywania się systemu skutkować miał
zasadniczym stępieniem konfliktu między pracą a kapitałem” (s. 14).
Istotą kapitalizmu dla Wielgosza jest jednak nie tyle konflikt między pracą a
kapitałem, ale fakt, że ekspansja kapitalizmu opiera się na grabieży i na
wojnie. Dokonane przez Różę Luksemburg „odkrycie roli przemocy i ekspansji
kolonialnej w kapitalistycznej akumulacji ma doniosłe konsekwencje polityczne.
Przesądza o fałszu nadziei na stopniową, a przede wszystkim trwałą
demokratyzację systemu. ‘Kapitalizm z ludzką twarzą’ może być co najwyżej
dziełem tymczasowego zwrotu taktycznego, chwilowego odwrotu, który przy
pierwszej nadarzającej się okazji przekształcić się musi w brutalną
kontrofensywę. Smutny finał złotego wieku systemu z lat 1945-1974 wydaje się
potwierdzać taką diagnozę. Luksemburg zdawała sobie doskonale sprawę, że
zdobycze burżuazyjnej kultury i jej chętnie deklarowanego republikanizmu
ufundowane zostały na grabieży, wyzysku i ludobójstwie narodów poddanych
panowaniu kolonialnemu” (s. 17).
Taki charakter opisu systemu kapitalistycznego czyni zeń istotnie w oczach nowej
radykalnej lewicy coś niezbywalnie godnego potępienia, a dążenie do jego
zniesienia niepodważalnym.
W interpretacji nowej radykalnej lewicy pojęcie walki klasowej zostało
rozszerzone. Walka narodowowyzwoleńcza, poprzez swoje uwikłanie w system oporu
przeciw burżuazji narodu panującego nabrała charakteru walki klasowej. Ze
względu na fakt, że ekspansja kapitalizmu dokonywała się od zarania jego
dziejów, tego typu walka stała się równorzędna z walką klasy robotniczej z
własną burżuazją. Raz otwarta możliwość dała asumpt do kolejnych poszerzeń tego
pojęcia. Zniewolenie innych ludów odbiło się rykoszetem w stosunkach
wewnętrznych krajów kapitalistycznych, czyli w rosnącym rozdźwięku między
demokracją a kapitalizmem (s. 18).
„Wbrew temu, co głosiła stara mantra Luksemburg dowodziła fundamentalnych
sprzeczności między fatalistyczną logiką akumulacji kapitału a emancypacyjną
logiką demokratycznego samozarządzania” (s. 18).
Czyli dojrzewanie stosunków kapitalistycznych nie prowadzi do wzrostu demokracji
rozumianej jako samozarządzanie. Samo działanie socjaldemokracji dowodziło, że
nie ma natomiast sprzeczności między wewnętrzną logiką stosunków burżuazyjnych a
poszerzaniem sfery emancypacyjnej klasy robotniczej. (Odprysk tego rozumowania
pozostał w koncepcjach nacjonalistów ekonomicznych). Okazało się to trwałym
osiągnięciem teorii socjaldemokratycznej. Zachwianie demokracji przychodzi z
zewnątrz, z braku możności utrzymania pewnego poziomu dobrobytu.
Dookreślony zostaje stosunek tzw. radykalnej lewicy do socjaldemokracji. Jest on
dość ambiwalentny: rozpatrując społeczeństwo burżuazyjne w izolacji nie ma
sprzeczności między rozwojem gospodarki rynkowej a wzrostem poziomu dobrobytu
klasy robotniczej. I tę swoją funkcję socjaldemokracja zawsze spełniała, o ile
miała po temu możliwości działania. Ale wiedziona tą logiką szukania dróg
poprawy musiała iść na kompromisy z burżuazją, która „odwalała” brudną robotę
dokonując podbojów i grabieży.
Jasne jest i oczywiste, że klasa robotnicza staje się w tej logice „motłochem” i
wspólnikiem burżuazji, gdyż socjaldemokracji nie udawało się uniknąć uwikłania w
brudną robotę. Trzeba więc radykalizować opinię ukazując i obnażając luki
demokracji. Dopiero sytuacja kryzysu może zbudzić klasę robotniczą, która jednak
w walce o prawa demokratyczne nie odróżnia się niczym od reszty
podporządkowanego społeczeństwa zarabiającego na swoje utrzymanie pracą najemną.
Dla nowej radykalnej lewicy traci rację bytu rozróżnienie między klasą
robotniczą a „klasą pracowniczą”. Traci również znaczenie szukanie siły
politycznej, innej niż socjaldemokracja. Komuniści tylko poprowadzili ludzkość w
ślepą uliczkę nie wskazując drogi emancypacji i samorządności. Zabrakło bowiem
zasady demokracji, przez co system Rosji Radzieckiej nie mógł doprowadzić do
alternatywnego systemu społeczno-ekonomicznego, a był tylko odmianą „kapitalizmu
państwowego”.
