Ryszard Bugaj w polityce

Polska lewica parlamentarna – jeśli w ogóle o takiej może być obecnie mowa – jest wręcz żałośnie słaba w idee lewicowe i ludzi, którzy mogliby wiarygodnie wcielać je w życie. Nie chodzi oczywiście o tych, którzy systematycznie powtarzają slogany o „sprawiedliwości społecznej”, „równości szans”, czy „walce z biedą”, nadając im postać frazesów, (podczas gdy  sami cynicznie i bezmyślnie prowadzą politykę, która jest zaprzeczeniem tych haseł), ale o tych posiadających szersze horyzonty i po prostu wierzących w to co mówią i obiecują. Nie jesteśmy naiwni, nie wierzymy iż parlamentarna demokracja może przynieść rozwiązanie problemów większości ludzi. Zdajemy sobie jednak sprawę z potrzeby walki na arenie parlamentarnej, wykorzystywania sprzeczności w śród klasy panującej i wspierających ją polityków, a także a może przede wszystkim z potrzeby budowania baz pracowniczego oporu w społeczeństwie kapitalistycznym. Jedną z takich „baz” może być reprezentacja parlamentarna, która aktywnie uczestnicząc w pracach parlamentarnych reprezentować będzie konsekwentnie i systematycznie interesy pracowników. Nie ma potrzeby rozwodzić się nad tym iż taka reprezentacja nie istnieje w tej chwili. Należy jednak zastanowić się – zwłaszcza w kontekście zbliżających się wyborów – czy taka lewicowa opcja może zaistnieć w przyszłym parlamencie – niezależnie od tego jak mogłaby być liczna. Oczywiście radykalna lewica w Polsce jest za słaba aby pokusić się o wystawienie własnych kandydatów, zwłaszcza iż jakaś jej część jest przeciwna samej idei walki parlamentarnej. Nie będę tu roztrząsał tej kwestii, dla nas – socjalistów oddolnych – jest ona oczywista i regularnie prezentowana. Natomiast jeśli już uważamy potrzebę walki parlamentarnej i chcemy się w nią zaangażować to musimy jasno odpowiedź sobie na pytania z kim?, na jakich zasadach? i w jakim celu? chcemy budować ewentualną koalicję wyborczą. Na parlamentarnej lewicy w Polsce znajdują się moim zdaniem tylko dwa nazwiska, które jeszcze coś sobą reprezentują i które przede wszystkim mają choć jakie takie pojęcie o tym czym jest lewica. Są to oczywiście Maria Szyszkowska i Ryszard Bugaj. Postacie te są zupełnie różne, mają inną przeszłości, drogę polityczną i pogląd na temat lewicy (choć nie na temat jej roli w parlamencie.) Sylwetka Bugaja jest oczywiście dużo bardziej znana, choć ostatnimi czasy to pani profesor – uczestnicząc m.in. w demonstracjach antywojennych – zdobyła sobie większą sympatie i uznanie na lewicy. Jednak od czasu kiedy SLD zaczął wyraźnie tracić w sondażach, a w samej partii dochodziło do przepychanek Ryszard Bugaj zaktywizował się. Założył partię – Forum Polska Praca – i próbuje powrócić na scenę. Na pierwszy rzut oka inicjatywie tej można by było przyklasnąć – Bugaj z pewnością nie chce się na polityce dorobić a  wiarygodna lewica parlamentarna jest w obecnej sytuacji naprawdę potrzebna. Czy jednak Ryszard Bugaj jest właściwą osobą na lidera parlamentarnej lewicy i czy w ogóle wie co chce stworzyć i osiągnąć? Poprawne postawienie tych pytań jest naprawdę ważne – chodzi tu bowiem o taktykę lewicy, jej aspiracje i cele. Kilkuletnia nieobecność Bugaja na scenie politycznej, zwłaszcza w okresie kiedy Unia Pracy związał się mocno z SLD i działała pod jego dyktando, sprawiły iż Bugaj – który przecież odszedł z UP właśnie w proteście przeciw zbliżeniu z SLD – jest obecnie przez