Tekst pochodzi z Nowego Robotnika 15 listopada -16 grudnia 2005 nr 21 (25) http://nr.freshsite.pl/?nr=25&id=578 . Autor jest działaczem GPR, ale swoim tekstem chce najwyraźniej dołączyć do reformistycznego chóru zachwycającego się Szwecją. Czy taka jest nowa linia GPR, a może Matela liczył, że nikt w GPR tego tekstu nie zauważy? Zamiast postulowanego przez Marksa (i poniekąd przez GPR) podziału na klasy, mamy poniżej podział na "złe, neoliberalne" państwa anglosaskie (WB, USA) i "dobre, socjalne" państwa skandynawskie. Sugeruje tym samym, że wystarczy wprowadzić odpowiednie reformy i choć kapitalizm nie będzie obalony, to położenie zwykłych ludzi się poprawi. Działacz GPR zapomniał jednak, że jedną z przyczyn bogactwa krajów europejskich jest wyzysk Trzeciego Świata. Skandynawska burżuazja może sobie więc pozwolić na przekupienie swojej klasy robotniczej. Nie dowiemy się niestety nic o tym, że Shell krwawo tłumi strajki w Nigerii (o polityce Shella w tym kraju pisze zresztą CWI http://www.socialistworld.net/eng/2004/11/16econ.html , polecam też No Logo Naomi Klein), Ikea wycina tropikalne lasy itd. Matela zapomniał, że kapitalizm jest systemem globalnym i żeby Skandynawowie mogli sobie fundować państwo opiekuńcze, to inni muszą żyć w nędzy. Odsyłamy do książki Amina "Zmurszały Kapitalizm". Czy GPR jakoś ten tekst skomentuje? A może przy okazji napisze obiecany tekst o SDKPiL?
Roman Matela
Od pucybuta do...?
Im większe rozpiętości społeczne, tym mniejsze szanse wyrwania się z biedy
Mit USA - „kraju nieograniczonych możliwości” wyjątkowo mocno
zakorzenił się w potocznej świadomości, przy czym wiara weń najsilniejsza jest
wśród samych Amerykanów. Tymczasem kolejne badania dowodzą, że możliwości awansu
społecznego są w ojczyźnie nieokiełznanego kapitalizmu znacznie mniejsze niż w
krajach prowadzących bardziej aktywną politykę społeczną.
Nowe dowody na poparcie tej tezy przynosi raport opracowany przez uczonych z
London School of Economics (LSE) na zlecenie fundacji oświatowej Sutton Trust,
opublikowany w kwietniu b.r. W opracowaniu tym, zatytułowanym „Mobilność
międzypokoleniowa w społeczeństwach Europy i Ameryki Północnej” poddano analizie
porównawczej stosowne dane z ośmiu krajów: Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwecji,
Finlandii, Norwegii, Danii, USA oraz Kanady. Intencją naukowców było zbadanie, w
jakim stopniu w społeczeństwach tych warunki bytowe rodziny decydują o szansach
życiowych potomka. Innymi słowy - jakie jest prawdopodobieństwo, że dziecko z
ubogiej rodziny wyrwie się z biedy i osiągnie wyższy status materialny niż jego
rodzice?
W myśl rozpowszechnionego mitu, to właśnie USA - ojczyzna liberalnego
kapitalizmu i „wolności gospodarczej” - jest tym krajem, w którym najłatwiej
osobie z nizin społecznych osiągnięć materialny awans. Jednak statystyki
pokazują, że jest zgoła inaczej. Wśród ośmiu państw poddanych analizie, USA
uplasowały się na szarym końcu z najniższym wskaźnikiem społecznej mobilności,
daleko w tyle za państwami skandynawskimi i Kanadą. Podobny co USA wynik
osiągnęła zaś Wielka Brytania – kraj o najbardziej liberalnej gospodarce w
Europie. „Nasze analizy wykazały – piszą w konkluzji autorzy raportu – że
stopień międzypokoleniowej mobilności społecznej jest w USA i Wielkiej Brytanii
znacznie niższy niż w Kanadzie i krajach skandynawskich oraz niższy niż w
Niemczech.” Zasadniczy wniosek raportu da się streścić następująco: dziecko z
ubogiej rodziny amerykańskiej ma w swoim dorosłym życiu dwukrotnie mniejsze
szanse na wyrwanie się z biedy, niż jego rówieśnik z Norwegii, Danii, Szwecji
czy Kanady.
