Ewa i Włodek w komentarzu na FD LBC: "To nie pierwszy i nie ostatni przypadek, kiedy Michał Nowicki z portalu nomen omen "Lewica bez cenzury" eliminuje nasze teksty." w jednym choć raz mają rację - to nie ostatni przypadek cenzurowania tekstów ex-GSR, jak i wszystkich innych, którzy łamią wprowadzone na LBC zasady, które są proste, jak spisany na kamiennych tablicach dekalog. Macie swój portalik, swoje małe szambo, gdzie możecie wrzucać każde gówno - od ujawniania po raz kolejny prywatnej korespondencji (może utworzycie specjalny dział, ABW na pewno będzie zadowolona) po paszkwile na Kowalewskiego i Ostrowską. Jeśli jednak zatykając nos, mogłem takie smrody publikować, to świadome ujawnianie pseudonimów by zaszkodzić działaczom radykalnej lewicy jest już przegięciem. Przegięciem też jest ostrzeżenie dla Ostrowskiej - w ostatnio ujawnionym mejlu. Nie po słowach, a po czynach ich poznacie. Włodek i Ewa ujawniają prywatną korespondencje działaczy radykalnej lewicy -by sprowokować ich a następnie grozić im sądem. Eliminowanie w ten sposób lewicowych działaczy ma długą tradycje, a burżuazja woli skazać swoich przeciwników za czyn kryminalny (pogróżki czy pobicie w afekcie - w tym wypadku zresztą jak najbardziej usprawiedliwione) niż za proces polityczny. Nie będę sprawdzał czy ex-GSR rzeczywiście współpracuje z policją polityczną, czy tylko przez własną głupotę (i chorobliwe sekciarstwo) nieświadomie jej pomaga. Mimo zatkanego nosa, to gówno coraz bardziej śmierdzi i ja wole się trzymać od tego z dala. Lenin nawet gdy wiedział, że członek KC partii bolszewickiej i poseł do Dumy - Malinowski jest agentem nic z tym faktem nie robił, gdyż Malinowski pomagał bolszewikom. Gdy tylko ex-GSR przestanie denuncjować lewicowych działaczy i weźmie się za marksistowska teorię - to znowu wasze teksty będą szły bez cenzury. A jeśli rzeczywiście ktoś wam płaci - to po rewolucji - gdy zostaną otwarte archiwa - skończycie jak Malinowski.


Troska a rzetelność

Można by tłumaczyć postawę Piotra Strębskiego „troską o to, by nie zubażać tradycji marksistowskiej, tłumaczyć przeświadczeniem o potrzebie wydobywania z dziejów ruchu i myśli socjalistycznej wszelkich oryginalnych doświadczeń i idei, jeśli nawet to, co cenne, związane byłoby z tym, co błędne i szkodliwe, i jeśli nawet dominowało to, co negatywne” (Marek Waldenberg „Prekursorzy Nowej Lewicy” 1985, s. 406). W przeciwieństwie bowiem do ideologów i zwolenników Nowej Lewicy Piotr Strębski podobnym szacunkiem, co Karola Korscha, darzy również innych działaczy, ideologów i teoretyków ruchu robotniczego, choćby Lenina i Trockiego. Jednak nie jesteśmy aż tak wyrozumiali, jak Marek Waldenberg. Problem wydaje się nam bardziej złożony. Przy czym pomocna może okazać się nawet zwykła rzetelność.
Nowa radykalna lewica, w przeciwieństwie do Nowej Lewicy, w swej różnorodności i eklektyzmie łączy dorobek K. Korscha nawet z wybranymi wątkami z dorobku Lenina i Trockiego, szczególne znaczenie oddaje jednak wspólnym wątkom twórczości Korscha i dorobku Róży Luksemburg, Antonio Gramsciego, György Lukacsa i „młodego Marksa”, sprzecznym lub krytycznym w stosunku do dorobku i praktyki Lenina, Trockiego i dojrzałego Marksa.
Korscha nie od dziś kreuje się na jednego z czołowych przedstawicieli rewolucyjnego marksizmu, szczególnie w USA i Europie Zachodniej, przede wszystkim zaś w Niemczech (wcześniej w RFN) i we Włoszech, o czym świadczą liczne publikacje, wznowienia i tłumaczenia jego prac. W Polsce K. Korsch popularyzowany był nie tylko w tłumaczeniach Aleksandra Ochockiego, Jerzego Łozińskiego i Piotra Strębskiego, jego krytyka „ortodoksyjnego marksizmu II Międzynarodówki” i równie ortodoksyjnego marksizmu Lenina stała się sztandarową i w zamierzeniu rozstrzygającą (dołującą!) formą polemik „środowiska Książki i Prasy” (w rozumieniu Zbigniewa M. Kowalewskiego) z nami czy, jak kto woli, z ortodoksyjnym marksizmem (patrz: choćby nasza dyskusja z Tomaszem Rafałem Wiśniewskim).
