Rewolucyjny marksizm a kwestia wyborów.
Czy radykalna lewica powinna wspierać
kandydaturę M. Szyszkowskiej na prezydenta RP?
Kwestia wyborów nigdy nie była dla rewolucyjnych marksistów sprawą najważniejszą, fetyszyzowanie wyborów w ramach państwa kapitalistycznego zawsze było (i jest nadal) domeną reformistycznej lewicy, która wchodząc w układy z systemem, w końcu „zapominała” po co wzięła w nich udział i po co ktoś ją wybrał. Podejście reformistów w żaden sposób nie zmieniło się ani trochę, mimo że taktyka ta (jak i cała taktyka reformistyczna) odniosła obiektywnie klęskę historyczną, na każdym polu.
Europejska socjaldemokracja, jak widzieliśmy to na przeciągu całego XX wieku, za każdym razem, kiedy szła na ustępstwa wobec kapitału, jak to miało miejsce np. w czasie kształtowania się „niepodległego” państwa polskiego w latach 1918-21, czy w czasie Rewolucji Niemieckiej występowała przeciw tendencjom radykalnym, które dążyły do stworzenia właśnie całkowicie niepodległego, tj. rewolucyjnego państwa. Jak zapewne wszyscy czytający ten artykuł wiedzą, „burżuazyjna partia robotnicza” polski – PPS, ulegając tendencjom nacjonalistycznym, opowiedziała się przeciw tym wszystkim dążeniom marksistów, które zmierzały do obalenia ustroju kapitalistycznego. Wszędzie tam, gdzie początkowo bardziej radykale elementy PPS-u tworzyły rady robotnicze, z czasem zostały „zneutralizowane” przez państwo i s-d. W Niemczech, tamtejsza SPD, która stała de facto na czele rewolucji, próbowała w imię powolnych reform systemu i państwa, zdusić ją, co się jej w sumie udało, wysyłając oddziały skrajnej prawicy przeciw komunistom. Na Węgrzech, tamtejsi rządzący socjaldemokracji (przy których schroniła się większość węgierskiej burżuazji), nie mieli takiego pola manewru, jak ich koledzy w Polsce, czy w Niemczech. Znajdowali się tam między młotem (groźba interwencji wojsk Ententy) a kowadłem (rewolucją); ostatecznie poparli Belę Kuna, samemu nie mogąc zrobić tego, co uczyniła SPD wysyłając freikorps...
Przypuśćmy na chwilę, że socjaldemokraci mieli rację, tak postępując. Jaki był pozytywny bilans działań PPS w Polsce (wyłączając akcje radykalne)? W sumie żaden; tak naprawdę, wiele razy sama partia była popychana przez masy do działań „niekonstytucyjnych”... Albo SPD? Też nic, prócz utrzymywania w masach złudzenia, iż reformami da się coś osiągnąć. Więcej!, ich własny legalizm, niechęć do działań rewolucyjnych spowodował, iż bez oporu ze strony robotników, w majestacie prawa powstał rząd Hitlera, który z czasem przerodził się w dyktaturę faszystowską.
Stalinowska degeneracja ruchu komunistycznego działała podobnie, najpierw poprzez ultra-lewicową politykę socjalfaszyzmu, przeciwstawiała sobie nawzajem robotników komunistycznych socjaldemokratycznym. Kiedy i ta polityka poniosła klęskę, również torując drogę faszyzmowi, zrobiono kolejny manewr, tworząc szkodliwe koalicje wyborcze - Fronty Ludowe, w skład których wchodziły m.in. „postępowe” i „antyfaszystowskie” elementy z klasy kapitalistycznej, co nie było niczym innym jak kolaboracją z wrogiem klasowym i tak samo jak taktyka s-d zacieraniem świadomości klasowej i wytwarzaniem złudzenia, iż można współpracować z burżuazją. Koalicja FL w Chile również nie była w stanie powstrzymać tamtejszej reakcji. Tak oto, chęć przestrzegania „norm demokratycznych” sprawiła, że reformistyczny rząd lewicowy nie chciał uzbroić jedynej siły, która była w stanie powstrzymać Pinocheta – klasy robotniczej i jej sprzymierzeńców z innych warstw wyzyskiwanych (sytuacja podobna trochę do niemieckiej z lat 30-tych).
