Piotr Strębski

O marksistowską rzetelność

 

            Wydanie przez publicystów portalu internetowego Dyktatura Proletariatu (http://www.dyktatura.info) – Antonio das Mortes i Omega Doom – tekstu poświęconego osobie Karla Korscha („Promotor nowej radykalnej lewicy”, 10 grudnia 2005 r.) skłoniło mnie w dwojaki sposób do napisania niniejszych słów: z jednej strony czuję się w pewien sposób głównym odbiorcą i adresatem tego artykułu, z drugiej zaś sądzę, że z okazji krytyki Korscha warto przedstawić parę uwag dotyczących metody krytykowania, zastosowanej przez das Mortesa i Dooma.

            Po kolei. Jestem jedynym obecnie tłumaczem tekstów Korscha na język polski (dwie najgłośniejsze jego prace – „Marksizm i filozofia” oraz „Stan obecny problemu «Marksizmu i filozofii». Także antykrytyka” zostały przetłumaczone pod koniec lat '80 XX wieku przez, w kolejności, prof. dr hab. Aleksandra Ochockiego oraz dr Jerzego Łozińskiego), a zarazem osobą udostępniającą te teksty za pomocą Internetu możliwie szerokiej publiczności. Jednocześnie, redagując portal Dyktatury Proletariatu, zostałem w połowie listopada br. poddany krytyce przez Ewę Balcerek i Włodzimierza Bratkowskiego, także z Dyktatury Proletariatu, i został zarzucony mi odchył nowolewicowy czy poglądy krypto-nowolewicowe. Wiedząc o obciążeniu pracą zarówno duetu Balcerek/Bratkowski, jak i das Mortes/Doom, artykuł krytyczny względem osoby Korscha (osoby przecież „historycznej”, bez jakiegokolwiek oddziaływania na obecne dyskusje czy podziały polityczne w Polsce) traktuję zatem jako próbę krytyki mojego (rzekomego, bądź domniemanego; podejrzewanego) „politycznego nauczyciela”.

            Chociaż obiecałem odpowiedź na tekst Ewy Balcerek i Włodka Bratkowskiego („Nasz to jest kawałek podłogi”, 12 listopada 2005 r.), polemiczny wobec mojego konferencyjnego wystąpienia („Czy Szkoła Frankfurcka należy do tradycji marksistowskiej?”, 5 listopada 2005 r.), czego jednak dotychczas z powodu różnych czynników nie zrealizowałem, niech niniejsze uwagi pełnią funkcję zadatków wspomnianej odpowiedzi.

            Antonio das Mortes i Omega Doom w następujący sposób zaczynają swoją krytykę Karla Korscha: „Wśród prekursorów Nowej Lewicy Karol Korsch kreowany jest na czołowego przedstawiciela rewolucyjnego marksizmu”, po czym, przedstawiają trzy opinie na jego temat, jakie sformułowali Oskar Negt, Erich Gerlach oraz Michael Buckmiller, zwracający uwagę, (lepiej czy gorzej, czyli w sposób bardziej zgodny z literą samego Korscha, bądź nie – uwaga moja) na teoretyczny wkład Korscha w teorię marksizmu (patrz: Antonio das Mortes, Omega Doom, „Promotor nowej radykalnej lewicy”). Następnie zaś das Mortes i Doom przedstawiają, za pracą prof. dr hab. Marka Waldenberga „Prekursorzy Nowej Lewicy”, opinie Korscha z okresu wczesnych lat '50 XX wieku (czyli po ponad 30 latach jego aktywnej działalności politycznej i teoretycznej), kiedy to Korsch ostatecznie rozszedł się z marksizmem (ewoluując w stronę anarchizmu). Dla das Mortesa i Dooma fakty te (te opinie) mają zasadniczo podważyć opinię o Korschu jako „czołowym przedstawicielu rewolucyjnego marksizmu” i uprawniają do przedstawiania zwolenników Korscha jako przedstawicieli „eklektycznej różnorodności” (tamże).