część lewicy uważany za kogoś w rodzaju męża opatrznościowego i człowieka, o którego można oprzeć odbudowe lewicy w Polsce. Przykładem jest tu chociażby czasopismo polskiej sekcji ATTAC – „Obywatel” – które w jednej ze swoich „aktualności” (2005 – 06 –01)1 prezentującej program nowej partii Bugaja stwierdziło iż jest to „Jeden z bardziej wiarygodnych i rozsądnych przedstawicieli polskiej lewicy.” Co do osobistej wiarygodności, nie zamierzam tu polemizować – Bugaj nigdy nie był typem karierowicza-dorobkiewicza, który pójdzie na każde ustępstwo ażeby być bliżej koryta. Wiarygodność polityczna to jednak coś innego i to pomimo iż obie te cechy powinny u polityka być w ścisłym związku. Politycznie wiarogodny – naszym zdaniem – Ryszard Bugaj nie jest. Dlaczego? Po pierwsze dla tego iż człowiek ten sam szukał sprzymierzeńców politycznych, o których z całą pewnością można powiedzieć iż z lewicą nie mają oni nic wspólnego. Po drugie w tych swoich poszukiwaniach wykazuje nie rzadko dziecięcą wprost naiwność. Po trzecie jego program opiera się na krytyce socliberałów (co jest słuszne) i na dobrej woli (co zdecydowania nie wystarcza). I wreszcie po czwarte cała jego dotychczasowa kariera polityczna pokazuje iż absolutnie nie ma on cech lidera. Argumentów swoich nie bierzemy z powietrza, wszystkie one znajdują potwierdzenie w faktach, a przede wszystkim w wypowiedziach i artykułach samego Bugaja. Ale po kolei, do rzeczy. Kiedy w 1997 roku Unii Pracy nie udało się znaleźć w parlamencie Bugaj podał się do dymisji i na znak protestu przeciwko zbliżeniu z SLD, które lansowało nowe kierownictwo – Pol i Małachowski – wystąpił z partii. Po trzy letniej nieobecności wraca aby startować z list PSL, bo jak sam stwierdził „Zawsze mi to [PSL] było bliskie”.2 Co ciekawe Monika Olejnik, która prowadziła ten wywiad – a, która w towarzystwie niektórych osób bywa kompletnie zagubiona – zadała przy tej okazji Bugajowi kilka tak podchwytliwie i celnie sformułowanych pytań iż ten był kompletnie rozbrojony. Choć stwierdził, że praktycznie nic nie łączy go z Leszkiem Millerem, to na pytanie Olejnik czy zdaje sobie sprawę,„że być może po wyborach dojdzie do koalicji PSL z Sojuszem Lewicy Demokratycznej.” odpowiedział „Mam oczywiście tego świadomość”, jednak „tylko z pozoru jest to pozycja niespójna”, ponieważ „to, czego się obawiam, to samodzielnych rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a już szczególnie, gdyby główną siłą opozycji była tylko Platforma Obywatelska.” Zdumiewające! Zwłaszcza iż zacytowane zdanie wcale nie są wyrwane z kontekstu. Człowiek ten wystąpił z jednaj partii – w, której był czołowym działaczem – ponieważ ta zbliżyła się do SLD i wystartował z list drugiej – w, której miał bez wątpienia mniej do powiedzenia – a która chciała zrobić (i zrobiła) dokładnie to samo, po to aby nie dopuścić do „samodzielnych rządów” SLD.. Zrobił to przy tym z pełna świadomością, zdając sobie sprawę z tego czym jest SLD-owski aparat. Bugaj dobrowolnie dał się złapać w sidła i nie pomogą tu żadne tłumaczenia, iż nie chciał dopuścić żeby „główną siłą opozycji była tylko Platforma Obywatelska.” Wszak to nie od Ryszarda Bugaja ani nawet od tego czy PSL wejdzie w koalicje z SLD, zależało czy PO będzie „główną siłą opozycji” – decydowali o tym wyborcy. Przeciwnie, gdyby Bugaj wierzył, że partia, z której list startuje, dostanie – po SLD – najwięcej głosów powinien robić