Powrót z daleka

Po ostatnich sondażach wykazujących drastyczny spadek notowań Włodzimierza Cimoszewicza, niezmienny – Marka Borowskiego i stosowny – Sojuszu Lewicy Demokratycznej wraz z Socjaldemokracją Polskiej Lewicy, wrócił na scenę polityczną komentator „Trybuny”/”Impulsu”, Krzysztof Pilawski, który, jak się wydaje, wakacje spędził w izbie wytrzeźwień.
Oznaką odzyskanej trzeźwości jest nie tylko zaniechanie wezwań do jednoczenia się pod sztandarami Sojuszu przeciw zagrażającemu nam rzekomo faszyzmowi i apartheidowi razem wziętym, ale i trzeźwa ocena spodziewanego wyniku wyborów, czyli notowań wywodzącej się z PZPR lewicy, której obecne wpływy nie pokrywają się z „rzeczywistymi rozmiarami lewicowego elektoratu w Polsce” (K. Pilawski „Lewy do lewego”, „Trybuna”/”Impuls” z 11 sierpnia 2005 r., s. 11).
Niestety, symptomem połowiczności otrzeźwienia (co niekiedy wiele usprawiedliwia) jest dyplomatyczne zapewnienie, że „czołowi politycy postpezetperowskiej lewicy nie wiedzą, o co im chodzi”. Zapewnienie to ma zapewne wynikać z przeświadczenia, że SLD i SdPL „w sferze tradycji to partie budowane na piasku”. Pozwolimy tu sobie przypomnieć równie trzeźwą ocenę Mieczysława F. Rakowskiego, dla odmiany odurzonego dziś miękkimi czy twardymi... „sukcesami” ekipy Olejniczaka: „czołowych polityków obu partii [SLD i SdPL] bardzo wiele dzieli, ale jest coś, co ich łączy. Jest to kompletny brak zainteresowania przeszłością polskiej lewicy. Są to partie bez korzeni. Ich rodowodem jest transformacja ustrojowa i nic więcej” (M. F. Rakowski, „Okruchy dziennika”, „Dziś” 3/2005, s. 22).
Zbieżność odczuć jest nieprzypadkowa, i nic więcej.
Różni zaś Krzysztofa Pilawskiego od Mieczysława F. Rakowskiego nie tyle „elementarna przyzwoitość”, która pozwala mu dostrzec – broń Boże nie utożsamiając się z Komunistyczną Partią Polski i komunistami – że w gronie tym n a w e t zdarzały się jednostki, ba, ludzie walczący „nie tylko o socjalizm, ale i niepodległość”, lecz stosunek do tzw. nowoczesnej lewicy podtrzymującej model ustrojowy III RP. Trzeźwy Pilawski zdaje sobie sprawę, że „sformułowanie ‘nowoczesna lewica’ jest synonimem uznania wyższości i obrony ustroju kapitalistycznego w wydaniu neoliberalnym i niczym więcej” (tamże). M. F. Rakowski natomiast trzeźwo stoi na gruncie „nowoczesnej lewicy”, czyli na gruncie kapitalizmu, o przepraszamy, postkapitalizmu (postindustrializmu).
Zdzieranie masek może okazać się niepotrzebne, skoro obaj odwołują się do tradycji i wybranych haseł „archaicznej lewicy”, przy czym ten pierwszy „archaiczność” stawia w cudzysłów, zaś M. F. Rakowski przeciwstawia jej „nowoczesność”.