Amerykański mit
Wyniki raportu LSE nie są bynajmniej zaskoczeniem –
przeciwnie, wpisują się w całą serię podobnych opracowań. Ostatnio problem
barier awansu społecznego w rzekomo mobilnym społeczeństwie amerykańskim
dostrzegły nawet czołowe tamtejsze media, zazwyczaj ochoczo propagujące (a w
każdym razie rzadko kwestionujące) optymistyczną ideologię „American dream”. W
maju oba największe amerykańskie dzienniki – „The New York Times” i „The Wall
Street Journal” - poświęciły tej problematyce odrębne cykle artykułów, dochodząc
zresztą do podobnych wniosków.
„W dzisiejszej Ameryce skala mobilności społecznej, rozumianej jako ruch w górę
i w dół społecznej drabiny – czytamy w komentarzu redakcyjnym „New York Timesa”
z 31 maja - jest w rzeczywistości znacznie mniejsza, niż uważali ekonomiści i
niż sądzi większość Amerykanów. Podziały klasowe wynikające z różnic
ekonomicznych i społecznych nadal odgrywają w amerykańskim życiu społecznym
bardzo istotną rolę. Co więcej, rola ta na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat
nie tylko nie zmniejszyła się, ale jeszcze wzrosła.” Mimo to wiara w
„amerykański sen” ani trochę wśród Amerykanów nie osłabła. Dlaczego? „Na
wyobraźnię wielu Amerykanów silnie oddziałują pojedyncze przykłady
spektakularnych karier różnych miliarderów i gigantów biznesu, ucieleśniających
mit self-made mana – pisze komentator NYT. - Ale przykłady te są mylące.
Rzeczywistość jest bowiem zgoła inna”.
„Na przestrzeni ostatnich 35 lat poszerzyła się w Ameryce przepaść między
biednymi a bogatymi, zaś szanse dziecka z ubogiej rodziny na awans do grona
bogatych ani drgnęły” – wtóruje neoliberalny „The Wall Street Journal”. „Ameryka
staje się społeczeństwem klasowym – martwią się za oceanem. I nie bez powodu. W
ostatnich latach nierówności społeczne w USA wzrosły, zaś stopień mobilności
społecznej być może nawet spadł” - to z kolei inna biblia neoliberałów,
brytyjski tygodnik „The Economist”, z 11 czerwca.
Edukacja, głupku
Jakie czynniki odpowiadają za zaobserwowane różnice w stopniu
społecznej mobilności? Autorzy raportu wskazują przede wszystkim na kwestie
dostępu do edukacji. To właśnie wykształcenie jest w dzisiejszych czasach
czynnikiem, który w największym stopniu determinuje szanse życiowe jednostki.
Tymczasem możliwości zdobycia wyższego wykształcenia są w krajach takich jak USA
czy Wielka Brytania silniej niż gdzie indziej uzależnione od sytuacji finansowej
rodziny. Świetnie to obrazuje przekrój społeczny tych amerykańskich
uniwersytetów, które dzięki rozmaitym formom pomocy finansowej teoretycznie
zapewniają najszerszy dostęp zdolnym kandydatom z uboższych rodzin, premiując
wiedzę, a nie wyłącznie zasobność portfela. Otóż okazuje się, że w uczelniach
tych odsetek studentów z rodzin ubogich w ostatnich dwudziestu latach
systematycznie spadał. Jak podaje „The Economist”, obecnie z dolnych 25 proc.
społeczeństwa pod względem dochodów rekrutuje się zaledwie 3 proc. studentów
tych uczelni, a z dolnych 50 proc. – zaledwie 10 proc. studentów. Z jednej
strony, poziom nauki w prywatnych szkołach średnich jest zazwyczaj wyższy niż w
publicznych; z drugiej, nawet pomiędzy szkołami publicznymi istnieją ogromne
różnice w poziomie nauczania: ponieważ są one w dużej mierze finansowane z
wpływów z podatku od nieruchomości, placówki zlokalizowane w bogatszych
dzielnicach mają do dyspozycji znacznie więcej środków, niż te w rejonach
biedniejszych. Oznacza to, że w rywalizacji o indeks uczniowie z biedniejszych
rodzin stoją często na straconej pozycji. Jednocześnie wobec trudności
finansowych większości stanów, czesne za naukę w stanowych college’ach –
stwarzających dotąd najszersze możliwości zdobycia wyższego wykształcenia przez
młodzież ze środowisk niezamożnych – w ostatnich latach znacznie wzrosło.
Podobnie mają się sprawy w Wielkiej Brytanii, co autorzy raportu LSE uznali za
główny powód malejącej mobilności i niskiej pozycji tego kraju w rankingu. W
przeciwieństwie do państw skandynawskich, w których państwowy system oświaty
zapewnia wszystkim uczniom edukację na równym, wysokim poziomie, w USA i
Wielkiej Brytanii szkoła istniejące nierówności utrwala i pogłębia.
Szansa w przedszkolu
Zresztą na rzeczywiste wyrównywanie szans często jest już na
tym etapie za późno. Jak dowodzą autorzy wydanej w marcu br. nakładem
brytyjskiego Instytutu ds. Badań nad Polityką Państwa pracy zbiorowej
poświęconej społecznej mobilności pt. „Maintaining Momentum”, szanse życiowe
dziecka są w znacznym stopniu determinowane jeszcze przed rozpoczęciem nauki w
szkole, a decydujący jest tutaj okres od drugiego do czwartego roku życia. Jeśli
w tym czasie nie otrzyma ono właściwego wsparcia rozwojowego w sferze
poznawczej, emocjonalnej i społecznej, w latach późniejszych niewiele już można
zrobić. To jest właśnie sytuacja większości dzieci dorastających w biedzie,
pośród bezrobocia i beznadziei. Dzieci rodziców wykształconych i lepiej
sytuowanych mają nad nimi już na starcie kolosalną przewagę pod względem
posiadanego „kapitału kulturowego”. Kluczową rolę w wyrównywaniu szans odgrywa
więc jakość i dostępność edukacji przedszkolnej.
Jeśli państwom skandynawskim udało się w większym niż gdzie indziej stopniu
ograniczyć zjawisko dziedziczenia statusu społecznego i zapewnić względną
równość startu dzieciom z ubogich środowisk - dowodzi znany duński badacz
polityki społecznej Gosta Esping-Andersen w pracy zatytułowanej „Dziedziczenie
statusu społecznego a polityka równych szans” - to było to możliwe właśnie
dzięki stworzeniu wysokiej jakości publicznych form opieki nad dzieckiem. W
krajach skandynawskich na żłobki i przedszkola przeznacza się aż 2,4 proc. PKB,
co pozwala zapewnić szeroką dostępność i bardzo wysoki poziom opieki (połowa
personelu posiada wyższe kierunkowe wykształcenie). Dla porównania, w Wielkiej
Brytanii wydatki na publiczne formy opieki nad dzieckiem stanowią zaledwie 0,3
proc. PKB. Z różnych form opieki korzysta więc zaledwie 65 proc. ubogich rodzin,
za to aż 95 proc. rodzin dobrze sytuowanych. Jeszcze gorzej pod tym względem
wygląda oczywiście sytuacja w USA, co przyczynia się walnie do utrwalania
dziedziczonych nierówności. „Skuteczna strategia wyrównywania szans – piszą
uczeni z LSE – musi zatem uwzględniać działania podejmowane już w
najwcześniejszej fazie życia dziecka.”
Arystokracja pieniądza
Wydaje się jednak, że we wszystkich tych wyjaśnieniach pomija
się sedno sprawy, koncentrując się na „drzewach” ze szkodą dla „lasu”. Otóż
jeśli spojrzeć jeszcze raz na sporządzony przez uczonych z LSE ranking krajów
według stopnia mobilności społecznej, to okaże się, że jest to niemal dokładne
odwzorowanie rankingów OECD według rozwarstwienia dochodów. Zatem im większa
przepaść między bogatymi i biednymi, tym mniejsze możliwości awansu społecznego.
Różnice w dostępie do edukacji to po prostu jeden z przejawów ogólniejszego
zjawiska - podobnie jak np. różnice w dostępie do opieki zdrowotnej. Widać to na
przykładzie Wielkiej Brytanii: nawet pomimo znaczących inwestycji w edukację i
służbę zdrowia dokonanych przez rząd Blaira, decyzja o utrzymaniu
przeforsowanych wcześniej przez konserwatystów obniżek podatków dla
najbogatszych skutkowała w ostatnich latach rosnącymi rozpiętościami dochodowymi
i postępującym skostnieniem struktury społecznej. „Obecnie jest już oczywiste –
pisze czołowa komentatorka społeczna brytyjskiego „Guardiana”, Polly Toynbee, w
felietonie opublikowanym 24 czerwca - że bez zwiększenia płacy minimalnej i
podniesienia podatków płaconych przez najbogatszych, bez zmniejszenia
rozpiętości dochodowych do poziomu bliższego krajom skandynawskim, dalsze
wymierne postępy w zwalczaniu ubóstwa wśród dzieci [w Wielkiej Brytanii w
biedzie żyje ich aż 3,5 mln, czyli co trzecie dziecko - przyp. aut.] są
mrzonką.”