wszystko aby ta nie zbliżyła się do SLD. Czyżby wierzył w to iż PSL może wpłynąć z „lewa”(?) na SLD i nałoży mu pewną „uzdę”? Jaką widział dla siebie rolę w przymierzu? Takich pytań można by postawić jeszcze kilka, ale to tylko pierwszy z paradoksów Ryszarda Bugaja. Kolejny możemy znaleźć przy ocenie „Solidarności” – największego pracowniczego ruchu w historii, w którym także brał on udział. W swoim wielokrotnie i przy różnych okazjach wypowiadanym zdaniu, że jednym z podstawowych przyczyn upadku idei reprezentowanych przez „Solidarność” było to iż „Wielu działaczy Solidarności zachowywało się w sposób, który ktoś kiedyś opisywał po rewolucji francuskiej, mówiąc o tych, co wdrapali się na górę i wciągnęli za sobą drabinę”3, wykazał zarówno iż nie rozumie prawideł masowego ruchu jak i historii Rewolucji Francuskiej w jej zasadniczej kwestii. Tymi, którzy w „wdrapali się na górę i wciągnęli za sobą drabinę” byli nie ci, którzy obalili monarchie – czyli tzw. Stan Trzeci – a chowająca się za jego plecami burżuazja. To fakt, że w wyniku rewolucji 1793 roku działacze polityczni – o których mówi Bugaj – osiągnęli, dzięki działaniu mas, to czego nie zdoła im już odebrać żadna reakcja, czyli stałe i niezwykle istotne miejsce w nowym systemie – ale prawdziwym zwycięzcą był burżuazja. Tak stało się również po upadku PRL, choć w tym wypadku jedna forma kapitalizmu zastąpiła tylko inną. Co do samych działaczy to znaczna ich część, która była w istocie przeciwna potencjalnie rewolucyjnemu charakterowi „Solidarności” (np. doradcy Wałęsy – Gieremek, Mazowiecki& C.O.) może dziś zajmować taką pozycje w polityce tylko dzięki historycznej klęsce „Solidarności” a nie jej zwycięstwu – Bugaj zupełnie tego nie pojmuje. Nie rozumie również czym była sama „Solidarność”. Twierdzi, że „Solidarność” byłą „konserwatowno-liberalna i socjaldemokratyczna”, co jest czystą niedorzecznością.  Jak masowy, spontaniczny przecież – choć zorganizowany – ruch pracowniczy, który skierował się gwałtownie przeciwko opresyjnemu systemowi i doprowadził do powstania rad pracowniczych (MKS-ów) może być konserwatywny? To, że taki ruch nie musi mieć masowych aspiracji rewolucyjnych, nie świadczy wcale o tym iż jest konserwatywny – przeciwnie w swym głównym nurcie (stosunek do własności i wojownicza postawa wobec klasy panującej) jest on zaprzeczeniem konserwatyzmu. Co więc Bugaj ma przez to na myśli? Czy postawę polityczną (ideologiczną) części prawicowych działaczy, kręcących się wokół wielkiego ruchu w poszukiwaniu większych wpływów i zwolenników, czy może niechęć jaką jeszcze większa część działaczy przejawiała do samodzielności pracowników? A może to było co innego? Któż to wie, zwłaszcza iż to samo można powiedzieć o „liberalizmie” w „Solidarności”, w postaci jaką przedstawia Ryszard Bugaj (neoliberalizm). Tak naprawdę to jeszcze mniej niż w przypadku konserwatystów było działaczy (neo)liberalnych. Taki pogląd (skrajny liberalizm) był mocno nie popularny wśród pracowników i w istocie nigdy nie zdobył w śród nich poparcia. To, że teraz serwowany jest on społeczeństwu w coraz „czystszej” postaci dowodzi tylko tego jak dotkliwą klęskę poniósł ruch „Solidarności”. Równie nie łatwo jest zrozumieć co Bugaj ma na myśli mówiąc o „socjaldemokratycznym” charakterze „Solidarności”. Socjaldemokracja jako ideologia, a przede wszystkim jako nurt w polityce przechodziła przecież –  i przechodzi nadal – karkołomne zmiany. Ciężko jest więc sformułować poprawną definicje „socjaldemokratyzmu” „Solidarności” – szczególnie łącząc ją z konserwatyzmem i liberalizmem. Zwłaszcza iż socjaldemokracja (przede wszystkim jako nurt w polityce) jest niechętna masowym (a zwłaszcza spontanicznym) ruchom, co udowodniła wielokrotnie. To jednak zupełnie nie przeszkadza Bugajowi – przeciwnie – zupełnie odpowiada mu taki „amalgamat” idei społecznych. Czuje się w nim najlepiej ponieważ wtedy ma się wielu przyjaciół – zarówno z prawa jak i z lewa. I oczywiście nie trzeba podejmować walki politycznej. Do tego Ryszard Bugaj nie jest absolutnie zdolny. Kiedy w jednym z wywiadów4 Kamil Durczok stwierdził iż Bugaj chce wrócić na scenę, ten odpowiedział „Nie jestem pewien”. „Jak to nie jest pan pewien?” – pyta zaskoczony Durczok – „Powiedziałem tak, jak jest, to znaczy, że koledzy mnie namawiają i że się zastanawiamy i że to nie jest oczywista decyzja, bo czasy są takie, że ta scena jest już dość mocno zamknięta. Z drugiej strony, po tej lewej stronie zrobiła się taka chyba próżnia jakaś.” Niepewność i niewiara aż przebijają z tonu tej wypowiedzi – „nie jestem pewien”…„zastanawiamy się”…„bo takie są czasy”…ale może jakoś by się udało, bo powstała „chyba próżnia jakaś” na lewicy. Temu tonowi nie ma się zresztą co dziwić jeśli weźmie się pod uwagę jego wcześniejsze wypowiedzi. W innym z wywiadów5 udzielonych wraz Tomaszem Nałęczem (wówczas jeszcze w UP), na pytanie interlokutora czy  „czujecie się Panowie politykami przegranymi?” – odpowiedział „Oczywiście, że czuję się przegrany, bo załamała się misja, w którą angażowałem się od wielu lat.” Każdy ma oczywiście prawo do tego aby czuć zniechęconym i zmęczonym walką która nie przynosi sukcesów – ale po pierwszy o walce w przypadku Ryszarda Bugaja nie ma mowy – człowiek ten zaprotestuje przeciwko niewłaściwej linii własnej partii, ale nie zrobi nic aby ją zmienić, (chciał „budować nieliberalną alternatywę”. z PSL, które od początku politycznie jest tylko większą Unią Pracy – ugrupowaniem bez charakteru i wizji czy choćby tylko pomysłu na współrządzenie krajem. Po drugie „czuj się przegrany” i sam nie wie co chce zrobić. Czy taka osoba nadaje się na lidera lewicy?
Bugaj jest ekonomistą, uważa więc – podobnie jak spora część radykalnej lewicy – że jedyne o co warto walczyć jest to aby ludzie mieli więcej pieniędzy, urlopów, czy skuteczniejsze związki zawodowe. Są to oczywiście aksjomaty każdej prawdziwie lewicowej polityki, ale lewicowość nie sprowadza się tylko do „ekonomizmu”. Z resztą jeśli chodzi o związki zawodowe Bugaj jest zwolennikiem tzw. rad pracowniczych. Nie chodzi tu oczywiście o „Rady robotnicze” takiej jak np. w 1917 roku, tylko o ciała, których zadaniem byłoby „przezwyciężanie konfliktów i sprzeczności, które są naturalnym elementem stosunków pracodawca-pracownik.”6 Pomimo tego, że Bugaj sam przyznaje iż „Trudno jest nie wykluczyć konkurencji między radami a związkami” twierdzi, że „związki zachowały się jak przysłowiowy pies ogrodnika” dlatego iż „Większość związkowców sprzeciwiła się powstaniu rad pracowników w firmach gdzie związki zawodowe już istnieją”. Związkowcom trudno się dziwić, że nie chcieli kolejnych ciał, które „miały mieć wąskie uprawnienia: konsultacyjne, informacyjne, w minimalnym zakresie socjalne, bez prawa do strajku”, kiedy ich własne organizacje posiadają wszystkie te uprawnienia plus