Postulowane przez K. Pilawskiego „zerwanie z ideami solidaryzmu społecznego i powrotu do klasowej analizy rzeczywistości, badanie sprzeczności między pracą a kapitałem, opracowanie programu naruszającego żywotne interesy globalnego kapitalizmu” nieuchronnie wiąże się ze zwiastowaną przez niego rychłą „śmiercią postpezetpeerowskiej lewicy”, której spodziewane odejście bynajmniej „nie oznacza próżni na lewicy”. Przeciwnie, jest wyrazem otrzeźwienia. Albowiem „zrobi się tylko miejsce na nową partię”.
Nie wydaje się nam jednak, żeby powstanie tej partii miał poprzedzać „okres poszukiwań ideowych, który może potrwać nawet lata” Choć prawdą jest, że „bez ideowego fundamentu żadna nowa partia, której celem będzie zagospodarowanie ‘bezpańskich towarzyszy’, nie uzyska szerszych i co najistotniejsze trwałych wpływów społecznych” (tamże).
Poszukiwania ideowe mają to bowiem do siebie, że znamionują niezgodność teorii i wyobrażeń z otaczającą nas rzeczywistością. Takie poszukiwania w przypadku posttrockistów trwały kilkadziesiąt lat z wiadomym skutkiem, o czym można poczytać w napisanej ze swadą książce „More Years for the Locust” autorstwa Jima Higginsa.
Dziś, po upadku ZSRR i krajów „realnego socjalizmu”, równocześnie z procesem „globalizacji”, zakwestionowane zostały zdobycze „welafre state” i „Europy Socjalnej”, a sytuacja polityczna uległa daleko idącej krystalizacji. Odzyskana klarowność podziałów społecznych pozwala zakończyć okres poszukiwań ideowych postulatem odgruzowywania ortodoksyjnego marksizmu w jego rewolucyjnej (metodologicznie) postaci, a zatem jednoznacznego opowiedzenia się po stronie klasy robotniczej.
W kwestiach organizacyjnych sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Zasada kółkowości trudna jest do pogodzenia z zasadą centralizmu demokratycznego. Można wszakże przypuszczać, że w ramach pluralistycznej partii, w której obowiązywałaby zasada kółkowości, może ukształtować się radykalne skrzydło. Pod warunkiem zachowania wszakże reguł demokratycznej dyskusji w ramach platform programowych i równie demokratycznego wyboru kierunku działania. Niemniej, wybór taki, po zwycięstwie tendencji opowiadającej się za centralizmem demokratycznym, skutkowałby zwartością lub rozłamem. Tym samym, status pluralizmu czy kółkowości może mieć tylko tymczasowy charakter.
Nie od rzeczy, zważywszy na tradycje stalinizmu i sekciarski rodowód posttrockistów, byłoby zauważyć, że centralizm demokratyczny przeciwstawny jest centralizmowi biurokratycznemu, który obowiązywał w ruchu stalinowskim (w tym postpezetperowskim), jak również pojawiał się w niektórych tendencjach posttrockistowskich.

15 sierpnia 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski


Anarchiści zdyskredytowani ?

Nie bardzo rozumiemy na czym ma polegać dyskredytowanie anarchistów przez nazywanie ich... anarchistami (bynajmniej nie nazywamy ich anarchistami w cudzysłowie).
W naszym tekście nawiązujemy do anarchistów akurat pozytywnie (na tle reszty tzw. nowej radykalnej lewicy), wskazując na ich niezaangażowanie w wybory. Niemniej nasz polemista słusznie odczuwa, że krytyczność naszego podejścia do tzw. nowej radykalnej lewicy obejmuje także i środowisko anarchistów (FA?) w tym sensie, że jego antysystemowość nie wykracza poza radykalizm typu socjaldemokratycznego, vide działalność Inicjatywy Pracowniczej FA czy CK-LA. Jest to sprawniejsza organizacyjnie mutacja tej samej szerszej formacji radykalno-nowolewicowej (w jakimś stopniu zajmowaliśmy się tą problematyką w tekstach dotyczących propozycji wprowadzenia rad zakładowych, entuzjastycznie popartych przez IP FA, czy przy okazji IV Ogólnopolskiej Konferencji Pracowniczej).
Co do spójności programowej środowiska polskich anarchistów, to mielibyśmy niejakie wątpliwości (choćby stosunek do lewicy i antykapitalizmu), niemniej pod względem „najszerszego pluralizmu” platonicznie wyznawanego przez „Czwórkę”, to zapewne macie lepsze wyniki. Mimo że, jak sami piszecie na swojej stronie internetowej:
„(…) jesienią 1989 na zjeździe w Warszawie M@ przekształca się w Federację Anarchistyczną. Próby zorganizowania aktywności na tym poziomie (mimo organizacji spotkań roboczych, kolejnych mutacji Peta w Maole / Biuletynu Informacyjnego M@ i F@ itp.) nie udały się na dłuższą metę, na co wpływ miało zapewne opadanie fali nastrojów społecznych i odchodzenie części działaczy od aktywności politycznej lub przechodzenie do partii politycznych, nie tylko lewicowych zresztą (przejściowo, od wiosny 1992 do jesieni 1993, nie odbywały się nawet zjazdy F@). Historia F@ staje się więc raczej historią poszczególnych jej grup i ich współpracy w skali regionu (próby w tym kierunku podejmują Kielce, Gdańsk, a ostatnio Poznań) lub nurtu ideowego (wcześniej libertarianie, dziś syndykaliści) czy naśladowania pewnych inicjatyw (gdańska "Ulica" kolportowana z okazji różnych akcji - podatki, antynazi itp. - w innych regionach wywołuje np. falę wydawnictw tego typu w postaci powielania jej na xero w innych ośrodkach, wydawania własnej "Ulicy" z gdańską winietą w Słupsku, Koszalinie i Poznaniu, czy "Gazety ulicznej" w regionie kieleckim). Po fali wzrostu aktywności w związku z upolitycznieniem się części środowisk kontrkulturowych w połowie lat 1990-tych (widać przy tym przesunięcie akcentu z walki o zmianę systemu społecznego na sprawy typu antynazi, klerykalizm, skłoting, ekologia itp., które kiedyś nie odgrywały tak ważnej roli; pojawia się też kwestia Czeczenii itp.) i opadnięciu tejże fali, dziś znów próbuje się odnowić współpracę i aktywność w skali kraju (czego wyrazem jest m.in. ta strona www), co jednak natrafia na problemy skutkiem ostrzejszego niż dotychczas zarysowania podziałów na nurty ideowo-tematyczne (aż po odejście z F@ - i zanik aktywności - części osób i grup, jak np. libertarian z An Arche, czy niektórych lewaków lądujących w SLD).”
Warto również przypomnieć sobie opinie wyrażone przez Mateusza Kwaterkę.
Swoją drogą, centralizm organizacyjny jest przez anarchistów rozumiany specyficznie, a nie całkowicie odrzucany (choćby Bakunin).
Zajęcie się problematyką relacji między anarchizmem a marksizmem od jakiegoś czasu w nas dojrzewa i zapewne niedługo pojawi się jakiś tego efekt. Nie zgadzamy się, m.in. z zapewnieniem Jarosława Urbańskiego (lipcowo-sierpniowy numer „Nowego Robotnika”), że ze sporu między Marksem a Bakuninem w I Międzynarodówce zwycięsko wyszedł Bakunin.
Jeśli ktoś nie wie, o jaki spór chodzi, odsyłamy do wartościowej pracy Ann Robertson pt. „The Philosophical Roots of the Marx-Bakunin Conflict” (WWW.marxists.org/reference/archive/bakunin)
11 sierpnia 2005 r.
E.B. i W.B.