            To, co najbardziej mnie uderza w omawianej krytyce to sposób jej konstrukcji: jest to mianowicie krytyka z punktu widzenia „punktu dojścia”, przez co, moim zdaniem, dla oceny całości dorobku teoretycznego krytykowanego myśliciela (i oceny jego wkładu w rozwój teorii) jest bezsensowna i w istocie swej głęboko niedialektyczna. To, że ktoś wyrzekł się ostatecznie marksizmu nie oznacza wcale istnienia jakiejś determinanty, metafizycznej nici fatalizmu, we wcześniejszych jego poglądach, które niechybnie wiodą do „punktu dojścia”, przez co należy podważyć zasadność samych tych poglądów. Taki sposób krytyki jest znamienny dla Międzynarodowej Ligi Komunistyczna (amerykańskiej międzynarodówki trockistowskiej, określanej potocznie mianem „Spartakusowcy”) – krytykuje ona wszystkich przedstawicieli radykalnej lewicy (oraz marksistów nieskupionych pod sztandarami MLK), którzy w latach '80 XX wieku czynnie działali w strukturach polskiej „Solidarności”, niedialektycznie spłaszczając wszystkich działaczy i sprowadzając ich do jednego kalibru, a to dlatego, że historycznym „punktem dojścia” ruchu „Solidarność” była restauracja kapitalizmu w Polsce. Uwaga ta jest tym bardziej ważna, że przede wszystkim pod ten ogień krytyki wystawieni są właśnie publicyści i działacze skupieni wokół portalu Dyktatura Proletariatu, którzy zarzuty MLK (słusznie) odrzucają.

            Drugą słabością das Mortesa i Doom jest bezkrytyczne powoływanie się na Waldenberga, jako wyroczni w ocenie roli Karla Korscha w obrębie myśli marksistowskiej. (Nie odbieram Waldenbergowi znaczenia i niewątpliwego wkładu w naukę i badania historii rozwoju marksizmu – jest autorem świetnej monografii poświęconej Karolowi Kautsky'emu i równie dobrej monografii poświęconej Leninowi). Waldenberg, z tego co wiadomo, obecnie również nie jest marksistą (a więc jego „punkt dojścia” jest równie „marny” jak Karla Korscha), i przeszedł taki sam proces „transformacji” ideologicznej, jak Polska w dziedzinie społeczno-gospodarczej i prominentni działacze poststalinowskiej PZPR stając się z dnia na dzień obrońcami „demokracji” i najgorliwszymi budowniczymi gospodarki wolnorynkowej (kapitalistycznej). Powoływanie się na jego monografie o prekursorach Nowej Lewicy, jako na dzieło ostatecznie „rozwiązujące problem”, świadczy o jakimś solidnym niezrozumieniu (niezauważeniu, pominięciu) roli funkcjonalnej, którą pełnił zarówno Waldenberg, jak i jego krytyka. Nie ma czegoś takiego jak krytyka „czysta”, nieobciążona pewnymi przedustawnymi założeniami i własnym punktem widzenia (subiektywnym, czy wynikłym z ogólnych nacisków ideologicznych, świadomych czy nie, istniejącego społeczeństwa, w którym się żyje). Trudno oczekiwać od byłego kierownika Katedry Podstaw Marksizmu-Leninizmu Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1953-1956, a następnie sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie pryncypialno-marksistowskiej krytyki niemarksistowskich, czy pseudomarksistowskich wywodów Karla Korscha, która to krytyka miałaby na celu właśnie obronę „pierwotnych funkcji teorii marksizmu” (czyli tego, co Korsch ostatecznie odrzucił jako „reakcyjną utopię”). Moim zdaniem, nie należy bezkrytycznie podłapywać krytycznych wypowiedzi Waldenberga odnośnie Korscha, podobnie jak nie należy się bezkrytycznie kierować stalinowską (i poststalinowską, np. Leszka Kołakowskiego, Romana Tokarczyka, Jerzego Muszyńskiego) krytyką Lwa Trockiego i trockizmu jako nurtu politycznego. Krytyki takie, często, bardzo w niewielkim stopniu miały charakter obrony podstaw marksizmu, a w dużo większej – obrony istniejącej, narzucanej instytucjonalnie, wykładni marksizmu, który właśnie w zupełności utracił swe cechy krytyczno-praktyczne i został odziany w szaty ideologicznego obrońcy istniejącego porządku zdegenerowanych/zdeformowanych państw robotniczych, umacniania roli stalinowskiej partii biurokratycznej i pokojowego „współzawodnictwa” ustrojów o odmiennym statusie ekonomiczno-społecznym. Zwłaszcza ten ostatni czynnik („pokojowy”) mobilizował wielu myślicieli z krajów „za żelazną kurtyną”, by krytykować radykalnie nastawionych działaczy marksistowskich w krajach Zachodu zarzucając im „ultralewactwo” czy podobne grzechy, by jednocześnie pokazywać „spokój i opanowanie” marksizmu instytucjonalnego w krajach stalinowskich.

