Tekst pochodzi z pierwszego - marcowego numeru http://www.monde-diplomatique.pl/ polskiej edycji Le Monde diplomatique


Przemysław Wielgosz

Zmienić język, odzyskać świat

Wedle modnego poglądu nasza cywilizacja ma naturę obrazkową. Słowa wciąż jednak zachowują swoją wagę i moc sprawczą. Kariera haseł takich jak globalizacja, koniec historii, globalna wioska, terroryzm, wojna prewencyjna czy też zderzenie cywilizacji nie jest niewinna. Te słowa potrafią zadawać cierpienia.
Język, który dominuje dziś w mediach i dyskursie publicznym to język samospełniającej się przepowiedni. Nadaje on partykularnym interesom i represyjnym działaniom politycznym rysy obiektywności i moralnej neutralności. Ma zaprezentować je jako coś oczywistego, wynikającego z obiektywnej logiki historii, ducha naszych czasów, natury ludzkiej itd. Ten język każe nam godzić się z dziesiątkami milionów ofiar głodu rocznie, jakby ta klęska cywilizowanej ludzkości była częścią porządku naturalnego. Każe widzieć przemoc wojen prewencyjnych i nowych strategii bezpieczeństwa narodowego nie w świetle polityki, ale w kontekście rzekomo brzemiennych rzezią i terrorem różnic kulturowych, religijnych i rasowych. W ten sposób sugeruje, jakoby ofiary same były sobie winne.
Jest to zatem język usprawiedliwienia i rozmycia odpowiedzialności. Język nowego kulturowego rasizmu, stojącego po stronie przemocy i represji. Jako taki stanowi narzędzie globalnego wywłaszczenia, którego przejawów i konsekwencji doświadczamy, w różnym stopniu, wszyscy. Proces ten przybiera postać narastającej polaryzacji między Północą a Południem planety i wewnątrz poszczególnych społeczeństw. Zmierza ku komercjalizacji dóbr kultury i monopolizowaniu nowoczesnej technologii. Co więcej, od kilku lat pod pretekstem polityki zwalczania terroryzmu i obrony bezpieczeństwa narodowego ogranicza się prawa zdobyte przez ludy w ciągu długiego cyklu formowania się nowoczesnych projektów demokratycznych, którego symbolicznym początkiem pozostaje Rewolucja Francuska roku 1789.
Oddajemy do rąk czytelników pierwszy numer polskiej edycji miesięcznika Le Monde diplomatique. Uznaliśmy, że pismo takie jest potrzebne zarówno nam, którzy od dawna marzyliśmy o jego wydawaniu, jak i polskiej scenie publicznej, która powinna sobie uświadomić, że i u nas spotykamy odmiany globalnych zjawisk: jak Amerykanie mamy swoją wersję rewolucji konserwatywnej, do Brazylijczyków zbliża nas niewolniczo-poddańcze dziedzictwo w strukturze społecznej, a do mieszkańców Bliskiego Wschodu ekspansja religijnego fundamentalizmu.
Niedostrzeganie takich analogii i powiązań sprawia, że lokalne wydarzenia są coraz mniej zrozumiałe, a mechanizmy nimi rządzące coraz bardziej nieprzejrzyste. Od kiedy premierem w Warszawie został polityk przygotowujący gospodarkę okupowanego Iraku do przejęcia przez wielonarodowe koncerny, a ministrem obrony były wysoki urzędnik jednego z prawicowych ośrodków ideologicznych USA, finansowanych przez przemysł zbrojeniowy, aktywnie lobbującego za wojną z Irakiem, nawet najbardziej ­naiwni zwolennicy prymatu spraw wewnętrznych powinni rozważyć konieczność poszerzenia horyzontu.
Nie chodzi jedynie o powinność moralną, ale o nasze być albo nie być, o to, że rezygnując z odpowiedzialności za to, co dzieje się „tam”, wyzbywamy się istotnej części suwerenności nad tym, z czym mamy do czynienia „tutaj”. Wychwalany przez polityków prawie wszystkich opcji, udział wojsk polskich w inwazji i krwawej okupacji Iraku objawia z całą ostrością, że nie możemy wciąż od odpowiedzialności uciekać.
Czy tego chcemy czy nie, Guantanamo, Abu Ghraib, Faludża, Bagram obciążają także i nasz rachunek. Nie da się tego po prostu przemilczeć i zignorować. Nie da się mówić o demokracji i prawach człowieka w Polsce nie uwzględniając globalnego kontekstu. Musimy zdać sobie sprawę, że współżyjemy z resztą świata.
Przemysław Wielgosz