Nieco pokrętne wydają się wywody Wielgosza, który cytuje Różę Luksemburg: „z
faktu, że liberalizm burżuazyjny wyzionął ducha przed rosnącym ruchem
robotniczym i jego celem ostatecznym, wynika tylko, że socjalistyczny ruch
robotniczy jest i może być dzisiaj jedynym oparciem dla demokracji i że nie los
ruchu socjalistycznego jest związany z demokracją burżuazyjną, lecz na odwrót,
los rozwoju demokratycznego – z ruchem socjalistycznym” (s. 20).
Oznacza to niedwuznacznie, że dla Róży Luksemburg czynnikiem sprawczym był ruch
robotniczy, zaś demokracja – efektem ubocznym, a nie odwrotnie.
Stoi to w sprzeczności z rewindykacjami demokratycznymi jako siły sprawczej
przemiany ustrojowej nowej radykalnej lewicy:
„(...) formalne gwarancje wolności i równości jednostek pozostają zaledwie
ideologiczną fasadą skrywającą rzeczywisty mechanizm władzy usytuowany w sercu
procesu materialnej reprodukcji społecznego bytu i realizujący się jako
antagonizm między pracą a kapitałem”, pisze za Różą Luksemburg Wielgosz i
dodaje: „(...) realna emancypacja musi przywrócić polityczność antagonizmowi
klasowemu (...) Możliwe to będzie jedynie na drodze rewolucji socjalistycznej.
Autentyczna demokracja musi być równoznaczna z demokratyzacją (czyli
upolitycznieniem) sfery reprodukcji. Dlatego jej warunkiem koniecznym jest
emancypacja proletariatu i właściwe temu procesowi formy polityczne: władza rad,
komitety fabryczne, ludowe organy przedstawicielskie. Wyzwolenie i
samozarządzanie proletariatu pozostaje fundamentem wszelkiego wyzwolenia i
wszelkiej demokracji zasługującej na to miano, albowiem robotnicy to jedyna
grupa, której celem jest przekroczenie własnego statusu klasowego. Właśnie
dzięki temu proletariat reprezentuje społeczne uniwersum” (s. 21).
Te ze wszech miar słuszne słowa najlepiej obrazują tezę, że nie ma sensu
przeciwstawiania kapitalistów „klasie pracowniczej” czy „klasie pracującej”,
czyli całej reszcie społeczeństwa. Trudno byłoby powiedzieć, że cała „klasa
pracownicza” dąży do przekroczenia własnego statusu klasowego, albo stałoby się
to tylko banałem oznaczającym, że wszyscy chcą zostać kapitalistami, bo tylko to
wynika z dwubiegunowego widzenia społeczeństwa.
Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Jeżeli Róża Luksemburg mówi o
emancypacji proletariatu i o właściwych temu procesowi formach politycznych
(władzy rad, komitetów fabrycznych, ludowych organach przedstawicielskich), to
traktuje klasę robotniczą serio, a nie tylko jako zwrot retoryczny wyjęty z
socjaldemokratycznej nowomowy. To poważne traktowanie klasy robotniczej polega
na zabezpieczeniu interesów tej klasy w owych formach politycznych jej
emancypacji.
Tymczasem P. Wielgosz dokonuje interpretacji (za pomocą cytowanego poniżej
tekstu Róży Luksemburg) tego twierdzenia, która podważa tę perspektywę.
Jeżeli „demokracja stała się dla burżuazji po części zbędna, a po części
przeszkodą, to dla klasy robotniczej jest za to konieczna i nieodzowna. Jest po
pierwsze konieczna, albowiem stwarza formy polityczne (samorządy, prawo wyborcze
itd.), które posłużą proletariatowi za punkty oparcia przy przekształcaniu
społeczeństwa burżuazyjnego. Jest zaś po drugie nieodzowna, albowiem tylko w
niej, w walce o demokrację, w wykonywaniu praw demokratycznych proletariat może
dojść do uświadomienia sobie swych interesów klasowych i swych zadań
historycznych” (s. 21).
Wyziera z tego jasna myśl: jeżeli proletariat odejdzie od demokracji, to jego
misja emancypacyjna o wymiarze uniwersalistycznym ulegnie wypaczeniu..
Problem w tym, że stanowisko to miało za podłoże świadomość przewagi
socjaldemokracji w Niemczech. Przejęcie władzy przez tę partię, przy jej sile
wynikającej z poparcia klasy robotniczej, dawało możliwość rządzenia przy
zamilknięciu opozycji lub jej bezsiły. Działalność Róży Luksemburg dobitnie
wskazuje, że nie miała ona na myśli „demokratycznego” nadania mocy opozycji
prokapitalistycznej, w przeciwieństwie do swych kolegów czy byłych kolegów
partyjnych, którzy demokrację pojmowali w ten właśnie sposób, co późniejsi
krytycy Lenina. (Warto zaznaczyć, że nie ma w tej realnej sytuacji historycznej
większego znaczenia zacofanie gospodarcze Rosji, ale polityczny problem zdrady
socjaldemokracji).