            Nie jest sztuką, i zadaniem na przyszłość dla marksistów, powielanie za Waldenbergiem krytycznej oceny Korscha, lecz właśnie jego przywrócenie na łono marksizmu, bez przymykania oczu na jego ostatecznie renegackie stanowisko. Sztuką jest odzyskać Korscha wyciągając go z rąk myśli nowolewicowej, która w swej istocie od samego początku nie miała związku z pierwotnymi, rewolucyjnymi, funkcjami marksizmu. Należy to robić poprzez „oddzielanie ziarna od plew”, poprzez rzetelną analizę jego poglądów i wykorzystywanie we własnej pracy politycznej, tego co najwartościowsze. Oddzielone plewy należy krytykować, chociaż, co warto zauważyć, jego ostateczne (na przełomie lat '40 i '50 XX wieku) odrzucenie marksizmu nie miało charakteru teoretycznego, lecz bardziej charakter deklaratywny, subiektywnego wyboru politycznego.

            Jeśli mówimy o „konkretno-historycznym” postrzeganiu zarówno dynamiki bytu społecznego jak i jego wytworów ideologicznych nie możemy zadowolić się odrzuceniem czyjegoś (marksistowskiego przecież stanowiska!) tylko dlatego, że ostatecznie porzucił to stanowisko przechodząc do obozu politycznych przeciwników. Czy na takiej samej zasadzie, jak odrzucenie Korscha, mielibyśmy przekreślić dorobek wspomnianego już w innym kontekście Karola Kautsky'ego? Przecież i on również, zgodnie z tytułem Waldenbergowej monografii jemu poświęconej, zaliczył „upadek”.

            Wracając do Korscha. Należy pamiętać przecież, że jego pierwsze wystąpienia polityczno-filozoficzne miały zabarwienie bardzo zbliżone do tych reprezentowanych przez György Lukácsa w jego „Historii i świadomości klasowej”. Jak rozumiem, Lukács nie zostałby przez Antonio das Mortesa i Omegę Doom zaklasyfikowany do „promotorów nowej radykalnej lewicy”. Czy dlatego tylko, że pozostał wierny modelowi socjalizmu rozwijanemu na Wschodzie do samego końca; że deklarował się jako leninista; że po paru latach odżegnał się od swej „Historii i świadomości klasowej”? A przecież oddziałał, obok Korscha i Gramsciego, na całą rzeszę „nowolewicowych” myślicieli w krajach Zachodu – głównie USA i Francji. Pojawia się tu więc, wyśmiany przez Ewę Balcerek i Włodka Bratkowskiego jako „unaukawianie” i „granie gam” („W przeciwieństwie do Floriana Nowickiego i Piotra Strębskiego nie będziemy podawać – w ramach porządkowania i unaukowienia marksizmu – «pewnych kryteriów», jakoby kluczowych dla myśli marksistowskiej. Nie będziemy też modyfikować kryteriów już wymienionych. Nie będziemy ćwiczyć gam!!!”, w: Ewa Balcerek, Włodek Bratkowski, „Nasz to jest kawałek podłogi”), problem kryteriów przynależności do obozu marksistowskiego. Nie mogą one być „na wyczucie”, które summa summarum doprowadzają do klasyfikacji jako marksistów tylko tych, których się subiektywnie lubi (których stanowisko się podziela), lecz mieć charakter normatywno-opisowy – pozwalający na względnie obiektywny (na ile stopień obiektywności istnieje) zabieg klasyfikacyjny. Marksizm to jedność teorii i praktyki. Wszelkie przeciążenia w jedną lub drugą stronę dają nam albo akademicki kontemplatywizm, albo awanturnicki woluntaryzm. Obie te formy są jednak równie dalekie od marksizmu.

