Tekst pochodzi ze strony GPR http://www.gpr1.republika.pl . Ruch trockistowski w ciągu 70 lat swojego istnienia nie może się niestety poszczycić żadną zwycięską rewolucją. Zamiast organizować walkę klasową, trockiści ograniczają się do obserwowania i komentowania różnych walk, które toczą się niezależnie od nich. Co ciekawe, nasi dzielni bojownicy, zawsze w swoich analizach pozują na nieomylnych, którzy mają prawo innych pouczać. Sami nic nie robią więc nie popełniają błędów i by przypadkiem nie pobrudzić sobie rączek, wolą się nie angażować, w walkę, którą nie kierują trockistowscy emisariusze. Trudno zaiste odpowiedzieć na pytanie - po co ludzie o rewolucyjnych i socjalistycznych poglądach wstępują do organizacji trockistowskich, jeśli nie miały one wpływu na żadną ze zwycięskich rewolucji socjalistycznych, które nastąpiły po Rewolucji Październikowej (np. Chiny 1949, Kuba 1959, Nikaragua 1979). To pytanie pozostawimy jak na razie bez odpowiedzi. Przykładem takiej "wnikliwej" analizy sytuacji na przedmieściach Paryża, jest tekścik etatowego pracownika centrali CWI w Londynie. Choć pierwszy raz od kilkudziesięciu lat francuska burżuazja została zmuszona do zawieszenia swobód obywatelskich, to jednak Karl Debbaut nie zadał sobie trudu by zobaczyć na własne oczy sytuacji na paryskich przedmieściach czy choćby porozmawiać z uczestnikami tych wydarzeń. Bo niby i po co? Przecież CWI z definicji musi mieć racje - i nie musi nikogo słuchać. Po co wdawać się w jakieś szczegóły jak wystarczy rzucić frazes: "Potrzebna jest polityczna odpowiedź; sformowanie walczącej partii klasy robotniczej". CWI na wzór burżuazyjnych mediów szkaluje uczestników francuskich zamieszek: "Podpalanie samochodów, banków czy sklepów nie powstrzyma Sarkozy’ego i neoliberalnej polityki rządu. Rozruchy są aktem desperacji i zniszczenia który uderza najmocniej w dzielnice robotnicze. Mało tego, zamieszki dają Sarkozy’emu i rządowi idealny pretekst do nasilenia represji, np. wprowadzania w niektórych rejonach godziny policyjnej, i do uchwalania jeszcze bardziej represyjnego prawa". Trudno mi zaiste zrozumieć, jak podpalanie banków, policyjnych radiowozów, komisariatów, luksusowych samochodów czy drogich restauracji uderza w dzielnice robotnicze - co sugeruje aparatczyk z CWI. Uboga młodzież, która w odróżnieniu od CWI, nie boi się policji i zamiast pokojowych szopek typu "no violence" używa wobec policyjnych psów przemocy, jest traktowana jako polityczna konkurencja i dlatego trzeba ją zmieszać z błotem. Błyskawiczne rozpowszechnianie się zamieszek po całej Francji pokazały ogromny ładunek agresji i nienawiści do burżuazji i jej psów, który jest potencjalnie rewolucyjny. Reformiści jak ognia boją się "dzikich" i "barbarzyńskich" żywiołów rewolucyjnych i tak jak Kautsky potępił Rewolucję Październikową, tak CWI potępia francuską biedotę.


Karl Debbaut

Francja w ogniu
Runął mit „równego” społeczeństwa

Trwające od szeregu dni w całej Francji zamieszki głęboko wstrząsnęły krajowym establishmentem. Erupcja niekontrolowanej furii ze swym znakiem firmowym – płonącymi samochodami, bankami i komisariatami policji w biednych dzielnicach - trwa już jedenastą dobę.
W zeszły weekend prezydent Jacques Chirac wezwał do przywrócenia porządku publicznego. Jednak apel ten, podobnie jak inne tego rodzaju inicjatywy politycznego establishmentu, najwyraźniej nie odniósł żadnego skutku. Od 27 października rannych zostało łącznie 34 policjantów, zniszczono niemal 4,700 pojazdów, zaś 1,200 ludzi trafiło do aresztu.