„Działactwo”

Określenia „działactwo” w odniesieniu do Nowej Lewicy Piotra Ikonowicza użył nie kto inny, jak sekretarz generalny NL, Zbigniew Partyka „Działactwo”, którym szczyci się Nowa Lewica wyklucza prowadzenie debat programowych i politycznych. W praktyce sprowadza się do sukcesywnego wyłączania i zacierania własnego forum dyskusyjnego.
Zatem określenia „sukcesywny” nie należy mylić z sukcesami Nowej Lewicy, np. wyborczymi.
A mogło być inaczej.
Bez tego „działactwa” powstanie silnej partii lewicowej byłoby możliwe.
11 sierpnia 2005 r.
Antonio das Mortes


Dyskusja modelowa

Sprostowanie: nie krytykujemy nowej radykalnej lewicy za chęć działania, ale za nieskuteczność działań, która jest niemożliwa do osiągnięcia przy trwaniu stanu rozdrobnienia. To taka zdroworozsądkowa uwaga. I nie najważniejsza. Ważniejsze, że nowa radykalna lewica składa się z grup, które mają podobno ideologię zakorzenioną w trockizmie, w każdym razie teoretycznie stoją na gruncie nurtu ideowego, który wyrósł ze sprzeciwu wobec zdrady socjaldemokracji, a następnie stalinizmu. Niemniej, Trocki nie był prekursorem eurokomunizmu, a tym bardziej „nowej lewicy”.
To prawda, że od czasu wydania I tomu Kapitału upłynęło dużo czasu i sporo się wydarzyło. To prawda, że w okresie powojennym istniało „państwo dobrobytu” nazywane skądinąd „socjalizmem skandynawskim” lub „szwedzkim”. Trudno tu więc mówić o przekupieniu klasy robotniczej, tym bardziej, że nie istniało wtedy tzw. kierownictwo rewolucyjne, które mogłoby poprowadzić tę klasę do walki o „prawdziwy” socjalizm. I jest chyba trochę nie-socjaldemokratów, którzy do określenia „państwa dobrobytu” jako socjalizmu się przychylają. Ba, był to ponadto socjalizm demokratyczny!
Dziś, jak pisze Cetes, „po klęsce ‘realnego socjalizmu’ te przywileje są odbierane, a stopa życiowa coraz większej części społeczeństwa ulega obniżeniu”.
Z tego wynikałoby logicznie, że powraca postulowana przez Cetesa „siła rewolucyjna”. Ale cóż, dla Cetesa jest to tylko argument na to, żeby już całkowicie pogrzebać marksizm.
Pragniemy ponadto zauważyć, że Blair i Miller nie skompromitowali marksizmu, ponieważ trudno Blaira w ogóle wiązać z takim nurtem. Tymczasem PZPR (a cóż dopiero SLD) z tej doktryny już za PRL całkowicie zrezygnowała (o zerowym stopniu marksizmu pisał już Sławomir Magala w 1981 r.).
W przeciwieństwie do anarchistów, podobnie jak Cetes, też postulujemy zbudowanie silnej partii, ale nie jakiejś tam, ogólnikowo-lewicowej, ale robotniczej.
Nie „działactwo”, ale działalność reformistyczna (wg rozróżnienia, jakiego dokonaliśmy w naszym tekście) nie stoi w sprzeczności z budową takiej partii. Ale partia P. Ikonowicza nie jest i nie będzie partią robotniczą, tylko co najwyżej socjaldemokratyczną, o ile w ogóle uda się jej wyjść z bagna partyjnictwa i „działactwa” na nowej radykalnej lewicy.
Lata doświadczeń pokazują, że nie zasady programowe czynią tę jedność niemożliwą, ale właśnie partyjniactwo (patriotyzm lokalny kanapowych, wodzowskich, charyzmatycznych itd, itp. grupek towarzystwa wzajemnej adoracji).
Skupienie się na „działactwie” nie prowadzi do przezwyciężenia tego impasu, wbrew wyobrażeniu ludzi myślących „zdroworozsądkowo”. Wystarczy przypomnieć losy ATTAC-Polska, Polskiego Forum Społecznego czy Porozumienia Lewicy Antykapitalistycznej. Przecież unikano debat programowych jak ognia. I co? I g… Bo nie w tym rzecz.
Ile lat jeszcze trzeba, żeby to zrozumieć?
11 sierpnia 2005 r.