            Zasadnicza wartość, jaką widzę w zajmowaniu się marksistowską myślą powstałą i/lub rozwijającą się w krajach Zachodu, różną często zasadniczo od „wschodnich produkcji” (produkcji szeroko pojętych – jako wynik akademickiej dywagacji bądź jako rezultat starć politycznych i/bądź teoretycznych na różnych szczeblach organizacji społecznej), jest taka, że daje rozszerzoną perspektywę dla samozwrotnej analizy własnej postawy teoretyczno-politycznej marksizmu. Innymi słowy, chodzi o to, że na Wschodzie, jak i Zachodzie Europy, mieliśmy i mamy do czynienia z różną sytuacją i różnym stopniem rozwoju społecznego (np. różna struktura społeczna, różny poziom rozwoju sił wytwórczych, różny stopień oddziaływania istniejącej ideologii społecznej itd. itp.). Różna struktura bytu społecznego powoduje uwypuklanie różnych aspektów danej teorii, różny jej kształt, różne jej „zainteresowania” (np. o ile zwycięska rewolucja październikowa zrodziła zagadnienia pierwotnej akumulacji socjalistycznej i zagadnienia organizacji partii w warunkach budownictwa socjalistycznego, o tyle w krajach Zachodu i niepowodzeń rewolucyjnych myśl marksistowska szła w kierunku dojścia do przyczyn porażki, do aspektu roli świadomości i uświadomienia, przy założeniu wystarczającego czynnika obiektywnego budownictwa socjalistycznego itd.). Jeśli chcemy być marksistami nie możemy dopuszczać do fetyszyzacji własnej postawy teoretyczno-politycznej, lecz umieć kształtować ją względem istniejącej rzeczywistości społecznej, jak i pamiętać i postrzegać własną postawę jako część tejże istniejącej rzeczywistości i jako jeden z czynników jej zmiany.

            To, że na Wschodzie leninizm się powiódł nie oznacza możliwości prostego przeniesienia jego metody na sytuacje krajów Zachodu. Leninizm, którego się nie wstydzę, a nawet sam deklaruję się publicznie jako leninista, jest niewątpliwie najbardziej wartościowym punktem wyjścia dla wszystkich marksistów, którzy dążą do systemowej zmiany społecznej. Nie oznacza jednak, że jest metodą jedyną i jedynie słuszną, w sensie jej sprawdzalności i skuteczności. Sprawdzalność jej może być bliski 100% w warunkach społecznych zbliżonych do warunków carskiej Rosji początków XX wieku. W sytuacji krajów wysoko rozwiniętych trzeba wziąć pod rozwagę cały szereg innych czynników, które w carskiej Rosji nie występowały, lub znaczenie ich było marginalne.

            Marksizm nie jest teorią skończoną. Gdyby taką był wystarczyłoby tylko zaaplikować go do społeczeństwa i wszystko by grało. Jednak osoby, które kiedykolwiek prowadziły pracę polityczną „w dołach społecznych”, w masach, wiedzą, że nie jest tak prosto „sprawić, aby rzeczywisty ucisk był jeszcze bardziej przygniatający, dodając do niego świadomość ucisku” (Marks). Warunkiem skutecznej działalności marksistowskiej jest poprawne rozpoznanie sytuacji, do czego jednym ze środków jest strukturalne badanie społeczeństwa na każdym jego poziomie rozwoju. Częścią społeczeństw jest również ich struktura ideologiczna, jak i myśl krytyczna, w obrębie tego społeczeństwa się rozwijająca i w niego wymierzona.