prawo do strajku. Bugaj słusznie krytykuje związki (a właściwie ich liderów), którzy są „lekkomyślni i małostkowi” i równie słusznie stwierdza, że „Związki zawodowe w Polsce uległy (strach powiedzieć, bo to marksistowskie określenie) głębokiej alienacji.”7, ale rozwiązanie, które widzi jest na wprost naiwne i oportunistyczne. Zdając sobie sprawę z fatalnej kondycji związków i z tego, że opory „po stronie pracodawców [w stosunku do zakładania organizacji związkowych] są bardzo silne, a czasem wręcz brutalne” zakłada, że rady będą rozwiązaniem dla tych „firm prywatnych, w których  pracodawcy niechętnie patrzą na powstawanie związków.” Oczywiście za tą propozycją kryją się szlachetne intencje, nie ma w niej jednak za grosz realizmu. Dlaczego pracodawca, który nie chce na terenie swojego zakładu pracy związków zawodowych, miałby tolerować rady pracownicze? I po co pracownikom organizacja, która nawet nie może ich skutecznie bronić, bo nie ma prawa do strajku? Rady pracownicze w wersji jaką przedstawia Bugaj są organizacjami, które już na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie zupełnie nieprzydatnych dla pracowników. Gdyby takie organizacje zastąpiły związki (czego Bugaj nie przewiduje, ale co mogłoby się stać gdy gdyby w tych zakładach gdzie nie ma związków zamiast nich  powstały „rady”) oznaczałoby to związanie rąk pracownikom i niesamowite ułatwienia dla pracodawców. Takie organizacje byłyby w swej istocie podobne najbardziej do „korporacji”, propagowanych przez włoski faszyzm, choć oczywiście nie oskarżamy Bugaja o jakiekolwiek sympatie faszystowskie. Nic dziwnego, że taka mętna i bezpłodna w gruncie rzeczy propozycja „rad pracowniczych” wyszła od Ryszarda Bugaja i jego dawnych partyjnych kolegów. Bugaj, co wielokrotnie udowadniał czuje się najlepiej w „konserwatywno-liberalno-socjaldemokratycznym” środowisku i stąd czerpie natchnienie dla swoich pomysłów. Pomimo tego iż wielokrotnie wykazywał niekonsekwencje i niezdecydowanie Bugaj usiłuje być twardym facetem. Kwestie gejów i lesbijek widzi tak: „Gej - to nie jest norma. Nie utrudniajmy homoseksualistom życia, ale też nie dawajmy im prawa do zawierania małżeństw, adopcji czy wspólnego rozliczania podatków. Tym ludziom trzeba pomagać, ale w żadnym wypadku nie popularyzować ich zachowania.” Takie samo – „lewicowe” – stanowisko zajmuje episkopat polski. Ryszard Bugaj (a z nim spora część lewicy) nie rozumie zupełnie znaczenia „kwestii gejowskiej”. Nie chodzi oto aby stawiać na czele interesy mniejszości jaką niewątpliwe są geje i lesbijki – ale oto iż przez stosunek do mniejszości ukazuję się prawdziwe oblicze każdej, zwłaszcza lewicowej,  partii. Lenin twierdził iż pracownicy dopiero wtedy stają się socjalistami jeśli potrafią stanąć świadomie w obronie atakowanej mniejszości. Do tego stopnia reprezentują jedynie „związkową” świadomość. Nie oznacza to oczywiście iż pracownicy, którzy przyjdą w poparciu na gejowską paradę stają się przez to socjalistami, ale na pewno dużo łatwiej będzie im przez to odrzucić inne stereotypy i uprzedzenia a przez retorykę szefów, na których się ona opiera.  