Śmierć nastolatków

Naturalnie zarówno miejscowe jak i zagraniczne media obszernie relacjonują przebieg wypadków. Niestety większość z nich, świadomie lub nie, przyczynia się do tuszowania rzeczywistych przyczyn wybuchu.
Istnieją niezbite dowody, że bezpośrednią winę za śmierć dwóch nastolatków w Clichy-sous-Bois ponosi policja. W nocy 27 października trzech młodych ludzi – Muttin, Bouna i Zyed - uciekło legitymującym ich policjantom, którzy rzucili się za nimi w pościg. Zdesperowani nastolatkowie przeskoczyli przez ogrodzenie stacji energetycznej. Dwóch z nich – Bouna Traore i Zyed Benna – utknęło w mechanizmie generatora, trzeci – Muttin – doznał poważnych poparzeń, ale zdołał się wydostać. Sprowadził pomoc, ale było za późno – jego dwaj koledzy już nie żyli.
Legitymowanie i przeszukiwanie ludzi przez policję to proza życia w biednych dzielnicach francuskich miast – to również element kampanii zastraszania, nierzadko podszytej rasizmem, jaką prowadzą specjalne siły policyjne, CRS. Ali Meziane, radny dzielnicy Clichy-sous-Bois, stwierdził po tragedii: „Trzeba sobie zadać pytanie – dlaczego policjanci ich gonili, zmuszając do szukania schronienia za tym ogrodzeniem. Po drugie, policja w ogóle nie zawiadomiła EDF [koncernu energetycznego do którego należy stacja] o tym co się stało.”
Następnego dnia po tragedii, francuski minister spraw wewnętrznych (i rywal premiera de Villepina w walce o nominację na kandydata prawicy w wyborach prezydenckich w 2007 r.) Nicolas Sarkozy, oświadczył, że nastolatkowie uciekali przed policją bo byli zamieszani w kradzież – i że w związku z tym siły porządkowe nie ponoszą tu żadnej winy. Sarkozy nie wycofał się ze swoich stwierdzeń nawet po tym, jak ustalono ponad wszelką wątpliwość, że żaden z trzech chłopców nie miał z kradzieżą nic wspólnego.
Na wiadomość o śmierci Bouna i Zyeda w Clichy wybuchły całodzienne zamieszki – a potem przeciągnęły się na kolejne dni. Dużą rolę odegrało prowokacyjne zachowanie CRS. W niedzielę 30 października policja wkroczyła do spokojnych dotąd rejonów Clichy – i sprowokowała wybuch agresji również tam. Powodem było zaatakowanie przez CRS gazem łzawiącym meczetu, w którym trwały modlitwy. Jeden z kanistrów z gazem eksplodował wewnątrz świątyni.

Bieda, represje, rasizm

W ciągu ostatniego tygodnia fala zamieszek wylała się z przedmieść Paryża ogarniając szereg innych miast: Lille, Evreux, Rouen, Strasbourg, Rennes, Nantes, Tuluzę, Marsylię, Cannes oraz Niceę. W sumie walki wybuchły w aż 300 miastach. W każdym z nich są dzielnice biedy w rodzaju Clichy-sous-Bois, współczesne getta gdzie ponad połowa populacji ma naście lat, bezrobocie sięga 40%, a legitymowanie przechodniów i policyjne represje są na porządku dziennym. To miejsca gdzie stłoczeni razem, w warunkach bezrobocia, ubóstwa, rasizmu oraz zależności od grantów rządowych i zasiłków rodzinnych żyją najbiedniejsi „poddani Republiki”. Władze próbują utrzymać tu spokój społeczny przy pomocy „żelaznej pięści” policji.
Podczas gdy największe francuskie koncerny – tak jak ich rywale w innych krajach – osiągają w ostatnich latach rekordowe zyski, robotnicy i biedota płacą za to większą „elastycznością” warunków pracy, cięciami w usługach publicznych, rosnącym bezrobociem. Oficjalna stopa bezrobocia wynosi 10%, wśród ludzi młodych (do lat 25) - 23%, zaś wśród młodych urodzonych we Francji ale pochodzenia arabskiego – co najmniej 27%. Czy w świetle tych danych może kogokolwiek dziwić wypowiedź jednego z uczestników zamieszek: “Praca? Owszem sa jakieś wakaty na lotnisku i w fabryce Citroena, ale jeśli nazywasz się Mohammed albo Abdelaoui, nie masz nawet co próbować.”

Żądania demonstrantów

Ogólnie biorąc, uczestnicy zamieszek nie sformułowali żadnych jasnych politycznych postulatów. Nie znaczy to oczywiście, ze same protesty nie mają politycznego charakteru. Od samego początku we wszystkich wystąpieniach, w każdym mieście, wyrażano przekonanie, że skrajnie prawicowy minister spraw wewnętrznych, Nicolas Sarkozy, musi natychmiast odejść. Sarkozy jest najagresywniejszym retorem neoliberalnej prawicy francuskiej. Lubi pozowac na stróża “prawa i porządku”. W ciągu kilku dni zdążył nazwać demonstrantów „robactwem” oraz “śmieciami”, winą za rozruchy obarczyć “prowokatorów” i oświadczyć, że za zamieszkami stoją “narkotykowi baronowie” i “islamscy radykałowie”. 25 października, na dwa dni przed wybuchem zamieszek, Sarkozy wezwał, by “dzielnice przeżarte przestępczością wyczyścić Karcherem (wysokociśnieniowy szlauch stosowany w przemyśle) – a młodzież protestującą przeciw jego wizycie w paryskim przedmieściu Argenteuil nazwał “gangreną” i “hołotą”. Sarkozy stara się przedstawić sytuację w ten sposób, że oto najbiedniejszymi dzielnicami zawładnął sojusz “rozwydrzonej młodzieży”, “elementów przestępczych” i “islamistów”.
Echa tej propagandy rozbrzmiewają w prawicowej prasie europejskiej, np. w Wielkiej Brytanii. Wydarzenia we Francji podciąga się pod “wojnę z terroryzmem”, walkę z Al-Qaida etc. – i na tym podłożu nadal promuje uprzedzenia wobec muzułmanów i rasizm.