            Moją hipotezą roboczą, roboczą w sensie, że nie przemyślałem jej jeszcze do końca, być może konieczną do odrzucenia w toku dalszych badań, jest to, że, w przeciwieństwie do G. Lukácsa (i, jak rozumiem, także Ewy Balcerek i Włodka Bratkowskiego, którzy piszą: „Ortodoksyjność bowiem rozumiemy w sposób konkretnie historyczny, odcinając się od łatek stalinizmu – dogmatycznego marksizmu czy «ortodoksyjnego marksizmu II Międzynarodówki». A zatem – w przeciwieństwie do eklektycznego tzw. otwartego marksizmu i dogmatycznego marksizmu, a nie w przeciwieństwie do «nieortodoksyjnego marksizmu». Takie rozumienie marksizmu wywodzi się nie tylko z definicji ortodoksji marksistowskiej w ujęciu G. Lukácsa (...)”, w: Ewa Balcerek, Włodek Bratkowski, „Nasz to jest kawałek podłogi”), ortodoksja w kwestiach marksizmu odnosi się raczej wyłącznie do „celu”, a nie „metody” (oczywiście, przy 2 założeniach: a. [które ogólnie odrzucam jako pseudo-problem] że jest sens w mówieniu o jakiejś „ortodoksji” i „nie-ortodoksji” w kwestiach marksizmu; że istnieje „ortodoksyjny marksizm” i „nieortodoksyjny marksizm”, a nie po prostu „marksizm” i „nie-marksizm”; b. że można analitycznie, w obrębie marksizmu, wyodrębniać „metody” lub inne części składowe teorii). Jakie są cele marksizmu – o tym już pisałem (i mówiłem) w tekście „Czy Szkoła Frankfurcka należy do tradycji marksistowskiej?” – jest nim, najkrócej mówiąc, samowyzwolenie ekonomiczne i polityczne klasy robotniczej poprzez zniesienie własności prywatnej i przejęcie władzy politycznej. Jaka jest metoda marksizmu – tu już jest większy problem. Biorąc pod uwagę to, co pisał György Lukács w „Historii i świadomości klasowej”, za metodę marksizmu brał on metodę dialektyczną, którą przejął od G. W. F. Hegla, i to stało się później naczelnym zarzutem względem Lukácsa o „przeheglizowanie marksizmu”. Lukács bowiem nie pisze o „metodzie” w sensie potocznym – jako o mechanizmach i sposobach zdobycia i utrzymania władzy (jak np. robił to N. Machiavelli w „Księciu” dając rady prowadzenia skutecznej polityki) przez marksistów. Dowcip jednak w tym, że, po pierwsze, nie ma jednej metody dialektycznej (co choćby pokazywał Karl Korsch i Louis Althusser) – że czym innym jest metoda dialektyczna Hegla, a czym innym dialektyczna Marksa (nawet metoda dialektyczna Engelsa!), że gdyby polegały na tym samym, to cały zabieg „postawienia Hegla z głowy na nogi” (Marks) polegałby tylko na zabiegu czysto terminologicznym: na zamianie pojęcia „duch absolutny” na „materia”; po drugie zaś można być znakomitym szermierzem dialektycznym, posługiwać się metodą dialektyczną lepiej od Hegla i Marksa razem wziętych, a jednocześnie nie wyciągać z tego powodu marksistowskich wniosków politycznych – „marksizm” wtedy sprowadza się do czystej igraszki intelektualnej, której poszczególne elementy i momenty mogą być, co najwyżej, gorszące dla statecznych bourgeois (egzemplifikacją takiej sytuacji może być choćby los Szkoły Frankfurckiej i jej jednego z wiodących przedstawicieli – Theodora W. Adorno, autora „Dialektyki negatywnej”).