To, że obecnie w roli kozłów ofiarnych homoseksualiści zastąpili Żydów najmniej tu wpływa na postać rzeczy. Bugaj zdaje się tego zupełnie nie rozumieć i wielokrotnie podkreślał iż ta kwestia (a także sprawa równego statusu kobiet, czy oddzielenie kościoła od państwa) nie ma (rzekomo) nic wspólnego z lewicą, która walczyć powinna o lepsze płace, więcej praw pracowniczych, etc. To, że kwestia opresji mniejszości czy zwiększony wpływ oddziaływania kościoła jest przejawem opresji materialnej w sferze intelektualnej i duchowej zdaje się do niego zupełnie nie docierać. Choć nie rzadko wskazuje pozytywne możliwości rozwiązań, głownie w sferze ekonomii nie jest zdolny do objęcia całościową analizą różnych aspektów systemu i ich przejawów. Jeżeli już chce coś uogólnić – jak choć w przypadku związków – to zmuszony jest sięgnąć do („strach powiedzieć”) marksistowskiej analizy. Jest mu ona jednak organicznie obca, Bugaj jest na wskroś socjaldemokratą i to zdradzającym tendencje prawicowe. Jeśli już jesteśmy przy socjaldemokracji to warto przytoczyć – bez zamierzonej złośliwości – to co Lew Trocki pisał na temat socjaldemokracji, jej ideologii, a przez to również ludzi, którzy ją wyznają „Dama do towarzystw burżuazji, socjaldemokracja, skazana jest na żałosne ideowe pasożytnictwo. Podchwytuje ona raz idee burżuazyjnych ekonomistów, to znów próbuje wykorzystać kawałki marksizmu.” Polityka Ryszarda Bugaja jest dokładnie taka jak opisał ją Trocki – z jednej strony proponuje on model „kapitalizmu z ludzką twarzą”, z drugiej zaś usiłuje wykorzystać marksizm badając przyczyny zwyrodnień systemu. Odpowiada to całkowicie charakterowi politycznemu Bugaja – wiecznie wahającego się i niezdecydowanego socjaldemokraty, który nie może znaleźć sobie miejsca na scenie politycznej. Ponieważ jednak Ryszard Bugaj uchodzi w oczach niektórych członków lewicy za osobę wokół, której można zbudować partię lewicową warto się zastanowić jakie są powiązania polityczne Bugaja, o których już wcześniej zdążyliśmy nieco wspomnieć? Trocki słusznie pisał iż, „Dla określenia politycznej fizjonomii organizacji decydujące znaczenie ma międzynarodowa kontynuacja jej krajowej polityki.” Oczywiście w przypadku Bugaja jak i „socjaldemokratów” z SLD, UP, SDPL o „międzynarodowej kontynuacji krajowej polityki” nie może być mowy (chyba, że z takową uznamy uczestnictwo w żałosnych kongresach Międzynarodówki Socjalistycznej), tym bardziej jednak warto przyjrzeć się z kim utrzymuje Bugaj stosunki na krajowej scenie. Przede wszystkim rzuca się w oczy to iż ma on (i utrzymuje) wiele kontaktów z ludźmi z najprzeróżniejszych opcji – od „Tygodnika Powszechnego” po „Obywatela”. O ile prywatnie znamionuje to przeważnie człowieka otwartego, interesującego i nie zasklepionego o tyle nie odbija się to korzystnie na polityce Bugaja, który – co kilkakrotnie udowodnił – jest ponad wszystko człowiekiem kompromisu. Pomimo iż w oświadczeniu komitetu założycielskiego swojej nowej partii słusznie i stosunkowo wnikliwie krytykuje partie socliberalne to swój udział w odbudowie lewicy traktuje na zasadzie „  bezinteresownej aktywności politycznej.” Czy chodzi tu o osobistą bezinteresowność? Twierdziliśmy już wyżej, że nie uważamy Bugaja za człowieka szukającego w polityce źródła dochodów i przyjemności. Jednak „bezinteresowna aktywność polityczna” to w praktyce nic innego jak woluntarystyczne biadolenie i działalność w stylu Caritas Polska. Zarzucić mogą nam iż czepiamy się szczegółów, ale owe „szczegóły” w polityce nabierają pierwszorzędnego znaczenia i są najlepszym miernikiem przydatności jakieś organizacji czy nawet konkretnej osoby jeśli ta kieruje jej polityką. Taki jest Ryszard Bugaj i taka będzie niestety