Tekst pochodzi ze strony PPP http://www.partiapracy.pl/


Bogusław Ziętek

Studniówka

Od połowy stycznia rząd premiera Marcinkiewicza świętuje sto dni swoich rządów. W ubiegłym tygodniu studniówka Marcinkiewicza obchodzona była w Sejmie, gdzie Premier chwalił się posłom dokonaniami swojego Rządu. Rząd ten nie ma wielkich osiągnięć. W zasadzie same porażki i błędy. Jednak nie to jest najważniejsze. Autorytet rządu budowany jest na kilku sprawach, które wałkowane w kółko, mają być miarą jego dokonań. Taką sprawą jest np. becikowe, a obecnie CBA.
Przez ostatnich kilka miesięcy udało się skoncentrować całe zainteresowanie społeczne, wyłącznie wokół tych tematów. Rząd Marcinkiewicza nie przedstawił nawet pomysłu na rozwiązanie żadnego z poważnych problemów społecznych. Nie ma nawet zamiaru zapowiedzieć poważnego zajęcia się tymi problemami.
Bezrobocie wzrosło o kolejne 120 tysięcy i będzie rosnąć nadal. Nawet jednym słowem Marcinkiewicz, ani żaden z jego ministrów, nie zająknęli się na temat sytuacji na rynku pracy. W jednym z programów telewizyjnych premier Marcinkiewicz powiedział "obiecuję, że do końca roku bezrobocie spadnie o 1,5%", a dociekliwy redaktor natychmiast wypalił z entuzjazmem "o i to jest konkret". Ta reakcja doskonale oddaje charakter ocen, które dotyczą rządu Marcinkiewicza - nieprecyzyjna obietnica jest konkretem. Nikomu nie przyszło nawet do głowy zapytać premiera, o ile najpierw wzrośnie bezrobocie, aby spadło o 1,5%?
Inną "konkretną" inicjatywą, czyli obietnicą rządu Marcinkiewicza są zmiany podatkowe w wersji Zyty Gliowskiej. Na szczęście te zmiany, jak na razie są konkretem tylko w logice Marcinkioewicza, czyli pozostają mglistą zapowiedzią. I dobrze. Ponieważ mają one nas zbliżyć do realizacji marzeń podatkowych Platformy Obywatelskiej, czyli wprowadzenia podatku liniowego.
Realizacja zapowiedzi likwidacji 40% progu podatkowego i obniżenia podatku dochodowego dla najbogatszych do 32 lub 30 % są niczym innym, jak wprowadzeniem w Polsce podatku liniowego. Podatek w najwyższej 40 procentowej grupie podatkowej płaci w Polce ułamek procenta podatników. Dla nich zmniejszenie podatku do 32 lub 30 procent to wspaniały prezent. W 30 procentowej skali podatkowej mieści się niecałe 5 % podatników. Licząc na okrągło 5% będzie płacić stawkę 30 procentową, a aż 95% stawkę według pierwszego progu. Czy to nie jest w praktyce podatek liniowy?
W tym samym czasie rząd PiS perfekcyjnie realizuje wszystkie swoje polityczne zamierzenia. Przejmuje kontrolę nad mediami (KRRiT, PAP), nad spółkami skarbu państwa, służbami specjalnym, i wymiarem sprawiedliwości. Do szkół wkrótce wprowadzeni zostaną komisarze polityczni PiS, którzy będą czuwać nad czystością wychowania naszych dzieci. Nic to, że w Polsce narasta zjawisko wtórnego analfabetyzmu. Zgodnie z dewizą jednego z byłych działaczy ZCHN - formacji dziś współtworzącej PiS - "nie ważne czy Polska będzie biedna czy bogata, byle była katolicka".
Zawłaszczanie państwa PiS realizuje, posługując się w zasadzie tylko jednym hasłem "a nasz rząd wprowadził becikowe". Niby takie proste a jakie skuteczne.
Skuteczność rządu PiS zadziwia nie tylko w tym. Prominentny poseł SLD, obecnie jeden z baronów, chwalił się, że "nasz" rząd (Marka Belki), zostawił w kasie państwa kilka miliardów złotych dodatkowych dochodów. Swego czasu nie można było namówić rządu Belki do wydania choćby paru groszy z tych pieniędzy, na cele społeczne.
Co zrobił PiS kiedy doszedł do władzy? Natychmiast wydał część z tych "zaoszczędzonych" zasobów na "becikowe". I to wystarczy. Być może w sierpniu PiS da jeszcze emerytom po 500 złotych senioralnego i w cuglach wygra wybory samorządowe. W zamian za te kilka gestów, które razem będą kosztować PiS 2 do 3 mld złotych, bracia Kaczyńscy realizują swoje rzeczywiste cele - sięgnięcia po pełnię władzy w państwie i przejęcie wszystkich jego instytucji na własność. Oczywiście działania PiS nie rozwiązują długofalowo żadnego z ważnych problemów społecznych. Są jednorazowymi gestami i mrużeniem oka do społeczeństwa, sugerując, że z ich rządów każdy coś przynajmniej ma. Niewiele, ale jednak coś. Być może społeczeństwo, które dotychczas traktowane było wyłącznie jako zbędne obciążenie budżetowe, oczekiwało takich gestów. Dla powierzchownej oceny rządu Marcinkiewicza jeszcze przez jakiś czas to zapewne wystarczy. W dodatku PiS systematycznie rozszarpuje wszystkich tych, którzy stanowią jego konkurencję polityczną. Wystarczy spojrzeć na to co dzieje się z LPR i mamioną wizją wejścia do rządu Samoobroną. Lepper jest gotów głosować w ciemno każdą ustawę braci Kaczyńskich, w zamian za to, że może, kolejny miesiąc obiecywać własnej - wygłodniałej stołków - gwardii, że PiS zgodzi się dopuścić Samoobronę do współrządzenia.
LPR systematycznie w notowaniach uzyskuje wynik 2 procentowy, co sprawia, że w zasadzie zrobi wszystko, aby tylko ten Sejm i rządy braci Kaczyńskich trwały jak najdłużej. Giertych jest tak zdeterminowany, że nie tylko zdecydował się na ogłoszenie wspólnego bloku wyborczego z Samoobroną ale wrócił do starego pomysłu komisji orlenowskiej, wierząc że to co raz zbudowało jego pozycję, pozwoli tą pozycje odzyskać.
PSL praktycznie nie istnieje, rozerwane na strzępy przez PiS. Do rozegrania pozostał ostatni przeciwnik czyli PO. Znając zamiłowanie działaczy PO do trwania w konsekwentnej opozycji można się spodziewać, że także tę rozgrywkę Kaczyńscy wkrótce wygrają. Tym bardziej, że nikt tak Kaczyńskim i rządowi Marcinkiewicza nie pomaga jak tzw. "niezależne" media.
Polskie społeczeństwo jest przekorne. Jeśli słyszy, że media kogoś napastują i zaciekle atakują, to zwykle darzy go sympatią. Wysokie zaufanie społeczne do rządu Kazimierza Marcinkiewicza i niego samego, to nie efekt doskonałego PR premiera. To nie tylko rezultat zabiegów socjotechnicznych, czynionych wobec społeczeństwa gestów w rodzaju becikowego. To nie ciepło i urok osobisty Premiera. Marcinkiwicz ma bowiem w sobie tyle ciepła, co sopel lodu w Stuposianach, kiedy przeżywaliśmy w Polsce falę tegorocznych mrozów i tyle uroku osobistego, co zbir czający się w ciemnej ulicy.
Zimny, wyrachowany, sztuczny w każdym swoim geście, biurokratyczny technokrata, z którym dialog jest rozmową z robotem. Jego popularność wyrosła na fali ataków, jakie wobec PiS i Kaczyńskich, a także rządu Marcinkiewicza, prowadzone są przez platformolubne media. Ataków coraz częściej prowokowanych przez braci. Tak było w przypadku policzka, jakiego wymierzył Kaczyński mediom, podpisując pakt "nic-nieznaczący", oficjalnie zwany paktem stabilizacyjnym, w obecności kamer jednej tylko stacji telewizyjnej. Przed innymi dziennikarzami zatrzaśnięto drzwi.
W tych warunkach Kaczyńscy i PIS są w stanie rządzić przez najbliższe 4 lata, realizując wszystkie strategiczne – z ich punktu widzenia - cele polityczne. Opowiadanie bajek o tym, że Kaczyńscy i PiS pozbawią się wszechwładzy, doprowadzając do wcześniejszych wyborów parlamentarnych, jest naiwnością i polityczną herezją. Mają pełnię władzy, której zakres z dnia na dzień powiększają. Mają rozbitą i zdezintegrowaną opozycję, która nie ma żadnego pomysłu na przejecie inicjatywny - oprócz pomysłów wzywania do obywatelskiego
nieposłuszeństwa, tworzenia gabinetu cieni, czy wpinania oporników w klapy marynarek. Mają wiernych i oddanych sojuszników, którzy będą lojalni, nie dlatego że chcą, lecz dlatego że muszą.
PiS-owi do przejęcia pełni władzy brakuje wyłącznie podporządkowanej, słuchającej rozkazów kadry partyjnej. Sposobem na jej zdobycie będą jesienne wybory samorządowe, które PiS wygra. Obok tworzy się blok polityczny oparty o koalicję SDPL, SLD, PD, który liczy na to, że wkrótce dojdzie do utęsknionych wyborów parlamentarnych. Ta koalicja, według polskiej tradycji zwana Centrolewem, zaś po europejsku - Drzewem Oliwnym, wystawi w wyborach wspólną reprezentację, licząc, że zdobędzie od 15 do 20 % głosów i w przyszłym parlamencie - razem z Platformą Obywatelską będzie współtworzyć nowy rząd.
Myślenie to jest rozsądne z pozycji tych wszystkich, którzy mają do wyboru albo zginąć albo przetrwać. Są to środowiska skupione wokół Marka Borowskiego i SDPL, a także środowiska byłej Unii Wolności dziś PD i obecnego odmłodzonego kierownictwa SLD. Na czele takiej formacji stanąć ma - być może patronując jej ze szwajcarskiego kurortu - Aleksander Kwaśniewski. O planach na przyszłość jasno wyraził się sekretarz generalny SLD Grzegorz Napieralski: "Jeśli miałoby dojść do wcześniejszych wyborów i pojawiłaby się szansa na stabilną większość złożoną z lewicy i PO, która powstrzymała by PIS - byłby to ciężki sojusz, ale dla dobra Polski realny.
To, że wszystkie wymienione środowiska, widzą w tej koncepcji nadzieję na przetrwanie dla siebie, wcale nie dziwi. To, że odmłodzone kierownictwo SLD z Olejniczakiem na czele, widzi swoja przyszłość w koalicji z liberałami z PD, a być może także PO - również. Otóż wśród wszystkich partii, reprezentowanych w parlamencie - według jednego z ostatnich sondaży - jest tylko jedna, która ma zerowe poparcie wśród robotników! Tą partią jest... SLD. Jednocześnie ta partia ma największe poparcie wśród kadry menadżerskiej. Oprócz PO cieszy sie też, największym zaufaniem biznesu. Dla młodych teoretyków z kierownictwa SLD, jest to jednoznaczna wskazówka, w jakim kierunku powinni pójść. Budowanie takiej trójkoalicji w oparciu o SLD SDPL i PD jest też na rękę PiS -owi. Kaczyńscy doskonale wiedzą, że powstanie takiej formacji, spowoduje ciążenie liberalnej części platformy w jej kierunku i pozwoli skuteczniej rozerwać Platformę na pół. Pozwoli to na przejęcie przez PiS konserwatywnej jej części i zbliżenie się części liberalnej PO do koalicji budowanej wokół SLD , SDPL i PD.
Na niczym Kaczyńskim bardziej nie zależy, jak na tym, aby pokazać, że liberalna część Platformy rozpoczęła współpracę z liberalną częścią SLD. To pozwoli PiS-owi na jasne zbudowanie linii podziału.
Dziś PiS na wsi i w elektoracie prawicowo-konserwatywnym ma pozycję dominującą. Nie oznacza to jednak, że zatrzyma się nie podejmując próby sięgnięcia po zawiedziony elektorat socjalny SLD. Raz już taką udana próbę Kaczyńscy podjęli, uzyskując w drugiej turze wyborów prezydenckich poparcie Ryszarda Bugaja, byłego przewodniczącego Unii Pracy i eurodeputowanego z listy SLD Adama Gierka.
Dla polskiej lewicy taki scenariusz jest scenariuszem, katastrofalnym. Okaże się bowiem, że pozostanie nam wybór pomiędzy konserwatywnym PiS -em, który od czasu do czasu wykonuje gesty socjalne - a formacją liberalną, która też od czasu do czasu prezentować będzie swój socliberalizm, w dość ograniczonym stopniu.
PiS będzie grał w tą grę, dopóki nie umocni swojej władzy na tyle, że będzie dość silny, aby zastraszyć wszystkie upominające się o swoje prawa grupy społeczne i zawodowe, dornowskim "zaganianiem w kamasze".
Kiedy PiS upora się już z demokracją, wiadomo kto będzie pierwszą ofiarą jej braku. Będą nią ci, którzy upomną się o swoje socjalne prawa. Ludzie biedni, wykluczeni, środowiska pracownicze. Jeśli wygrają zwolennicy demokracji spod liberalnych sztandarów, po raz kolejny uznają oni, że w demokracji ludzie nie potrzebują już chleba ani pracy. Dla ludzi, którzy do tej pory ponosili ciężar transformacji ustrojowej i ogromne koszty reform, którzy znosili spadające na nich ciosy niesprawiedliwej i krzywdzącej polityki kolejnych rządów, nie jest to żadna alternatywa. Dla milionów bezrobotnych, dla ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego, dla ogromnych rzesz społecznych, które wegetują, dla wykluczonych i pozbawionych praw, dla środowisk pracowniczych, dla pozbawionej szans młodzieży ubożejących polskich miast, miasteczek i wsi, nie jest to żadna perspektywa ani nadzieja poprawy swego losu.
Jednak właśnie taki scenariusz daje szansę na powstawanie i ukształtowanie się rzeczywiście lewicowej prospołecznej siły, dla której otwiera się ogromne pole do działania. Tą szansę musimy wykorzystać.
Bogusław Ziętek
Przewodniczący
Polskiej Partii Pracy