Po co o tym pisze? Moim zamiarem jest wykazanie całkowitego bankructwa programu socjaldemokratycznego jako próby zmienienia istniejącego status quo, tak by nikt nie miał już złudzeń. Zajmijmy się teraz stanowiskiem rewolucyjnie-marksistowskim.
Jak już wspominałem, wybory dla marksistów, nie są najważniejsze, mogą być jedynie wsparciem dla ważniejszych działań – tych na ulicy, w zakładach, etc. Priorytet znajduje się gdzie indziej, a jest nim działanie wśród pracujących, wyzyskiwanych, dyskryminowanych. Tak, więc, co robić? Czy jak proponują ultra-lewicowcy i anarchiści bojkotować każde wybory, czy to prezydenckie, czy parlamentarne? Lenin, pisząc broszurę przeciw „lewicowym komunistom”, zwracał uwagę, iż rewolucjoniści winni brać udział w burżuazyjnych wyborach, dopóki, nawet w części mas, żywa jest idea wyborów – czyli, dopóki parlamentaryzm nie jest politycznie przeżyty. „Dla komunistów w Niemczech parlamentaryzm jest naturalnie „politycznie przeżyty”, lecz właśnie o to chodzi, by nie brać tego, co jest dla nas przeżyte, za przeżyte dla klasy, za przeżyte dla ma”[...] Póki nie macie sił do rozpędzenia parlamentu burżuazyjnego i wszelkich instytucji reakcyjnych innego typu, obowiązkiem waszym jest pracować wewnątrz ich właśnie dlatego, że tam są jeszcze robotnicy, ogłupieni przez klechów i przez odludzie wiejskie; w przeciwnym razie narażacie się na to, że staniecie się po prostu gadułami” (Dziecięca choroba...). Wybory w ramach systemu kapitalistycznego są dla marksistów tylko jednym ze środków taktycznych, do docierania do mas, nie angażują się oni w pracę w rządzie, jak czynią reformiści, ale maksymalnie wykorzystują tą trybunę do agitacji rewolucyjnej. Bardzo dobrze spełniali to zadanie posłowie ZPMiW (KPRP), a także trockistowscy deputowani w Irlandii (Joe Higgins) czy Szkocji (SSP).
Parlamentaryzm, jak i inne rodzaje burżuazyjnych wyborów są semi-demokracją, albo dokładniej, demokracją jedynie dla jednej klasy – kapitalistów i ich sług, podczas gdy zdecydowana większość społeczeństwa, tj. warstwy wyzyskiwane nie posiada swoich reprezentantów. Rewolucyjni socjaliści wchodząc do zgromadzenia narodowego reprezentują właśnie ich interesy, przy czym dobrze wiedzą, że jeśli chcą utworzyć system polityczny, reprezentujący interesy klas wyzyskiwanych, muszą doprowadzić do zmiany formy demokracji - z burżuazyjnej, kapitalistycznej na proletariacką, pracowniczą; zastąpić dyktaturę kapitalistów dyktaturą proletariatu. Jak pokazała historia nie dokona się tego reformami, ale antykapitalistyczną rewolucją polityczno-społeczną.
