Utopia: dziś – jałowa, jutro – szkodliwa

Nie, nie twierdzimy, że można prowadzić dyskusję jedynie przy uznaniu teorii Marksa, co pragnie nam wmówić Cetes. Dokładnie odwrotnie Podkreślamy, że usiłujemy dyskutować z różnymi formacjami, poza trockistami, również z anarchistami, nie stronimy od dyskusji od czasu do czasu z lewicą patriotyczną czy nawet, o zgrozo, z prawicą. W przeciwieństwie do innych członków lewicowej sceny nie boimy się ich, jak diabeł święconej wody, czy jak nowa radykalna lewica „faszystów”. Cetes, podobnie jak reszta, myli dyskusję z potakiwaniem sobie, dla którego alternatywą może być tylko bojkot.
Twierdzimy, że otwartość Cetesa na dyskusję jest problematyczna, ponieważ żąda on bezpodstawnie, żeby uznać „zdroworozsądkową” podstawę dyskusji, czyli odrzucić własne tradycje (czego my nie każemy innym robić), a przyjąć jego utopijne wyobrażenie. Niestety, ma on do czynienia z ludźmi, którzy nie wzięli się z powietrza Pokazujemy, że odrzucenie podstaw teoretycznych przez rewolucyjną lewicę prowadzi w efekcie do tego, do czego doprowadziło Cetesa, a mianowicie do zaakceptowania kompromisu z antagonistą klasowym (czyli stanięcie na gruncie programu socjaldemokratycznego), z całkowitym lekceważeniem dla przewidywanego wzrostu nastrojów społecznych. Dlatego jego koncepcja jest utopijna, a nie dlatego, że nie uwzględnia on takich czy innych mechanizmów ekonomicznych w swoim rozumowaniu.
Jeżeli mówimy o tym, że jego liberalny oponent (nb. określenie „liberał” nie ma u nas żadnej „ciepłej” konotacji) nie miał problemów z wykazaniem ideologicznych podstaw jego koncepcji, to nie dlatego, że my sami nie mamy takich założeń, ale dlatego, że Cetes udaje, że jego koncepcja jest wolna od ideologicznych naleciałości i opiera się tylko na czystym rozumie.
Gdybyśmy chcieli analizować drobiazgowo koncepcję Cetesa, miałby on być może prawo zarzucać nam, że domagamy się „cytatów”. Nie jest to wszakże pewne, bo my sami też nie cierpimy na manię odwoływania się do autorytetów. Jednak nasza krytyka polegała raczej na odrzuceniu założeń leżących u podstaw takiego, a nie innego podejścia do kwestii przez Cetesa, a nie do szczegółowych rozwiązań.
Trudno zrozumieć logikę Cetesa, kiedy raz zarzuca nam, że stawiając na „wyższy poziom świadomości” pozostawiamy ludzi na pastwę kapitalistów, a zaraz potem pisze o przekupywaniu klasy robotniczej po II wojnie światowej. Coś tu się kupy nie trzyma. Przecież właśnie w „państwach dobrobytu” zrobiono coś pozytywnego dla ludzi, nie pozostawiając ich na pastwę kapitalistów, tylko każąc się tym ostatnim dzielić swoim zyskiem z klasą robotniczą; czego przecież bez nacisku (kraje bloku socjalistycznego) nie zrobiliby nigdy. A gdzie widzi dziś Cetes taki nacisk? Przecież podobno trwa ofensywa neoliberalizmu i idzie czarna noc faszyzmu.
Zwracamy uwagę na problem, że takie „zdroworozsądkowe” podejście niesie ze sobą podstawową groźbę wypracowania takiej genialnej koncepcji, że kiedy wybuchnie rewolucja i będzie sporo zamieszania, mówiąc oględnie, to autor ze swymi zwolennikami zrobi wszystko, żeby sytuacja wróciła do „normy” (żeby się klasa robotnicza uspokoiła), co pozwoli autorowi w atmosferze spokoju wdrożyć swoje koncepcję nadzoru nad bankami, kontroli nad radami nadzorczymi itd. itp. Podobnie jak socjaldemokracja niemiecka w 1918 r. z uznaniem odnotowała zryw klasy robotniczej, ale tworząc własny rząd nawoływała do uspokojenia, twierdząc, że obecnie nacisk mas pozwoli przeprowadzić w parlamencie niezbędne reformy nacjonalizacyjne. Ba, rady też powinny zostać utrwalone uchwałą Parlamentu. Tylko, że na razie trzeba spacyfikować nieodpowiedzialnych rewolucjonistów.
Jeżeli mamy nie być dogmatykami i poprawiać klasyków, to proponujemy, żeby to robić w oparciu o doświadczenie historyczne odczytywane wewnątrz rewolucyjnego ruchu robotniczego, a nie z punktu widzenia Czystego Rozumu, który zawsze jakoś tak wychodzi, że zgadza się z antykomunistycznymi wnioskami politycznego mainstreamu.
W naszych ostatnich tekstach z cyklu „Demokracja robotnicza czy dyktatura proletariatu” właśnie krytycznie usiłujemy przewartościować doświadczenia rad fabrycznych i kwestię pluralizmu politycznego w ramach organizacji robotniczych.
Co do Marksa, to nie ustosunkowywaliśmy się do niego krytycznie na podstawie koncepcji Cetesa, ponieważ koncepcja Cetesa ma się nijak do teorii Marksa. Przede wszystkim metodologicznie. Marks widzi burżuazyjną naukę ekonomii jako fetyszyzację stosunków międzyludzkich, zaś Cetes rozpatruje stosunki ekonomiczne przyjmując całkowicie jako rzeczywistość ich sfetyszyzowaną postać. Abstrahując od stosunków społecznych, od świadomości, stopnia zorganizowania klasy robotniczej, od warunków politycznych – chce wprowadzać swoją utopię siłą przekonywania czystego rozumu.
Można sobie wyobrazić inne koncepcje, budowane w podobny sposób, jak Cetesowa, różniące się w szczegółowych rozwiązaniach. Czy byłyby one lepsze czy gorsze od rozwiązania Cetesa? A któż to może ocenić, która utopia jest lepsza od drugiej? Może inna byłaby sympatyczniejsza, bo nie groziłaby chłostą, tylko zalecałaby zastosowanie instrumentów manipulacji społecznej lub substancji odurzających (psychotropowych)? Zresztą, czy nie ma takich koncepcji od metra w różnych programach wyborczych ugrupowań, które nie mają szansy zaistnieć w najbardziej demokratycznych wyborach?
Wydaje nam się, że liczebność grupy osób, które pogłębiają znajomość mechanizmów ekonomicznych już dziś, jest pożyteczna i może się przydać w sytuacji, kiedy trzeba będzie na serio zająć się tworzeniem mechanizmu ekonomicznego społeczeństwa, gdy nadarzy się taka możliwość. Wtedy zasadnicze znaczenie będzie miała wolność dyskusji o rozwiązaniach socjalistycznych i elastyczność, która pozwoli uzgadniać żywiołowe dążenia ludzi z obiektywnymi mechanizmami. Dogmatyzm trwania na pozycjach koncepcji wypracowanej w zupełnie innych warunkach społecznych będzie najgorszym z dogmatyzmów. Zwracamy też uwagę, że będzie to dogmatyzm z pozycji mniej radykalnych niż rozwiązania, których będą się domagali robotnicy.
Tylko dlatego dyskutujemy z Cetesem. Naprawdę, gdyby nie to, że tacy ludzie będą ciągnęli rewolucję wstecz, kiedy już do niej dojdzie, nie zadawalibyśmy sobie trudu, żeby polemizować z koncepcjami, które są poronione już na starcie. Nie pasują ani do chwili bieżącej (nie nadają się na program wyborczy), ani na rewolucję. Autor powinien to zrozumieć, jeśli nie chce, żeby jego praca była dziś jałowa, a jutro szkodliwa.
Rozumiemy rozgoryczenie Cetesa w kwestii wyśmiania jego koncepcji przemocy społecznej (chłosty publicznej) zastosowanej do zagadnienia z innego rozdziału. Ale przecież w rzeczywistości kary z działu „przemoc” będą stosowane właśnie do jakichś zachowań z innych działów społecznych, a nie wobec osobników, którzy będą mówili o sobie – jestem przestępcą z punktu widzenia koncepcji Cetesa. Każdy dyktator tak by chciał.
