Tekst wskanował tow. Helmund i wrzucił na nowe FD LBC http://www.lbc.fora.pl/ , które choć istnieje dopiero 2 tygodnie, to już jest na nim ponad 250 postów.


Tekst pochodzi z książki "Kartki z dziejów KPP" rozdział "Z działalności komunistów w Zamościu", 1958, Książka i Wiedza. Zamość jest jednym z większych miast biednej, rolniczej wschodniej Polski. Zwraca uwagę fakt że pomimo tak jak dzisiaj "centrum dowodzenia" skrajnej lewicy znajduje się w Warszawie to istnieją prężne ośrodki i w innych rejonach ktróre są "matcznikami" dzielnych komunistów jak autor tekstu i jego towarzysze. Nie dziwi tępienie Związku Proletariatu Miast i Wsi przez reakcyjny rząd II RP. Autor stawia częściowo znak równości pomiędzy "ludowym" rządem "socjalisty" Daszyńskiego i późniejszymi defensywnymi rządami. Warto zwrócić uwagę też na postać młodziusieńkiego "Gerzończyka" który ofiarnie nie bojąc się razów policyjnych katów niesie pomoc wieźniom politycznym. Zauważmy też MOPR. Po raz kolejny można by się rozpisywać nad brutalnością policji jednak prawie na każdym kroku spotykamy się z tym analizując historię II RP. Wszystkich posiadających dostęp do tego typu wspomnień itp. Szczególnie interesują mnie "Wspomnienia" socjalisty Władysława Uziembły. Kontakt via mail: lordofdestruction1@o2.pl  , numer GG kto powinien znać ten zna.


 

Izydor Wapniarski

Z działalności komunistów w Zamościu

 

Po zdławieniu powstania w Zamościu (29. XII. 1918 r.), którym kierowała organizacja komunisty­czna, miejscowe władze popierane przez rząd burżuazyjny, z pepesowcem Moraczewskim na czele, dokonały masowych aresztowań.

Aresztowano wówczas znaczną część kierowni­ctwa zamojskiej organizacji partyjnej, między innymi: Ignacego Kowalskiego, Wincentego Kowalskiego, Józefa Pieskaczyńskiego, Piotra Grabczaka. Pozostali towarzysze musieli wyjechać z Zamościa lub przejść na nielegalną pracę.

Władze zastosowały surowe represje wobec lud­ności Zamościa i tamtejszej organizacji partyjnej. Mimo to partia komunistyczna nie zaprzestała swej działalności, kontynuowała ją nadal w nielegalnych warunkach.

Aktywną działalność rozwinęli komuniści w organizacjach związkowych, w bibliotece miejskiej, w spółdzielni, wśród młodzieży. W 1919 r. powstała organizacja młodzieży komu­nistycznej, której zostałem kierownikiem.

Rozpowszechnialiśmy i rozlepialiśmy w miastach i pobliskich wsiach komunistyczne ulotki i plakaty, podczas strajków organizowaliśmy pikiety przeciwko łamistrajkom, rozrzucaliśmy ulotki na wiecach zainicjowanych przez PPS lub inne legalne partie, rozpowszechnialiśmy w pobliskich miasteczkach przywieziony z Lublina nielegalny "Czerwony Sztandar", ochranialiśmy nielegalne zebrania par­tyjne, braliśmy udział w demonstracjach, niosąc ha­sła i transparenty partii komunistycznej.

 

Partia wiele uwagi poświęcała pracy w związkach zawodowych. Dotychczas w związkach zawodowych zrzeszających robotników żydowskich dominującą pozycję zajmował "Bund". Zdecydowana większość członków związku głosowała na zebraniach zwykle za bundowskimi rezolucjami. Bundowcy, ilekroć da­wali pod głosowanie rezolucję czerwonej frakcji (tak nazywała się frakcja komunistyczna), czynili to z ironią, gdyż zawsze byli pewni, że rezolucja ta nie przejdzie.

Dzięki jednak codziennej agitacji naszej partii wśród robotników żydowskich wkrótce już więk­szość członków związku zaczęła głosować za rezo­lucjami komunistycznej frakcji. Tak więc zajęliśmy miejsce "Bundu".

W komitetach związkowych większość mieli ko­muniści, co nie podobało się bundowcom, którzy podczas głosowania za rezolucjami niejednokrotnie urządzali obstrukcję i usiłowali rozbić zebranie.

Kierownictwo "Bundu" w Zamościu, straciwszy wpływy w związkach zawodowych, zwróciło się nawet do KC "Bundu" w Warszawie z prośbą o po­moc. Wówczas przyjechał znany bundowiec - Herszel Himmelfarb.

Ale i on nie mógł pomóc. W końcu musiał przy­znać, że - niestety - "bundowską twierdzę", jak nazywano bundowską organizację od 1905 r., opa­nowali komuniści, i od tej chwili można uważać Zamość za "twierdzę komunistyczną".

Podobny sukces odnieśliśmy w bibliotece miej­skiej im. Pereca. Dotąd biblioteką kierowali bundowcy. Wkrótce jednak udało nam się przejąć kie­rownictwo. Ogólne zebranie czytelników wybrało do zarządu biblioteki samych komunistów.

Bibliotekę w dużym stopniu wykorzystywaliśmy dla propagandy idei komunistycznych i postępowych. Zaopatrzyliśmy ją w utwory takich pisarzy, jak Gorki, Henri Barbusse, Romain Rolland, Heine, Ibsen, Sinclair, Żeromski, a z literatury politycz­nej - Karol Marks, F. Engels, W. I. Lenin (utwory Lenina były nielegalne), z literatury antyreligijnej - Hempel.

Często przyjeżdżali do nas przedstawiciele z KC z Warszawy, prowadzili z nami narady, rozmowy, dawali nam praktyczne wskazówki, na czym należy skoncentrować uwagę. Pamiętam, że przyjeżdżał do Zamościa wówczas towarzysz Amsterdam, Hem­pel.

Pewnego razu, gdy przyjechał do nas Hempel, zdaje się, że to był on, zapytaliśmy go: "Co słychać w Warszawie?" Na co on odpowiedział pytaniem: "O jaką Warszawę wam chodzi?" Zdumieni zapy­taliśmy, czy jest jeszcze inna Warszawa? Odpo­wiedź, całkowicie poważna, brzmiała: "Tak jest: istnieją dwie Warszawy. Warszawa robotnicza - to przedmieście, i Warszawa burżuazyjna - to część centralna. Jaka Warszawa was interesuje?"

Z Warszawy przysłano nam również na stałe jednego towarzysza, z zawodu dentystę, nie pamię­tam jego nazwiska. Rozpoczął pracę u miejscowego lekarza-dentysty. Aby właścicielowi gabinetu opła­ciło się go zatrudniać, zrobiliśmy mu reklamę wśród robotników, dzięki czemu miał wiele pacjentów.

Ten właśnie towarzysz - komunista - bardzo nam pomagał, często wygłaszał odczyty na tematy literackie, by pod ich osłoną propagować idee ko­munistyczne. Niestety, po kilku miesiącach musiał wyjechać, gdyż zaczęto go śledzić.

W roku 1920 przez kilka miesięcy pracowałem w Lublinie jako technik dentystyczny u lekarza dentysty Szterna, na Krakowskim Przedmieściu.

Poznałem tam wielu dobrych towarzyszy, jak Jakuba Feldmana, Szliwko, Płaksę, Friedmanównę.

Szczególnie dobrze zapamiętałem Jakuba Feld­mana. Należał on do typu rewolucjonistów, którzy całkowicie poświęcają się sprawie partii i dla któ­rych nie istnieje życie osobiste. Nazywano go "Jan­kiel der tojter" ("umarły"). Twarz miał trupio bla­dą, był bardzo chory. Z zawodu introligator, musiał bardzo ciężko pracować, aby utrzymać siebie i ro­dzinę - starych rodziców i siostrę. Mieszkali w ma­łym, dusznym pokoiku na Starym Mieście.

Feldman często wyjeżdżał do Zamościa, Hrubie­szowa, Chełma itd. Wnosił on dużo życia do pracy partyjnej, budził w sercach towarzyszy nadzieję, że dzień zwycięstwa już bliski.

Jakub bardzo kaszlał. Gdy mu towarzysze radzili, aby odpoczął, leczył się, odpowiadał, że nie ma czasu, a odpoczywać i leczyć się będzie wtedy, kiedy zwyciężymy.

W lipcu 1920 r. straciłem pracę i musiałem wró­cić do Zamościa. Było rzeczą niemożliwą przyjechać pociągiem, wybrałem się więc furmanką. Przy po­żegnaniu tow. Feldman zaopatrzył mnie w niele­galne ulotki, w których partia komunistyczna na­woływała masy pracujące i żołnierzy, aby po bratersku witali swoich wyzwolicieli - Czerwoną Armię, i tworzyli na miejscu rewolucyjną władzę.

Z trudem dostałem się do Zamościa. Miasto wy­glądało wówczas jak oblężone, na ulicach nie było nikogo prócz wojskowych, spotykało się także mnóstwo francuskich oficerów. Było to w okresie, kiedy Polska rozpoczęła ofensywę na Związek Ra­dziecki. W mieście ogłoszono stan wyjątkowy. W takich warunkach bardzo trudno było pracować, niemniej jednak udało nam się rozpowszechnić ulotki wśród żołnierzy, a nawet część z nich roz­lepić na mieście.

W roku 1921 partia zorganizowała szereg straj­ków: szewców, krawców, piekarzy i stolarzy.

Dzięki stanowczej postawie robotników, ich zdy­scyplinowaniu i niedopuszczeniu łamistrajków do pracy, strajki w większości wypadków skończyły się zwycięstwem strajkujących.

Wiosną 1921 r. Związek Zawodowy Pracowników Przemysłu Skórzanego, którym kierowali komuniś­ci, zorganizował strajk szewców. Ponieważ przed­siębiorcy nie chcieli nawet rozmawiać z przedsta­wicielami związku, strajkujący szewcy na ogólnym zebraniu podjęli uchwałę w sprawie zorganizowa­nia spółdzielczej pracowni szewskiej. Pracownią po­stanowili otworzyć w lokalu związkowym.

Robotnicy z niezwykłym entuzjazmem zabrali się do urządzenia pracowni, stanowisk roboczych, za­częli zbierać narzędzia do pracy, wyznaczyli majstra i księgowego oraz pracowników do przyjmowania za­mówień.

Związek udzielił na ten cel pomocy pieniężnej. W mieście rozlepiono ręcznie napisane ogłoszenia, zawiadamiające,wszystkich obywateli, że nowa spółdzielnia szewska przyjmuje zamówienia po cenach zniżonych.

Nowa pracownia otrzymała wiele zamówień.

Przedsiębiorcy nie spodziewali się takiego rozwią­zania. Sezon się rozpoczął, zbliżała się Wielkanoc, masa zamówień, a tu nie ma kto pracować. Chcąc złamać opór strajkujących i zlikwidować nową pra­cownię, złożyli oni u starosty skargę na strajku­jących.

 

Pewnego pięknego poranka w nowej pracowni zjawił się oddział policji i żandarmerii, który roz­pędził robotników, rozrzucił narzędzia i pozosta­wione przez klientów obuwie oraz aresztował kilku robotników.

Ten wypad policji i bezprawie, jakiego się do­puściła, jeszcze bardziej wzburzyły strajkujących, oburzyły nawet klientów. Ci ostatni zwrócili się do starosty z żądaniem zwrócenia im obuwia oddanego do reperacji.

Mimo to strajk trwał dalej i przedsiębiorcy zmu­szeni byli zwrócić się do kierownictwa związku. Podstawowe żądania robotników zostały przyjęte i strajk zakończył się zwycięstwem.

Przedsiębiorcy donieśli miejscowym władzom, że strajkiem kierowali bracia Wapniarscy. Policja za­częła nas śledzić, ukrywaliśmy się więc u robot­ników. Starszy brat, Borys, wyjechał wkrótce do Związku Radzieckiego, a ja w kwietniu 1921 r. wy­jechałem do Warszawy.

W Warszawie spotkałem się z tow. Sypułą. Przed l maja tow. Sypułą polecił mi i jeszcze jednemu towarzyszowi rozlepić odezwy. Spotkało nas jednak niepowodzenie: zatrzymali nas dwaj policjanci i zaprowadzili na posterunek, meldując, że złapali dwóch komunistów.

W maju 1921 r. dzięki amnestii wyszedłem na wolność. Po wyjściu z więzienia spotkałem się po­nownie z tow. Sypułą. Uradował się i serdecznie mnie przywitał, pytał, co mi się stało, dlaczego nie było mnie tak długo. Śmiał się bardzo, gdy mu opowiedziałem, jak przechytrzyłem policjantów. Podczas śledztwa zeznałem, że jestem analfabetą,, że byłem bezrobotny i gdy stałem na ulicy z jeszcze jednym bezrobotnym, podszedł do nas nie znany człowiek i zaproponował nam rozlepienie afiszów za wynagrodzeniem, na co się zgodziliśmy. Tow. Sypułą pochwalił mnie za szybką orientację i radził wrócić do Zamościa.

Po udzieleniu mi wskazówek, zaopatrzył mnie w nielegalną literaturę, dał pieniądze na bilet, po ­czym pożegnaliśmy się.

Po powrocie do Zamościa trzeba było na nowo organizować pracę, ponieważ aresztowania i wyjazd szeregu towarzyszy, którym groziło więzienie, osła­biły organizację partyjną. W dodatku łączność z Lublinem została zerwana w związku z areszto­waniem na skutek zdrady prowokatora Wykusza członków komitetu rewolucyjnego.

Stanęła przed nami sprawa utworzenia nowego ośrodka powiatowego. W związku z tym wybrałem się do KC do Warszawy.

W Warszawie uzgodniłem z kierownictwem, że latem 1921 r. odbędzie się w Chełmie konferencja powiatowa, która wyłoni nowy ośrodek powiatowy na miejsce aresztowanego lubelskiego komitetu re­wolucyjnego.

Zaczęliśmy przygotowywać się do konferencji. Ja i Gartenkraut zostaliśmy wybrani na delegatów. Nie pamiętam dokładnie, czy to było w lipcu, czy w sierpniu, gdy pojechaliśmy na konferencję. Pa­miętam natomiast jak dziś, że zatrzymaliśmy się w introligatorni u naszego towarzysza (nie znam nazwiska, był kulawy). Konferencja odbywała się w innym lokalu. Przybył przedstawiciel KC, który wygłosił referat.

Wybrano powiatowy komitet partyjny, do którego wszedłem również i ja. Oprócz Zamościa miałem jeszcze obsługiwać Hrubieszów i Grabowiec.

Przyszedł rok 1922 - wybory do Sejmu. Zanim jednak opowiem o akcji wyborczej, chcę nadmienić o rozbiciu ?Bundu" w Zamościu. Już od dosyć dawna prowadziliśmy pracą uświadamiającą wśród robotników - członków "Bundu" w Zamościu i Hrubieszowie, aby spowodować ich przejście do komunistycznego "Bundu". I to sią nam w końcu udało. Zarówno w Zamościu, jak i Hrubieszowie, przeważająca większość przeszła do "Kombundu".

Jednocześnie udało nam się oderwać od PPS część jej postępowych członków. I tak podczas kampanii wyborczej do Sejmu przeszli do nas tow. Ro­żek, Fiedler, Biały, Olszewski i in. Rożek i Fiedler pracowali jako robotnicy etatowi w sklepie spół­dzielni robotniczej i prowadzili pracę wśród człon­ków spółdzielni. Tow. Olszewski pracował w magi­stracie w Zamościu.

Celem wzmocnienia naszej organizacji KC partii skierował do niej trzech towarzyszy: Kukiełkę, Turczyna, Gajewskiego.

Kierując do mnie tow. Kukiełkę, KC dal mu niewłaściwe hasło. Towarzyszowi Kukiełce nie udało się, mimo że starał się o to usilnie, przekonać mnie, iż KC wysłał go, aby pomógł organizacji partyjnej w kampanii przedwyborczej do Sejmu, Musiał jechać z powrotem do Warszawy i po kilku dniach wrócił z właściwym hasłem.

Zaznajomiłem tow. Kukiełkę z kierownictwem naszej organizacji partyjnej i wzięliśmy się ener­gicznie do pracy. A trudności było mnóstwo.

Po pierwsze, trzeba było znaleźć lokal dla okrę­gowego komitetu wyborczego, zarejestrować ten komitet w liczbie 5 osób u starosty, znaleźć środki na zapłacenie lokalu, na wydrukowanie przedwy­borczych ulotek i proklamacji, znaleźć drukarnię, która chciałaby te ulotki drukować.

Lokal dla komitetu wyborczego udało nam się wynająć u staruszka, byłego krawca - Abrama Szepsa. Lokal odpowiadał nam pod każdym wzglę­dem: znajdował się na jednej z głównych ulic, pod­ówczas Franciszkańskiej. Ulica była bardzo ożywio­na, zwłaszcza w niedzielę i święta, gdyż prowadziła do kościoła, do którego przyjeżdżało również wiele chłopów i robotników rolnych.

Lokal był na parterze, miał witrynę i drzwi wy­chodzące na ulice.W witrynie umieściliśmy naszą literaturę przedwyborczą, hasła nawołujące obywa­teli do głosowania na naszą listę.

W samym lokalu stalą lada, na której również leżała literatura przedwyborcza, hasła i drukowane kartki wyborcze. Dyżurowaliśmy po kolei w ko­mitecie, udzielaliśmy informacji, prowadziliśmy rozmowy z ludźmi, robotnikami rolnymi, chłopami, dawaliśmy im literaturę i kartki wyborcze. W lo­kalu bywało u nas bardzo wiele ludzi.

Udało nam się również w porę zarejestrować u starosty okręgowy komitet wyborczy w liczbie 5 osób - przedstawicieli polskich i żydowskich mas pracujących.

Znaleźliśmy również drukarnię, w której właści­ciel, Ostrowski - człowiek o postępowych poglą­dach - zgodził się drukować nasze przedwyborcze apele i ulotki.

Ponieważ dawał się odczuć brak literatury przed­wyborczej oraz brak instrukcji do dalszej pracy, organizacja partyjna wydelegowała mnie i Turczyna do Warszawy.

W Warszawie zatrzymaliśmy się u komunisty-robotnika Wyrębkiewicza Adama, byłego uczestnika powstania w Zamościu (ukrywał się w Warszawie w obawie przed aresztowaniem). Źle mu się po­wodziło, gdyż przez długi czas pracował 3-4 dni w tygodniu. Mimo to dzielił się z nami ostatnim kęsem chleba, on i jego żona okazali nam dużo troskliwości, tak że czuliśmy się jak w domu.

W ciągu trzech dni, które spędziliśmy u tow. Wy­rębkiewicza, rozmawiał z nami wiele, opowiadał o sytuacji w Polsce, o Związku Radzieckim, nawet czytał nam "Prawdę". Z zachwytem opowiadał o bohaterstwie robotników radzieckich, o wodzu międzynarodowego proletariatu - Leninie, o jego współtowarzyszu, a naszym rodaku Feliksie Dzierżyńskim. Przy tym zawsze dodawał, że zwycięstwo robotników radzieckich zagrzewa nas i dodaje nam bodźca do walki o wielkie dzieło rewolucji.

W pierwszym dniu po przyjeździe do Warszawy stawiliśmy się w umówionym miejscu w zakładzie fryzjerskim z umówionym hasłem. Następnego dnia mieliśmy się spotkać w lokalu związku budowla­nych z tow. Łańcuckim.

Słyszeliśmy o nim wiele, lecz nie widzieliśmy go nigdy.

I oto nadeszła oczekiwana chwila. Ja i Turczyn rozmawialiśmy w pokoju przewodniczącego związku budowlanych z tow. Sypułą, gdy nagle otworzyły się drzwi i wszedł mężczyzna z bródką. Tow. Sypuła powiedział: "Otóż i tow. Łańcucki". Wstaliśmy, po­daliśmy mu ręce. Ściskając mi rękę tow. Łańcucki zapytał: "Ile macie lat?" - "Dziewiętnaście" - od­powiedziałem. "O, wyglądacie najwyżej na piętnaś­cie". Zrobiło mi się nieprzyjemnie, zaczerwieniłem się nawet. Pomyślałem sobie, że mój młody wygląd wzbudza nieufność. Tow. Łańcucki poprosił, abyśmy usiedli obok niego, i nachyliwszy się w naszą stro­nę, zaczął nas rozpytywać o przebieg kampanii przedwyborczej.

Opowiedzieliśmy szczegółowo, cośmy zrobili, po­chwaliliśmy się nawet, że drukowaliśmy ulotki w naszej drukarni. W tym miejscu tow. Turczyn podał mu naszą ulotkę. Tow. Łańcucki po przeczy­taniu zapytał: "Kto ją redagował?" Pochwalił au­tora (Kukiełkę), mówiąc, że widać, iż orientuje się w kwestii chłopskiej. Zalecił nam zwracać większą uwagę w kampanii przedwyborczej na agitację wśród robotników rolnych i chłopów. "Wasz okręg - po­wiedział - jest wybitnie chłopski. Chłopi pójdą za nami..."

Tow. Łańcucki obiecał zaopatrzyć nas w litera­turę, radził nam również posłać na wieś więcej agitatorów i literatury.

Jednocześnie ostrzegł nas, że rząd może zastoso­wać represje wobec Związku Proletariatu Miast i Wsi, że powinniśmy na to być przygotowani, gdyż rząd może zwąchać, że to pachnie komunizmem.

Na zakończenie zapytał, skąd bierzemy pieniądze na wydatki. Wyjaśniliśmy, że dużą pomoc pieniężna, otrzymujemy od związków zawodowych, oprócz tego organizujemy wieczory pieśni i tańca (płatne), loterie fantowe. Wszystkie pieniądze przeznaczamy na kam­panię wyborczą.

Wyjaśnienie to zostało przyjęte z zadowoleniem, po czym tow. Łańcucki życzył nam powodzenia w pracy i pożegnał nas wszystkich.

Byliśmy bardzo zadowoleni, że spotkaliśmy się z towarzyszami z kierownictwa i że nie wracamy do Zamościa z pustymi rękami, lecz wieziemy in­strukcje i literaturę.

Po przyjeździe do Zamościa zwołaliśmy posiedze­nie miejskiego komitetu partii, na którym zdaliśmy relację o wynikach naszego wyjazdu do Warszawy.

Zgodnie z zaleceniami tow. Łańcuckiego, komitet postanowił poświęcić więcej uwagi wsi. Tow. Ku­kiełko miał zredagować jeszcze jedną ulotkę do robotników rolnych i chłopów. Ulotkę tę odbiliśmy w drukarni Ostrowskiego. Kukiełko, Biały i Rożek zostali skierowani na wieś.

Jednakże władze w Zamościu postanowiły zlikwi­dować nasz okręgowy komitet wyborczy.

24 września 1922 r., kiedy ja, Turczyn i Dawid Fiedler przygotowywaliśmy w lokalu wyborczym na­radę aktywu, lokal otoczyła policja, skonfiskowała literaturę wyborczą, opieczętowała lokal i areszto­wała nas.

W wiezieniu widocznie już wiedzieli, że przypro­wadzą komunistów, gdyż oczekiwało nas kilku do­zorców z grubym naczelnikiem Majewskim.

Byli bardzo zadowoleni z naszego przybycia. Na­czelnik w otoczeniu dozorców zaprowadził nas do celi na drugim piętrze. Cela była bardzo nieprzy­jemna, z koszami na oknach, które wychodziły na północną stronę. Podłoga cementowa, puste nary, w kącie kibel - oto całe umeblowanie. "Jak wam się podoba ten hotelowy pokój?" - zjadliwie za­pytał naczelnik więzienia. "Nam się nie podoba - odpowiedział Turczyn - ale zobaczymy, jaką minę wy zrobicie, jak my was posadzimy".

Po kilku godzinach przyprowadzono do naszej celi tow. tow. Rożka, Olszewskiego, Białego i jeszcze dwóch robotników, których nazwisk nie pamiętam.

Wszyscy ci towarzysze byli członkami okręgowe­go komitetu wyborczego. Po upływie kilku dni w naszej celi zjawił się tow. Kukiełko.

Jak się później dowiedzieliśmy, w Hrubieszowie zostało aresztowanych 16 członków partii i ZMK oraz przedstawiciel KC, tow. Gajewski. Ich również etapem przywieziono do więzienia w Zamościu i ca­łą szesnastkę umieszczono w jednej celi, tylko tow. Gajewskiego oddzielnie.

Na rozprawie okazało się, że hrubieszowską gru­pę zasypał prowokator Lansberg, który przeszedł z "Kombundu" do partii komunistycznej.

Ponieważ umieszczono nas w najgorszej celi, zmuszono do spania na gołych narach, nie przyj­mowano paczek od rodzin (a karmiono nas bardzo źle - więzienna norma chleba na dzień wynosiła 400 gramów, śniadanie składało się z nieslodzonej kawy sporządzonej z jakiegoś surogatu albo z cie­płego kwasu chlebowego, obiad - z rzadkiej zupy i niewielkiej ilości kaszy lub wyki, kolacja - z rzadkiej zupy) - zażądaliśmy przeniesienia nas do lepszej celi, wydania sienników wypchanych słomą, przyjęcia paczek żywnościowych, gazet i ksią­żek od krewnych.

Wezwany przez nas naczelnik więzienia po wy­słuchaniu naszych żądań roześmiał się i powiedział, że on nas nauczy, jak tutaj się żąda i że na kola­nach będziemy go prosić o przebaczenie.

W odpowiedzi na to zaśpiewaliśmy Międzynaro­dówkę i ogłosiliśmy głodówkę. Tow. Gajewski i grupa hrubieszowska nas podtrzymała.

Po dwóch dniach do celi przyszedł przodownik w asyście kilku dozorców i zażądał, żebyśmy wstali. Odmówiliśmy. Wówczas kazał dozorcom podnieść nas przemocą, ale to im się nie udało. Odeszli więc, a po godzinie przyszedł naczelnik więzienia z kilko­ma dozorcami, za nimi policjanci z bagnetami na­sadzonymi na karabiny. Naczelnik dał rozkaz pod­niesienia nas, zaczęła się nierówna walka przy akompaniamencie Międzynarodówki zaintonowa­nej przez nas. Z sąsiednich cel, gdzie siedzieli Ga­jewski i towarzysze hrubieszowscy, którzy się z na­mi solidaryzowali, rozległo się stukanie w drzwi i śpiew Międzynarodówki.

Mnie, Turczyna i Kukiełkę wywleczono na kory­tarz w samej bieliźnie, którą podarto na nas podczas walki, i pobitych wrzucono każdego do innego kar­ceru. W karcerze była rozlana zimna woda. Gło­dówka trwała nadal.

W piątym dniu głodówki i przebywania w kar­cerze naczelnik więzienia wezwał tow. tow. Kukieł­kę i Turczyna i zaproponował im przerwanie gło­dówki, oświadczając, że administracja spełni nasze żądania.

Po wyjściu z karceru nogi miałem spuchnięte jak beczka. Posadzili mnie razem z Rożkiem i Turczynem. Tow. Turczyn, były piekarz, był w ogóle cho­rowity, a po powrocie z karceru miał również spu­chnięte nogi i czuł się jeszcze gorzej niż ja. Byliśmy obydwaj chorzy i opiekował się nami tow. Rożek.

Tow. Rożek - wysoki, silny, o atletycznej bu­dowie mężczyzna - był wesołkiem, nigdy się nie smucił, miał dar opowiadania. Posiadał również wspaniały głos - baryton, lubił śpiewać, dawał nam nawet często koncerty, tak że było nam z nim wesoło.

Dozorca często pukał do drzwi i uprzedzał Rożka, by śpiewał ciszej, ale czasami stał zasłuchany pod drzwiami, zachwycając się jego głosem.

Po wyborach wypuszczono z więzienia tow. tow. Rożka, Fiedlera, Białego, Olszewskiego i dwóch robotników, których nazwisk nie pamiętam.

Tow. Rożek i Fiedler stali się później aktywnymi działaczami partyjnymi.

Jakaż była nasza radość, gdyśmy się dowiedzieli, że po naszym aresztowaniu do organizacji partyjnej wstąpili nowi członkowie: tow. Hakman, Kusz, Bartoszczak, Golaszczuk i in.

Ponieważ organy śledcze nie posiadały wystar­czającego materiału dla wszczęcia sprawy, nie pilno im było do rozprawy, ale nie gardziły żadnymi środkami celem sfabrykowania oskarżenia. Wsadzo­no więc do naszej celi prowokatora Derkacza Józefa (byłego komunistę), który występował w sądzie jako świadek.

W ciągu półtorarocznego pobytu w więzieniu często się nad nami znęcano, bito nas, wsadzano do karceru, nierzadko uciekano się do pomocy policji. Pretekstem do znęcania się były różne prowo­kacje. Na przykład: prokurator Skolimowski wpadał znienacka do celi o 11 w nocy, pijany, w towa­rzystwie jakiejś kobiety, i żądał, abyśmy wstali do raportu. Jako komuniści, odmówiliśmy wykona­nia tak poniżającego, obrażliwego dla nas polecenia, co było pretekstem do wezwania oddziału policji i urządzenia nam nocy świętego Bartłomieja.

W dzień śmierci Lenina siedzieliśmy w jednej dużej celi w liczbie dwudziestu. Z kawałka czarnego materiału zrobiliśmy kokardki i wszyscy w celi przypięli je sobie do klapy. Mieliśmy również mały portret Lenina, który otoczyliśmy czernią i powie­siliśmy na ścianie.

Tow. Turczyn zagaił zebranie, zaś tow. Kukiełko opowiedział nam o rewolucyjnej działalności tow. Lenina. Zakończył słowami: "Śmierć Lenina obo­wiązuje nas, komunistów, do jeszcze bardziej sta­nowczej walki o jego nieśmiertelną naukę. Lenin umarł, lecz jego nauka pozostanie żywa w sercach światowego proletariatu. Będziemy kontynuować walką o dzieło Lenina i zwyciężymy". Zebranie za­kończyło się odśpiewaniem rewolucyjnych pieśni żałobnych. Był to najsmutniejszy dzień, jaki prze­żyliśmy w więzieniu.

Władzo więzienne wezwały wzmocniony oddział policji, która razrm z dozorcami wdarła się do celi. Rozpoczęła się walka, w wyniku której policji udało się wyciągnął kilku towarzyszy i wrzucić do karceru. Tam śpiewaliśmy nadal rewolucyjne pieśni i wznosiliśmy hasła. Na znak protestu ogłosiliśmy głodówkę, którą przerwaliśmy dopiero z chwilą wy­puszczenia nas z karceru.

W tych trudnych więziennych warunkach pod­trzymywała nas moralnie i materialnie Polska Partia Komunistyczna, która udzielała nam pomocy za pośrednictwem MOPR, oraz fakt istnienia Związku Radzieckiego.

Radziecki MOPR udzielał nam również znacznej pomocy. Pamiętam, jak towarzysze z Zamościa przemycili nam do wiezienia listy pisane w bardzo serdecznym tonie z astrachańskiej organizacji moprowskiej.

Chciałbym wspomnieć również o naszym młodym towarzyszu Gerzonie. Był synem robotnika. Ojciec umarł, gdy Gerzen był jeszcze małym dzieckiem, matka, aby utrzymać dwoje dzieci, ciężko pracowała, prała bieliznę u bogatych.

Przezywano go "Tapczan", gdyż zawsze spał na narach, nigdy na łóżku.

Od 13 roku życiu zaczął pracować u krawca, od 14 roku należał do młodzieżowej organizacji komunistycznej. Wyglądał na 10 lat, był mały, o bladej, chorowitej twarzyczce, dużych czarnych, podkrążo­ny oczach.

I oto ten czternastoletni chłopczyk podczas całego naszego pobytu w więzieniu przychodził codzien­nie pod więzienie, machał do nas czapką. Dozorcy go odganiali, ale bezskutecznie. Przynosił moprowskie paczki. Ileż on się wycierpiał przez to!

Zdarzało się że go aresztowano, nieludzko bito, wieszano za nogi, kłuto igłami, żeby tylko powiedział, kto mu daje pieniądze na kupno paczek żywnościowych dla więźniów politycznych - ale on się nie załamywał, udawał, że nie rozumie po polsku.

Martwiliśmy się bardzo, gdy nie widzieliśmy pod oknami więziennymi miłej, zawsze uśmiechniętej twarzyczki naszego ukochanego "Gerzończyka". Przeczuwaliśmy, że albo go męcza na policji, albo po tych torturach leży chory w domu na swoim "tapczanie".

Pewnego razu po takim znęcaniu się na policji trzeba go było odwieźć do szpitala. A było to tak: Wieczorem na stacji policjant aresztował "Gerzoń­czyka" z paczką literatury. Jakież było zdumienie policji, gdy w komisariacie okazało się, że "Gerzończyk" nie ma przy sobie paczki. Idąc pod kon­wojem, "Gerzończyk" tak zagadał policjanta, iż ten nie zauważył, jak chłopak odrzucił paczkę, którą pochwycili towarzysze znajdujący się przypadkiem w pobliżu.

Z wściekłości policja tak go pobiła, że w końcu znalazł się w szpitalu.

Jakże byliśmy szczęśliwi, gdy wreszcie z daleka ujrzeliśmy znowu naszego małego "Gerzończyka", obładowanego koszykami z żywnością, stawiającego co chwila koszyki na ziemi, by nam machać na po­witanie czapką. Radość nasza nie miała granic -bardzo kochaliśmy go. Mimo cierpień, prześladowań, ten prosty, skromny kazetemowiec nigdy nie był smutny. Zawsze pełen energii - zdawał sobie spra­wę, że uczestniczy w wielkiej sprawie.

Nadszedł dzień rozprawy. Odbywała się ona przy drzwiach zamkniętych i trwała od 17 do 22 marca 1924 r. Na ławie oskarżonych siedziało 19 osób: z Zamościa ja, Kukiełko, Turczyn i 16 osób z hrubieszowskiej grupy. Tow. Gajewskiemu wytoczono oddzielny proces.

W charakterze świadków występowali policjanci, szpicle i prowokatorzy: Wykusz, Lansberg, Derkacz, w charakterze obrońców - czterej adwokaci tow. Duracz, Grabowski Edward, Honigwill, nazwiska czwartego nie pamiętam.

Tow. Duracz i Grabowski byli komunistami. Mnie, Kukiełkę i Turczyna bronił Duracz. Obrońcy rów­nież wykorzystali trybunę sądową do zdemaskowania reakcyjnej polityki rządu polskiego. Tow. Gra­bowski na przykład oświadczył, że konstytucja istnieje tylko po to, by leżeć na półkach w Sejmie.

Któryś z obrońców, nie pamiętam już nazwiska, demaskując w swoim przemówieniu reakcyjne porządki w kapitalistycznej Polsce, opowiedział następującą historię:

"Carowa Katarzyna II bardzo lubiła kwiaty, poleciła więc posadzić je i dla ich ochrony postawić uzbrojonego żołnierza. Upłynęło wiele lat, carowa umarła, kwiaty zwiędły, korzenie ich zgniły, a żołnierz z karabinem wciąż chodził wokół pustego miejsca i ochraniał je. Pewnego razu przechodził tamtędy car Mikołaj I, zauważył puste miejsce, wokół niego spacerującego żołnierza z karabinem. Zapytał go, kogo tu ochrania.

Żołnierz odpowiedział: "Nie wiem, Jego Imperatorska mość, otrzymałem rozkaz ochraniania, więc go spełniam", Mikołaj i zainteresował się tym, znalazł rozporządzenie Katarzyny w sprawie posadzenia i ochrony Jej ulubionych kwiatów i polecił zdjąć wartę.

W podobnej sytuacji znajduje się nasz rząd, który ochrania 126 artykuł, oskarża z tego artykułu, skazuje na ciężkie wyroki naszych obywateli. A przecież z tego artykułu korzystał najbardziej barbarzyński rząd na świecie - Rosja carska, która na podstawie tego artykułu okrutnie karała najlep­szych, postępowych obywateli. Rosyjskiego cara już dawno nie ma, obalił go zbuntowany naród rosyjski, kości jego dawno już zgniły, ale rząd polski ślepo ochrania ten artykuł, niszcząc w dalszym ciągu najlepszych ludzi naszego kraju".

Prokurator Skolimowski zaprotestował, żądając wyciągnięcia konsekwencji w stosunku do obrońcy.

Na jak fałszywych materiałach opierał się akt oskarżenia, świadczy następujący fakt: na procesie prowokator Lansberg próbował odwołać zeznania złożone w śledztwie. Aby zmusić Lansberga do po­twierdzenia swoich dotychczasowych zeznań, prokurator Skolimowski kazał go aresztować.Gdy na drugi dzień przyprowadzono Lansberga z więzienia do sądu pod konwojem, potwierdził swoje fałszywe zeznania.

W piątym dniu rozprawy sąd skazał mnie, Kukiełkę i Turczyna na 5 lat więzienia, Kornblita i Cygla na 3 lata, Wajsbrota na 1,5 roku ciężkiego więzienia, pozostałych 13 sąd uniewinnił.

Skazanych pod silną eskortą pieszej i konnej po­licji z obnażonymi szablami odstawiono do więzienia. Przed gmachem sądu czekali już na nas ro­botnicy Zamościa, otoczyli nas, pytali, jaki wyrok dostaliśmy. Zaśpiewaliśmy Międzynarodówkę, a ro­botnicy, mimo że policja ich rozpędzała, towarzy­szyli nam aż do więzienia.

Pod więzieniem długo jeszcze żegnali się i machali do nas czapkami i rękami.

Rozpoczął się nowy okres w moim życiu, okres męczących etapów po różnych więzieniach. W okresie od 1922 r. do końca 1926 r. siedziałem kolejno aż w sześciu więzieniach, między innymi w Zamościu, Lublinie, we Wronkach, w Rawiczu.

 

Czerwiec, 1958