Ale!, rewolucja sama sobie nie wybuchnie od tak. Dojrzeć muszą czynniki obiektywne (gospodarcze) i subiektywne (świadomość konieczności rewolucji, istnienie masowej partii rewolucyjnej). Mimo, że rewolucjoniści nie są w żadnym razie reformistami, nie negują znaczenia przejściowych postulatów (reform) w ramach kapitalizmu, a chodzi o takie posunięcia, które co prawda nie obalają od razu systemu, ale zaczynają negować jego podstawową logikę. Zaliczyć do nich należy m.in. nacjonalizację wszystkich banków prywatnych i włączenia ich do banku ogólnonarodowego, nacjonalizację wszystkich ważniejszych zakładów przemysłowych, wysoki podatek progresywny, czy uruchomienie robót publicznych mających na celu likwidację bezrobocia. Działania te mają za zadanie przyspieszyć dojrzewanie czynników, o których pisałem powyżej. Pamiętajmy, iż rewolucja to nie tylko walki zbrojne, ale tak naprawdę wszelkie radykalne działania wymierzone przeciw panowaniu kapitalistów. Rewolucja to proces, nie akt. Tak samo Rewolucja Październikowa to nie tylko szturm na Pałac Zimowy, ale także inne działania, nazwijmy je, nie-militarne, jak wydawanie dekretów, czy udzielenie poparcia powstaniu przez zjazd rad.
Nie ma co się łudzić, jak to często robią reformiści, iż takie posunięcia naruszające „świętą własność prywatną” nie spotkają się z reakcją klasy kapitalistów; przeciwnie, jest pewne, że ich działania będą miały na celu „powstrzymanie grabienia mienia prywatnego”, występując przeciw lewicy z całym dostępnym jej impetem. I nie złamie się ich oporu poprzez „zwykłe, represyjnie działania policyjne”. Trzeba naprawdę być utopistą, lekkoduchem, by wierzyć iż siły zbrojne państwa burżuazyjnego będą bronić takich działań, przeciwnie, to właśnie policja i wojsko zostaną pierwsze użyte przeciw rewolucji. Dlatego też, by nie powtórzyć scenariusza chilijskiego, trzeba utworzyć, prócz alternatywnych ośrodków władzy, także własne oddziały milicji robotniczych, pracowniczych oddziałów zbrojnych walczących od samego początku z reakcją. Mamy tutaj, starcie się interesów dwóch obozów – kapitału i pracy. Skala działań antyreakcyjnych, bądź nawet kontrrewolucyjnych, zależeć będzie od siły i zaciętości wroga klasowego, od jego oporu w podtrzymywaniu kapitalizmu (jak to stwierdził Trocki: jeśli burżuazja występuje przeciw nam w postaci wrogiej armii, my musimy utworzyć własną armię rewolucyjną). W rewolucji nie chodzi o, „bezsensowny rozlew krwi”, jak to często podkreślają propagandyści kapitału, ale o zmianę położenia najbiedniejszych warstw społecznych, co z przyczyn obiektywnych, często trzeba robić siłą...
Maria Szyszkowska nie jest rewolucjonistką, ani tym bardziej marksistką. Sama określa się jako zwolenniczka Kanta i pacyfistka, to co rozumie przez socjalizm to „traktowanie każdego człowieka jako celu samego w sobie, a nigdy jako środka do nawet najbardziej szczytnych celów”, wywodząc to stanowisko z kantyzmu.
Była jedyną członkinią senatu, która od samego początku potępiała imperialistyczną inwazję na Irak, biorąc czynny udział w demonstracjach antywojennych. Na początku tego roku, wystąpiła z SLD, bo „partia ta przestała być lewicowa”. Czy SLD kiedykolwiek było lewicowe to kwestia sporna i raczej pani Szyszkowska się myli się tutaj. Nie ma co się rozpisywać, o tym w jaki sposób SLD nie reprezentuje lewicy, z reformizmu schodząc na pozycje neoliberalizmu, łamiąc tym samym wszystkie obietnice wyborcze. Można zarzucać pani profesor, że nie widziała tego już wcześniej, trzymając się tej partii dalej, a wystąpiła z niej dopiero kiedy sondaże zaczęły lecieć na łeb, na szyję... Maria Szyszkowska, jak i inni reformiści, długo posiadała złudzenia, iż da się jeszcze tę partię naprawić. Jest to częsty punkt widzenia na lewicy reformistycznej, zupełnie obcy marksistom. Dobrze jednak się stało, że w końcu przejrzała na oczy i obecnie występuje przeciw klice Olejniczaka. Na jej korzyść świadczy to, iż była jedynym, prócz P. Gadzinowskiego politykiem sojuszu, który nie bał się mówić to co myśli naprawdę (choć postawa Gadzinowskiego wiele razy była „wymuszona sytuacją”, np. wsparcie „z ciężkim sercem liberalnego rządu Belki”). Występując wielokrotnie przeciw swoim partyjnym kolegom pokazała, że wszystko jest lepsze od bezideowego pragmatyzmu, nawet fanatyzm...
Sprzeciwiała się (i robi to nadal) neoliberalizmowi gospodarczemu, połączonemu z klerykalizacją Polski, w której katolicyzm stał się religią państwową, do czego walnie przyczynili się politycy „lewicy”. Odpowiedzialność za biedę i antyspołeczne posunięcia rządu ocenia zdecydowanie negatywnie, samemu nie chcąc mieć nic wspólnego z ludźmi, którzy się do tego przyczynili. W czasie prac w SLD, nawoływała i zgłaszała projekty mające na celu liberalizację ustawy o aborcji i eutanazji, zwalczanie nietolerancji wobec mniejszości seksualnych, przeciw ksenofobii i klerykalizmowi. Warto też, zaznaczyć, że nie robiła tego tylko na forum senatu, ale również na ulicy, wśród demonstrujących. Dla marksistów nie powinny być odpychające działania na rzecz rozwiązania podobnym kwestii. Walka z kapitalizmem to walka na różnych frontach, która dotyczy zwalczania także takich chorób wynikających z systemu kapitalistycznego, jak rasizm, homofobia, faszyzm. Ograniczając się jedynie to walki ekonomicznej, strajków pracowniczych, zapominany o tym, że ideologię kapitalizmu należy zwalczać również poprzez niszczenie różnych sztucznych podziałów na Polaków, katolików, gejów, kobiety, mężczyzn, etc. Wszystko to dzieli klasę pracowniczą, i inne warstwy wyzyskiwane przed jednością przeciw systemowi. I zauważmy, iż walka z mizoginizmem czy homofobią, to nie walka o prawa członków klas posiadających, ci nie cierpią dyskryminacji tak jak ich „siostry” czy „bracia” z warstw biednych, przeciwnie, gdyby ich spytać, czy chcieliby jedności kobiet, mężczyzn i homoseksualistów pracujących przeciw kapitalizmowi, odpowiedzieliby zapewne, że nie. Musimy niszczyć podziały wewnątrz wyzyskiwanych.
Założenia z jakimi pani Szyszkowska stratuje są radykalnymi postulatami z punktu widzenia polskiego ciemnogrodu, ale nie są wymierzone w system. To naszym zadaniem jest łączyć walki kobiet czy homoseksualistów z walkami o prawa pracownicze. Wybory są taką porą, kiedy spora część społeczeństwa zaczyna interesować się na serio polityką. Oczywiście, wśród wielu grup, abstynencja wyborcza jest duża, i do nich również powinniśmy docierać, nie koniecznie by zagłosowali na partię antykapitalistyczną, ale by włączyć ich do realnej walki. Udział w wyborach jest jedną z możliwości pokazania się społeczeństwu, które o rewolucyjnej lewicy nic nie wie. Program Marii Szyszkowskiej jest programem pro-społecznym, dlatego zasługuje na krytyczne poparcie. Jej osobę (i program) można porównać do George’a Galloway’a (i RESPECT-u), choć w stosunku do byłego posła LP posiada o wiele lepszą politykę. Sam RESPECT nie jest rewolucyjną koalicją, a jedynie anty-neoliberalną, i antywojenną. Zdając sobie z tego sprawę, wszystkie ważniejsze grupy brytyjskiej radykalnej lewicy weszły w jej skład (SWP), bądź udzieliły krytycznego poparcia (CWI). Nie ma sensu odgradzać się od ludzi, którzy chcą coś robić, zmienić, a nie są marksistami; jeśli występujemy razem z jakąś organizacją reformistyczną na jednej akcji, podstawa to posiadanie własnej polityki, pokazywanie publicznie, która droga jest lepsza, i w ten sposób docieranie do ludzi, a nie zamykanie się w marksistowskich gettach, gdzie każdy poza jego granicami to „kontrrewolucjonista”. Dlaczego mamy oddawać pole działania innym? Nie mamy sytuacji rewolucyjnej, gdzie ten kto powstrzymuje rewolucję jest wrogiem, przeciwnie, by nie być skazanym na żywot nędznej sekty oderwanej od społeczeństwa, marksiści muszą cały czas promować w nim swój socjalistyczny program.
Maria Szyszkowska stanowi lewicową alternatywę wobec neoliberałów i podżegaczy wojennych z SLD i SDPL. Ani kandydatura Cimoszewicza, ani Borowskiego nie należy nawet do kandydatur reformistycznych. Ich programy nie różnią się od siebie. Cimoszewicz mówił dla jednego z zagranicznych pism biznesu, że ma liberalne poglądy na gospodarkę, a Borowski wypowiadał się przeciw utrzymaniu obecnych zasad przechodzenia na emerytury przez górników. Obaj poparli wysłanie wojsk do Afganistanu i Iraku. Podczas bombardowania b. Jugosławii ich postawa była niejasna, chwiejna. Są zwolennikami uczestnictwa Polski w NATO (przeciw czemu jest Szyszkowska), a także mają apologetyczny stosunek do UE. Obecny sukces Cimoszewicza, który mimo, że jest kojarzony ze skompromitowanym SLD idzie w łeb w łeb z reprezentantem prawicy, Kaczyńskim, pojawił się ponieważ, zdecydowana większość ludzi szeroko rozumianej lewicy, w obawie przez prawicową nawałą, woli już jego. Z podobnych powodów, SLD odbiło się lekko od dna.
Co ciekawe, „prawdziwa socjaldemokracja” – SDPL, balansuje na progu 5%, potrzebnych do wejścia do sejmu. Jak widać, mało kto dał się nabrać szczurom uciekającym z tonącego okrętu. Więcej, to sam okręt zaczyna wychodzić na prostą. Wszystkie „lewicowe alternatywy” wobec socjalliberałów z SLD i SDPL, w końcu pokazały ile są warte. UL (rządowa alternatywa wobec rządu) przytulił się do SLD i Cimoszewicza, a wielce ideowa i alterglobalistyczna partia Zielonych 2004, sama chcąc uratować swój żywot wchodząc do sejmu, postawiła na nie tego konia, co trzeba i przypuszczalnie wyjdzie na tym gorzej niż gdyby weszła w alians z sojuszem. W przypadku Zielonych jest to tym bardziej obciążające, bo bliżej im zawsze było do Szyszkowskiej, niż do SDPL, ale jak widać liberalizm gospodarczy przeważył nad sprawy gejów. Coś się jednak zdaje, że wariat AWS-owski, zastosowany do pseudolewicy, nie odniesie takich sukcesów jak na prawicy... a nawet niejednych pogrąży.
Marksiści winni wspierać krytycznie kandydatów anty-liberalnych i pro-społecznych, mimo, że nie zgadzają się z nimi całkowicie. Wspomóżmy kandydaturę prof. Szyszkowskiej, samemu występując z hasłem: walczmy o antykapitalistyczną alternatywę wobec socjalliberalizmu i prawicy!
Paweł Sz. (Pracownicza Demokracja)