Niemniej, oczywiście, gdybyśmy byli poprawni politycznie, nie użylibyśmy takiego argumentu ośmieszającego autora. Możemy tylko powiedzieć, że nie ma w tym nic osobistego.
Na koniec, co do dyktatury proletariatu. To wyrażenie oznacza, że wobec antagonisty klasowego, burżuazji, będzie stosowany przymus nie tylko ekonomiczny, ale i polityczny. W odniesieniu do innych warstw pracujących będzie stosowana zasada nadrzędności interesu klasy robotniczej. Chodzi tu przede wszystkim o interes obiektywny, długofalowy, jakim jest zbudowanie społeczeństwa wolnego od pracy na rzecz prywatnego zysku właściciela środków produkcji i co, oczywiście, nie jest sprawą ani prostą, ani jednoznaczną.
Twierdzeniu o zburżuazyjnieniu całego społeczeństwa współczesnego przeczą fakty z naszej smutnej rzeczywistości. Prawa własności są tak samo mylącą kategorią, jak inne formalne prawa demokracji burżuazyjnej. Według Marksa chodzi o pozbawienie własności środków produkcji, a nie prawa własności środków produkcji, co wydaje się szczegółem, ale nie zauważanie go świadczy właśnie o niezrozumieniu istoty metody Marksowskiej, czyli zalecającej rozpatrywanie rzeczywistości, a nie jej idealnych przedstawień prawnych.
19 sierpnia 2005 r.
E.B. i W.B.


Spotkanie z utopią

Cetesa zapewnienia o otwartości na dyskusję są nie tak bardzo bezdyskusyjne, jakby się mogło wydawać. Warunkiem takiej dyskusji jest bowiem odrzucenie uwarunkowań organizacyjnych czy nawet formacyjnych dyskutantów. My takich warunków nie stawiamy. Nie chodzi nam tutaj o dyskredytowanie autora, którego subiektywną otwartość na dyskusję możemy tylko pochwalić.
Trudno jednak nie zauważyć, że niezależnie od tego, jak bardzo starałby się utrzymać niezależność myślenia, jego propozycje nie wychodzą poza ramy wyznaczone ideologicznie. W dyskusji pod jego propozycją programową jego oponent-liberał nie ma większych problemów, aby zepchnąć go do owych ideologicznie uwarunkowanych podstaw niezależnego myślenia.
Nie w tym rzecz, żeby propozycje Cetesa były głupie czy ekstrawaganckie. Problem w tym, że z założenia takie budowanie programu jest utopijne. Program ten według założenia autora można by wdrożyć tu i teraz, od zaraz. Nie wymaga on od społeczeństwa wyższego poziomu świadomości niż obecny. Jednocześnie, nie można go wdrożyć, ponieważ brakuje instytucji społecznych, które są konieczne, aby Cetesowe pomysły mogły zostać urzeczywistnione. Trudno sobie wyobrazić poparcie dla instytucji stosującej karę publicznej chłosty za obstrukcję wobec postulatu osadzenia połowy rady nadzorczej spółki przez przedstawicieli załogi robotniczej. Z jednej strony Cetes tworzy program realistyczny, bo kompromisowy wobec burżuazji, z drugiej jednak strony nierealistyczny.
Jak na sytuację tu i teraz, program jest zbyt radykalny, ale jak na sytuację ewentualnego wzrostu nastrojów – zbyt miałki i połowiczny. Jest to wieczny dylemat utopistów, że zatracają się w dialektyce kompromisu i zbyt wygórowanych postulatów, nie potrafiąc dostrzec w rzeczywistości sprzyjających lub niesprzyjających warunków.
Musimy rozczarować Cetesa, bo nie damy się skusić na pisanie własnej wizji tego, co uważalibyśmy za najlepszy program dla klasy robotniczej. Najlepszy dziś i jutro i zawsze. Tworzenie utopii pozostawiamy innym – wielbicielom „działactwa”.
17 sierpnia 2005 r.
E.B. i W.B.