Antonio das Mortes i Omega Doom swój tekst o Korschu kończą następującymi słowami: „Najwyższy czas «by złamać monopolistyczne roszczenia marksizmu do rewolucyjnej inicjatywy i teoretycznego i praktycznego kierownictwa» – z tym postulatem K. Korscha zgoda panuje nie tylko wśród licznych zwolenników i przedstawiciele EKLEKTYCZNEJ RÓŻNORODNOŚCI”. Jak starałem się wyjaśnić w powyższym tekście, zajmowanie się Karlem Korschem i uznawanie jego wkładu do teorii marksizmu, nie musi oznaczać politycznego likwidacjonizmu samego marksizmu, natomiast zwolennicy przytoczonego postulatu niekoniecznie muszą posiłkować się Korschem jako swym autorytetem.

Piotr Strębski

11 grudnia 2005 r.


Promotor nowej radykalnej lewicy

 

Wśród prekursorów Nowej Lewicy Karol Korsch kreowany jest na czołowego przedstawiciela rewolucyjnego marksizmu. Jak by tego mało jego twórczość podobno „zawiera cenne postawienie problemów, płodne wskazówki metodologiczne i wartościowe koncepcje teoretyczne”. Według jego zwolenników, choćby prof. Oskara Negta, sięgnął on wyżyn: „Po pierwsze, miał on wcześniej niż wszyscy inni marksistowscy teoretycy zrozumieć polityczne znaczenie związku między ujęciem przez marksizm kwestii teoriopoznawczo-filozoficznych a bezpośrednią praktyką walki klasowej. Szczególną zasługą Korscha na tym polu byłaby krytyka teorii odbicia. Po drugie, miał on w każdym stadium rozwoju ruchu robotniczego rozważać od nowa problem organizacji jako problem samookreślenia robotników i w sposób bezprzykładny obstawać przy idei samorządu, idei rad, jako formie ‘kontrrządu’, jako jedynie usprawiedliwionej politycznej formy samoorganizowania się i samowychowywania mas; wszystkie znane w dziejach formy organizowania rad miał analizować jako wyraz spontaniczności mas i twórczej różnorodności form wyzwoleńczego ruchu klasy robotniczej, a jednocześnie nigdy nie traktował historycznie uwarunkowanych form organizacji klasy robotniczej jako ponadhistorycznych sfetyszyzowanych modeli, świadom tego [jako wielki dialektyk!], że każda forma z narzędzia rozwoju przekształca się w jego pęta. Zdaniem Negta, ‘dla rozpoczętego właśnie przez rewolucyjną lewicę opracowywania przeszłości ruchu robotniczego, którego polityczny sens polega na rozwinięciu rewolucyjnych perspektyw w szczególnych warunkach krajów wysoko uprzemysłowionego kapitalizmu, uświadomienie sobie i przyswojenie myśli Korscha stanowi niezbędny krok.’ W jego teorii bowiem mają się wyrażać w sposób sejsmograficzny sprzeczności, katastrofy, klęski i osiągnięcia proletariackiego ruchu wyzwoleńczego na przestrzeni półwiecza”.
Według Ericha Gerlacha „Korsch uwypuklił filozoficzną stronę marksizmu oraz subiektywistyczną i aktywistyczną jego komponentę”, był wybitnym (całkowicie niedogmatycznym!) teoretykiem demokracji bezpośredniej i industrialnej.
Zdaniem Michaela Buckmillera „zasługą Korscha ma być m. in. to, że należał do tych bardzo nielicznych, którzy z dziejów zarówno marksistowskiej, jak innych odmian ruchu robotniczego wyprowadzili radykalną krytykę praktyki i teorii ruchu, a tym samym stworzyli możliwość dalszego jego rozwoju w nowych formach”. Więcej, „przewodnią ideą jego koncepcji miała być emancypacja jednostki”(Marek Waldenberg „Prekursorzy Nowej Lewicy”, Kraków 1985, ss. 343-344).
