Tekst pochodzi ze strony NL(r) http://republika.pl/socjalizm/ gdyż, strona Nowej Lewicy już nie istnieje. W tym kontekście deklaracja Ikonowicza z konferencji RAZEM w Le Madame, że jeśli koalicja będzie miała charakter antykapitalistyczny, to wstąpią do niej wszyscy członkowie NL, nabiera nowego znaczenia. A jak już jesteśmy przy listopadowej konferencji to warto zacytować fragment: "W kraju masowego bezrobocia, nędzy i wyzysku wyznacznikiem kontestacji stał się homoseksualizm i stosunek do religii. W modnej warszawskiej knajpie czarny gej-ekolog żeni snobom piwo po 7 złotych i wszyscy zachowują się tak jak gdyby przed chwila zeszli z barykad. W skupieniu wysłuchują komunałów starszej pani profesor, która ma dostać Nobla za to, że nie wierzy w Boga. W kuluarach można kupić gazetę, z której niezbicie wynika, ze walka klasowa trwa, a robotnicy już wkrótce się o tym dowiedzą.". Czyżby Ikonowicz zapomniał, że pierwsza litera słowa RAZEM, oznacza: "Równość nie dyskryminacje"? Czy atak na antyklerykałów oznacza koniec współpracy z APP Racja? Po co dalej współpracować z Szyszkowską, która prawi "komunały"? Nie zabrakło też ataku na cliffowców. Swoją drogą nie pierwszy to już raz, kiedy po zaostrzeniu stosunków z PD -wyciąga się im nachalne wciskanie swojej gazetki. Nawiązując do tytułu -życzymy koalicji RAZEM w nowym roku wszystkiego najlepszego, choć nawet błogosławieństwo LBC już chyba jej nie pomoże.
Piotr Ikonowicz
W obronie cywilizacji albo noworoczne rozważania
Należę do pokolenia, które miało swoją rewolucję do
przegrania i ją przegrało. Każdy z nas walczył o co innego. I przeciw czemu
innemu. Ale wszyscy przegraliśmy. Lud jest teraz niemy i bezsilny. Masy stały
się bezwładne. Pozbawione przywództwa a nawet marzeń. Inteligencja się
sprzedaje. Nowa burżuazja tuczy się, nie wypłacając pensji. Politycy grają w
grę, której nikt poza nimi już nie rozumie. Młodzież w Głogowie zabawia się
mordowaniem bezdomnych, kler, jak przed wojna, wraca do polityki.
Dawni bojownicy zbierają się na zjazdy jubileuszowe. Ostatnio zaproszono mnie na
zjazd byłych działaczy ruchu Wolność i Pokój. Ci, którzy w obronie światowego
Pokoju i krajowej Wolności kładli się na jezdni i dawali nosić do milicyjnych
suk, dziś piastują wysokie stanowiska w MSW i MSZ, robiąc to, przeciw czemu tak
bardzo się buntowaliśmy. Kwaśniewski z Wałęsą odtańczyli [w sierpniu] pod
stoczniowymi krzyżami, chocholi taniec na grobie ruchu związkowego.
W kraju masowego bezrobocia, nędzy i wyzysku wyznacznikiem kontestacji stał się
homoseksualizm i stosunek do religii. W modnej warszawskiej knajpie czarny
gej-ekolog żeni snobom piwo po 7 złotych i wszyscy zachowują się tak jak gdyby
przed chwila zeszli z barykad. W skupieniu wysłuchują komunałów starszej pani
profesor, która ma dostać Nobla za to, że nie wierzy w Boga. W kuluarach można
kupić gazetę, z której niezbicie wynika, ze walka klasowa trwa, a robotnicy już
wkrótce się o tym dowiedzą.
Społeczeństwo jest jak pacjent w stanie śpiączki. Płuca, nerki, serce i inne
części pracują, tylko kora mózgowa całkowicie obumarła. I nie ma co się bić w
nasze cherlawe polskie piersi. Kryzys myśli jest tak globalny jak AIDS i
spekulacje giełdowe. Owszem, tu i ówdzie biedni się jeszcze buntują, ale to bunt
odruchowy, pozbawiony projektu ustrojowego i historycznej perspektywy.
Umarł język starej lewicy, a z jej symboli kapitał robi dziś chodliwe gadżety.
Młodzież, która wyszła podpalić Paryż w maju 1968 roku wierzyła, że dokona
rewolucji społecznej. Dzisiaj demonstracje są forma rytuału bez wiary i bez
takiego nawet naiwnego projektu przemian, jaki mieli paryscy licealiści i
studenci. Gdy ostatnio zapłonęły we Francji "kolorowe" przedmieścia nikt nie
potraktował tego ani trochę tak poważnie jak w 68. Bunt wykluczonych nie miał
sztandaru ani projektu politycznej zmiany. Nie zagrażał przywilejom i nie
przekroczył granic getta rasowego i klasowego, do jakiego zamknięto młodych
Arabów i Murzynów. Te wydarzenia powinny otrzeźwić gorące głowy, którym się
wydaje, że wystarczy wyprowadzić na ulice odpowiednio duży tłum, aby coś się
naprawdę zmieniło.
Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, wiemy, że historia nie jest samo spełniającą
się przepowiednią. Narastające sprzeczności kapitalizmu nie tworzą automatycznie
przesłanek dla socjalizmu, tylko nowe jeszcze bardziej monstrualne sprzeczności.
Wzrost gospodarczy nie podnosi, niczym przypływ, wszystkich łodzi, a jedynie
luksusowe jachty. Demokracja parlamentarna i rynek nie spełniają swojej
obietnicy, a mimo, że nie zagraża im dziś żaden totalitaryzm, generują wojny,
zbrojenia i ograniczenia wolności obywatelskich.
Innowacyjność i witalność kapitalizmu skupiają się na zaspokajaniu coraz
bardziej wyrafinowanych potrzeb coraz mniejszej liczby uprzywilejowanych. Po to
by spokojnie cieszyć się tymi przywilejami trzeba wydawać coraz więcej na
zbrojenia, wojsko, policję, prywatną i państwową. Wiedza i technologia mogące
zaspokoić wszystkie podstawowe potrzeby ludzkości, nie są już własnością rodzaju
ludzkiego, lecz korporacji a dostęp do nich ogranicza zasobność portfela i
chciwość właścicieli kapitału.
Coraz powszechniejsze jest przekonanie, że tym bałaganem nikt już nie kieruje.
Dryfujemy nieuchronnie w stronę katastrofy. Huragany w Stanach i gwałtowne
wichury i powodzie w Europie i innych częściach świata to tylko perliste
preludium. Planeta się grzeje nie tylko od gazów cieplarnianych, ale i od
przeludnienia w krajach biednych i zaniku rozrodczości w krajach bogatych.
Grzeje się od spekulacji finansowych uniemożliwiających słabszym krajom
racjonalne gospodarowanie, od wojen o surowce, a przede wszystkim od inflacji
oficjalnej, wyniesionej na medialny piedestał, bezbrzeżnej głupoty i egoizmu.
Nie, niestety nie "grozi" nam rewolucja. Rewolucja mogłaby, bowiem do tego
chaosu wnieść jakąś nową myśl, jakiś uzdrawiający porządek. Grozi nam właśnie,
to, że nic nie zapowiada głębokiej przemiany, która zawróci ludzkość z drogi ku
samozagładzie. Nie ma już przewodnika. Znikł dbający o poddanych i broniący ich
przed rabusiami, pan feudalny wyznaczający trudne, ale trwale role społeczne.
Abdykowała też burżuazja przemysłowa, która wraz z wyzyskiem i uciskiem niosła
jednak pewien porządek państwowy, postęp techniczny i cywilizacyjny, na którym
korzystały, z pewnym opóźnieniem i po ciężkich bojach, także masy pracujące.
A teraz zamiast klasy robotniczej, jak to obiecywał Marks, na scenę historii
wkroczył bezimienny kapitał finansowy. Zamiast racjonalnego planowania w
bezklasowym społeczeństwie, mamy ślepą pogoń za zyskiem, która miażdży wszystko
na swej drodze: warstwę ozonowa, lasy deszczowe, Afganistan, Irak, związki
zawodowe, prawo pracy, wolność słowa, habeas coprus act, prawo międzynarodowe,
wreszcie demokrację jako taką. Prezydentów, premierów, parlamenty, wybierają już
nie wyborcy tylko inwestorzy. Informacje przekazują nie dziennikarze tylko
agenci public relations wielkich koncernów. Dzisiejszy "duch powszechnej
przedsiębiorczości" przypomina postać Milo Morbindera z "Paragrafu 22", który
zawarł korzystny kontrakt z Niemcami na zbombardowanie własnych, amerykańskich
pozycji. Kapitał, to dzikie zwierze, nad którym nikt już nie panuje nazywa się w
oficjalnej propagandzie wolnym rynkiem. Prezentowany jako czynnik uwielbianego
wzrostu gospodarczego posiada, niczym James Bond, licencję na zabijanie. Jej
zakres poszerza każda następna runda światowej Organizacji Handlu. Nikomu, nawet
najbiedniejszemu wieśniakowi nie wolno przed tą bestią zaryglować drzwi.
Pytanie, które sobie powinien dziś zadawać każdy myślący człowiek brzmi: Jak
okiełznać bestię? Jak przywrócić rządy rozumu? Demokrację? Przywódcy polityczni
to w zdecydowanej większości marionetki kapitału. Ale nawet tych niewielu,
których, jak Hugo Chaveza lud wyniesie wbrew woli inwestorów do władzy kapitał
łatwo okiełzna gospodarczo niszcząc ich kraje. A jeżeli nie, to po prostu karze
zlikwidować.
Ustanowienie demokratycznej kontroli nad globalnymi korporacjami, które rządzą
światem napotyka na podstawowa przeszkodę, jaką jest cofanie się demokracji pod
naciskiem rynków finansowych w poszczególnych krajach. Jednak, aby
społeczeństwa, zwykli ludzie, czuli się reprezentowani przez swoje władze
demokrację trzeba wypełnić nadzieją, treścią, projektem, który ukaże perspektywę
prawdziwej zmiany stosunków społecznych.
Wszędzie na świecie konflikty społeczne o największym znaczeniu powstają w
wyniku samowoli międzynarodowych koncernów. Tak, więc opór wobec nich musi być
także globalny. Dopiero umieszczenie lokalnej, narodowej walki o władze w
kontekście światowej walki o powstrzymanie globalnych korporacji, daje nadzieję
na sukces. Tam gdzie nawet rządy okazują się bezsilne w obliczu korporacyjnych
uzurpacji i wymuszeń, jakaś partia czy ruch społeczny mogący liczyć na
solidarność i współpracę międzynarodową w walce z globalnym molochem, mogą się
okazać skuteczne. W tym wypadku środkiem do odzyskania suwerenności ekonomicznej
w kraju będzie internacjonalizm, umiędzynarodowienie walki.
Wiem, że myśl o odwróceniu biegu dziejów i przeciwstawieniu się wszechwładzy
pieniądza jest trudna do upowszechnienia w okłamywanym i ogłupianym
społeczeństwie. Budowa ruchu, który się takiego zadania podejmie wymaga
rzadkiego połączenia odwagi i rozumu. Alternatywa dla podjęcia tego trudu jest
jednak bezsilne przyglądanie się jak ginie nasz świat, świat cywilizacji, która
opiera się na współpracy, a nie wzajemnym wyniszczaniu.
Piotr Ikonowicz