Podziały klasowe

Fakt że bardzo dużą część populacji najbiedniejszych dzielnic francuskich miast stanowią ludzie pochodzenia arabskiego, afrykańskiego czy karaibskiego wcale nie oznacza, ze obecne rozruchy da się sprowadzić do konfliktów na tle etnicznym czy religijnym. Przeciwnie, sfrustrowana młodzież z francuskich osiedli jest w tej chwili mocno zjednoczona przeciw policji i jej politycznym mocodawcom. Młodzi ludzie buntują się przeciw byciu traktowanym jak obywatele drugiej kategorii, przeciw nieustannym przejawom zinstytucjonalizowanego i prywatnego rasizmu. Nie widzą przed sobą żadnej przyszłości.
Podział na bogatych i biednych jest w społeczeństwie francuskim bardzo głęboki. Prawicowy burmistrz Aulnay-sous-Bois organizując marsz protestu przeciw rozruchom zręcznie wbił klina miedzy mieszkańców bogatszych rejonów dzielnicy i tych z najbiedniejszych okolic - na początku marszu kazał odegrać Marsyliankę. Mieszkańcy biednych osiedli, z których wielu to imigranci lub potomkowie imigrantów, uznało – słusznie – działania burmistrza za obraźliwe. “Tworzy się w ten sposób wrażenie – mówi jeden z mieszkanców dzielnicy, Ben Amar – ze wszyscy demonstranci to imigranci.” I dodaje: “Kto zbudował metro, kto wykopał tunel pod kanałem la Manche? My. Dla nas, imigrantów, to ludzie w rządzie są dziwni”.
Podobną opinię wyraził jeden z młodych demonstrantów w Aulnay-sous-Bois, w paryskiej dzielnicy Seine-Saint-Denis – odpowiadając na pytanie dziennikarzy o to, jak czuje się jako Francuz: „Jestem częścią Mille-Mille (osiedle w Aulnay) i Seine-Saint-Denis, ale nie częścią Francji Sarkozy’ego, ani nawet Francji naszego burmistrza, którego nigdy nie widzimy”.
Wszystko to świadczy z jednej strony o pogłębiającym się podziale klasowym społeczeństwa francuskiego, z drugiej zaś jest krzykiem rozpaczy i bezradności mieszkańców miejskich slumsów wobec ataku neoliberalnej polityki cięć w szkolnictwie, usługach publicznych i zasiłkach socjalnych. Rząd Chiraca stara się za wszelką cenę nie ugiąć pod naciskiem ostatnich akcji pracowniczych, w tym strajków – i kontynuować swój program cięć w wydatkach rządowych, prywatyzacji usług publicznych i „uelastycznienia” rynku pracy.
Oczywiście - zadymy, palenie i niszczenie resztek lokalnej infrastruktury to żadne rozwiązanie. Mieszkańcy biednych dzielnic to pierwsze ofiary systemu kapitalistycznego i polityki państwa i nie powinno się jeszcze pogarszać w ten sposób ich sytuacji. To samo dotyczy kierowców autobusów i pracowników służb ratunkowych jak pogotowie czy straż pożarna, którzy zostali wmieszani w rozruchy.
Podpalanie samochodów, banków czy sklepów nie powstrzyma Sarkozy’ego i neoliberalnej polityki rządu. Rozruchy są aktem desperacji i zniszczenia który uderza najmocniej w dzielnice robotnicze. Mało tego, zamieszki dają Sarkozy’emu i rządowi idealny pretekst do nasilenia represji, np. wprowadzania w niektórych rejonach godziny policyjnej, i do uchwalania jeszcze bardziej represyjnego prawa.
Klasa robotnicza i młodzież potrzebują zbiorowej, zorganizowanej politycznej odpowiedzi na politykę Sarkozy’ego, policyjne represje, dyskryminację, oraz postawę największych partii politycznych – zarówno na szczeblu centralnym jak i lokalnym. Rząd koalicyjny pod przywództwem UMP (partia Chiraca) dokonuje największych spustoszeń społecznych w powojennej Francji. Politykę demontażu państwa opiekuńczego. obniżania warunków pracy i standardów życiowych rozpoczął koalicyjny rząd lewicy – Partii Socjalistycznej, Komunistów i Zielonych. Aby ten proces zatrzymać, ludzie pracy muszą zdać się na własną kolektywną siłę, i niezależną organizację.
Francuska klasa robotnicza prowadzi przeciw tej brutalnej ofensywie kapitału wspaniałą walkę. Jest jednak oczywiste, że wojny tej nie można wygrać na samym tylko froncie ekonomicznym. Potrzebna jest polityczna odpowiedź; sformowanie walczącej partii klasy robotniczej, która będzie bronić interesów biednych i tłamszonych przez kapitalizm, i walczyć o demokratyczne, socjalistyczne społeczeństwo.
Karl Debbaut, CWI Londyn, 8 listopada 2005