Katarzyna Bratkowska
Czerwień zepchnięta do tła
(odpowiedź na tekst Z. Partyki)
Rzeczywiście nie ma nic gorszego niż demonstracyjne nieprzybycie przez nikogo nie zauważone. Ale walka o obecność swojej nieobecności trwa jak widać dalej. Tekst pana Partyki (bo w końcu towarzyszem osobę posługującą się seksistowskimi kalkami językowymi trudno nazwać) taki miał w istocie cel. Autopromocja - tym razem przez nagłośnienie swojej szlachetnej ideowej odmowy. Gdyby jednak nie notka wysyłana do ugrupowań partyjnych z prośbą o ograniczenie ilości transparentów promujących nazwę własnej partii - Nowa Lewica zamiast uciekać się do pozamerytorycznych prztyczków w rodzaju - "stać was na piwo w Le Madame" (może jednak lepiej sobie w kieliszki i portfele nie zaglądajmy, to się może wam nie opłacić)- zjawiłaby się jak zwykle z kilkudziesięcioma reklamowymi sztandarami swojej partii, które ma zwyczaj wręczać do niesienia osobom z łapanki. Jako że "sztandarów" ich jest zawsze o kilkadziesiąt więcej niż członków partii. Piszę "sztandarów" bo takiego zwrotu użył w liście do mnie Piotr Ikonowicz. My się bez swoich czerwonych sztandarów nigdzie nie ruszamy. (Nawet na cmentarz, jak miało to miejsce na pogrzebie Daniela Podrzyckiego, górnicy jednak też ograniczyli wam wolność wyrażania poglądów). Gdyby to jednak były czerwone sztandary... Z całą pewnością nikt by ich nie liczyl, a raczej część z nas przynajmniej liczyłaby na ich jak najliczniejszą obecność. Jednak większość złośliwie zapewne dostrzega głównie wielkie białe logo, dla którego czerwień sztandaru jest już jedynie mitycznym tłem. Większość organizatorek miała też juz do czynienia z osobą przewodniczącego, która to osoba zawsze pierwsza była przed wzgardzonymi mediami do przemawiania, zawsze chętna do zabrania głosu na feministycznych imprezach, z których organizacją nie miała nic wspólnego. Ale taka jest prawidłowość sceny politycznej - im mniejsza partyjka tym większe sztandary i tym bardziej musi przemówić. Podobnie rzecz się miała z Pracowniczą Demokracją, której sztandar pobił dotyczczasowe rekordy wielkości. (I odnieśli sukces reklamowy - KTT wymienił ich jako współorganizatorów). Istotą ograniczeń flag i transparentów promujących nazwę partii (nie czerwonych sztandarów! - ale jak to miło się wykreować na ofiarę słusznych poglądów, parwda?) było to, żeby żadna z partii nie próbowała zawłaszczyć protestu. Wyszłyśmy z założenia, że jeśli ktoś chce poprzeć sprawę to będzie skłonny zrezygnować z autopromocji. Większe ugrupowania i partie przyjęły to spokojnie i dostosowały się do prośby. Ale już na przykład demokraci.pl i SdPL machali nam nad głowami i przed kamerami ilością flag odrotnie proporcjonalną do sukcesu wyborczego. Więc nasza strategia nie do końca okazała się skuteczna. Niemniej nie chciałyśmy, nie chcemy i nie będziemy chciały, żeby ruch Porozumienia Kobiet i Porozumienia Lesbijek (LGBT) był kojarzony z jakąś jedną partią polityczną. A w tym wypadku akurat z tą, którą cechuje wybitne wprost tupeciarstwo. Z pewnością nie wstydzimy sie własnych sztandarów (panie Partyka cóż to za nieudolna próba obrazy?) albowiem póki co takich nie posiadamy. Jakoś nie wpadłyśmy na to, że demonstracje są sposobem na promocję nas samych, zawsze wolałyśmy transparenty z merytorycznymi hasłami. Ale może warto podpatrywać cudze strategie, i jeśli tylko Nowa Lewica zorganizuje jakąś liczebniejszą demonstracje zjawić się by zalać ją swoimi flagami z wielkim logo porozumienia kobiet i wepchnąć sie przed mikrofony i kamery. A może i nie, bo w końcu my o stołki i pensje poselskie nie walczymy. My również nie ściskałyśmy wazeliniarsko dłoni liderów SLD na początku lat 90. My jedynie pilnowałyśmy, żeby nie przemawiała na wiecu więcej niż jedna osoba z danej partii. I tu też pojawiły się problemy, i poseł Lityński musiał podzielić się stolikiem z przydentem Święcickim. Z SLD przemawiały prawie dwie osoby, mówię prawie, bo minister Jaruga Nowacka teroetycznie mogła jeszcze uchodzić za byłą Unię Pracy. Niemniej już dopuszczenie trzeciego przedstawiciela tej partii wydawało na się nie na miejscu, stad owe "dramatyczne ograniczenia prawa do wypowiedzi". Czas nas naglił, osób zapisanych do głosu było bardzo wiele, niektóre z nich to starsze osoby, i nie mozna było dać im czekać w nieskończoność. Wolałyśmy także, by zdążyli sie wypowiedzieć przedstawiciele mniejszych, pozaparlamentarnych grup lewicowych. Tak więc poza ludźmi byłej opozycji przemawiali przedstawiciele APP Racja, CKLA, Młodych Socjalistów. Pierwsze przemówienia na wiecu poświęcone były nie tylko dyskryminacji gejów i lesbijek, ale również dyskryminacji na rynku pracy, obronie praw pracowniczych, nierównościom ekonomicznym. W ostatniej mowie Ciszewski i Zandberg mówili o tym, że nie damy sie podzielić na słuszne demonstracje gejowskie i niesłuszne robotnicze. Pan Partyka w odpowiedzi na sformułowanie Agnieszki Grzybek o ponadpolitycznym proteście tłumaczy nam jak baba bykowi na miedzy, że walka o demokrację jest polityczna. Faktycznie Agnieszka Grzybek miała na myśli ponadpartyjność. Tłumaczenie feministkom, że coś jest polityczne brzmi jak dobry żart. My politykę bowiem widzimy tam, gdzie wzrok pana Partyki nie sięga. Chociażby w jego opartym na seksistowskiej kliszy zdaniu: Ponadpolitycznie to pani Grzybek z panią Bratkowska mogą sobie sadzić pelargonie na balkonie. A także w okresleniach "te panie", "damy", itp. dobrze, że choć "nasze drogie panie" zostały nam tym razem oszczędzone. Niemniej niech pan, panie Partyka uświadomi sobie, że klisze pańskie ponad, ani pozapolityczne nie są. Niestety lewicowe również nie. Ale wracając do tematu - z pewnością Wiec Solidarności z Poznaniem również nie byl ściśle lewicową demonstracją. Porozumienie kobiet 8 marca i Porozumienie Lesbijek (LGBT) - to grupy zrzeszające osoby o dosyć zróżnicowanych poglądach politycznych, jednak zamiast wykluczać sie nawzajem próbujemy dopuszczać do głosu jak najwiecej opcji. Rzecz jasna i to ma swoje granice, PO, która probowała sie wprosić na wiec nie została przyjęta. Niech bedzie że w tym wypadku ograniczyłyśmy demokrację i pluralizm. I co więcej nie spędza nam to snu z powiek. Podobnie jak brak Nowej Lewicy. Tylko, że w tym wypadku sumienie mamy jeszcze czystsze. Jeśli jedna flaga reklamowa to za mało, i jedno przemowienie na partię was nie zadowala, to cóż, ruch feministyczny jakoś sobie bez panów poradzi. I owszem, pisząc tę notkę do partii - myślałam faktycznie przede wszytskim o waszym tupecie. I udało się. Szczerze mówiąc celem niniejszej odpowiedzi jest jedynie podtrzymanie waszego urażenia. Hodujcie piękne pelargonie, nie zapomnijcie tylko wygrawerować im na czerwonych kwiatkach swojego logo.
Katarzyna Bratkowska w imieniu Porozumienia Kobiet