Rewolucja

Michał Nowicki

Rewolucja nr.4 –recenzja

 

Tematem przewodnim czwartego numeru Rewolucji są rady robotnicze i inne formy robotniczej samoorganizacji, co jest związane z dwoma rocznicami, które miały miejsce w roku 2005: setną rocznicą Rewolucji 1905 r. i 25 rocznicą strajków sierpniowych. A ponieważ głównym „wynalazkiem” rosyjskich robotników w 1905 r. były rady robotnicze, to numer prezentuje mało znany w Polsce epizod włoskich rad robotniczych inspirowanych Rewolucją Październikową. W niniejszym tekście postaram się przedstawić najciekawsze (i niekiedy mocno dyskusyjne tezy), które powinny zachęcić/wprowadzić do przeczytania czwartego numeru. Wprowadzenie takie jest moim zdaniem o tyle istotne, gdyż pamiętam jak po przeczytaniu spisu treści bałem się, że numer będzie nudny.

Rocznicowe tematy wydawały mi się już mocno oklepane, z kolei ponad 150 stronicowy tekst Zbigniewa M. Kowalewskiego na temat włoskich rad robotniczych sprawiał wrażenie odległej od polskich realiów historycznej analizy, która była zbyt długa na przeczytanie jej „z marszu”. W konkurencyjnej Lewej Nodze trudno czasem „przebrnąć” przez artykuł liczący 10-20 stron – więc tym bardziej się bałem 150 stronicowej cegły. Zanim przejdę do analizy treści należy pochwalić przystępny (i momentami pikantny) język, który powoduje, że gruby 650 stronicowy numer czyta się z przyjemnością-co nie jest niestety regułą na rynku lewicowych wydawnictw. Recenzując numer będę omawiał teksty w kolejności chronologicznej, więc zacznę od bloku poświęconego Rewolucji 1905 r. przygotowanego przez Magdalenę Ostrowską.

Filarem bloku jest ponad 100 stronicowa: „Historia Rady Delegatów Robotniczych Petersburga (RDR)” napisana przez jej przewodniczącego (do momentu aresztowania 26 listopada) Gieorgija Chrustalowa-Nosara. Mamy też teksty Trockiego, który był współpracownikiem (czy może raczej rywalem) Nosara w ramach Rady. W końcu mamy króciutkie sprawozdanie Dmitrija Swierczkowa-Wwdienskiego z ostatniego posiedzenia RDR i artykuł Magdaleny Ostrowskiej, którego treść wybiega poza rok 1905, więc omówię go na końcu.

Rady robotnicze to termin z jednej strony wszystkim znany – za sprawą hasła bolszewików: „cała władza w ręce rad!” czy istnienia Związku Radzieckiego, ale przy szczegółowej dyskusji z działaczami radykalnej lewicy bardzo często wychodzi brak wiedzy czym właściwie rady były i jak funkcjonowały i co je odróżniało od innych form robotniczej samoorganizacji. Kojarzone z Rewolucją Październikową nabierają mistycznych cech, co dodatkowo utrudnia poznanie problemu. Dlatego też tak ważny jest czwarty numer Rewolucji, który tą lukę nadrabia. Zawsze jest jednak tak, że szczegółowa analiza niszczy mistyczną otoczkę i na jaw wychodzą także minusy. W mojej recenzji nie zamierzam pisać powszechnie znanych banałów, lecz właśnie skupiać się na kwestiach mało znanych i kontrowersyjnych. Największym pozytywem tekstu Nosara – tak jak to w ogóle bywa z źródłami historycznymi – jest to, że po prostu jest. Poważna praca historyczna polega na badaniu źródeł i dlatego trzeba je publikować, nawet gdy odsłonią mało budujące fakty. Tekst Nosara, a także pozostałe teksty w Rewolucji jeszcze bardziej pogłębiły mój sceptycyzm w stosunku do rad. Gdybym miał jednym zdaniem podsumować czwarty numer to bym napisał, że ciekawie opisuje wielkie robotnicze klęski wynikające z błędnej organizacji. Rosyjscy, włoscy i polscy robotnicy byli o krok od zwycięstwa. W wyniku strajku sparaliżowali rząd, jednak wraz z rozwojem sytuacji tracili inicjatywę biernie czekając, aż rząd się pozbiera, przejdzie do kontrofensywy i ich pokona. Ale na uogólnienia i podsumowanie będzie miejsce w dalszej części tekstu, teraz więc skupie się na analizie szczegółów.

Ponieważ wszystkie te walki miały podobną dynamikę, to początek jest zawsze najbardziej budujący. Nosar zaczyna swoją opowieść od strajku październikowego, w wyniku którego ukonstytuowała się RDR, a przygnieciony do muru car zgodził się na ustępstwa. Tworzy to faktyczną dwuwładzę, która może być tylko stanem przejściowym między ponowną konfrontacją aż do zniszczenia jednej z walczących stron. Największym dylematem RDR jest wybór dalszej metody walki. Pierwsze zwycięstwo odniesiono w wyniku strajku – a więc bez przelewania krwi i nawet jeśli gdzieś w Rosji, w czasie strajku krew się polała, to nie ma to większego znaczenia dla całej taktyki. Car został położony na łopatki, ale by skończyć walkę trzeba go dobić, do czego konieczna jest proletariacka siła zbrojna. Dopóki więc fala rewolucyjna rośnie, to w pierwszej części tekstu prawie na każdej stronie przebija się motyw robotniczej przemocy i tworzenia drużyn bojowych czego przykładem jest rezolucja drukarzy z 14 października:

 

„Uznając za niedostateczną samą tylko pasywną walkę, tj. samo przerwanie pracy postanawiamy: Przekształcić armię strajkującej klasy robotniczej w armię rewolucyjną, tj. natychmiast organizować drużyny bojowe. Niech te drużyny bojowe zajmą się uzbrojeniem pozostałych mas robotniczych , choćby, gdzie to tylko możliwe, rozbijając magazyny broni i zabierając ją policji i wojsku” (str. 496). W podobnym tonie jest wystosowane żądanie RDR do Dumy: „5. Wydania ze znajdujących się w dyspozycji Dumy środków społecznych pieniędzy koniecznych do uzbrojenia walczącego o wyzwolenie ludowe proletariatu petersburskiego i studentów, którzy przeszli na stronę proletariatu. Dowodzenie tą częścią ludowej armii rewolucyjnej powinno być w rękach samego proletariatu…” (str. 500). Na koniec zacytujemy trochę ostrzejszą –bo napisaną w tonie ultymatywnym odezwę „do wszystkich właścicieli zakładów handlowych i przemysłowych” „Jeżeli się na to nie zgodzicie, wystąpicie przeciwko całemu ludowi, a wtedy nie obroni was żadna policja, żadne wojsko. Samowładztwo, które samo siebie nie uratowało, nie uratuje i was przed zemstą ludu. Strajk bezwzględnie musi być powszechny, toteż Rada Delegatów Robotniczych postanowiła zażądać od was natychmiastowego zamknięcia wszystkich placówek handlowo-przemysłowych. Jeżeli nie spełnicie tego żądania, wasze sklepy zostaną rozbite, wasze maszyny zostaną zniszczone. Zamykajcie więc fabryki, zakłady pracy, sklepy. Zamykajcie natychmiast, zamykajcie póki czas, póki nie staliście się ofiarami gniewu ludu” (str. 507).

 

W ostatniej cytowanej odezwie widać więc wpływ Sergiusza Nieczajewa i pierwszej rosyjskiej organizacji rewolucyjnej, która organizowała robotników – Zemsty Ludu[1], a także zapowiedź terroryzmu. Co prawda wątek rewolucyjnego terroryzmu pojawia się tylko na marginesie, głównego tematu jakim są rady. A szkoda, bo choć terroryzm jest znacznie starszy od rad, to jednak w roku 1905 mieliśmy apogeum tej formy walki[2]. Warto jednak zauważyć, że jak już się pojawia, to jest traktowany w sposób poważny –o czym świadczy redakcyjny przypis do tekstu Trockiego: „Proletariat a rewolucja”:

 

„Piotr Światopełk-Mirski (1857-1914) – minister spraw wewnętrznych od lata 1904 r. do stycznia 1905 r. Został ministrem po zamachu na jego poprzednika, W. Plehwego i usiłował prowadzić bardziej liberalną politykę wobec społeczeństwa. Początek jego urzędowania zaczęto więc określać jako „wiosnę polityczną”. To, że pierwszą decyzją jaką podjął, była zgoda na zwołanie ogólnokrajowego zjazdu ziemstw, w wielu środowiskach uważano za zwycięstwo, które należy zawdzięczać zamachowi Organizacji Bojowej Partii Socjalistów-Rewolucjonistów na Plehwego. Podał się do dymisji po wydarzeniach krwawej niedzieli” (str. 456) lub fragment z artykułu Magdaleny Ostrowskiej: „Ożywienie rewolucyjne w Rosji wpłynęło na sytuację w Królestwie Polskim. Nastąpiło wzmożenie akcji bojowych, organizowanych głównie przez PPS. Zamachy na policję, wojsko i aparat władzy, likwidowanie szpiclów, agentów Ochrany, a także zdobywanie z bronią w ręku pieniędzy na działalność, stało się w tym czasie ważnym elementem działalności partii socjalistycznych. Organizacja Bojowa PPS była największą i najaktywniejszą ze wszystkich organizacji bojowych działających w imperium carskim i w swojej działalności dopracowała się bogatych doświadczeń, wiążąc swoje akcje zbrojne z walkami masowymi. Choć Lenin i Trocki odnosili się bardzo krytycznie do PPS, gdyż w ich oczach była ona skażona nacjonalizmem, te doświadczenia OB. PPS cenili i uważali, że należy je studiować” (str. 427-428).

 

Wracając do roku 1905, warto podkreślić, że jeśli rewolucję rozumiemy jako zmianę ustrojową państwa – to ona istotnie nastąpiła po carskim manifeście, kiedy to monarchia absolutna przekształciła się w monarchię konstytucyjną. Większość tekstów opublikowanych w setną rocznicę wydarzeń 1905 r. nie rozumie ich istoty. Szczegółowo opisując krwawą niedzielę i wydarzenia z pierwszych miesięcy 1905 r. tracą później impet i kiedy w końcu dochodzi do kluczowego miesiąca -października, poświęcają mu już niewiele uwagi. Ogromna ilość strajków, która w porównaniu do wcześniejszej walki ruchu robotniczego miała charakter rewolucyjny, nie była sama w sobie rewolucją. Zaangażowanie zadeklarowanych rewolucjonistów w strajki robotnicze też samo w sobie rewolucją nie jest. Bilans rewolucji 1905 r. jest więc nie wielki – zwłaszcza jeśli zestawimy go z krajami Europy, w których wprowadzono monarchię konstytucyjną bez rewolucyjnej walki – jak np. Polska po konstytucji 3 maja. Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta – a podczas październikowego strajku politycznego, gdzie toczyła się walka między proletariatem a caratem – zwyciężyła trzecia siła – burżuazja. W propagandowych broszurkach przedstawia się zazwyczaj uproszczony schemat zgodnie z którym, burżuazja zawsze stała po stronie cara, pomijając lawirowanie tej klasy podczas strajku politycznego w październiku 1905 r. Mimo strat ekonomicznych wiążących się ze strajkiem, burżuazja ten strajk poparła czego dowodem było min. wypłacanie pensji za czas strajku. Kiedy jednak car ustąpił, to kapitaliści zmienili front występując przeciwko dawnym sojusznikom.

 

 „Stało się jasne, że masy robotnicze były liberałom potrzebne jedynie w walce o demokratyzację systemu politycznego –było przecież bardziej prawdopodobne, że władza carska ugnie się pod presją takich żądań robotników niż pod presją petycji grupek intelektualistów. Narastanie rewolucji proletariackiej groziło kapitalistom utratą władzy w fabrykach, toteż szybko przywołało liberałów do porządku. Interesy kapitału kazały im zapomnieć o niedawnej jeszcze „nienawiści” do antydemokratycznego reżimu” (Ostrowska, str.426).

 

Sytuację w Rosji można porównać do zabawy: papier, kamień, nożyczki – w której każda strona dysponuje inną siłą. Jeśli główną siłą cara była naga przemoc – to główną bronią kapitalistów był szantaż ekonomiczny, który prowadził do głodu. Gdy RDR uniesiona zwycięstwem wystąpiła do walki o 8 godzinny dzień pracy, a więc zaatakowała burżuazję –jej odpowiedź była bezlitosna. Choć naga przemoc jest znacznie bardziej widowiskowa, to groźba śmierci głodowej jest argumentem dużo mocniejszym. W zimnym rosyjskim listopadzie burżuazja zwolniła kilkadziesiąt tysięcy robotników –żywicieli rodzin, skazując tym samym setki tysięcy ludzi na śmierć głodową. Im bliżej końca, tym tekst Nosara staje się coraz bardziej dramatyczny. Wydaje mi się, że większość działaczy stawiających na ruch masowy, nie rozumie zupełnie konsekwencji jakie za sobą niesie długotrwały strajk. Łatwo rzucić hasło: „naszą bronią strajk generalny” – trudniej jednak przez tydzień, miesiąc albo i dłużej – patrzeć w oczy głodującym dzieciom i żonom, które głodują przez błędną decyzję „awangardy”, która stawia na bierne czekanie. Nosar był przewodniczącym RDR więc jest na pewno autorem wiarygodnym. Fanatycznym wyznawcom strajku generalnego szczególnie polecamy rozdział XI o komisji bezrobotnych, którego dłuższy obrazowy fragment –poniżej zacytujemy.