Wielgosz nie wraca już do stawienia sprawy w kategoriach, jak to było wcześniej
– prymatu politycznego panowania klasy robotniczej przed demokrację, ale już
jako: „mechanizm wzajemnego warunkowania się demokracji i socjalizmu”.
Demokracja ma już u niego charakter bezprzymiotnikowy, czyli w efekcie –
burżuazyjny, ponieważ demokracja powinna chronić prawa mniejszości lub opozycji.
A w sytuacji, gdy klasa robotnicza nie uzyskała panowania, tego typu demokracja
jest skutecznym narzędziem odebrania jej nawet rządów.
Przyznaje to sam Wielgosz: „Rozwój form kapitalizmu i kompradorski, a zatem
związany bardziej z interesami centralnych metropolii niźli z interesami
własnych gospodarek narodowych, charakter klas burżuazyjnych sprawia, że zadanie
rewolucji mieszczańskich przyjmują tam robotnicy” (s. 22).
Charakterystyczne jest stałe podkreślanie przez Wielgosza, że Róża mówi o
„jednoznacznej ocenie roli kapitalistycznej ekspansji w świecie nie-zachodnim”.
Ocena roli kapitalizmu, burżuazji, a więc i socjaldemokracji nie jest już – w
odniesieniu do krajów centrum – równie jednoznacznie formułowana przez Wielgosza.
Podsumowując P. Wielgosz pisze: „Luksemburg zerwała z mechanistycznymi i
ekonomistycznymi tendencjami II Międzynarodówki. W ten sposób zajęła stanowisko
na antypodach idei, które połączyły we wspólnym, antyrewolucyjnym froncie
zmieszczaniałych socjaldemokratów i stalinowskich komunistów. Wśród krytyków
tych tendencji, którzy zainicjowali najważniejszy w minionym stuleciu zwrot w
recepcji Marksa, Luksemburg była być może najbardziej konsekwentna – bardziej
konsekwentna w wyborze demokratycznej formy organizacji proletariatu od
Włodzimierza Lenina i Lwa Trockiego” (s.27).
Według P. Wielgosza przeciwstawiającego poniekąd Różę Leninowi i Trockiemu
„wnioski, jakie można wyciągnąć z teorii autorki ‘Broszury Juniusa’ (...)
wykraczają poza spór między rewolucjonistami a reformistami. Dokonany przez nią
przełom w myśleniu o kapitalizmie i historii ma znacznie bardziej odległe
afiliacje. Antyekonomizm Luksemburg, podobnie jak stanowisko Korsha czy Lenina,
prowadzi do wniosku, że historia nie jest mechanicznym, linearnym następowaniem
po sobie kolejnych faz, cykli i formacji społecznych. (...) Skoro zaś motorem
historii są nieciągłości, zerwania, walki i antagonizmy, a nie po prostu
akumulacja postępu, to kwestię wyjścia poza kapitalizm nie należy koniecznie
wiązać z osiągniętym przez dane społeczeństwo odpowiednim stopniem dojrzałości
stosunków kapitalistycznych. Powstanie sytuacji rewolucyjnej może być
uwarunkowane układami odniesienia, w jakich dane społeczeństwo znajduje się w
ramach całości kapitalistycznego systemu” (s. 28).
Otwartym zatem pozostaje pytanie o siły zdolne zmienić perspektywę alternatywy:
socjalizm albo barbarzyństwo.
Chociaż Wielgosz nie mówi tego wprost, jego rozwiązanie różni się od opcji Róży
Luksemburg, dla której perspektywa socjalistyczna wiąże się nieodłącznie z
wygraną klasy robotniczej. W optyce Wielgosza „demokratyczna samoorganizacja
proletariatu” zostaje zastosowana do r ó ż n o r o d n o ś c i elementów
składających się na społeczeństwo sprzeciwiające się panowaniu kapitalistów.
I choć sprzeciwia się on również twierdzeniu o przejściu kapitalizmu w
postkapitalizm i o zaniku antagonizmu między pracą a kapitałem – dla niego
barbarzyństwo za N. Gerasem ma charakter kapitalistyczny i jest zatem
nieurzeczywistnieniem opcji socjalizmu – to jednak nie bierze pod uwagę, że o
ile na przełomie XIX i XX w. mieliśmy do czynienia z nieurzeczywistnieniem
rewolucji robotniczej w Niemczech, o tyle dziś kryzys socjaldemokracji, którego
kulminacją było odrzucenie perspektywy socjalizmu, a zatem opowiedzenie się po
stronie kontrrewolucji, ostatecznie znalazł swój wyraz w przyjęciu zasad
neoliberalizmu, czyli w odrzuceniu perspektywy reformistycznej.