jego formacja. Mówimy to szczerze i uczciwie jednak bez żadnej zadowolonej z siebie złośliwości – polska lewica jest tak słaba i mizerna iż każde jej wzmocnienie (oczywiście realne wzmocnienie) dałoby znacznie więcej przestrzeni i możliwości działania. Na razie jednak formacja Bugaja przypomina bardziej klub dyskusyjny niż rzeczywistą, działającą organizacje, nie wiadomo więc jakie będą jaj konkretne kroki i zmierzenia. Oby nie były one takie same jak w przypadku UL III RP, choć z całą pewnością wykluczyć tego nie można. Choć Bugaj deklaruje potrzebę budowy nowej partii, bez ludzi skompromitowanych, za to z oddanymi (szeroko pojętym) ideałom lewicy nie można całkowicie wykluczyć – zwarzywszy na załamanie się partii socliberalnych –  iż nie odmówi on udziału „w szerokiej koalicji lewicy”, gdzie ton nadawać będą obecni i byli działacze SLD. Wydawać by się to mogło tym większym paradoksem iż zarówno Bugaj jak i inne, w gruncie rzeczy zbliżone mu światopoglądowo środowiska zaktywizowały się właśnie dzięki załamaniu socliberałów. Jednak jak zdążyli wykazać to działacze Unii Lewicy paradoks ten jest tylko pozorny – można śmiało wejść w koalicje z ugrupowaniem, które się dotychczas mocno krytykowało i to pomimo iż sytuacja, do której odnosiła się krytyka zupełnie się nie zmieniła. 
Konkludując: pozycja Ryszarda Bugaja w części sceny lewicowej a także w ogóle w polityce opiera się przede wszystkim na autorytecie człowieka, który nigdy nie był zamieszany w żadne afery i skandale, a także potrafił dotrzymać wierności zasadom, których się trzymał odchodząc z UP gdy ta zbliżyła się zanadto do SLD. Nie oznacza to jednak absolutnie iż osobista uczciwość i wykazywanie prawdziwej (jak sądzę) wrażliwości na kwestie społeczne (bieda, oszustwa polityków, korupcja, etc.) wskazują nam człowieka, który może stanąć nie tylko na czele lewicowej partii, ale i zapoczątkować „budowanie w Polsce nurtu lewicowego”8. Choćby tylko w granicach lewicy parlamentarnej. Przeciwnie, Bugaj wielokrotnie dowiódł iż niema koncepcji budowy takiej partii, a gdy tylko rozpoczyna się walka o nadanie określonego kierunku wycofuje się w zacisze gabinetu. Jego poglądy w kwestiach społecznych i światopoglądowych nie są bynajmniej jasno określone, co moim zdaniem jest wynikiem tego iż Bugaj nie lubi po prostu jasno określonych sytuacji i zawsze stara się sobie zostawić jakąś furtkę – co widać szczególnie podczas jego publicznych wypowiedzi. Oczywiście ostrożność i przezorność nie są czymś złym w polityce, ale w przypadku Bugaja mają one cechę kierunku politycznego. W okresie kiedy lewicę trzeba odbudowywać pod ostrzałem neoliberalnej ofensywy taka postawa niczemu nie służy, jest przejawem słabości i bezradności, zwłaszcza iż jej konsekwencje są z góry do przewidzenia – polityczna uległość albo gabinetowe zacisze.                   
Kuba Olszewski (Pracownicza Demokracja)
1 zob. str. www.obywatel.org.pl/index.php?menu=23&msgid=2412
2 zob. str. internetową www.radiozet.pl/rozmowy.htm,2836
3 zob. str. internetową www.radio.com.pl/polonia/article.asp?tId=14244
4 Gość Jedynki. Wywiad z 08/06.2004
5  zob. str. internetową www.nowe-panstwo.pl/archiwum/Nr49/glowna/263_debata.htm
6 Przegląd Wydarzeń Związkowych. Nr 2-3 (126-127), luty-marzec 2005 s.3
7  zob. str. internetową www.tygodnik.com.pl/numer/27501/bugaj.html
8 Oświadczenie komitetu założycielskiego partii Forum Polska Praca z 01.06.2005