 

 „Kapitalistom nie wystarczyło wyrzucenie dziesiątek tysięcy robotników na bruk , nie wystarczyło zmuszenie ich, aby się ugięli, lecz postanowili ostatecznie zgnieść niepokornych robotników” (str. 577) „W takich razach bezrobotni tłumnie oblegli siedzibę Rady, która przygarnęła komisję bezrobotnych. Trzeba było indywidualizować potrzeby. Były tak wielkie, ostrość beznadziejnego położenia była tak krzycząca, że odstępowaliśmy od taryfy i wielu bezrobotnym wypłacaliśmy kilkakrotnie większe zasiłki. Każde odstępstwo rodziło następne. Bezrobotni przychodzili do nas pieszo zza Rogatki Newskiej, przychodzili razem z dziećmi. Początkowo dyżurujący członkowie komisji, usiłowali pokrywać te zwiększone zasiłki z własnych kwest, ale w taki sposób można było pokryć kopiejki, podczas gdy ponad normę rozchodowano setki rubli. Pieniądze szybko topniały , zwłaszcza gdy okazało się, że na czas nieokreślony zamknięto Zakłady Siemjanikowskie. W ciągu dwóch –trzech dni, robotnikom tych zakładów wypłacono 7 tyś rubli. Po zasiłki przychodzili do Rady robotnicy, którzy stracili pracę jeszcze przed strajkiem październikowym i którym nie udało się znaleźć nowej, przychodziły matki i żony zastrzelonych 9 (22) stycznia, miejska biedota, bohaterowie Gorkiego, przychodził drobny urzędnik, któremu załamała się kariera. Jako pierwsi przychodzili ludzie zahukani, zacięci w walce o chleb. Nie mówili lecz rzucali słowa. Nie patrzyli w oczy, lecz spuszczali głowy. Strasznie robiło się od ich słów i wypłacano im zasiłki, znowu odstępując od uchwały Rady, że <<zasiłki wypłaca się robotnikom, którzy stracili pracę podczas ostatniego strajku>>. Nie można było nie wypłacić. Co można było odpowiedzieć człowiekowi, który błagał: -Kto mi pomoże jeśli nie robotnicy? Jeżeli nawet bracia odmówią, to pozostanie tylko jedna droga –do grobu.” (str. 578)   

 

Choć Rada istniała dni 50, to jednak wraz z ogłoszeniem lokautu przez kapitalistów straciła inicjatywę strategiczną. Mimo apeli o formowanie drużyn bojowych nie wyciągnięto konsekwencji i nie zdecydowano się na dobicie wroga dopóki był słaby. A po obaleniu cara można było też z marszu zlikwidować burżuazję, jako klasę. Odziały Czerwonej Gwardii szturmujące Pałac Zimowy 12 lat później liczyły zaledwie kilka tysięcy ludzi. To samo można było zrobić w roku 1905, zwłaszcza, że zdemoralizowana po klęsce z Japonią armia, dodatkowo poddawana wpływom partii rewolucyjnych nie stawiałaby oporu. Rada się na ten krok nie zdecydowała i to przesądziło o jej klęsce. Przegapiono moment historyczny i zanim Radę rozwiązano – straciła już ona swój rewolucyjny potencjał. Robotnicy czekający na rozkaz do decydującego szturmu, byli z każdym dniem coraz bardziej wygłodzeni i ich zaufanie do Rady z każdym dniem było coraz mniejsze. Ostatnie posiedzenie RDR opisane przez Swierczkowa-Wwiedenskiego było po prostu żałosne.

„Rewolucyjne kierownictwo”, które chciało obalić cara i kapitalizm, obradowało jawnie, nie mając żadnej ochrony i czekając aż wróg w końcu przyjdzie i ich zamknie. Tak się w końcu stało i „rewolucjoniści” dali się zamknąć bez jednego wystrzału. Na tym tle bohatersko wychodzi nawet reformista Allende. Wątpliwy zaszczyt kapitulacji bez walki przypada Trockiemu. W napisanych trzydzieści dwa lata później: „Zbrodniach Stalina” Trocki dumnie ogłasza: „Rewolucja 1905 ujawniająca potęgę proletariatu, skończyła z romantyką pojedynków między grupkami inteligentów i caratem. Terroryzm w Rosji zmarł”[3] Faktycznie – w grudniu 1905 po 50 dniach istnienia zmarła organizacja kierowana przez romantycznego inteligenta Trockiego –a walka terrorystyczna trwała dalej. Nie pierwszy to już raz Trocki ogłaszał śmierć rewolucyjnego terroryzmu. W tekście: „Ostatnie przemówienie w Kopenhadze” twierdził, że ostatni zamach terrorystyczny w Rosji miał miejsce w 1887 r.[4] „Z samej istoty terroru wynika, że akcja terrorystyczna wymaga takiego skupienia energii na "wielkim momencie", takiego przewartościowania roli osobistego bohaterstwa i, w końcu, tak hermetycznej konspiracji, -że wyklucza tym organizacyjną i propagandową akcję wśród mas.”(str. 336) Dlatego też Trocki by nie zostać posądzonym o „skłonności terrorystyczne” wyrzekł się konspiracji i osobistego bohaterstwa, oddając Radę bez walki. Jeden Marcin Kasprzak, który podczas aresztowania zabił czterech żandarmów, a kolejnych dwóch ciężko ranił, zadał policji więcej strat – niż wszyscy delegaci razem wzięci.

Czytając Aneks „Trocki o Chrustalowie Nosarze” przypomniały mi się słowa Lenina ze słynnego testamentu, że: „cechuje go przesadna pewność siebie”[5]. Trocki chyba nie ma zwyczaju dobrze się wypowiadać o osobach, które mogłyby zagrozić jego pozycji, czego najlepszym dowodem są różne nie merytoryczne docinki pod adresem Stalina.[6] Chrustalow-Nosar, który był poprzednikiem Trockiego w kierowaniu Radą, został poczęstowany sporą dawką złośliwości –jako

 

„człowiek bez samodzielnego punktu widzenia i edukacji socjalistycznej, dość przeciętny mówca (…)Od razu wyszło na jaw, że zupełnie brak mu stałości zarówno poglądów politycznych, jak i zasad moralnych (…)Sam stracił dla siebie szacunek, staczając się coraz niżej i niżej i być może z umysłem na wpół zamąconym od oszałamiających kolei losu –skończył na złodziejstwie…Osobisty los Gieorgija Nosara jest głęboko tragiczny. Historia zgniotła tego moralnie niestabilnego człowieka, zrzucając na jego barki ciężar nie do udźwignięcia” (str. 602) W drugim tekście pisanym w 1925 r. Trocki wylicza kontrrewolucyjną działalności Nosara kończąc swój tekst słowami: „W 1918 r. rozstrzelano go jako spekulanta i kontrrewolucjonistę”. (str. 604). Podobną ocenę Nosara mamy w „Moim życiu”, gdzie Trocki z dumą cytuje słowa Swierczkowa (pochodzące za pewne z czasów gdy Trocki był drugą po Leninie osobą w państwie) "Ideowym kierownikiem Rady był L. D. Trocki. Przewodniczący Rady - Nosar-Chrustalew - był raczej parawanem, ponieważ sam nie potrafił rozstrzygnąć żadnej zasadniczej kwestji. Będąc człowiekiem o chorobliwej ambicji, znienawidził L. D. Trockiego właśnie za to, że musiał ustawicznie zwracać się do niego o rady i wskazówki".[7]

 

Na podstawie tekstu zamieszczonego w Rewolucji, trudno mi się zgodzić z oceną Trockiego, że Nosar to człowiek bez „edukacji socjalistycznej”, gdyby tak zresztą było – to zapewne tekst nie zostałby opublikowany. Moim zdaniem zmysł polityczny miał całkiem niezły o czym świadczą prorocze słowa napisane w 1906 r. : „Historia zna trzy wielkie rewolucje: 1649, 1789 i 1905 r. Ostatnia z nich jeszcze się nie zakończyła. W rewolucji angielskiej chłopstwo odegrało nieznaczną rolę, we francuskiej jego rola była widoczna, w rewolucji rosyjskiej chłopstwo będzie miało głos decydujący” (str.483). Nosar sformułował tezę o wzrastającej roli chłopstwa w rewolucji, na wiele lat przed zwycięstwem rewolucji chińskiej i kubańskiej i praktyka historyczna zweryfikowała negatywnie  „teorię permanentnej rewolucji” gdyż wbrew Trockiemu to nie klasa robotnicza była czołową siłą obalającą kapitalizm w Chinach. Metoda opluwania politycznego konkurenta, wyliczająca po kolei wszystkie grzechy, by w końcu tekst podsumować informacją o rozstrzelaniu, była powszechnie stosowana w czasach terroru stalinowskiego. Chichotem historii jest więc rozdział zatytułowany: „Likwidacja resztek bucharinowsko-trockistowskich szpiegów, zdrajców ojczyzny…” podsumowany słowami: „Ci nędzni służalcy faszystów zapomnieli, że wystarczy, by naród radziecki poruszył palcem, żeby nie zostało po nich ani śladu. Sąd radziecki skazał bucharinowsko-trockistowskich wyrzutków społeczeństwa na rozstrzelanie. Komisariat Ludowy Spraw Wewnętrznych wyrok wykonał. Naród radziecki powitał z uznaniem rozgromienie bandy…”[8]

Oprócz cytowanego wyżej aneksu, w Rewolucji są też inne teksty Trockiego: „Rada a rewolucja. Pięćdziesiąt dni”, wybór odezw rewolucyjnych i komentarzy politycznych i tekst z końca 1904 r. „Proletariat a rewolucja”, przy którym zatrzymamy się na trochę dłużej. Bardzo ciekawa jest w nim argumentacja Trockiego, która jest wewnętrznie nie spójna. Z jednej strony używa argumentów typowych dla terrorystów, by potem dojść do anarchistycznej konkluzji „żywiołowego powstania” bez udziału partii.

 

„Jedną z głównych sił hipnozy wojskowej stanowi energicznie podtrzymywana wśród żołnierzy wiara w ich niezniszczalność, moc, przewagę nad całym pozostałym światem. Wojna sprawiła, że po tej wierze nie pozostało ani śladu. Żołnierzy i marynarzy wysyła się na Wschód bez najmniejszej nadziei na zwycięstwo. Jednak utrata wiary w swoją niezniszczalność to dla armii już połowa niewiary w niezniszczalność ładu, któremu służy… Jedno pociąga za sobą drugie.(…) Każda taka informacja niczym ostry kwas wżera się w rdze moralnej musztry. Lata pokojowej propagandy nie zrobiły by tego, co robi każdy dzień wojny. W rezultacie pozostaje tylko mechanizm dyscypliny, lecz bezpowrotnie ulatuje wiara w to, że tak trzeba, że to może trwać… Im mniej wiary w samowładztwo, tym więcej miejsca na zaufanie do wrogów samowładztwa” (str. 451)

 

Słowa te były pisane jeszcze przed największą eskalacją działalności terrorystycznej. Jeśli „wojnę na Wschodzie” zastąpimy rewolucyjną wojną klasową – to słowa Trockiego będą genialne. Ponad 1400 wystąpień bojowych w samej kongresówce w 1905 r., było istotnym czynnikiem powodującym utratę wiary przez aparat państwowy „w niezniszczalność ładu, któremu służy”, który zmusił cara do ustępstw. Nie mogę pojąć, jak Trocki dochodząc do wniosku, że zbrojne atakowanie żołnierzy znacznie bardziej ich demoralizuje niż „lata pokojowej propagandy” w dalszej części tekstu sam sobie przeczy.

 

„Trzeba, aby w decydującym dniu oficerowie byli niepewni żołnierzy – i aby ta niepewność odbijała się niepewnością w nich samych. Resztę zrobi ulica. Rozpuści resztki koszarowej hipnozy w rewolucyjnym entuzjazmie ludu. Oczywiście, strzelać nad głowami jest łatwiej niż w ogóle odmówić strzelania i oddać swoją broń zbuntowanym masom. Tak to jest. Jednak przejście od jednego do drugiego nie jest aż tak trudne, jak to wydaje się na pierwszy rzut oka. Ten sam żołnierz, który wczoraj strzelał w powietrze, jutro odda swój karabin robotnikom, jeśli tylko uwierzy w to, że lud nie tylko się „buntuje”, lecz teraz nie schodząc z jezdni, może i chce wywalczyć uznanie swoich praw. Taką wiarę może żołnierzowi zaszczepić i zaszczepi uścisk i entuzjazm ulicznego tłumu, poparcie całej ludności i wieść o jednoczesnym wystąpieniu we wszystkich zakątkach Rosji. Zatem po to, aby strajk polityczny proletariatu, po przekształceniu się w demonstrację całej ludności, mógł stać się punktem wyjścia zwycięskiej rewolucji, konieczne jest przychylne nastawienie w szerokich kręgach armii. Lecz głównym czynnikiem powodzenia są, oczywiście, same masy rewolucyjne.”(str. 452)

 

Rzadko kiedy „rewolucyjna analiza” ma aż tak tragiczne konsekwencje – jak ta napisana przez Trockiego  w grudniu 1904 r. – a więc na kilka tygodni przed „krwawą niedzielą”. Trocki na równi z Gaponem i zubatowskimi związkami ponosi moralną odpowiedzialność za śmierć ponad tysiąca robotników i kolejnych tysięcy rannych, którzy słuchając swojej „awangardy” wierzyli w siłę bezbronnych, ale licznych mas. „Ten sam żołnierz, który wczoraj strzelał w powietrze, jutro odda swój karabin robotnikom, jeśli tylko uwierzy w to, że lud nie tylko się „buntuje”, lecz teraz nie schodząc z jezdni, może i chce wywalczyć uznanie swoich praw.” Ale właśnie różnica między buntem a „buntem” (w cudzysłowie) polega na tym, że w zwycięskich rewolucjach buntownicy są uzbrojeni i zorganizowani w sposób wojskowy, a w tych kończących się krwawą masakrą prowadzonych na rzeź baranów, „buntownicy” są uzbrojeni jedynie w „rewolucyjne odezwy”. O „krwawej niedzieli” często się mówi, że rozstrzelała wiarę ludu w dobrego cara. Niestety nie rozstrzelała ona wiary Trockiego we wszechmocną potęgę strajku. Nie dziwi więc informacja w przypisie na stronie 447, że po „krwawej niedzieli” wydawnictwo odmówiło publikacji książki. Trocki zrozumiał swój błąd, ale dopiero po 12 latach jako członek bolszewickiego Komitetu Wojskowo Rewolucyjnego.

Na okładce pierwszego numeru Rewolucji mamy zdjęcie meksykańskiego partyzanta Marcosa. W pierwszym numerze mamy też teksty trzech socjalistycznych emigrantów, którzy w prawie tym samym czasie byli w Meksyku (różnica zaledwie 15 lat) – co jest ciekawym symbolem. Z jednej strony mamy Trockiego, z drugiej zaś Fidela Castro i Ernesto Guevarę. O ile pierwszy skupił się wyłącznie na działalności literackiej i odciął się od bieżącej działalności, do której zachęcali go meksykańscy sympatycy,[9] to Castro i Guevara przeprowadzili na Kubie zwycięską rewolucję socjalistyczną. Jest to jeszcze jeden chichot historii, że koncepcja zbrojnej awangardy, której bohaterstwo i poświęcenie przyciągają lud, z którą przez całe życie Trocki walczył – zwyciężyła właśnie tam, gdzie Trocki zginął. Ale do porównania tych koncepcji wrócimy pod koniec pracy.

Na zakończenie Rewolucji 1905 omówimy jeszcze tekst Magdaleny Ostrowskiej: „Walka o władzę robotniczą”, którego fragmenty dotyczące roku 1905 r. już cytowaliśmy. W dalszej części tekstu Ostrowska prezentuje doświadczenia robotniczej samo organizacji w innych krajach w XX wieku. Po pierwszej wojnie światowej są to: Niemcy, Austria, Węgry, Włochy, w latach 1928-34 Chiny, w latach 1936-37 Hiszpania. Po drugiej wojnie światowej: Jugosławia, Grecja, Francja, Indonezja, Wietnam, a także kraje Bloku Wschodniego: PRL, NRD, Czechosłowacja. Mamy też chińskie komuny z lat 60 tych, polską Solidarność, a także Boliwię z 1952 r. Algierię 1963-65, Chile 1972-73 i Iran 1979. Najciekawsze są jednak rozważania dotyczące Rosji 1917 r. i książki Steve’a A. Smitha, „Czerwony Piotrogrod: Rewolucja w fabrykach 1917-1918”.

 

„Smith dowiódł niezbicie, że w rewolucji 1917 r. piotrogrodzkie komitety fabryczne nie tylko odegrały dużo większą rolę, niż zwykło się im przypisywać, ale że odegrały większą rolę niż rady delegatów robotniczych. To komitety fabryczne były głównymi organami, w których materializował się rozwój świadomości klasowej i rewolucyjnej proletariatu, to one stały się głównymi złączami proletariatu i partii bolszewickiej, najsolidniejszymi punktami oparcia tej partii w łonie proletariatu, to one kilka miesięcy przed radami delegatów stały się potencjalnymi organami powstania zbrojnego.” (str. 436-437)

 

To jednak nie koniec. Po zakwestionowaniu dogmatu o przodującej roli rad – Ostrowska cytuje na stronach 438-440 fragmenty z książki Smitha, gdzie podważa on fundament trockistowskiej analizy o degeneracji rosyjskiej rewolucji. Jego zdaniem przyczyna degeneracji nie tkwiła w tych czy innych błędach, które nastąpiły po dojściu do władzy – lecz z mylnej koncepcji, którą sformułował Lenin bezpośrednio przed rewolucją, w której to pominięto komitety robotnicze i co za tym idzie podmiotową rolę klasy robotniczej.

 

„Gdy jednak jesienią [1917 r.] Lenin przystąpił do rewizji programu partyjnego, nie wspominał o komitetach ani o potrzebie demokratycznej organizacji w fabrykach. Wydaje się, że było to spowodowane jego całkowitym zaapsorbowaniem sprawami politycznymi. Podczas gdy spędził całe lato starając się zrozumieć sowiety jako embrionalne formy państwa proletariackiego, niewiele uwagi poświęcił komitetom fabrycznym, gdyż uważał, że walka o władzę państwową ma pierwszeństwo nad walką o władzę w produkcji. Mniemał, że nie może być władzy proletariackiej w fabryce przed ustanowieniem władzy proletariackiej w państwie (…) Nie wypracowano koncepcji włączenia komitetów do strategii budowy socjalizmu. To zaniedbanie teoretycznych i politycznych problemów powiązania ruchu na rzecz kontroli robotniczej z dążeniem do władzy rad miało mieć poważne skutki po Październiku i doprowadzić do wykluczenia ruchu na rzecz samorządności robotniczej” (str. 438)

 

Ponieważ moim zdaniem to nie masy zorganizowane w rady czy komitety, lecz siła rewolucyjnej awangardy jest czynnikiem decydującym o zwycięstwie rewolucji – to nie podejmuje się oceny koncepcji, wyłożonych przez Ostrowską i Smitha. Z reguły wysoko cenię ludzi, którzy starają się podważać przyjęte dogmaty i niezależnie od tego czy mają rację –na pewno warto się z ich poglądami zapoznać. Z zainteresowaniem też na pewno będę śledził teksty polemiczne, które będą bronić przewodniej roli rad. Mam nadzieje, że książka Smitha szybko będzie przetłumaczony na Polski.

Hitem numeru jest 150 stronicowy artykuł Zbigniewa Marcina Kowalewskiego: „Od rad fabrycznych do robotników pod bronią. Bordiga, Gramsci i komuniści włoscy wobec autonomii robotniczej 1919-1922”, która jest jedną z trzech części większej pracy: „Autonomia robotnicza we Włoszech”. Teksty realnie istniejących działaczy politycznych, zawsze przyciągają więcej uwagi niż teksty historyczne i choć nie chce pomniejszać znaczenia tekstu Nosara – to jednak pewnie przejdzie on bez większego echa – a tekst ZMK, czy później jako oddzielna książka będzie na pewno wnikliwie czytany i komentowany – nie koniecznie przez politycznych przyjaciół. Jako historyk zajmujący się polskim i rosyjskim ruchem robotniczym, temat Rewolucji 1905 r. dobrze poznałem, przez co mogłem pisać o rzeczach nie wspomnianych w Rewolucji. W przypadku lewicy włoskiej jest to dla mnie temat prawie całkowicie nowy i swoją wiedzę opieram na tekście ZMK. Nie będę więc streszczał całego tekstu i skupie się na rzeczach dla mnie najciekawszych. Jeśli chodzi o samą robotniczą walkę, to ma ona wiele cech wspólnych z wydarzeniami już opisywanymi. Tak jak w Rosji – tak i tutaj – najpierw fala rewolucyjna rośnie, dochodzi do wielkiego strajku, a po jakimś czasie następuje kontrofensywa reakcji i robotnicy przegrywają. Tekst jest naszpikowany szczegółami, które są trudne w streszczaniu – jeśli kogoś ten temat interesuje niech go po prostu przeczyta.

Zanim przejdziemy do omawiania sytuacji we Włoszech należy przypomnieć, że mimo wielu podobieństw –istniała jedna zasadnicza różnica – czyli rosyjskie państwo robotnicze i Międzynarodówka Komunistyczna, która starała się koordynować międzynarodową walkę z kapitalizmem. Kilka miesięcy temu w tekście o Rewolucji kubańskiej[10], poddałem krytyce politykę Kominternu i bardzo mnie ucieszyło, gdy cytowany w tekście francuski trockistowski historyk, Pierze Broue, którego nekrolog znajduje się na ostatnich stronach, doszedł do podobnych wniosków. Sekcje III Międzynarodówki miały powstać w wyniku rozłamów w sekcjach skompromitowanej w 1914 r. Międzynarodówki Socjalistycznej. Jednak bolszewicy wzywający do rozłamów nie przewidzieli negatywnych skutków, jakie za sobą niesie rozbicie ruchu robotniczego na zwalczające się obozy.

 

„[Rozłam] to był palący problem, który [bolszewicy] stawiali od 1919 r. Wtedy uważali, że u nich zaczęła się rewolucja, która na krótką metę nieuchronna jest w całej Europie. To prawda, że rozłam jest brutalny i destrukcyjny, ale to jedyny dostępny środek pozwalający jak najszybciej dać kierownictwo rewolucyjne masom, które –jak uważają-szukają go po omacku. Taki jest sens 21 warunków –nadzwyczajnego środka, który ma zapobiec ostatecznej katastrofie typu węgierskiego. Dopiero od końca 1920 r. dla Lenina i Trockiego staje się jasne, że rewolucja nie jest na porządku dziennym…”(str. 350) „Robotnicy rzucają się do walki tylko wtedy, gdy uważają, że mają mieszczącą się w granicach rozsądku szansę wygrać. W warunkach rozłamu międzynarodowego niemal wszędzie okazuje się bardzo wyraźnie, że taka szansa może się skonkretyzować tylko w jednościowych walkach, to znaczy takich, które wokół tego samego celu skupiają organizację reformistyczne i rewolucyjne.” (str. 351)

 

Główny problem bolszewików przy tworzeniu nowej międzynarodówki polegał na dylemacie – czy jej budowa jest celem samym w sobie –czy też ma być ona środkiem przyspieszającym wybuch rewolucji w innych krajach. Postawiono na jak najszybszy rozłam i w dodatku głośno to powiedziano. Tym samym ostrzeżono reformistycznego wroga, że chce się go zaatakować. Reformizm nie jest cechą wrodzoną, lecz chorobą, która się rozwija u przywódców wraz z kontaktami z wrogiem klasowym – czy to w parlamencie –czy podczas negocjacji strajkowych. Dlatego też regułą jest, że masy są bardziej radykalne od kierownictwa, ale dopóki kierownictwo jeszcze cieszy się ich zaufaniem, to radykalne poglądy mas nie są artykułowane w polityce partii. Do walki frakcyjnej, tak jak do każdej walki, którą chce się wygrać - trzeba odpowiednio się przygotować, gdyż w razie falstartu grozi to izolacją od partyjnych mas, co w tym wypadku jest klęską. To nie sztuka powiedzieć reformistom co się o nich myśli i wystąpić z organizacji by tworzyć sekcję Kominternu. Problem pojawia się wtedy, gdy okazuje się, że partie komunistyczne stanowią margines w ruchu robotniczym.

Przewaga komunistów nad reformistami polega przede wszystkim na większym radykalizmie, który objawia się nie na partyjnych zebraniach lecz podczas walki klasowej. Nie chodzi o przekonywanie reformistycznych liderów, ale o przekonanie słuchających ich mas. Sympatycy bolszewików w walce o poparcie mas, skazani byli na krecią robotę, której niepotrzebny rozgłos może tylko zaszkodzić. Wobec zadeklarowanych wrogów nie warto działać uczciwie. Druga strona nie miała oporów moralnych przed fizyczną likwidacją komunistycznych przywódców – jak choćby morderstwo Liebknechta czy Luksemburg, niestety komunistom zabrakło rewolucyjnej bezwzględności.[11]

Wracając do tekstu ZMK -opisywane wydarzenia miały miejsce w północnych Włoszech, które są centrum przemysłowym – a szczególności w Turynie, który jest określany jako „włoski Piotrogród”. Pod względem ilościowym wszystkie czynniki powinny przemawiać za radykalnym działaniem i rewolucją. ZMK opisuje tysiące strajkujących robotników, zainspirowanych Rewolucją Październikową i krzyczących hasła: „Viva Lenin!”. Ale paradoksem ruchu masowego jest to, że ilość nie zawsze idzie w parze z radykalizmem. W decydującej konfrontacji Togliatti i inni przywódcy robotniczy się przestraszyli.

 

„<<W ramach walki ogólnonarodowej, w Turynie można było stawić czoło siłom rządowym i istniało bardzo duże prawdopodobieństwo zwycięstwa; jednak nie można było wziąć na siebie odpowiedzialności za walkę zbrojną nie mając pewności, że walkę toczyć się będzie również w pozostałych częściach Włoch, że –zgodnie ze swoim zwyczajem –konfederacja nie pozwoli skoncentrować w Turynie wszystkich sił wojskowych władzy państwowej, jak to uczyniła w kwietniu>>. Togliatti odpowiedział, że sam proletariat turyński nie wystąpi –nie wystąpi bez jednoczesnego powstania chłopskiego w Piemoncie oraz powstania robotników i chłopów w całym kraju; bez tego nie narazimy naszego proletariatu, oświadczył przytomnie (…)<<Jeśli ma wybuchnąć rewolucja , musi być ogólnowłoska, bo w przeciwnym razie oba najbardziej bojowe miasta, Turyn i Mediolan zostaną zgniecione>>”(str. 338)

 

Jak już wspomniałem masowość ruchu nie zawsze przekłada się na jego radykalizm. Dla przywódców, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z walką zbrojną, zawsze pojawia się wygodna tchórzliwa wymówka: „ruch nie jest jeszcze gotowy, jesteśmy za słabi, musimy czekać na powstanie w innych częściach kraju”. Pożar nigdy nie wybuchnie – jeśli ktoś nie zaprószy iskry. Walka zawsze niesie za sobą ryzyko klęski, ale jak mówi ludowe przysłowie: „kto nie ryzykuje nic nie zyskuje”. Ciekawym paradoksem jest to, że na kartach Rewolucji kilka razy mimochodem pojawia się pozytywny bohater –jugosłowiańscy komunistyczni partyzanci, w którym włoscy robotnicy szukają ocalenia. Rzecz co prawda dotyczy lat późniejszych – bo II Wojny Światowej i temat został tylko zarysowany w zarysie, gdyż szerzej opracowany będzie w następnym numerze pisma. Rewolucja Jugosłowiańska, którą Magda Ostrowska uważa za socjalistyczną (str. 443) została przeprowadzona przez opartą na chłopstwie komunistyczną partyzantkę. Dlaczego w decydującym starciu tysiące włoskich robotników, posiadających broń kapituluje? Dlaczego to w zacofanej Jugosławii, w której klasa robotnicza stanowi zaledwie ułamek, która w dodatku jest podzielona religijnie, etnicznie i językowo, rewolucja zwycięża?

Odpowiedź udzielona przez ZMK, że zabrakło „rewolucyjnego kierownictwa” jest moim zdaniem nie zadowalająca. Rewolucja – to zniszczenie państwa, czyli struktury opartej na przemocy i można tego dokonać tylko przemocą. Zarówno w 1905 r. jak i we Włoszech w latach 1919-1922 rady robotnicze przejmowały obowiązki lokalnej władzy. Nosar jest dumny z tego, że kompetencje Rady były tak wielkie. Ale koncepcja pokojowego wrastania w państwo jest z gruntu rzeczy utopijna. Jeśli państwo opiera się przede wszystkim na przemocy – to o jego sile decyduje przemoc – a nie sprawy drugorzędne, którymi zajmowały się rady robotnicze. Rewolucyjne kierownictwo wykuwa się w walce rewolucyjnej a nie w przejmowaniu obowiązków lokalnego samorządu.

Rewolucyjność Lenina, Tity czy Fidela nie polegała na tym, że głośniej od innych krzyczeli o rewolucji, ale na tym, że prowadząc nieustanną walkę klasową na różnych płaszczyznach (ekonomicznej, politycznej, ideologicznej) równocześnie „rozpoznawali bojem” przeciwnika, szkoląc tym samym swoich działaczy w walce zbrojnej. W decydujących chwilach historycznych, kiedy masy rwą się do walki – musi istnieć kadra, która będzie umiała tej walki ich nauczyć. To dzięki istnieniu niewielkich, ale sprawdzonych w boju drużyn bojowych – można było utworzyć Czerwoną Gwardię, do której wstępowało tysiące wracających z frontu zrewoltowanych żołnierzy. Ale włoscy komuniści nie byli w stanie wykorzystać olbrzymiego rewolucyjnego potencjału jaki tkwił w zdemobilizowanych z frontu żołnierzach – co ZMK świetnie opisuje. Ponieważ jednak wspólna walka robotników i lewicowych żołnierzy – miała przede wszystkim charakter antyfaszystowski – to przedstawię w skrócie najbardziej kontrowersyjną moim zdaniem tezę ZMK dotyczącą Mussoliniego. Dla radykalnej lewicy zarówno Mussolini – jak i nasz rodzimy Piłsudski to tematy bardzo wstydliwe i kompromitujące. Jeden i drugi był nie tylko uznanym przywódcą ruchu robotniczego, ale w dodatku, przynajmniej na gruncie frazeologii, występowali jako rewolucyjni radykałowie. Mussolinim nigdy szczegółowo się nie zajmowałem. Wiedziałem, że był w partii socjalistycznej, ale nigdy by mi do głowy nie przyszło, że był jej jednym z najradykalniejszych przywódców.

 

„Mussolini uczynił z Avanti! bardzo radykalną, bojową gazetę, a jego rewolucyjny dyskurs –który wywarł duży wpływ na kształtowanie się poglądów politycznych młodego Gramsciego –skupił wokół niego najbardziej „nieprzejednaną” młodzież maksymalistyczną(…) Mussolini wzywa do <<rewolucyjnej rewizji socjalizmu>>, a faktycznie (wcale nie rewolucyjnej bo taka jest niemożliwa) rewizji samego marksizmu, że w płomiennym dyskursie antyburżuazyjnym Mussoliniego rewolucja zakłada zachowanie kapitalizmu (…) zaczął wątpić w zdolność proletariatu do odegrania roli historycznej, którą przypisują mu marksiści, parę lat wcześniej -gdy podczas kampanii libijskiej bezskutecznie usiłował wywołać antywojenny strajk powszechny, gdy stawał na czele nurtu rewolucyjnego w partii i gdy obejmował stanowisko redaktora naczelnego Avanti! (…) eliminował swoich prawicowych wrogów, właśnie wtedy, gdy afirmował się jako jeden z przywódców zdolnych przeciągnąć partię na bardziej radykalne pozycje, wszedł on w powolny proces zrywania z tradycyjnymi ideami socjalizmu”(str. 269) „W styczniu 1913 r. policja otworzyła ogień do demonstrującej biedoty w Rocca Gorga w Lacjum, Baganzoli koło Parmy i Comiso koło Ragusy. Było 12 zabitych. Na łamach Avanti! Mussolini oskarżył rząd o zbrodnie stanu i proklamował prawowitość oddolnej przemocy jako reakcji na takie zbrodnie. Zaalarmowani reformiści partyjni –takie postawienie sprawy pachniało im recydywą znienawidzonego anarchizmu, wyrugowanego z partii 20 lat wcześniej –zaatakowali go ostro i po raz kolejny wystąpili ze swoją tradycyjną śpiewką, usprawiedliwiając wspomniane wydarzenia tym, że w słabo rozwiniętych rejonach kraju kwitnie zarówno odgórne, jak i oddolne barbarzyństwo i trudno ustalić, która strona jest winna. Lecz tym razem młode pokolenie socjalistów uderzyło pięścią w stół i powiedziało staremu: dość bezczynności wobec zabójstw proletariuszy. Wraz z Mussolinim wymusiło na przywódcach PSI i CGL zobowiązanie, że na następne takie zabójstwa odpowiedzą wezwaniem do co najmniej 48 godzinnego strajku powszechnego. To było pierwsze wielkie zwycięstwo tego pokolenia i pierwszy wielki sukces Mussoliniego.(…) Młodzież socjalistyczna była Mussolinim zachwycona, bo ratował dobre imię partii i wiedział, jak przywrócić jej rewolucyjnego ducha. W kwietniu 1914 r. na zjeździe PSI w Ankonie Mussolini i jego zwolennicy odnieśli kolejne zwycięstwo nad reformistami-przeforsowali klauzulę antymasońską, czyli rezygnację z reformistycznej taktyki bloków z „postępowymi” partiami burżuazyjnymi, oraz klauzulę antymilitarystyczną” (str. 271-272)

 

W tym długim cytacie chciałem przedstawić sylwetkę Mussoliniego przed I Wojną Światową, którego ZMK określa mianem: „niekwestionowanego przywódcy radykalnej lewicy” (str. 277). W dalszej części tekstu ZMK, próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że bojowy działacz radykalnej lewicy został kilka lat później przywódcą faszystowskiej prawicy. W tym celu rekonstruuje jego polityczne poglądy, gdy jeszcze był w partii socjalistycznej dowodząc, że na jego ewolucji zaciążyła silna inspiracja nurtem rewolucyjnego syndykalizmu zwanego „inteligencko-merydionalistycznym”. ZMK dowodzi, że metafizyka rewolucyjnego syndykalizmu nie ma nic wspólnego z rewolucyjnym syndykalizmem, lecz jest pasożytniczą i prawicową naroślą na jego ciele. Teza jest bardzo ciekawa, ale bez znajomości cytowanych tekstów, trudno mi się do niej odnieść. Wydaje mi się jednak, że zbyt wiele uwagi poświęca na wątki teoretyczne, a informacja podana na stronie 278 o wyrzuceniu go w lipcu 1914 z Włoskiej Partii Socjalistycznej jest dużo istotniejsza, niż wyliczanie lektur, które wcześniej czytał. Jego późniejsza nienawiść do ruchu robotniczego, to być może przede wszystkim nienawiść do byłych towarzyszy, którzy go skrzywdzili – usuwając z partii. Można oczywiście dywagować, co było przyczyną a co skutkiem, czy prawicowa ewolucja spowodowała jego wyrzucenie, czy wyrzucenie spowodowało prawicową ewolucję – i za pewne były to fakty wzajemnie ze sobą powiązane. Dopóki jednak tego zagadnienia lepiej nie poznam, to skłaniam się przy ocenie, że to konflikty personalne, spowodowane wyrzuceniem go z partii są tutaj kluczowym elementem. Można podać wiele przykładów znanych rewolucjonistek –a także rewolucjonistów, którzy do marksizmu doszli pod wpływem uczuciowego partnera.

 

„Tajne kółko czy komórka partyjna stawały się jedynym układem odniesienia; przeważnie utożsamiano się z grupą bez żadnych zastrzeżeń. Gdy wkraczała ona na drogę politycznego terroryzmu, wieź ta sprzyjała odrzuceniu wszelkich wątpliwości. Dochodziły do tego jeszcze związki uczuciowe, których znaczenia w środowisku rewolucjonistów nie sposób przecenić, choć w wytworzonych przez nich relacjach często bywały przemilczane. Niekiedy dopiero w ślad za nimi szło przejęcie systemu wartości, idei i poglądów politycznych partnera[12] . W tym kontekście warto też zauważyć, że istotny wpływ na polityczną ewolucję Lwa Trockiego miała jego pierwsza żona, która wcześniej niż on została marksistką: „Tam zostawiono mnie wraz z bliską mi zesłanką, towarzyszką mikołajowskiej roboty. Aleksandra Lwowna zajmowała jedno z pierwszych miejsc w południowo - rosyjskim związku robotniczym. Głębokie oddanie się socjalizmowi i całkowite wyzbycie interesów osobistych stworzyły jej niezachwiany autorytet moralny. Wspólna praca mocno związała nas ze sobą. Aby nas nie osiedlono oddzielnie, wzięliśmy ślub w moskiewskiem więzieniu etapowem.”[13]

 

Marks odwracając Hegla do góry nogami stwierdził, że to nie świadomość kształtuje byt, lecz byt kształtuje świadomość i ten znany wszystkim cytat idealnie pasuje do politycznej analizy Mussoliniego. Podobną rekonstrukcję robił Trocki w odniesieniu do Stalina sugerując, że został dyktatorem gdyż był słabym marksistą. Trocki zresztą nie był konsekwentny – gdyż w jednych tekstach kładł nacisk na niski poziom politycznej edukacji – w innych jednak słusznie zauważał, że Stalin był uosobienie biurokracji – i to warunki stworzyły z niego dyktatora. Nie zajmowałbym się tak długo Mussolinim gdyby nie wnioski, jakie można z tego tekstu wyciągnąć, gdyby ktoś chciał porównać redagowane przez niego Avanti! z redagowanym przeze mnie LBC. Bardzo niebezpieczne są wnioski, jakie wyciąga ZMK ze zdradzonego przez reformistów strajku w Ankonie i Mediolanie cytując Amilcare De Ambrisa:

 

„<<Wy, syndykaliści i wolnościowy, powrócicie jutro do pracy, lecz pamiętajcie, że macie użyć broni nie tylko przeciwko policjantom, ale również przeciwko tym, którzy was zdradzili>> Żaden rewolucyjny działacz robotniczy nie wzywałby do zbrojnej rozprawy z reformistami w łonie ruchu robotniczego. To był głos rozsierdzonego drobnomieszczańskiego radykała, który wszedł na drogę prowadzącą do ruchu faszystowskiego. Prawdopodobnie Mussolini myślał to como co De Ambris, ale-ponieważ był działaczem PSI –głośno tego nie mówił” (str. 276)

 

Uważam, że problem sprowadza się do odrzucenia przez ZMK leninowskiej koncepcji wyłożonej w „Co robić?” sprowadzającej się do wnoszenia świadomości do ruchu robotniczego z zewnątrz –przez drobnomieszczańską inteligencję w tekście: „Lustracja w marksizmie, polemika z Piotrem Strębskim”[14]. Zarówno większość klasyków – jak i większość dzisiejszych radykalnych polskich działaczy, włączając w to redaktorów LBC i Rewolucji, nie należy do klasy robotniczej. Nie zgadzam się z tym, że „żaden rewolucyjny działacz robotniczy nie wzywałby do zbrojnej rozprawy z reformistami w łonie ruchu robotniczego” gdyż w czasie zaostrzającej się walki klasowej – a taką na pewno był strajk w Ankonie, wspierany przez uzbrojone milicje robotnicze –nie może być litości dla zdrajców. Historyczne doświadczenia ruchu robotniczego pokazują, że po przegranej zawsze następuje masakra – jak rzeź paryskich komunardów w 1871 r., „krawaty Stołypina” po przegranej Rewolucji 1905 r., czy wymordowanie ponad miliona indonezyjskich komunistów w 1965 r., którzy nie zdecydowali się na walkę.[15] W takiej sytuacji lepiej zdecydować się na likwidacje garstki szkodników siejących defetyzm, niż pozwolić na klęskę i krwawe represje wobec całego ruchu. Kiedy drobnomieszczańscy radykałowie Liebknecht i Luksemburg wzywali do walki z socjaldemokratycznymi zdrajcami – to w pełni ich w tym popieram – a ponieśli klęskę, gdyż w odróżnieniu od bolszewików – swoich reformistów traktowali zbyt łagodnie. Jeśli uznamy, że każde wezwanie przez rewolucyjną inteligencję do walki z reformistami prowadzi do faszyzmu, to dyskredytujemy tym samym cały anty reformistyczny dorobek Lenina i innych komunistycznych przywódców. Jest to miecz obosieczny i jeśli kiedyś ZMK skrytykuje związkowych aparatczyków z tej czy innej centrali – to zawsze ktoś może powiedzieć, że to „głos rozsierdzonego drobnomieszczańskiego radykała, który wszedł na drogę prowadzącą do ruchu faszystowskiego”. Jak już jestem przy krytyce, to nie zgadzam się też ze stwierdzeniem, że robotnicy w latach 70 tych bali się krytykować przełożonych, gdyż Czerwone Brygady przestrzelały im kolana. Ale ponieważ ten wątek został jedynie napomknięty we wstępie, to do krytyki zaczekam do szóstego numeru, kiedy to o Czerwonych Brygadach będzie więcej.

Najciekawszym i najbardziej budującym bohaterem tekstu są robotnicze organizacje antyfaszystowskie Arditi del Popolo. Ważne jest nie tylko to, że zorganizowani w sposób wojskowy robotnicy byli w stanie wielokrotnie pokonać faszystów w wielkich bitwach, ale też należy zwrócić uwagę na sekciarską postawę włoskich komunistów wobec tego ruchu. Wydaje mi się, że doświadczenia tego ruchu są zupełnie nie znane na polskim podwórku – i jeśli już ktoś organizuje ruch antyfaszystowski, to jego bazą społeczną jest kolorowa, naćpana młodzież. Główną różnicą między klęską w 1905 r. a klęskę we Włoszech – było to, że o ile robotnicy rosyjscy zostali wzięci głodem na skutek tchórzliwej polityki kierownictwa Rady, to włoscy robotnicy po straceniu strategicznej inicjatywy musieli się zmierzyć – z nowym groźnym wrogiem – masowym ruchem faszystowskim Mussoliniego. Zakładam, że czytelnik jako tako zna historię i nie będę tutaj wdawał się w szczegóły –do których odsyłam w tekście ZMK. Zacytuje wiec tylko kilka z wielu fragmentów pokazujących sekciarstwo komunistów i innych działaczy robotniczych.

 

„W rezultacie komuniści jako partia rewolucyjna nie uczynili tego, co powinni byli uczynić: nie wezwali klasy robotniczej i wszystkich organizacji robotniczych do wspólnego, jednolitego oporu z bronią w ręku na wzór tego, który zrodził się w Livorno (str. 353) Krytyka socjalistycznych i innych działaczy Arditi del Popolo za to, że praktycznie organizują „tylko” robotniczą samoobronę antyfaszystowską, zamiast dążyć, jak czyni to PCd’I do stworzenia siły zbrojnej, która była by zdolna obalić władzę burżuazyjną, to czystej wody doktrynerstwo –jałowa abstrakcyjna afirmacja własnego programu. Zresztą dotychczas kierownictwo PCd’I dążyło do stworzenia takiej siły tylko w teorii, a jeśli teraz na gwałt –jak zobaczymy –stawia sobie na tym polu pewne zadania praktyczne, to czyni tak pod silną presją robotniczego poparcia dla ardityzmu ludowego. We Włoszech położenie strategiczne proletariatu jest wówczas defensywne i spór o to, czy Arditi del Topolo mają być tylko siłą defensywną, czy również ofensywną, jest bezprzedmiotowy lub czysto ideologiczny. Ci którzy w praktyce organizują robotniczą samoobronę antyfaszystowską, bez względu na swój program, obiektywnie czynią więcej na rzecz budowy takiej ofensywnej antyburżuazyjnej siły zbrojnej, jaką przewiduje program PCd’I, niż kierownictwo tej partii, które takiej samoobrony nie organizuje. Przewaga programowa pod względem rewolucyjnym na nic się nie zdaje, gdy nie realizuje się w obiektywnie najważniejszych zadaniach politycznych na polu walki klasowej, a takim najważniejszym zadaniem jest wówczas samoobrona antyfaszystowska.” (str.366-367)

 

Jak już wcześniej pisałem rady robotnicze, zarówno w 1905 r. jak i w Turynie zdominowały numer- a więc zdominować musiały też moją recenzję. Mimo niektórych krytycznych uwag – pismo naprawdę bardzo mi się podoba i życzę mu jak najlepiej – dlatego też przedstawię skrótowo pozostałe teksty, które mam nadzieje, kogoś zachęcą do zapoznania się z pismem. Polecam bardzo ciekawy materiał: „Antystalinowscy komuniści –Warszawa 1943 składający się z tekstu Ryszarda Nazarewicza „Lewą Marsz… O Leonie Lipskim i Teofilu Głowackim” a także z wyboru artykułów z pisma Lewą Marsz, poprzedzonych wstępem Zbigniewa Marcina Kowalewskiego. Moim znajomym, którzy fascynują się rewolucyjną poezją – nie rozumiejąc jej istoty polecam artykuł: „Tragedia Władysława Broniewskiego”

 

„Forma wierszy Broniewskiego, świadomie prosta, nie zaśmiecona mętnymi wypocinami futuromanów, a przesiąknięta niezmiernie głębokim, płynącym z diamentowych pokładów najczystszego serca liryzmem, udostępniała jego utwory najszerszym masom. Nie było obchodu pierwszomajowego, nie było uroczystości robotniczej, gdzie by nie rozlegały się silne strofy jego pieśni, jego słowa porywające. Rozumieli to starzy robociarze, deklamowały z zapałem jego wiersze dzieci robotnicze. –To nasz poeta Broniewski –mówiło się o nim na Woli, Pradze i Muranowie, w łodzi i Zagłębiu, w Krakowie i w Borysławiu” (str. 219)

 

Niestety jak na razie nic nie wskazuje na to, że pewien genialny warszawski sympatyczny skrzypek, stanie się kiedyś drugim Broniewskim. Musiałby najpierw zerwać ze swoją pogardą dla klasy robotniczej – by robotnicy zaczęli interesować się jego sztuką. Oby kiedyś to nastąpiło. Ciekawy jest też historyczny artykuł „Wyciągnijmy wnioski z przeszłości”, który jest krótką historią polskiego ruchu robotniczego, w którym wspomniano min. o straconych Proletariatczykach 28 stycznia 1886 r. Jest też krytyka Kominternu, której pewne elementy mają uniwersalny charakter dla dzisiejszych organizacji trockistowskich –posłusznie wykonujących polecenia międzynarodowej centrali. Niestety jest też fragment śmierdzący antysemityzmem o nadreprezentacji Żydów w KPP.

 

„Konsekwencją tego był szczególny skład narodowościowy KPP. 90 proc. aktywu partyjnego stanowili Żydzi, w kraju, w którym proletariat jest wybitnie polski, a Żydzi w swej masie stanowili żywioł mieszczański i drobnomieszczański, zajmując się przeważnie handlem(…) Nie może to być partia, która otrzymuje rozkazy od ludzi często nie znających polskiego środowiska i wydających zarządzenia, które mają na celu nie dobro proletariatu polskiego, ale względy dyplomatyczne, względy „wyższej polityki”, których się nawet nie podaje do wiadomości mas robotniczych. Nie może to być partia, której linia taktyczna przebiega nieuzasadnionymi zygzakami i zmienia się z miesiąca na miesiąc, a wodzowie, jednego dnia stawiani na niebosiężnym piedestale, nazajutrz są opluwani i dyskredytowani jako prowokatorzy” (str. 228)

 

W numerze są też trzy artykuły zachodnich lewicowych działaczy. Związana z brytyjską SWP Anne Alexander, działacz francuskiego LCR i ATTAC – Michel Husson i związani z amerykańskim pismem „Monthly Reviev” John Bellamy Foster i Brett Clark. Alexander w artykule: „Mieć odwagę zwyciężyć. Komuniści iraccy w dobie rewolucji 1946-1959” opisuje Iracką Partię Komunistyczną, która w latach 50 tych XX wieku była o krok od przejęcia władzy. Niestety w decydującym momencie emisariusze z Moskwy, by nie naruszać zimnowojennej równowagi – ich zdradzili i do rewolucji nie doszło. Foster i Clark w artykule: „Imperium barbarzyństwa” dokonują ciekawego odkrycia, powołując się na Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne, w którym to Karol Marks był pierwszym ekologicznym bojownikiem. Z kolei artykuł Hussona: „Niezrównoważona globalizacja” najlepiej podsumować kończącym cytatem:

 

„Paradoks globalizacji można więc sformułować następująco: im bardziej kapitalizmowi udaje się modelować gospodarkę światową według swojego gustu, tym bardziej narastają sprzeczności między imperialistyczne. Światowy kapitalizm zainstalował się w trwałej fazie niestabilności. Podstawowe pytanie brzmi: czy wyjście z niej będzie przebiegało po osi konfliktów między kapitalistami, czy po osi konfrontacji społecznych, czyli walki klas” (str.156)

 

We wstępie wspomniałem też o dwóch tekstach na 25 rocznicę Solidarności: Zbigniewa Marcina Kowalewskiego: „Solidarność zachodniej lewicy z „Solidarności”. Opowiem, jak to było” i artykuł Magdaleny Ostrowskiej „Zdradzona <<Solidarność>>”. Nie będę się jednak już nimi zajmował, gdyż w sierpniu i wrześniu 2005 przy okazji medialnej szopki 25-lecia porozumień sierpniowych, powiedziano już wszystko co było na ten temat do powiedzenia. Zgodnie z zapowiedzią teraz podsumuje wątek o radach, a na koniec zostawiłem sobie pierwszy rozdział poświęcony Danielowi Podrzyckiemu. Z przyczyn oczywistych rozdział ten ma zupełnie inny charakter i w swoim tekście – nie ograniczę się do recenzowania Rewolucji – lecz wyłożę też moje stanowisko wobec Podzyckiego i PPP, z którą w tej chwili współpracuje w ramach Komitetu Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników. Licząc się z faktem, że nie wszystkim będzie się chciało czytać całą recenzję, postanowiłem dodać to w postaci aneksu.

 

Podsumowanie wątku o radach

 

Na wcześniejszych stronach obiecałem podsumowanie mojego stosunku do rad robotniczych. Niestety z góry uprzedzam, że jest to zadanie poważne i trzeba wykonać je w sposób poważny, pracuje nad tym –gdyż częściowo jest to związane z tematem mojej pracy magisterskiej, ale jeszcze trochę czasu upłynie zanim to zrobię. Nie chodzi tu zresztą o „mój” stosunek, gdyż praca historyczna wymaga raczej tego, by zamiast mnie przemówiły źródła. Niestety dominująca historiografia ruchu robotniczego (stalinowska, socjaldemokratyczna, trockistowska, antykomunistyczna) raczej nie pomagają, a nawet dodatkowo zamazują ten ważny problem. Zacytuje jeszcze raz fragment z Trockiego: „W twierdzy Pietropawłowska, stukając w ściany, rozmawialiśmy z terrorystami, skazanymi na śmierć. Ile godzin, ile dni mijało w  namiętnych dyskusjach,   ile razy zrywały się stosunki osobiste - w tej najbardziej   ze  wszystkich   palącej   sprawie. Literatura za i przeciw temu zagadnieniu stworzyłaby pokaźną bibliotekę.” Bolszewicy znali tą dyskusję i powtórzę tezę z mojego referatu o Feliksie Konie, że Rewolucja Październikowa była syntezą działalności w ruchu robotniczym i rewolucyjnego terroryzmu. Dziś niestety znamy argumenty tylko jednej strony i równowaga została zaburzona. Dlatego też postępując zgodnie z doktryną taoizmu, staram się tą równowagę przywrócić, przede wszystkim poprzez publikowanie odpowiednich źródeł. Kilka dłuższych tekstów już na ten temat napisałem, i osoba inteligentna moje poglądy na ten temat tam znajdzie[16]. Niestety są to albo teksty pisane na studia, albo polityczne polemiki przesycone komentarzami do bieżącej działalności. Czeka mnie więc poważne i systematyczne przedstawienie tego problemu, ale by się tego zadania podjąć, potrzeba czasu, a dopóki prowadzę LBC tego czasu ciągle mi brakuje. Nie należę do osób krytykowanych przez Magdaleną Ostrowską, dla których ważniejsza jest kariera akademicka od działalności politycznej (str. 80).Wyrażanie swoich poglądów w polemikach – ma też swoją dobrą stronę – bo przynajmniej mam gwarancję, że adresat moje argumenty pozna, czego nie musiałby robić, gdybym pisał suche naukowe akademickie elaboraty.

Zacznę od banalnego stwierdzenia, że esencją marksizmu jest dla mnie walka klas, a zadanie marksisty nie ogranicza się do opisywania świata, lecz dąży do tego, żeby w obiektywnym i ciągle trwającym konflikcie klasowym wreszcie zwyciężyły klasy wyzyskiwane. Wypowiedź tą uzupełnię następnym banałem – uważam, że klasy wyzyskiwane mogą w tej walce zwyciężyć, jeśli tylko będą odpowiednio zorganizowane i do „boju ostatniego” zostaną poprowadzone przez rewolucyjne kierownictwo. Z tych dwóch banałów wysuwa się następujący wniosek, klasy uciskane mogą podjąć walkę żywiołowo i ją przegrywać, a mogą się zorganizować i wreszcie ją wygrać. Niestety ostateczna wygrana – jest równoznaczna z likwidacją kapitalizmu na cały świecie – a do tego zwycięstwo w ramach jednej fabryki, miasta, regionu czy kraju – nie jest wystarczające. Dlatego też chodzi o koordynowanie odległych od siebie walk – by wspólne uderzenie miało większą siłę. A skoro takiej walki nie można prowadzić w skali jednej fabryki czy jednego miasta – to potrzebna jest siła, która będzie ją koordynować. Naturalnym segmentem takiej siły są regionalni przywódcy robotniczy, którzy w swoich fabrykach  cieszą się największym autorytetem. Jednak walka o obalenie kapitalizmu, jest znacznie bardziej skomplikowana od poszczególnych zwycięstw nad burżujami. Jeśli walka ekonomiczna mogła mieć charakter bezkrwawy, to w walce o władzę krew polać się musi. Zbyt często to była krew robotnicza i jeśli nie wyciągnie się wniosków z przeszłości, to zawsze takie bunty burżuje będą topić w robotniczej krwi. Trzeba też wiedzieć, czym zastąpić kapitalizm, kiedy się go obali. Na burżuazyjną propagandę trzeba umieć odpowiedzieć swoimi gazetami, a do tego trzeba mieć ludzi, którzy umieją pisać. Trzeba w końcu umieć porozumieć się z podobnymi ludźmi w innych krajach, którzy mówią innymi językami. Właśnie dlatego konieczni są komuniści i na gruncie rewolucyjnej partii naturalna jest współpraca między najbardziej uświadomionymi elementami robotniczymi, a rewolucyjną inteligencją.

Z tych wszystkich poruszonych kwestii (i wielu innych pominiętych) skupie się na jednej – co zrobić, by w następnej walce nie doszło do kolejnej masakry robotników. Na szczęście odpowiednie doświadczenie i wiedzę zdobywa się nie tylko w walce. Gdyby tak było – to armie musiałyby permanentnie prowadzić wojny by się wiecznie szkolić. Zamiast ciągłej walki – można większość wiedzy zdobyć analizując inne doświadczenia. Zresztą wiedza o tym jak walczyć – jest największą tajemnicą – i to powoduje całą działalność szpiegowską. Niestety w konflikcie klasowym jesteśmy skazani na to, że zawsze będziemy słabsi od wroga, którego chcemy pokonać. Ale dzięki odpowiedniej taktyce można zmniejszyć przewagę wroga wynikającą z faktu, że jest lepiej wyszkolony i lepiej uzbrojony. Zamiast prezentować „moje” stanowisko, wolę analizować historyczne doświadczenia zwycięskich bojów z kapitalizmem, takich jak: rosyjska Rewolucja Październikowa (1917), Jugosławia (1944-45), Wietnam (1945), Chiny (1949), Kuba (1959), Nikaragua (1979) i jeszcze kilka innych. We wszystkich tych przypadkach decydującym elementem o zwycięstwie była rewolucyjna walka zbrojna. Nie twierdze w cale, że tam gdzie rozpocznie się rewolucyjna walka zbrojna – tam na pewno zostanie obalony kapitalizm, twierdzę jedynie, że bez tego czynnika (albo jeśli ten czynnik jest zbyt słaby) walka klas uciskanych jest skazana na klęskę. Z tej właśnie perspektywy oceniam opisane w Rewolucji doświadczenia petersburskiej czy turyńskiej rady robotniczej. Jestem wdzięczny autorom, za prezentacje tych wielkich klęsk, bo ucząc się na cudzych błędach może ich nie popełnimy.

Największym dramatem ruchu masowego jest właśnie to, że w przypadku klęski, cierpienia też są masowe. Awangarda podburzająca robotników do strajku generalnego musi mieć świadomość, z konsekwencji jakie to za sobą niesie. Jeśli się pomylą, jak Trocki w tekście „Proletariat a rewolucja” to cenę tego zapłacą inni. Nie można abstrahować od faktu, że nie wszyscy są tak samo do walki przygotowani. Dobrze przygotowany i szybko działający oddział elitarny może czasem zdziałać znacznie więcej niż pospolite ruszenie. Dowódca armii musi myśleć nie tylko o samych bitwach, ale też o zaopatrzeniu walczących, a im walczących jest więcej, tym trudności z zaopatrzeniem są coraz większe. Wielka armia Napoleona idąca na Moskwę nie przegrała żadnej ważnej bitwy – ale została pokonana przez głód i mróz. Dowódca musi umieć wybrać korzystne dla siebie pole bitwy. Niepokonane w otwartym polu czołgi – są bezbronne gdy wjeżdżają do miasta lub terenów górskich. Absurdalna jest dyskusja „co jest skuteczniejszą metodą walki” –gdyż w zależności od sytuacji to się zmienia. To samo dotyczy walki klasowej – są różne formy tej walki – i rewolucyjny przywódca – musi wiedzieć – jak z nich korzystać.

Strajk to potężna broń. Zorganizowany w odpowiednim momencie jest w stanie przesądzić o rewolucyjnym zwycięstwie. Ale tak jak czołg, musi walczyć w towarzystwie piechoty, tak strajk musi być wspierany przez rewolucyjną walkę zbrojną. Stworzenie niezależnego od państwa aparatu militarnego trwa miesiące a nawet i lata, a strajk po kilku tygodniach traci swoją dynamikę. Tylko głupiec może uważać, że wraz z rozpoczęciem strajku powstanie od razu zdolna do walki rewolucyjna armia. Decyzja o wybuchu strajku musi być uzależniona od tego, czy taka armia (ewentualnie przygotowana kadra) jest gotowa. Jeśli się tego nie uwzględni i walka wybuchnie zbyt wcześnie – to odpowiedzialność za masakrę spada na awanturnicze kierownictwo. Odpowiedzią AK na powstanie PKWN była decyzja o wybuchu Powstania Warszawskiego, w wyniku którego zginęli nie tylko słabo uzbrojeni, często bez żadnego wojskowego przygotowania – akowcy, ale też setki tysięcy Warszawiaków. I co z tego, że AL i berlingowcy ruszyli im na pomoc? Kiedy zaczęła się nie przygotowana walka, to jej wynik był już przesądzony.

Jak już mówiłem – spór o to, która z form walki jest skuteczniejsza jest bezsensowny, gdyż tylko współdziałając mogą one przynieść odpowiedni rezultat. Często się mówi frazesy: „zabójstwo wysokiego urzędnika nic nie daje, bo na jego miejsce przyjdą inni” –i jest to prawda, tylko, że skuteczność strajków jest równie niska. Strajkiem można wywalczyć podwyżkę, można też obalić rząd. Ale od obalenia rządu do zdobycia władzy jeszcze droga daleka. Tak jak po zabójstwie cara przyjdzie następny car, tak po obaleniu burżuazyjnego premiera, na jego miejsce przyjdzie następny burżuazyjny premier. A system jak trwał, tak trwać będzie dalej. Październikowym strajkiem politycznym można było zmusić cara do ustępstw, ale kapitalizm istniał dalej. Jak już mówiłem, przegrana ruchu masowego to masowa klęska. Zarówno w rosyjskim (str. 567-569), jak i włoskim (str. 338) przypadku paradoksem jest to, że zbyt wielkie ryzyko przerasta kierownictwo, powodując kapitulacje w decydującym momencie. Dlatego też analizując inne numery Rewolucji – uważam, za skuteczniejszą metodę wyłożoną w numerze pierwszym: 

 

„Wojna partyzancka czy wojna wyzwoleńcza przechodzi na ogół trzy fazy. Pierwsza to faza defensywy strategicznej, w której mała siła kąsa nieprzyjaciela i ucieka; nie kryje się, aby w niewielkim promieniu działania bronić się biernie, ponieważ jej obrona polega na ograniczonych atakach –takich na jakie ją stać. Następnie osiąga się punkt równowagi, w którym stabilizują się możliwości działania nieprzyjaciela i partyzantki, a w końcu dochodzi do zerwania wzniesionych przez armię represyjną tam i zajęcia wielkich miast, do wielkich, decydujących bojów i całkowitego unicestwienia nieprzyjaciela” (Guevara, Wojna partyzancka jako metoda walki)[17]

 

Z jednej strony mamy więc od razu decydujący bój, którego dynamika przerasta kierownictwo i który szybko traci impet i kończy się klęską. Z drugiej mamy początkowo powolny, ale nieustanny wzrost rewolucyjnej siły, która z każdym miesiącem jest coraz lepiej wyszkolona, lepiej uzbrojona, większa (napływ ochotników) i w końcu dzięki zwycięskim bitwom i akcji propagandowej jest coraz silniejsza. Kiedy w końcu decyduje się na ostatni bój, to jest w tym spierana przez miejską klasę robotniczą, która strajkiem paraliżuje wroga. Każda rewolucja jest oczywiście inna, ale pewne cechy są dla wszystkich wspólne. Oddział partyzancki może rozwijać się w niedostępnych górach, ale może też działać w mieście, jeśli tylko partyzanci potrafią odpowiednio się zakonspirować. Ten drugi przykład miał miejsce w Rosji, ale to już inna historia. Na koniec publikujemy dodatek o Danielu Podrzyckim.

 

Aneks o Danielu Podrzyckim i PPP

 

Pierwszy wniosek, jaki się nasuwa po lekturze artykułów Daniela Podrzyckiego zamieszczonych w Rewolucji jest niestety smutny – stopień rozpoznania płaszczyzny związkowej, przez środowisko warszawskiej lewicy jest mizerny. Dopiero samodzielne (tzn. bez pomocy „awangardy”) przebicie się do mediów podczas wyborów prezydenckich i późniejsza tragiczna śmierć, spowodowała przebudzenie i szersze zainteresowanie „awangardy” śląskim związkowcem. Krytykuje tutaj wszystkich – także siebie. Artykuł z Nowego Robotnika: „Związkowiec w Europarlamencie?” z 15 maja 2004 r. pokazuje, że zwrot PPP na lewo nastąpił znacznie wcześniej i tylko śląski Nowy Robotnik to zauważył. „Polska Partia Pracy ma być politycznym orężem związku zawodowego. Być może uda nam się pokazać, że związkowiec może angażować się w politykę bez narażania na szwank swojego związkowego wizerunku (…)Idziemy tam po to, by bronić interesu i godności polskiego pracownika.”(str.36) Trudno dziś pisać o Podrzyckim. Ci co nie zdążyli zobaczyć jego lewicowej ewolucji za życia, lub zrobili to dopiero w czasie kampanii prezydenckiej – dziś bezkrytycznie akceptują wszystko co ma związek z PPP, tym bardziej, że polityczna konkurencja zaczęła ostatnio grzebać w jego przeszłości i wyciągać dawne kontakty ze skrajną prawicą. Piszący o Podrzyckim, który dziś elektryzuje całą lewicę, jest postawiony między młotem a kowadłem, między klakierami i karierowiczami, którzy na śmierci Podrzyckiego chcą wzbić polityczny kapitał a „antyfaszystami” z SDPL i SLD, a także częścią tzw. „lewicy obyczajowej” związanej z radykalną lewicą, którzy chcą skompromitować polityczną konkurencję jaką stanowi dla nich PPP. W tym kontekście ktoś kto udziela krytycznego poparcia, jest narażony na ataki z obu stron. Jedni się obrażą „jak można krytykować zmarłego” inni się obrażą „jak można popierać PPP, która współpracowała z NOPem.”. Ja osobiście najbardziej się boję krytyki „z lewa”, gdyż w całym tym wrzasku o NOPie i Wileckiem zapomina się o sprawie najważniejszej, że PPP jest jak na razie niestety „tylko” partią socjaldemokratyczną.

Jest wiele trudnych pytań, które należy zadać, i nie ma co liczyć tutaj na pomoc redaktora socjaldemokratycznej Trybuny. Bogusław Ziętek, o którym pół roku temu mało kto w Warszawie słyszał, dziś jest już co najmniej trzecią (przynajmniej od kiedy działam) wielką nadzieją, nie wielkiej warszawskiej lewicy. Pierwsze dwie próby związane z Cezarym Miżejewskim i Sławomirem Gzikiem zakończyły się klęską. Zarówno pierwszy, jak i drugi miał bardzo mocne atuty. Choć związek Miżejewskiego –Konfederacja Pracy był raczej słabiutki, to jednak związany z PPS przywódca, miał dużo energii i gdy zorganizował protesty przeciwko OBI to o związku stało się głośno. Niestety okazało się, że cała ta trwająca kilka miesięcy kampania była na pokaz i celem jej było przebicie się Miżejewskiego do mediów – by przy nowym wyborczym rozdaniu trafić do antypracowniczego rządu Leszka Millera.

Gdy prysła nadzieja „na kontakty z klasą robotniczą” (czy precyzyjniej mówiąc z pracownikami supermarketów), „warszawka” szybko znalazła sobie nowy obiekt adoracji – przywódcę najdłuższego w III RP strajku w Ożarowie. Jako jeden z nielicznych, który widział Gzika w akcji, w czasie trudnych dni po 26 listopada 2002, kiedy to doszło do kilkudniowych zamieszek, pewnie na zawsze go zapamiętam, gdyż był to pierwszy poważny protest w który się zaangażowałem. Te same osoby, które wcześniej modliły się do Miżejewskiego, zaczęły później, kiedy strajk już upadł, współpracować z Gzikiem. Wtedy wynosili go pod niebiosa, dopóki się nie pokłócili i dziś o nim już nie pamiętają. Ja go pamiętam przez pryzmat ulicy i późniejsza współpraca Gzika z OKO, Tymińskim czy Bugajem – tego nie zmienią. Niestety ci, co dużo czasu i energii poświęcili na dobijanie się do Gzika, dzisiaj traktują go jak zużytą podpaskę, która jest już niepotrzebna.

W obu przypadkach popełniono podstawowy błąd polegający na bezkrytycznym poparciu dla robotniczego przywódcy, miotając się od skrajności w skrajność, od wielkiej miłości po wielką nienawiść. Z jednej strony mamy karierowiczy i pochlebców, którzy przed kamerami muszą się sfotografować z kimś sławnym, by podnieść swoją pozycję wśród znajomych, z drugiej mamy niezdolnych do działania sekciarzy, którzy z definicji każdą inicjatywę muszą skrytykować i zbojkotować, gdyż nie jest wystarczająco czerwona. Jeszcze raz podkreślam – nie chce być sekciarzem, ale to nie znaczy, że będę tylko słodził. Zaangażowałem się w Komitet Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników razem z ludźmi, z których duża część współpracowała wcześniej z Miżejewskim i Gzikiem. Chciałbym by tym razem się to skończyło inaczej, bo z każdą kolejną klęską demoralizacja jest coraz większa. Pora więc przejść do trudnych kwestii, które zresztą w tym tekście tylko zarysuje.

Przyznam szczerze, że nie badałem szczegółowo historii Sierpnia 80 i bazuje w tej chwili przede wszystkim na wyborze tekstów z Rewolucji. Jeśli jednak współpraca z PPP będzie się rozwijać – a wszystko na to wskazuje to zapewne to zrobię – i od innych tego samego oczekuje – by poznać partnera, z którym się współpracuje. Główną tezą Zbigniewa Marcina Kowalewskiego w tekście: „Śmierć na drodze do partii robotniczej” jest to, że PPP ewoluuje w słusznym kierunku czyli na lewo. Istotnie jeśli zajmujemy się tzw. nadbudową, to na płaszczyźnie obyczajowej PPP zrobiła skręt o 180 stopni. Ale jest też druga strona medalu, o której niestety nikt nie wspomniał. Z tekstów przeczytanych w Rewolucji można odnieść wrażenie, że na gruncie ekonomicznej bazy – Sierpień 80 najbardziej bojowe lata ma już za sobą. Podam tylko jeden przykład, z którym jestem najbardziej emocjonalnie związany – protest w Ożarowie. Nie pamiętam by ludzie z Sierpnia 80 tam byli. W dodatku jak możemy przeczytać na stronie 23 (i następnych) Daniel Podrzycki prawie w tym samym czasie – bo 11 grudnia 2002 podpisał porozumienie z rządem, za co związkowcy z „Solidarności” nazwali go zdrajcą.

Nie chce by te słowa były traktowane jako atak. Nie znam stanowiska Sierpnia 80 wobec ożarowskiego protestu. Jeśli się pomyliłem i jednak delegacja z Sierpnia 80 brała udział w proteście – to za niepotrzebne zamieszanie mogę przeprosić. Ale są to sprawy, które powinny być wyjaśnione. Pamiętam, że czekano wtedy na pomoc innych robotniczych załóg. Czekano wiele dni na mrozie, pod presją policyjnych pałek i się nie doczekano. Dopiero tekst w Rewolucji daje odpowiedź, dlaczego czekaliśmy na próżno.

Intryguje mnie jeszcze jedna kwestia – stosunek Podrzyckiego do Solidarności. Zacytuje może kilka fragmentów:

 

„Protesty wówczas podjęte przyniosły pewne efekty. Ostrze rządowego programu zostało stępione. Sytuacja uległa zmianie, gdy na początku 1999 r. do dwunastki dołączyła „Solidarność”, po to tylko, aby sabotować podjętą walkę. My, „Sierpień 80”, ze zdrajcami górniczych i pracowniczych interesów do jednego stołu nie siadamy!” (str.18) „nie pozwolimy, aby po raz kolejny „Solidarność” w sposób obłudny oszukała górników, a to usiłuje zrobić wywołując obecną awanturę polityczną. Jej celem jest to, by na garbie górników znów dojść do władzy i dokończyć rozpoczęte za AWS dzieło” (str. 24) „Nic dodać nic ująć! No, może poza zdaniem komentarza, że nie dość, iż na kopalni „Wieczorek” solidaruchy ograbiły ludzi, to jeszcze na tym zrobili geszeft <<zatrzymując>> na swoim koncie <<nadwyżki>> na… działalność związkową, której przez przyzwoitość nie nazwę ochlajami związkowego aparatu (…)jedni będą dostawać tysiące złotych, złotych inni przełykać jedynie ślinę z goryczą, że znów ich <<Solidarność>> nabrała. Na koniec ciśnie się stare przysłowie, że barany są od tego, by je strzyc. <<Solidarność>> zaś najwyraźniej należy do niezłych postrzygaczy wełny”(str. 34)

 

Moje kontakty z klasą robotniczą nie są zbyt duże. Ale jeśli już gdzieś bywam, to staram się uważnie analizować to co widzę. Dariusza Skrzypczaka, przewodniczącego NSZZ Solidarność w poznańskiej Goplanie, którego zdjęcie figuruje na plakatach KPiORP poznałem na konferencji pracowniczej w Łodzi w listopadzie 2004. Wiele się od tego czasu nie zmienił. Nie będę zadawał tutaj żadnego pytania, w końcu KPiORP jest najlepszym dowodem na zerwanie z wcześniejszym związkowym sekciarstwem. Pozostaje więc mieć nadzieje, że wobec sensownych związkowców z Solidarności czy innych związków, którzy będą chcieli się włączyć w działalność komitetu – nigdy nie będą padać podobne argumenty do tych wyżej zacytowanych.

Największym problemem jest dla mnie odpowiednie zaszufladkowanie Podrzyckiego (a także Ziętka) na politycznej mapie, a teksty w Rewolucji niestety tego zadania nie ułatwiają. Z jednej strony Podrzycki określa się jako socjalista i antykapitalista, z drugiej roztacza swoje plany dotyczące eksportu polskiego węgla na rynki Unii Europejskiej, czy też walczy o społeczną gospodarkę rynkową. Ponieważ jedno wyklucza drugie to pojawia się pytanie – czy wynika to ze słabości teoretycznej Podrzyckiego – czy też – co bardziej niebezpieczne –ze świadomej demagogii. Po ostatnich wypowiedziach Leppera, który razem z Podrzyckim kandydował na ten sam urząd, że socjalistą został na czas kampanii „pod publiczkę”, pojawia się naturalne pytanie – o szczerość Podrzyckiego i Ziętka. Z doświadczenia wiem, że odpowiedzi, która mogła by mnie uspokoić, nie uzyskam z pytania, sugerującego odpowiedź: „Jesteś socjalistą? Tak jestem socjalistą…” lecz raczej ze śledzenia tekstów, które znacznie więcej mówią o człowieku niż krótkie odpowiedzi. Od razu powiem, że jak na razie jestem optymistą – zarówno wypowiedzi Ziętka na spotkaniach KPiORP, jak i czytane przeze mnie teksty, są dowodem na polityczną dojrzałość lidera PPP, który nie będzie tak jak Gzik miotał się od skrajności w skrajność -byle tylko zaistnieć w „wielkiej polityce”.

Ale właśnie polityczna dojrzałość budzi inne niebezpieczeństwo, że Ziętek będzie chciał robić karierę tak jak Miżejewski –zwłaszcza, że wkrótce zbliżają się wybory samorządowe. Moja aktywność w komitecie była jak na razie nie wielka. Z braku własnych struktur nie włączałem się do dyskusji na temat ulotek czy plakatów, gdyż komitet wspieram w internecie. Swoją rolę widzę inaczej – na szukaniu dziury w całym i zadawaniu trudnych pytań. Im więcej będę wiedział o PPP, tym bardziej będę się z nią utożsamiał, czego ślady na pewno będą na LBC. Komitet nie tylko dla mnie jest pretekstem do integracji i współpracy różnych radykalnie lewicowych środowisk i PPP. Dobrze, że pole współpracy się rozszerza (kampania Sezonowi, działalność antywojenna) i mam nadzieje, że konsekwentne zwiększanie pola działalności i rozszerzanie współpracy o kolejne kanapy, będzie jakimś przełomem, który od dawna jest potrzebny.

Ale do tego jeszcze daleko. Bez poważnej dyskusji się nie obejdzie, która na szczęście cały czas trwa. Cieszy mnie obecność w komitecie Jarka Urbańskiego, który stojąc na czele Inicjatywy Pracowniczej i reprezentując zachodnią Polskę, nie boi się poważnej dyskusji czym wyraźnie się różni od cichej warszawki przyzwyczajonej do przytakiwania. Urbański jest ważny jeszcze z innego powodu – jako inicjator Ogólnopolskich Konferencji Pracowniczych, których uczestnicy są trzonem komitetu. Gdyby więc oceniać genezę komitetu, to trzeba powiedzieć, że pierwszy raz „do kupy” – tych ludzi zebrał właśnie poznański anarchista, a Ziętek ich „tylko” zaktywizował do cotygodniowych spotkań. Mówię to po to, by uchronić lidera PPP przez megalomanią „to ja wszystkich zjednoczyłem”, która jest najgroźniejszą chorobą w tym ruchu.

Uczestnicy konferencji pracowniczych mimo wielu wad, mają jedną ważną zaletę – uczciwość w wykonywanej robocie, czego nie można niestety powiedzieć o całej radykalnej lewicy. Wiele złego już widziałem i sekciarskie przekręty nie robią na mnie wrażenia. Ale ludzie bardziej wrażliwi, byli zaszokowani postawą niektórych zawodowych wyjadaczy, którzy instrumentalnie wykorzystali śmierć Podrzyckiego. Rozklejanie czarno białych plakatów ze zdjęciem Podrzyckiego z rzucającym się z daleka czerwonym partyjnym logiem, przypominało postępowanie żerujących na padlinie sępów. W myśl tej samej sekciarskiej logiki dwóch zawodowych wyjadaczy postanowiło „RAZEM jednoczyć lewicę” zapraszając do konferencji przedstawicieli trzech środowisk, które „przypadkowo” łączył wspólny start z list wyborczych PPP. Wszyscy wiedzą o kogo chodzi i nie ma sensu jechać nazwiskami, zwłaszcza, że minęło już kilka miesięcy i widać poprawę – choćby w nawiązaniu współpracy na polu antywojennym.

O uczciwym podejściu do sprawy świadczy też artykuł Magdaleny Ostrowskiej: „Idei nie zabiją. Pamięci Daniela Podrzyckiego”, która jako jedna z nielicznych rozmawiała wielokrotnie w sprawach związkowych z liderem Sierpnia 80 na długo przed wyborami.

 

„W ciągu kilku ostatnich miesięcy miałam jednak okazję i przyjemność wielokrotnie z nim rozmawiać. Niestety, tylko telefonicznie. Gdy wybuchał protest pracowniczy, strajk lub rządzący dokonywali kolejnego zamachu na prawa i interesy ludzi pracy, prosiłam go jako przewodniczącego Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80” o komentarz lub opinię w tej sprawie. Z czasem stwierdziłam, że jest On jednym z najbardziej konsekwentnych i świadomych związkowców, z którymi przyszło mi rozmawiać. Daniel Podrzycki miał dużą wiedzę merytoryczną, w przeciwieństwie do wielu innych – i polityków, i związkowców. Potrafił rzetelnie i kompetentnie odnieść się zarówno do poszczególnych protestów, jak i zaopiniować uchwalane w Sejmie ustawy czy też dopiero toczące się nad nimi prace. A przecież w Sejmie nigdy nie zasiadał i nie miał doświadczenia jako poseł. Nie tylko znał treść tych ustaw, ale potrafił je ocenić ze świadomością prawdziwego lewicowca i związkowca. Mimo wielu zawiłości, z którymi często wiązały się prace nad różnymi ustawami, Podrzycki – jako jeden z niewielu, a może jako jedyny – nigdy niczego nie pomylił, nie przekręcił, nie pomieszał. Lubiłam do niego dzwonić, bo właśnie w Jego przypadku miałam pewność, iż usłyszę rzetelną, przemyślaną i dobrą politycznie opinię. Do tego radykalną i bezkompromisową. I świetnie mi się z Nim gadało. Zajebiście! Nigdy nie zapomnę jednej z najpiękniejszych (pod względem politycznym i związkowym), moim zdaniem, wypowiedzi Podrzyckiego, choć takich słusznych i „czadowych” opinii usłyszałam od Niego mnóstwo. Sprawa dotyczyła planów wprowadzenia prawa do lokautu, czyli umożliwienia pracodawcy wyrzucenia na bruk załogi, której strajk miałby się okazać nielegalny. Rozmawiałam na ten temat z przedstawicielami wszystkich innych związków zawodowych. Ci uchodzący za „lewicowych” stwierdzali, że „to jeszcze nie czas na takie rozwiązania”. Uchodzący za prawicę byli słusznie oburzeni i po rzuceniu kilku – zrozumiałych – niecenzuralnych słów oceniających pomysłodawców lokautu, załamywali ręce z bezsilności na taką bezczelność. Natomiast Daniel Podrzycki, energicznie i wesoło, stwierdził: „Jeśli wprowadzą prawo do lokautu, to ogłosimy strajk generalny. A wtedy niech sobie lokautują cały świat pracy! Ciekawe, jak na tym wyjdą…” (str. 78-79)

 

Ten przydługi cytat wklejam nie tylko ze względu na treść, ale także na formę. Redagując LBC daleki jestem od językowego rygoryzmu i jest to jedna z tajemnic – popularności strony. Analizując od strony lingwistycznej wcześniejsze numery pisma i porównując go z ostatnim, muszę stwierdzić, iż nastąpiła ewolucja i „barbaryzacja” języka w kierunku preferowanym przez LBC. I dobrze. Choć tekst jest króciutki, to zacytuje jeszcze jeden długi i bardzo ważny fragment, który jest zajebistą polemiką z nie wymienionym z nazwy środowiskiem.

 

„Niektórzy wyznawcy – uchodzący nawet za wybitnych znawców – teorii zależności, rozpisujący się o specyfice krajów zależnego, peryferyjnego kapitalizmu oraz o tym, jak takie położenie kształtuje świadomość świata pracy, tych samych miarek nie potrafili zastosować, gdy przyszło do konkretów – własnego podwórka i konkretnej postaci ze znanym pochodzeniem i biografią. Ograniczanie się do teoretycznych abstrakcji bywa bezpieczne. Szczególnie dzisiaj. Niedowierzali zwłaszcza ci, których „lewicowość” zamyka się w akademickich dyskusjach i bezpiecznie skrywa w granicach karier naukowych, publicystycznych czy politycznych. Zawsze w ramach establishmentu i w zaciszu gabinetów. Wyedukowani i oczytani, kręcili nosem na partię Podrzyckiego. Nigdy nie rozmawiali z robotnikami, choć słowo „proletariat” nieraz odmieniają przez wszystkie przypadki. Nie mają pojęcia, jak w walkach klasowych ewoluują formy ich świadomości, z trudem przebijając się przez przytłaczające zwały ideologii panującej.” (str. 80)

 

Od tekstu Ostrowskiej, każdy powinien zaczynać lekturę tego 650 stronicowego tomu. Długo nie mogłem rozgryźć, kto kryje się za powyższym cytatem. Zastanawiałem się, czytając kolejne strony Rewolucji – docierając w końcu do innego tekstu Ostrowskiej, recenzji Opium globalizcji –Przemysława Wielgosza. To właśnie tam zdemaskowałem wybitnego znawcę teorii zależności, któremu Chomsky i Naomi Klein nie dorastają do pięt. A kiedy chwyciłem już trop, to szybko dotarłem do redagowanej przez niego Lewej Nogi i artykułu Stefana Zgliczyńskiego „Mdłości”, w którym to pojawiają się zarzuty o wcześniejsze kontakty ze skrajną prawicą. Moje stanowisko w tej sprawie już wyżej prezentowałem, ale podkreślę to jeszcze raz – dużo groźniejsza jest dla mnie współpraca z rządem Millera – niż z marginesową skrajną prawicą. Wolę radykalny związek, który czasem powie coś o narodzie czy patriotyzmie niż „lewicowy” związek wkraczający na biznesowe czy rządowe salony – jak OPZZ. Mitem jest jakaś wielka ewolucja PPP – co najlepiej pokazują słowa Ziętka w debacie: „Proponuję, abyśmy nie mylili pojęć nacjonalizmu i patriotyzmu. PPP jest głęboko patriotyczna i tego się nie wstydzimy[18] Dopóki współpraca ogranicza się tylko do poszczególnych kampanii (represjonowani związkowcy, pracownicy sezonowi, działalność antywojenna) to od żadnego partnera nie wymagam pełnej akceptacji mojego światopoglądu. Marzy mi się oczywiście budowa w dalszej przyszłości trwalszego porozumienia, by zamiast we wspólnym komitecie – działać we wspólnej partii. Ale komunistyczna partia nie powstaje na papierze – tylko w walce –a wspólna walka z polską burżuazją, i z polskim państwem burżuazyjnym – wyleczy Ziętka z patriotyzmu.

Wracając do pierwszej myśli, w której to przyznałem się do słabej znajomości prasy związkowej – mam do czytelników LBC – pewną propozycję. Są już dwa codziennie aktualizowane lewicowe portale, z których jeden ma profil socjaldemokratyczny – a nasz ma profil komunistyczny. LBC stara się śledzić wydawnictwa o profilu komunistycznym i radykalnie lewicowym i najlepsze kawałki – wrzucać na stronę – czasami z odpowiednim komentarzem. Główną zaletą tej formy działalności, było skonsolidowanie (choć na razie tylko wirtualne) lewicowych kanap i wciągnięcie różnych podmiotów do dyskusji. Działalność taka jest moim zdaniem bardzo ważna, ale ma ona też wady, których główna polega na tym, że portal jest strasznie hermetyczny. Trudno niestety osobie z poza środowiska zrozumieć o co w tej stronie chodzi i choć krąg czytelników się stale powiększa – to jednak postęp jest zbyt wolny. Dobrze było by się otworzyć na zupełnie nowe środowisko – związkowców – poprzez stworzenie podobnej do LBC strony, która monitorowałaby związkową prasę i strony internetowe. Nawet nie wiem jaka jest skala zjawiska. Ile jest gazet wydawanych przez centrale zawodowe, nie mówiąc już o gazetach branżowych lub zakładowych. Wydaje mi się, że liczba tytułów jest całkiem spora i dobrze by było jakoś to „ogarnąć”. Zespół złożony z kilku ludzi – mógłby się zatroszczyć o zdobycie prenumeraty (lub dostawanie tekstów Internetem) i robić codziennie aktualizowany portal z tekstami związkowymi. Najlepiej puszczać je  z jakimś komentarzem, który by naprowadzał autora na słuszną linię. Ze względu na ilość tekstów, portal był by codziennie aktualizowany i szybko zyskałby popularność związkowców. Jest tylko jedna zasada – tak jak ja – nie jestem w żadnej organizacji, tak autor/autorzy strony nie powinni należeć do żadnego związku zawodowego – bo tylko w ten sposób mają szansę dotrzeć do ciekawych związkowców – z różnych central. Najciekawsze teksty chętnie bym puszczał u siebie. Pomysłu nie patentuje i może ktoś go podłapie. Ostrzegam jednak, że jest to duża robota, wymagająca też odpowiednich kompetencji, bo trzeba temat znać. Liczę tutaj na środowisko zaangażowane w konferencje pracownicze, które dążyło do integracji ciekawych ludzi niestety różnych związków, ale sukcesów nie odnieśli, gdyż nie stworzyli żadnego ruchu intelektualnego. Taka strona mogła by to zmienić.

14 luty 2006


[1] Organizacja Nieczajewa: „Zemsta ludu” (ros. Narodnaja Rasprawa) jest często dyskredytowana jako wyłącznie studencka. Warto wiec zacytować fragment książki Feliksa Kona: „[Nieczajew] zorganizował w Moskwie kilka kółek studenckich, a następnie, dzięki olbrzymiej energii, objął swą organizacją Petersburg, Jarosław z osadą fabryczną Iwanowo i kilka mniejszych miast i, co najważniejsze, po raz pierwszy w ruchu rewolucyjnym w Rosji, wcielił do organizacji garstkę robotników(…) Nawet wyrok, spotęgowany przez to, że zamiast zwykłego więzienia, Nieczajewa zamknięto w kazamatach twierdzy Pietropawłowskiej nie złamał tego niezwykle silnego człowieka. Uwięziony w twierdzy, nie przestawał być rewolucjonistą i agitatorem. Żołnierzy, którzy go pilnowali, opanował do tego stopnia, że ci słuchali go jak dzieci. Przez nich zawiązał w 1880 roku stosunki z ówczesnym „Komitetem Wykonawczym” partii „Narodnaja Wola” i prosił o pomoc w zaplanowanej przez siebie ucieczce. Dowiedziawszy się jednak o innych, bardziej doniosłych planach partii, sam zrzekł się myśli o ucieczce, w kilka lat potem zginął zagadkową, dotąd zupełnie niewyjaśnioną śmiercią.” (Feliks Kon, Historia ruchu rewolucyjnego w Rosji, Kraków 1908, str. 16-17)

[2] W samym Królestwie Polskim mieliśmy w roku 1905 r. aż 1441 wydarzeń bojowych. Więcej na ten temat w książce Jerzego Pająka, Organizacje bojowe partii politycznych w Królestwie Polskim 1904-1911, Książka i Wiedza, Warszawa 1985 –tabela 8.

[3] Lew Trocki, Zbrodnie Stalina, Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”, Warszawa 1937, strona 337. Ponieważ tekst ten jest słabo znany, to wkleimy dłuższy cytat prezentujący stosunek do terroryzmu: „Od 1902 do 1905 roku wygłosiłem w różnych miastach Europy, dziesiątki politycznych referatów, dla rosyjskich studentów i emigrantów, zwalczając ideologię terroru, która w początkach stulecia zaczęła znajdować zwolenników wśród rosyjskiej młodzieży. Poczynając od osiemdziesiątych lat ubiegłego stulecia dwa pokolenia rosyjskich marksistów przeżywały historię terroru na osobistym doświadczeniu, uczyły się na jego tragicznych przykładach i organicznie nasiąkały negacją do awanturniczego bohaterstwa jednostek. Plechanow - założyciel rosyjskiego marksizmu, Lenin - wódz bolszewizmu, Martow - najwybitniejszy przedstawiciel mienszewizmu, poświęcili walce z terrorem tysiące stron pisma i setki przemówień. Nakazy ideowe, płynące od tych najstarszych marksistów, urabiały już od wczesnej młodości mój stosunek do rewolucyjnej alchemii zakonspirowanych inteligenckich kółek. Zagadnienie terroru było dla nas rosyjskich rewolucjonistów, zagadnieniem życia i śmierci, w politycznym i osobistym rozumieniu. Terrorysta nie był dla nas postacią z romansu, a żywym i bliskim człowiekiem. Na Syberii współżyliśmy latami obok starej generacji terrorystów. W więzieniach i na etapach spotykaliśmy terrorystów-rówieśników. W twierdzy Pietropawłowska, stukając w ściany, rozmawialiśmy z terrorystami, skazanymi na śmierć. Ile godzin, ile dni mijało w  namiętnych dyskusjach,   ile razy zrywały się stosunki osobiste - w tej najbardziej   ze  wszystkich   palącej   sprawie. Literatura za i przeciw temu zagadnieniu stworzyłaby pokaźną bibliotekę. Poszczególne wybuchy terroru są nieuniknione, gdy ucisk przekracza pewne granice i mają one charakter symptomatyczny. Co innego - polityka, kanonizująca terror, podnosząca go do roli systemu walki. "Z samej istoty terroru wynika, - pisałem w 1909 r., że akcja terrorystyczna wymaga takiego skupienia energii na "wielkim momencie", takiego przewartościowania roli osobistego bohaterstwa i, w końcu, tak hermetycznej konspiracji, -że wyklucza tym organizacyjną i propagandową akcję wśród mas. Walcząc z ideą terroru, marksistowska inteligencja broniła swego prawa, czy obowiązku - nie wycofywać się ze świata robotniczego dla dokonania podkopów pod wielkoksiążęce i carskie pałace". Historii obejść ani oszukać nie można. Wszystkie zjawiska walki znajdą w niej swoją ocenę. Podstawową cechą terroru, jako systemu, jest niszczenie tej właśnie organizacji, która za pomocą materiałów wybuchowych, usiłuje zastąpić brak własnej politycznej siły. Zdarzają się oczywiście warunki polityczne, w których terror może spowodować zamieszanie w szeregach administracji państwowej. Ale kto zbiera owoce tego W każdym razie nie organizacja terrorystyczna, ani masy, za plecami których toczy się pojedynek! Istotnie, liberalna rosyjska burżuazja wiernie sympatyzowała, w swoim czasie, z terrorem. Przyczyny tej sympatii były wyraźne: "o ile terror wprowadza demoralizację i dezorganizację w szeregi rządu (za cenę dezorganizacji i demoralizacji wnoszonej w szeregi rewolucjonistów), pisałem w 1909 r. - o tyle jest on na rękę nie komu innemu jak im - liberałom." Ten sam pogląd i prawie tak samo wyrażony, spotykamy o ćwierć wieku później, w związku z zabójstwem Kirowa. Sam fakt indywidualnych zamachów świadczy nieomylnie o politycznym zacofania kraju i słabości elementów postępowych. Rewolucja 1905 ujawniająca potęgę proletariatu, skończyła z romantyką pojedynków między grupkami inteligentów i caratem. "Terroryzm w Rosji zmarł", powtarzałem w szeregu artykułów.” (strony 335-337).

[4] http://www.geocities.com/lbc_1917/1744trocki.htm

[5] http://www.marxists.org/polski/lenin/1922/12/list_do_zjazdu.htm

[6] Najlepiej to widać w rozdziale „Nienawiść do Stalina” w cytowanej już książce: „Zbrodnie Stalina”. Zacytujemy tylko króciutki fragment: „A pomimo wszystko Stalin pozostaje przeciętnością. Nie potrafi on uspołeczniać, ani nie ma daru przewidywania. Jego umysł pozbawiony jest nie tylko blasku i polotu, ale nawet zdolności logicznego myślenia. Każde zdanie jego mowy zmierza do jednego praktycznego celu; ale mowa w całości nie wznosi się do logicznej konstrukcji. W tej słabości tkwi siła Stalina…” (str. 177)

[7] http://www.marxists.org/polski/trocki/1930/mz/14.htm

[8]  Historia Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) –krótki kurs, Książka i Wiedza, Warszawa 1950, str. 393

[9] Więcej na ten temat w Zbrodniach Stalina, które były pisane w Meksyku - str. 201-202 i inne.

[10] http://www.geocities.com/che_lbc/043lbc.htm

[11] Bez trudu wzywali do krwawej rewolucji, w której zginęłyby tysiące – a nie byli w stanie zlikwidować kilku szkodników, którzy przygotowania do rewolucji sabotowali. Dzięki materialnej, ideologicznej i wojskowej pomocy Związku Radzieckiego – można było stosunkowo niewielkim kosztem przejąć lub zwasalizować partie reformistyczne w podobny sposób jak to uczyniono po II Wojnie Światowej w Europie Wschodniej. Jak to się mówi – wypadki chodzą po ludziach – a szczęściu czasami należy pomóc.

Nie rozumiem dlaczego bolszewicy, którzy w warunkach rosyjskich działali w konspiracji – nagle po dojściu do władzy – zaczęli od swoich sympatyków wymagać jawności. Gdyby zadeklarowani komuniści zostali wewnątrz tych organizacji, tworzyliby własne pisma, wydawali książki, organizowali strajki i spotkania – jednym słowem zdobywali by autorytet, a równocześnie systematycznie i po cichu likwidowali (to mogłoby być zadanie radzieckiego wywiadu) lub zastraszali reformistyczną konkurencje – to III Międzynarodówka powstała by kilka lat później – ale za to jako –organizacja realnie zakorzeniona w ruchu robotniczym. Dążąc do szybkiego rozłamu – sami skazali się na izolację, czego efektem była zerowa skuteczność Trzeciej Międzynarodówki. Jedyna sekcja, która przeprowadziła zwycięską rewolucją – to sekcja chińska, która po klęsce w latach 20 -tych poszła własną, niezależną od Moskwy ścieżką.

Śmierć Podrzyckiego jest dowodem na to, że wróg nie śpi i trzyma rękę na pulsie. Winni oczywiście nigdy się nie znajdą – a każdy kto ich będzie szukał, będzie wyśmiewany jako tropiciel spisków. Osobiście uważam, że ważniejsze od likwidacji jednostki – jest zadanie konkurentowi śmierci politycznej. Do Podrzyckiego jeszcze niżej wrócimy, ale jego przykład pokazał, że likwidowanie partyjnego przywódcy przynosi skutek odwrotny do zamierzonego i poparcie dla PPP wzrosło. W walce politycznej ważniejszy jest czynnik propagandowy i ważniejsze od kul są kompromitujące kwity – z szerokiego wachlarza afer rozporkowych, narkotyków, łapówek, wygrzebywanie rodzinnych brudów itd. Z przyczyn oczywistych takim grzebaniem w gównie nie może się zajmować komunista, budujący swój autorytet. Jest to jednak zadanie bardzo ważne i taki niewidzialny sojusznik, w postacie wywiadu państwa radzieckiego, to bezcenna pomoc. Zawsze znajdą się dziennikarze -przydatni frajerzy, którzy takie rewelacje z przyjemnością nagłośnią, a ludzie, którzy je zbierają dzięki temu pozostają w cieniu. Oczywiście wszelkie te rozważania mają charakter wyłącznie teoretyczny, gdyż nie istnieje dziś, żadne państwo robotnicze, które dążyło by do wywołania światowej rewolucji. A żadna z istniejących międzynarodówek nie może się równać z możliwościami jakie posiadał Komintern. Zresztą takie rozważania budzą zazwyczaj protesty moralne u osób, które bez zająknięcia są w stanie mówić o mordowaniu tysięcy burżujów.

[12] Andrzej Szwajc., Kobieta a rewolucyjna przemoc w Rosji [w:] Kobieta i świat polityki, Wydawnictwo Dig, Warszawa 1994 r. strony 174-175.

[13] http://www.marxists.org/polski/trocki/1930/mz/09.htm

[14] http://www.geocities.com/lbc_1917/1758zmk.htm

[15] http://www.geocities.com/lbc_1917/1724indonezja.htm

[16] Poniżej linki do kilku moich tekstów historycznych.

http://www.geocities.com/che_lbc/043lbc.htm Rewolucja kubańska na tle innych ruchów rewolucyjnych XX wieku

http://www.geocities.com/kunicki1886/089michal.htm Stanisław Kunicki w polskiej historiografii

http://www.geocities.com/lbc_1917/1801mn_polacy.htm Polacy w rosyjskim ruchu rewolucyjnym

http://www.geocities.com/arch_lbc/1601moje.htm Moje rozbieżności z GPR

http://www.geocities.com/lbc_1917/1701tysiac_lbc.htm 1000 dni LBC -pisane pół żartem

[17] http://www.geocities.com/che_lbc/008che2.htm - Rewolucja nr 1 str. 354-5

[18] http://www.geocities.com/lbc_1917/1808zietekdebata.htm