Nie ma w tym nic zaskakującego. Oficjalna propaganda lubuje się w sławieniu
dynamiki i „nieograniczonych możliwości” stwarzanych jakoby przez gospodarkę
kapitalistyczną, w której o sukcesie decyduje rzekomo jedynie przemyślność i
zapobiegliwość jednostki, a nie – jak w feudalizmie – dziedziczny przywilej. Ale
jest to oczywisty mit – w kapitalizmie bogaci mają bowiem nieograniczone
możliwości, by swoim dzieciom sukces życiowy po prostu kupić. Dlatego – by
powrócić do sytuacji w USA - ogromna obniżka podatków dla najbogatszych
przeforsowana przed kilku laty przez Busha (a także planowana likwidacja podatku
spadkowego) stanowi kolejny krok ku umocnieniu bynajmniej nie „wolności”, ale –
arystokracji pieniądza. Im bardziej „wolny” kapitalizm, tym bardziej równość
szans – rzeczywista wolność ekonomiczna jednostki – staje się fikcją.
Jak jest w Polsce
A gdzie w tym wszystkim jest Polska? Brak tu niestety
stosownych danych porównawczych, jednak kilka znanych faktów pozwala na pewne
ogólne wnioski w tym względzie. Po 1989 roku, wraz pojawieniem się w Polsce gett
biedy, pojawiło się też - nieistniejące w PRL - zjawisko biedy dziecięcej. Z
badań Wielisławy Warzywody-Kruszyńskiej i Jolanty Grotowskiej-Leder wynika, że w
biedzie żyje w Polsce co czwarte dziecko, przy czym w niektórych województwach
odsetek ten sięga nawet 40 proc. Tymczasem państwo świadomie wycofało się z
odpowiedzialności za system edukacji przedszkolnej, rezygnując tym samym z
najważniejszego instrumentu wyrównywania szans. Jak podaje E. Zaborska w pracy
„Edukacja przedszkolna w Polsce – szanse i zagrożenia”, wydanej przed dwoma laty
przez Instytut Spraw Publicznych, obecnie z opieki przedszkolnej korzysta w
Polsce zaledwie ok. 33 proc. dzieci 4-letnich i 43 proc. 5-letnich. Są to przy
tym w zdecydowanej większości dzieci z rodzin miejskich i lepiej sytuowanych,
podczas gdy dzieci wiejskie (a także dzieci z wcale licznych miejskich skupisk
biedy), najbardziej potrzebujące tego rodzaju bodźców rozwojowych, które
zapewnia przedszkole, są ich pozbawione. W efekcie coraz wyraźniej rysuje się
przepaść edukacyjna między bogatymi i biednymi, co ostatnio unaoczniły wyniki
nowej matury. Dzieci mniej zamożnych i słabiej wykształconych rodziców trafiają
najczęściej do szkół słabszych, z gorszym poziomem nauczania i słabszą kadrą. O
ile w ogóle nie przerwą nauki już na poziomie gimnazjum i szczęśliwie przebrną
przez maturę - to bezpłatne studia na czołowych uczelniach państwowych pozostają
dla większości z nich nieosiągalne, a jedynym wyjściem są płatne a kiepskie
uczelnie prywatne.
Jednocześnie rozpiętości dochodowe i majątkowe, już i tak w Polsce większe niż
przeciętna w UE (m.in. płaca minimalna na śmiesznie niskim poziomie), jeszcze
gwałtownie wzrosną po wprowadzeniu zapowiadanej przez PO i PiS reformy systemu
podatkowego, zakładającej likwidację górnej stawki podatku dla najbogatszych.
Wbrew zatem oficjalnej propagandzie, mówiącej o trwającym w kapitalistycznej
Polsce „boomie edukacyjnym” i otwierających się ogromnych możliwościach
społecznego awansu, można dziś w kraju zaobserwować oznaki czegoś wręcz
przeciwnego: kostnienia struktury społecznej. Wygląda na to, że również w
dziedzinie społecznej mobilności Polska kroczy dziś drogą wskazaną przez
ojczyznę kapitalizmu.
tabela
Związek pomiędzy statusem materialnym rodziny a szansami życiowymi dziecka –
współczynnik korelacji międzypokoleniowej
Norwegia 0,13
Dania 0,14
Kanada 0,14
Szwecja 0,14
Finlandia 0,14
Niemcy 0,17
Wielka Brytania 0,27
Stany Zjednoczone 0,28
Źródło: Sutton Trust