Trudno więc porównywać obie sytuacje historyczne. Nawet jeśli współczesna
socjaldemokracja stoi nadal na gruncie demokracji i wolności jednostkowych, co w
jakimś stopniu wyjaśnia pokładanie nadziei w jej radykalnym skrzydle. To
przecież cykliczne zmiany taktyki polityki ekonomicznej państw kapitalistycznych
nie wynikają z ruchu socjaldemokracji, która w międzyczasie stała się partią
propaństwową i „odpowiedzialną” za los państwa w ramach systemu alternacji, lecz
z ruchu koniunktury kapitalistycznej.
Nie sposób więc przyjęcia neoliberalizmu przez socjaldemokrację uznać za objaw
jej kryzysu, skoro polityka gospodarcza zmienia się wraz ze zmianą koniunktury.
Nie wahania w doborze polityki ekonomicznej, ale zdrada interesów klasy
robotniczej była przejawem owego kryzysu. W tej perspektywie kryzys II
Międzynarodówki i socjaldemokracji z początku XX wieku porównywalny jest z
kryzysem kierownictwa rewolucyjnego ruchu robotniczego, czyli Międzynarodówki
Komunistycznej lat 30. XX wieku, opisanym przez Lwa Trockiego. Zaś obecny,
przedłużający się kryzys rewolucyjnego ruchu robotniczego obejmuje w rzeczy
samej pozostałości ruchu komunistycznego, w tym mgławicową konstelację ruchu
trockistowskiego i posttrockistowskiego, czyli to co zostało z III i IV
Międzynarodówki.
Tymczasem dzisiejsi krytycy socjaldemokracji, w rodzaju P. Wielgosza, powtarzają
poniekąd drogę Róży Luksemburg. Nie widzą siły poza socjaldemokracją i okopują
się na gruncie tego, co rozumieją jako przezwyciężenie kryzysu sprzed 100 lat.
Gdyż tak naprawdę odrzucają ostateczne rozwiązanie wybrane przez Różę Luksemburg
uznając je za ślepy zaułek. Idą drogą ewolucji socjaldemokracji w opcji
alternatywnej do komunizmu. Ewolucja ta prowadziła ku różnorodnym ruchom
wolnościowym w ramach społeczeństwa burżuazyjnego.
Tymczasem kwestia samostanowienia i samodzielności klasy robotniczej
bezpośrednio wiąże się z kryzysem rewolucyjnego kierownictwa ruchu robotniczego
konstytuującego klasowy ruch robotniczy jako całość.
W czasach Róży Luksemburg takim kierownictwem była właśnie II Międzynarodówka, a
zatem socjaldemokracja. Leninowską odpowiedzią na zdradę socjaldemokracji była
budowa rewolucyjnej partii robotniczej nowego typu i powołanie w sprzyjających
warunkach, po zwycięstwie rewolucji w Rosji, Międzynarodówki Komunistycznej.
Ostateczną odpowiedzią Róży na kryzys socjaldemokracji było zerwanie z tą
ostatnia i budowa rewolucyjnej partii robotniczej.
Pytaniem otwartym pozostaje: czy adekwatną odpowiedzią na kryzys rewolucyjnego
kierownictwa (Międzynarodówki Komunistycznej) i zdradę Stalina było powołanie
zalążka Czwartej Międzynarodówki przez Lwa Trockiego? Pytanie dotyczy relacji
obiektywnych warunków i wiodących tendencji do potrzeb i możliwości. W
niesprzyjającej dynamice IV Międzynarodówka nie zaistniała jako rewolucyjne
kierownictwo ruchu robotniczego. Przedłużający się kryzys rewolucyjnego
kierownictwa ruchu robotniczego stał się faktem, który ma się nijak do kryzysu
współczesnej socjaldemokracji, np. w Polsce.
Rozwiązaniem kryzysu jest powrót do kwestii samostanowienia klasy robotniczej i
samodzielności rewolucyjnego ruchu robotniczego konstytuującego klasowy ruch
robotniczy, czyli podjęta przez Różę Luksemburg budowa rewolucyjnej partii
robotniczej, a nie kurczowe trzymanie się spódnicy socjaldemokracji. W
konkretnych warunkach historycznych kwestia ta wciąż napotyka na banalne,
obiektywne przeszkody „uwarunkowane układami odniesienia, w jakich dane
społeczeństwo znajduje się w ramach całości kapitalistycznej systemu”, którym
nie sprostały niebanalne, woluntarystyczne rozwiązania.
21 lipca 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski