Tekst pochodzi z "Kuriera Związkowego" nr 238 z 1 marca 2006 r.
Magdalena Ostrowska
Zwycięstwo w Budryku
Wyrzuceni dyscyplinarnie z pracy związkowcy przywróceni
pracy. Dwóch członków zarządu państwowej firmy stanie przed sądem za łamanie
praw pracowniczych i niezgodne z prawem wyrzucenie z pracy działacza
związkowego.
To efekty walki, jaką przez kilka miesięcy toczyli pracownicy z pracodawcą.
Walka toczyła się w odosobnionym zakładzie pracy i formalnie sprowadzała się do
przepychanek na "paragrafy" i procedury.
Ten konflikt był jednym z wielu, ale w szybko urósł do rangi symbolu konfliktów
na linii pracownicy-pracodawcy. Mimo, że dotyczył on państwowej spółki, jego
skutki mogą mieć decydujące znaczenie dla układu sił między pracą a kapitałem w
Polsce.
Walka toczyła się w kopalni Budryk w Ornontowicach na Śląsku. 14 grudnia ub.r.
Państwowa Inspekcja Pracy przekazała związkom zawodowym wyniki kontroli
przeprowadzonej w kopalni 29-30 listopada. Jej wyniki były korzystne dla
związkowców. W Budryku zarząd złamał po kolei: ustawę o rozwiązywaniu sporów
zbiorowych, ustawę o związkach zawodowych, Kodeks pracy oraz Kodeks karny.
Właśnie w efekcie kontroli, inspektorzy pracy skierowali wniosek o postawienie
przed sądem dwóch członków zarządu Budryka.
Konflikt w KWK Budryk zaczął się we wrześniu, gdy zakładowe organizacje NSZZ
"Solidarność" i Związku Zawodowego Kadra wysunęły postulaty płacowe. Związkowcy
domagali się podniesienia dniówki o 2 zł dla każdego pracownika oraz wypłacenia
bonów. Od 4 lat płace w Budryku utrzymują się bowiem na tym samym poziomie mimo
rosnących zysków kopalni.
Kopalnia Budryk nie należy do żadnej ze spółek węglowych. Jest jedną z dwóch
samodzielnych kopalń węgla kamiennego. W 2004 r. wypracowała pokaźne zyski i
wszystko wskazuje na to, że zyski będzie miała i za ubiegły. W osiągnięciu
zysków nie przeszkodził fakt podejrzanych przetargów przeprowadzonych na
wyposażenie kopalni w obudowy zabezpieczające wydobycie oraz stałe utrzymywanie
kancelarii prawnej przez jej zarząd (sprawę opisywał m.in. "Dziennik Zachodni").
A także spółki ochroniarskiej, której zadaniem było bezpośrednie pacyfikowanie
niezadowolenia. Do osiągnięcia zysków z pewnością przyczyniła się ciężka praca
górników, której jednak wynajęty zarząd nie chciał docenić.
Wkrótce po wysunięciu żądań płacowych zarząd Budryka podpisał porozumienie z
pięcioma innymi związkami zawodowymi działającymi w kopalni. Porozumienie
przewidywało skromniejsze warunki dla górników. Na placu boju zostały wtedy trzy
związki, które tego porozumienia nie podpisały: "Solidarność", Kadra i Wolny
Związek Zawodowy "Sierpień 80".
7 listopada - bez rewolucji
W tej sytuacji 1 października Kadra i "Solidarność" ogłosiły
wejście w spór zbiorowy z pracodawcą i domagały się rozpoczęcia negocjacji. 18
października na Budryku odbyło się referendum strajkowe zorganizowane przez oba
związki. Większość jego uczestników opowiedziała się za podjęciem akcji
strajkowej, jeśli zarząd nie zechce spełnić postulatów górników. Na tej
podstawie oba związki miały prawo rozpocząć przygotowania do strajku. Zgodnie z
prawem, związki wystąpiły wcześniej o wyznaczenie mediatora w rozpoczętym
sporze. Tymczasem zarząd, zasłaniając się porozumieniem podpisanym z pozostałymi
związkami, w ogóle nie chciał podjąć rozmów na temat podwyżek. Postulaty
"Solidarności" i Kadry wsparł oficjalnie "Sierpień 80".
Termin rozpoczęcia strajku wyznaczono na 7 listopada. Data to znacząca. Tego też
dnia zaczął zaostrzać się konflikt między zarządem, a kilkoma związkami
zawodowymi z Budryka.
7 listopada obradowała Rada Nadzorcza KWK Budryk. To z tego powodu " oficjalnie
" rozpoczęcie strajku zawiesiły "Solidarność" i Kadra, które miały prawo
rozpocząć protest. "Tygodnik Solidarność" pisał o poinformowaniu Rady Nadzorczej
o nieprawidłowościach, jakie w kopalni wykazała kontrola Najwyższej Izby
Kontroli. Związkowcy z obu związków stwierdzili oficjalnie, że nie chcą, by Rada
Nadzorcza obradowała pod presją strajku. Rada naradzała się krótko, tymczasem do
chwili rozstrzygnięcia sporu oba związki, jakoś nie odwiesiły decyzji o
wstrzymaniu strajku w Budryku.
7 listopada do związkowców i pracowników KWK Budryk dotarła też inna wiadomość.
Było nią postanowienie katowickiego Sądu Okręgowego, które potraktowano jako
zakaz strajku. Na wniosek zarządu, sąd wydał postanowienie, że strajkujący nie
mogą podejmować czynności, które zakłócałyby pracę kopalni i naraziłyby ją na
straty. Sąd powołał się na przepisy kodeksu cywilnego. Jedyne, co było wolno
strajkującym, to powstrzymanie się od pracy.
Strajkować zakazano
Mimo, że sądy w Polsce nie mogą zakazywać strajku,
postanowienie katowickiego Sądu Okręgowego stało się takim praktycznym zakazem.
Sankcją za straty, jakie kopalnia miałaby ponieść na skutek protestu, miało być
wyegzekwowanie ich równowartości od związków zawodowych organizujących taki
strajk. Dzień "przestoju" kopalni wyliczono na kilka milionów złotych.
Wypowiadający się dla "Gazety Prawnej" prawnik, prof. Bogdan Cudowski z
Uniwersytetu w Białymstoku oceniał, że "nasze prawo nie pozwala na badanie
legalności strajku zarówno przed jego rozpoczęciem, jak i po jego zakończeniu.
Tylko pośrednio, przy okazji rozstrzygania sporu o odszkodowanie od
organizatorów strajku, sąd może zbadać i wypowiedzieć się o legalności strajku".
Nikt więc związkowcom nie zakazywał strajkować, bo do tego nie ma " na razie "
podstaw prawnych.
Postanowienie katowickiego sądu chwalili przedstawiciele izb handlowych. Główny
organ prasowy neoliberałów, "Gazeta Wyborcza", poświęciła dużo miejsca na
rozdmuchanie sprawy postanowienia "zakazującego strajku". Neoliberalni
dziennikarze byli zachwyceni, że oto dostali do rąk precedens, na który będą się
mogli powoływać inni pracodawcy, żeby skutecznie pacyfikować strajki i
zastraszać pracowników. To dlatego spór na Budryku stał się głośny w całym
kraju.
Neoliberałowie zakładali, że Budryk i "zakaz strajku" stanie się poletkiem
doświadczalnym dla przeprowadzania takich pacyfikacji pracowników w przyszłości.
Było to dla nich o tyle ważne, że w zaciszu gabinetów tzw. niezależni eksperci
pracowali nad nowym kodeksem pracy, którego część obejmująca zbiorowe stosunki
pracy zakłada m.in. wprowadzenie prawa do lokautu i ograniczenie ochrony
związkowej. Najpierw należało więc przećwiczyć pewne problemy w praktyce " a
znajdująca się w odosobnieniu państwowa kopalnia nadawała się do tego znakomicie
" by móc rozgrywać to zakładane zwycięstwo propagandowo w chwili dalszego
ograniczania praw pracowniczych. Budryk miał być poligonem, na którym sprawdzi
się, jak daleko można się posunąć bez napotykania oporu pracowników. Jednakże w
przypadku Budryka nóżka neoliberałom się powinęła…
Postanowienie sądu zaskarżyła NSZZ "Solidarność". Dopiero w połowie stycznia br.
Sąd Apelacyjny stwierdził, że sąd niższej instancji nie mógł wydać postanowienia
zakazującego strajku. Do czasu jego ogłoszenia zarząd kopalni zdążył jednak
zemścić się na kilku niepokornych związkowcach i wyrzucić ich z pracy,
wykorzystując w tym celu m.in. wspomniane postanowienie z 7 listopada.
Postanowienie "zakazujące strajku" dotyczyło wyłącznie Kadry i "Solidarności".
Widocznie pracodawca, spodziewając się organizowanego przez nich protestu,
przekazał taką informację "niezawisłym sędziom". W postanowieniu nie wspomniano
o WZZ "Sierpień 80", który prowadził odrębny spór zbiorowy o podobne postulaty
płacowe. Spór ignorowany przez zarząd kopalni. Wtedy właśnie to związkowcy z
"Sierpnia 80" przejęli pałeczkę zablokowanych kolegów z dwóch innych związków i
pociągnęli protest. Konsekwencja i bezkompromisowość "Sierpnia 80" doprowadziły
do tego, że później " choć nie oni zainicjowali spór " to jego działacze byli
prześladowani i szykanowani.
"Sierpień" walczy
To "Solidarność" i Kadra mogły przeprowadzić legalny strajk
jako organizatorzy referendum strajkowego, ale zawiesiły tę decyzję. Mimo to,
WZZ "Sierpień 80" również miał prawo przeprowadzenia jednorazowego strajku
ostrzegawczego, gdy pracodawca nie chciał podjąć negocjacji. 7-11 listopada
związkowcy z "Sierpnia 80" prowadzili protest głodowy, który nie narażał kopalni
na straty i przez część jego uczestników był prowadzony na wziętych wcześniej
urlopach. Zarząd nie tylko nie wzruszył się tak drastyczną formą protestu, ale
później wykorzystał to jako jeden z pretekstów do prześladowania związkowców
uczestniczących w głodówce.
Od 10 listopada Komisja Krajowa "Sierpnia 80" rozpoczęła korespondencję z
Ministerstwem Gospodarki " organem nadzorczym Budryka " i innymi resortami, z
premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem włącznie. Być może dlatego, że listy
wysyłane do rządu nie były odpowiednio wyperfumowane, korespondencja pozostała
bez odpowiedzi, choć pewne jest, że dotarła do adresatów. Przez kilka tygodni
pisma krążyły miedzy departamentami, a urzędnicy rejestrowali je w kolejnych
księgach głowiąc się, komu podrzucić tego gorącego kartofla. Z decyzjami
zwlekano zasłaniając się faktem, iż nowy rząd dopiero przejmuje obowiązki i musi
się "wdrożyć". Związkowcy czekali na odpowiedź, a jednocześnie robili swoje.
14 listopada "Sierpień 80" przeprowadził na Budryku 2-godzinny strajk
ostrzegawczy. Zarząd kopalni poczuł się na tyle ostrzeżony, że następnego dnia
przekazał komisji zakładowej WZZ "Sierpień 80" pismo o zamiarze dyscyplinarnego
zwolnienia z pracy kilku działaczy tego związku. Uzasadnieniem zwolnień był
udział w głodówce oraz w strajku ostrzegawczym, na który zarząd rozciągnął
postanowienie sądu o "zakazie strajku". Wśród osób "do odstrzału" znalazł się
m.in. przewodniczący Komisji Zakładowej WZZ ,,Sierpień 80", Krzysztof Łabądź,
podlegający szczególnej ochronie prawnej z racji pełnionej funkcji. Wyrzucenie z
pracy "funkcyjnego" związkowca wymaga konsultacji z komisją związku. Wyrzucenie
szefa zakładowego związku jest możliwe tylko w wyjątkowych okolicznościach na
podstawie art. 52 Kodeksu pracy, czyli na skutek rażącego naruszenia obowiązków
pracowniczych. W praktyce zalicza się do nich np. złapanie na kradzieży,
pijaństwo w pracy czy prawomocny wyrok sądowy.
Nic takiego nie miało miejsca w przypadku związkowców z "Sierpnia 80". Wiedział
o tym zarząd, dla którego najważniejsze było pozbycie się niewygodnych działaczy
z zakładu pracy. Sam prezes zarządu przyznawał, że zanim związkowcy wygrają w
sądzie pracy, przez długi czas pozostaną bez środków do życia. Mimo
obowiązującego prawa, w taki sposób pracodawca starał się zastraszyć związkowców
i pozostałych pracowników " by nie poprzewracało im się w głowach i nie żądali
podwyżek, które mogłyby uszczuplić zyski kopalni. A te, jak wiadomo, dzielić
między siebie może wyłącznie zarząd, a nie ci, którzy ten zysk wypracowali.
Jezioro łabędzie
24 listopada Krzysztof Łabądź przekazał pisma "Sierpnia 80"
przewodniczącemu sejmowej Komisji Gospodarki, posłowi Rajmundowi Moricowi. Tego
samego dnia pisma WZZ "Sierpień 80" otrzymał też Minister Pracy. Przez kilka
tygodni resort pracy (dysponujący sztabem urzędników) przygotowywał odpowiedź na
pismo. Bez skutku. 25 listopada Łabądź i 11 innych działaczy "Sierpnia"
otrzymało decyzje o zwolnieniu z pracy bez wypowiedzenia. W trybie art. 52
Kodeksu pracy.
Przez następne dni zwolnieni związkowcy byli wzywani do prezesa na indywidualne
rozmowy. Podczas tych rozmów dyktowano im pismo, w którym przyznawali się do
udziału w "nielegalnym strajku" i obiecywali, że w przyszłości nie będą
strajkować. W zamian za podpisanie pisma, mieli być przywróceni do pracy, tyle,
że na powierzchni i na gorszych warunkach. Pod groźbą wyrzucenia na bruk
niektórzy się złamali.
2 grudnia działacze WZZ "Sierpień 80" zorganizowali w Rybniku pikietę z okazji
wizyty premiera Marcinkiewicza. Przez następne kilkanaście dni codzienne pikiety
"Sierpnia 80" odbywały się pod domem prezesa Piotra Czajkowskiego. Późnej
przeprowadzili pikietę pod siedzibą zarządu Budryka. Nie obyło się bez przeszkód
" wójt gminy zakazał protestu, powołując się m.in. na przepisy o ruchu drogowym
i dokonując akrobatycznej interpretacji obowiązującego prawa, w dodatku bez
konsultacji z prawnikiem, a na tzw. chłopski rozum. 9 grudnia odbyło się kolejne
posiedzenie rady nadzorczej Budryka. Związkowcy liczyli na to, że Czajkowski
zostanie odwołalny, ale na taką decyzję musieli jeszcze poczekać.
21 grudnia, podczas posiedzenia Trójstronnej Komisji ds. Sytuacji Socjalnej
Górników szef resortu gospodarki, Piotr Woźniak, miał zapewnić działaczy WZZ
"Sierpień 80", że problem Budryka zostanie rozwiązany, związkowcy - przywróceni
do pracy, zaś prezesa dotknie karząca ręka sprawiedliwości. Co więcej, minister
zastrzegał, że stanie się tak jeszcze przed świętami. Górnicy z Budryka
przeczekali święta i Nowy Rok.
Komitet pracowniczy
21 stycznia 2006 r. w Warszawie założono Komitet Pomocy i
Obrony Represjonowanych Pracowników (KPiORP). Wśród trzech szykanowanych za
swoją działalność związkowców, którzy założyli Komitet jest Krzysztof Łabądź z
Budryka. Dwaj pozostali to Dariusz Skrzypczak, szef NSZZ "Solidarność" w
poznańskiej Goplanie oraz Sławomir Kaczmarek, przewodniczący Ogólnopolskiego
Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza w Uniontex w Łodzi. Do Komitetu
przystąpił Związek Zawodowy Metalowców (OPZZ). Od początku w Komitet angażuje
się cały WZZ "Sierpień 80" udzielając mu swego wsparcia. Współtwórcami KPiORP
jest też grupa młodych lewicowych intelektualistów z całej Polski " studentów,
pracowników naukowych, dziennikarzy i publicystów, dla których konflikt w
Budryku stał się symbolem obrony praw pracowniczych.
Komitet współtworzą m.in. Grupa na Rzecz Partii Robotniczej, Czerwony
Kolektyw-Lewicowa Alternatywa, Młodzi Socjaliści i Stowarzyszenie "Enklawa".
Legenda walki górników z Budryka sprawiła, że KPiORP szybko znalazł poparcie
m.in.: Komunistycznej Partii Polski, Organizacji Młodzieżowej Towarzystwa
Uniwersytetów Robotniczych i Ogólnopolskiego Związku Bezrobotnych. Do Komitetu
dołączyło stowarzyszenie ATTAC, które na całym świecie zabiega o ograniczenie
samowoli spekulacyjnego kapitału. Do KPiORP przystępuje OPZZ Konfederacja Pracy,
Federacja Anarchistyczna i, w ostatnich dniach, Związek Zawodowy Pracowników
Ochrony Zdrowia. Od momentu powstania, każdego dnia do KPiORP dołączają kolejne
grupy i organizacje, których celem jest obrona praw pracowniczych i walka o
sprawiedliwość społeczną. Dla większości z nich decydującym momentem
zaangażowania się w Komitet była batalia prowadzona przez związkowców "Sierpnia
80" w KWK Budryk. Gdyby nie determinacja związkowców z Budryka, Komitet nigdy by
nie powstał.
26 stycznia, decyzją walnego zgromadzenia KWK Budryk, prezes Czajkowski został
odwołany. Media nie nagłośniły tej decyzji. Kilka dni później, pod wpływem tej
decyzji, łamie się właściciel poznańskiej Goplany i proponuje negocjacje
Skrzypczakowi z "Solidarności", którego wcześniej wyrzucił za to, że ten
potwierdził dziennikarzom informację o planach obniżenia płac w firmie. Wkrótce
po odwołaniu Czajkowskiego zarząd Budryka podpisał ze związkowcami porozumienie
w sprawie płac " na warunkach, jakich żądali. Media milczą.
9 lutego sąd pracy w Mikołowie wydał wyrok przywracający do pracy Krzysztofa
Łabędzia i Zbigniewa Detynę. W swoim postanowieniu sąd zbił, punkt po punkcie,
wszystkie zarzuty zarządu wobec związkowców. Potwierdził też fakt łamania prawa
przez pracodawcę.
16 lutego w 20 miastach Polski odbyły się pikiety KPiORP przeciwko łamaniu praw
pracowniczych i szykanowaniu za działalność związkową. Protesty zgromadziły
blisko 5 tys. uczestników. Informacja o protestach przedostała się przez lokalne
i ogólnopolskie media do społeczeństwa. Do Komitetu i uruchomionych przez niego
Biur Interwencyjnych zgłaszają się pracownicy i związkowcy, których prawa
zostały naruszone przez pracodawcę. Jak w Budryku.
***
Konflikt w Budryku był o tyle ważny, że wygrana pracodawcy bardzo sprzyjałaby
zaprowadzeniu w Polsce modelu kapitalizmu zależnego, znanego dotąd m.in. z
krajów Ameryki Łacińskiej. To tam, nie przez przypadek, do władzy dochodziły
prawicowe dyktatury, gdy lewica zbyt głośno i skutecznie dopominała się o
interesy świata pracy. W obronie interesów kapitału (głównie amerykańskiego)
topiono we krwi wszelką lewicę, ruchy społeczne i związki zawodowe. Następnie
wprowadzano model polityczno-gospodarczy będący połączeniem najczarniejszego
kapitalizmu z XIX w. z autorytarnym modelem rządów. Nic tak nie służy interesom
kapitału, jak słaby ruch robotniczy i silna, trzymająca "za twarz" władza
państwowa na usługach tegoż kapitału. Przerobiono to m.in. za Hitlera i Franco,
w II RP, za Pinocheta, a od niedawna testuje się np. w Chinach.
Wygrana w tej walce związkowców daje nadzieję na to, że powstaje wreszcie tama
dla samowoli właścicieli i zarządców firm, traktujących pracowników jak część
kosztów działalności " środki ludzkie, na których najprościej zarabiać. Wygrana
związków wyznaczy pewne granice dla rozbestwionego wyzysku, choć go nie
zlikwiduje.
Magdalena Ostrowska