„Korsch eksponował stale ideę systemu rad” i „orientował się na spontaniczny ruch masowy”. Jako aktywista ostro krytykował ortodoksję i „fatalizm znamionujący jakoby marksizm II Międzynarodówki”, by ostatecznie zdecydować się na „bezkompromisową walkę przeciw leninowskiej ortodoksji III Międzynarodowki”. Wreszcie, ukazał „rzeczywiste oblicze” ZSRR jako „nagiej, nowej formy burżuazyjnego państwa, którego celem jest uwiecznić panowanie kapitału, niewolnictwo pracy”. Sięgając do „pierwotnej postaci teorii Marksa” dowiódł, że „ortodoksyjny marksizm przekształcił się ostatecznie w hamulec i pęta rzeczywistego rozwoju świadomości klasowej i walki klasowej”. Przy czym, co ważne, za ortodoksyjny marksizm uznawał on „starą i nową ortodoksję”, czyli „dwa wyznania ortodoksyjnego marksistowskiego kościoła”. Był zatem antyklerykałem!
To K. Korsch ogłosił, że „obie te formy ortodoksyjnego marksizmu, wywodzące się ze starych tradycji rosyjskiej i międzynarodowej ortodoksji marksistowskiej, stanowią obecnie tylko zanikające historyczne postacie z minionego okresu nowoczesnego klasowego ruchu robotniczego”, w dodatku pozostające w ostrej sprzeczności z rzeczywistym ruchem dziejowym (tamże, ss. 384-385). To zatem Karol Korsch odrzucił ortodoksyjny marksizm aż do epoki paleomarksizmu!
On również „dowiódł”, że Lenin nigdy nie uwolnił się od duchowej spuścizny „wulgarnego marksizmu”, ba, był nawet „najbardziej ortodoksyjnym z ortodoksyjnych marksistów”. To zdaniem Korscha „Dziecięca choroba ‘lewicowości’” Lenina w „swej treści i funkcji, i zamierzeniu” była dziełem „w gruncie rzeczy kontrrewolucyjnym”. Według Korscha „Bakunin znacznie jaśniej niż Marks przewidział szereg zjawisk występujących we współczesnych rewolucjach”. Wreszcie to Korsch obarczył teorię Marksa i Lenina winą za niezdolność przeciwstawienia się ofensywie faszyzmu oraz odpowiedzialnością za to, że rewolucja na Zachodzie nie nastąpiła. Przy okazji zwrócił uwagę na „podobieństwa między komunistyczną dyktaturą w Rosji a jej pozornie największym przeciwnikiem i przeciwieństwem – faszystowskimi dyktaturami we Włoszech i Niemczech”.
To Korsch częściowo zrehabilitował rewizjonizm, winą za wszelkie niepowodzenia obarczając tzw. ortodoksyjny marksizm, by w końcu na równi z marksizmem postawić niemal wszystkie kierunki istniejące w dziejach myśli socjalistycznej (tamże ss. 341-408).
Nie sposób się nie zgodzić z opinią Marka Waldenberga, że ten wielki dorobek i „eklektyzm Korscha dobrze koresponduje z eklektyzmem co najmniej poważnej części Nowej Lewicy”.
Ten wielki myśliciel powinien również zyskać szacunek całej prawicy lub co najmniej poważnej części prawicy. Nie kto inny bowiem, jak sam Karol Korsch – „czołowy przedstawiciel rewolucyjnego marksizmu” – dowiódł całą swoją twórczością i dowód potwierdził swoimi osiągnięciami i słowami, że „Wszelkie próby przywrócenia do pierwotnego stanu nauki marksistowskiej jako całości i w jej pierwotnej funkcji jako teorii rewolucji społecznej klasy robotniczej – to dzisiaj reakcyjne utopie”.
Najwyższy czas „by złamać monopolistyczne roszczenia marksizmu do rewolucyjnej inicjatywy i teoretycznego i praktycznego kierownictwa” – z tym postulatem K. Korscha zgoda panuje nie tylko wśród licznych zwolenników i przedstawiciele EKLEKTYCZNEJ RÓŻNORODNOŚCI.
10 grudnia 2005 r.
Antonio das Mortes i Omega Doom