A zatem nasza satyryczna rozprawa z Korschem („Promotor nowej radykalnej lewicy”) mieści się w kontekście polemik z formacją wymienioną w tytule i tylko pośrednio dotyczy Piotra Strębskiego. Tylko o tyle, o ile wpływ Korscha odbił się na jego artykule „Czy Szkoła Frankfurcka należy do tradycji marksistowskiej?” i przyczynił się do odcięcia się autora od ortodoksyjnego marksizmu.
Uwagi P. Strębskiego dotyczące „metody krytykowania, zastosowanej przez das Mortesa i Dooma” mijają się z celem, gdyż są nieadekwatne do formy literackiej przysługującej uznaniowo autorom. Antonio das Mortes i Omega Doom nie piszą rozprawek naukowych, drążą temat innymi metodami, jak widać nie mniej skutecznymi. Autorem studium krytycznego na temat twórczości K. Korscha jest Marek Waldenberg. Podzielamy jego zdanie. Nie podzielamy natomiast niesmacznych uwag Piotra Strębskiego pod adresem pracy i osoby Marka Waldenberga. Nie widzimy również powodów oddzielać od siebie pracy i osoby Karola Korscha. Nie cenimy żadnej z prac Karola Korscha na tyle, by nadać mu miano „czołowego przedstawiciela rewolucyjnego marksizmu”. Odrzucamy „całość dorobku teoretycznego krytykowanego myśliciela”. Zgadzamy się z opinią Marka Waldenberga, że „gotowość do wyciągnięcia wniosków z lekcji historii i do poddania krytycznej ocenie wyznawanych czy nawet tworzonych uprzednio koncepcji uważać można za podstawowy wymóg uczciwości intelektualnej i poczucie odpowiedzialności wobec ruchu” – wymogu tego nie spełnia twórczość Korscha. Albowiem „Korsch proponując nawiązanie do tak wielu nurtów myśli socjalistycznej nie wskazał, jakie ich elementy powinny wejść w skład tej nowej syntezy. Do końca pozostał przede wszystkim krytykiem. Jego postulaty i opinie, jeśli trafne, nie były oryginalne, to zaś, co w jego twórczości było oryginalne, swoiste, nie było z reguły trafne; nie zdołał też uczynić zadość postulatom, które sam formułował” (tamże, s. 407).
Większość oryginalnych sądów Korscha miało charakter powierzchowny, co przekonująco wykazuje Marek Waldenberg w swoim studium poświęconym Korschowi.
Nie przekonuje nas natomiast przeciwstawianie „świetnej monografii poświęconej Karolowi Kautsky’emu” i „równie dobrej monografii poświęconej Leninowi” pióra Marka Waldenberga kiepskiemu ponoć studium poświęconemu K. Korschowi. To nie Marek Waldenberg w swym studium o Korschu krytykuje teorię permanentnej rewolucji Lwa Trockiego i chwali pracę Stalina „Lenin i leninizm”, lecz K. Korsch. W tym kontekście uwagi o „marksizmie instytucjonalnym w krajach stalinowskich”, przedstawicielem którego miałby być jakoby Marek Waldenberg, wydają źle zaadresowane i nie dotyczące meritum sporu.
Nie zamierzamy Korscha „przywracać na łono marksizmu”, ani „odzyskiwać” go „z rąk myśli nowolewicowej”. Tę eklektyczną i, w rezultacie beznadziejną zabawę, uprawianą przez Piotra Strębskiego, uważamy za mało płodną. Przysłowiowe ziarno nie zawsze daje się oddzielić od plew. Nie bardzo rozumiemy co to znaczy, że w przypadku K. Korscha „odrzucenie marksizmu nie miało charakteru teoretycznego, lecz bardziej deklaratywny, subiektywnego wyboru politycznego”. W polityce i w marksizmie nie da się, jak choćby w poezji, twórcy oddzielić od jego twórczości.
Nie bardzo rozumiemy, w jakim sensie „fetyszyzujemy własną [marksistowską] postawę teoretyczno-polityczną”. Po prostu nie uznajemy światów równoległych – wielości i różnorodności dialektyk marksistowskich. Tym samym nie tylko w praktyce, ale i w teorii odcinamy się od nowej radykalnej lewicy z jej naczelną wartością – kategorią „rożnorodności”. Marksizm zaś, w przeciwieństwie do Piotra Strębskiego i tzw. otwartego (czyli eklektycznego) marksizmu, uważamy za teorię skończoną. Z czego wyciągamy stosowne wnioski oparte na konkretnie historycznych analizach.
14 grudnia 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski