Teksty nadesłał towarzysz Helmund


Alfred Fiderkiewicz
Krwawa koszula w sejmie

 

Sejmowa działalność KPP w latach 1922-1927 była tak rozległa, że trudno zdecydować, co było w niej najważniejsze. Każde bowiem wystąpienie komunistów w Sejmie było ważkie i przepojone szczerą troską o prawa ludu pracującego i sprawiedliwość społeczną.

Niepodobna opisać działalności KPP bez podkreślenia wpływów, jakie posiadała w Sejmie wśród najbardziej radykalnych posłów. Nie można też pominąć milczeniem posłów obcych ideologii komunistycznej, ale uczciwych i głębiej patrzących na bolesną rzeczywistość Polski.

W listopadowych wyborach do Sejmu w roku 1922 na 444 wybranych było tylko dwóch posłów komunistycznych. Bezprawne unieważnienie wielu list Związku Proletariatu Miast i Wsi oraz szalejący terror w okresie kampanii wyborczej okazaly się skuteczne. Wielu najaktywniejszych działaczy dostało się do wiezienia.

Ale nie wszędzie udalu się władzom stłumić wolę mas. W Warszawie został wybrany Stefan Królikowski, a w Zagłębiu Dąbrowskim - Stanisław Łańcucki. Jak dziś, widzę dwie postacie siedzące w ostatnich krzesłach lewicy. Pierwszy z nich, dość wysoki, barczysty mężczyzna z wielką czarną bro - to Łańcucki; drugi - Królikowski, był szczu­pły, duże wąsy opadały mu na usta.

Niezwykle zaciekawienie wywoływało wejście któregoś z nich na trybunę. Ostre, gorzkie słowa prawdy, protesty lub wnioski padały jak grom na głowy reakcyjnych posłów, którzy krzycząc grozili im pięściami, więzieniem i szubienicą. Podziwiałem hart i pracowitość postów komunistycznych. W Klu­bie Poselskim PSL „Wyzwolenie" i Jedności Ludo­wej było nas kilku sympatyzujących z nimi. Często oklaskiwaliśmy ich przemówienia lub reagowaliśmy na wrogie okrzyki reakcyjnych posłów. Ale nie tylko my, często solidaryzowali się z komunistami także posłowie mniejszości narodowych.

Powoli następował przełom w składzie klubów i partii politycznych - wielu sprzyjając ideologii komunistycznej wiązało się z tym ruchem.

W roku 1924 siły komunistów zostały wzmocnio­ne przez przyłączenie się do nich czterech posłów so­cjaldemokratycznych z Klubu Ukraińskiego - An­drzeja Paszczuka, Tomasza Prystupy, Józefa Skrzy­py i Jakuba Wojtiuka, którzy razem z komunistycz­nymi posłami - Łańcuckim i Królikowskim - utworzyli sześcioosobowy Klub Komunistycznej Frakcji Poselskiej (KFP).

Jesienią tego samego roku wystąpiło z Klubu PSL "Wyzwolenie" i Jedności Ludowej czterech posłów: Adolf Bon, Feliks Hołowacz, Antoni Szapiel i Syl­wester Wojewódzki. Do nich przyłączyli się Stani­sław Ballin i Włodzimierz Szakun, którzy już przed­tem opuścili „Wyzwolenie". Nieco później wystąpi­łem i ja. Z tych to sił powstał siedmioosobowy Klub Niezależnej Partii Chłopskiej (NPCh), który stanął na czele radykalnego, o rewolucyjnym charakterze, ruchu ludowego w Polsce.

Pierwszvm aktem NPCh był list otwarty do Klu­bu PSL „Wyzwolenie" i Jedności Ludowej, dema­skujący jego oblicze, a potem odezwa zatytułowana: „Do chłopów wszystkich narodowo­ści Rzeczypospolitej Polskiej".

W odezwie tej, pełnej bólu i troski, czytamy mię­dzy innymi:

„Dziś państwo polskie jest jednym z najreakcyjniejszych w świecie. Rządzi nim i wyzyskuje bez­względnie drapieżny kapitał, tuczy się pracą ludu obszarnictwo, a pomaga mu duchowieństwo wszyst­kich wyznań i knut żandarmsko-policyjny...

Rezultatem rozpasanej polityki reakcji, wspiera­nej służalczo przez tzw. lewicę, jest straszliwy stan, w jakim znajdują się masy pracujące w państwie polskim. Niesłychana nędza zapanowała pod strze­chą małorolnego i bezrolnego chłopa. Nędza gnębi robotnika...

Chłopi nie otrzymali ziemi. Duszą się na swych działkach, w sąsiedztwie pańskich obszernych po­siadłości...

Zarobki robotników nie wystarczają na najnędzniejsze utrzymanie. Śmierć głodowa zagląda co­dziennie w oczy setek tysięcy obywateli..."

Mocno podkreślono też zasady programowe NPCh:

„Uważamy, że zasadniczym warunkiem przepro­wadzenia skutecznych reform społecznych w Rze­czypospolitej jest przejęcie władzy państwowej przez rzeczywistych przedstawicieli najszerszych mas pra­cujących.

Władza dla ludu pracującego! - oto nasze pierwsze hasło podstawowe; drugim naszym hasłem podstawowym jest: cała ziemia dla tych, którzy na niej własnoręcznie pracują; całkowite wyzwolenie mniejszości narodowych, które drogą samookreślenia winny terytorialnie zadecydować o własnym ustroju państwowym i formach współżycia z polskim ludem pracującym".

Dalej odezwa wysuwa na czoło: walkę o oświatę ludową, walkę o całkowite rozdzielenie Kościoła od państwa, walkę z militaryzmem i imperializmem. Nad wszystkim zaś góruje hasło; Władza i ziemia dla ludu.

Szczytne te hasła znalazły szeroki oddźwięk w masach chłopskich.

W połowie 1925 r. oderwało się od Klubu Białoruskiego pięciu posłów: Szymon Rak-Michajłowski, Piotr Miotła, Bronisław Taraszkiewicz i Paweł Wołoszyn, a nieco później Jerzy Sobolewski. Utworzyli oni Białoruską Włościańsko-Robotniczą „Hromadę".

W parę dni później trzy grupy skrajnie lewicowe: Komunistyczna Frakcja poselska (KFP), Niezależna Partia Chłopska i Białoruska Włościańsko-Robotniczą ,,Hromada" postanowily wspólnie przeciwstawić się reakcyjnym zakusom i walczyć o prawa ludzi pracy w mieście i na wsi.

Aczkolwiek każda z wymienionych partii działała oddzielnie, jednak wszystkie, mając zbliżony program i stojąc na gruncie sojuszu chłopów z robotnikami oraz uznając kierowniczą rolę proletariatu i jego partii, współdziałały z sobą. Wkrótce skonsolidował się blok skrajnej lewicy, który postanowił wspólnie działać i walczyć nie tylko w Sejmie, lecz również rozwinąć szeroką, skoordynowaną akcję uświadamiania mas na terenie całego kraju.

Nasz blok stawał się w Sejmie coraz bardziej bojowy. Zabieraliśmy głos w każdej sprawie, piętnując i zwalczając projekty ustaw i wnioski godzące w lud pracujący lub szkodliwe dla państwa.

Nie zadowalaliśmy się przemówieniem jednego tylko mówcy naszego bloku, korzystaliśmy z praw przysługujących każdemu klubowi. Po kolei wchodzili na trybunę mówcy KFP, NPCh i „Hromady". Każdy z nich ustosunkowywał się do zagadnień poruszanych w Sejmie z punktu widzenia potrzeb warstw społecznych lub narodowościowych, jakie reprezentował.

Większe przemówienia, jako legalne (legalizowała je bowiem trybuna sejmowa), w postaci broszur rozsyłaliśmy w teren.

Solidarna walka skrajnej lewicy poruszyła masy w mieście i na wsi. Duch przebudowy ustroju objął nie tylko tereny rdzennej Polski, lecz również tchnął nadzieję lepszej przyszłości w ludność zamieszkującą tak zwaną Polską B - w Ukraińców i Białorusinów

Poważnie zwiększyła się ilość prenumeratorów organu NPCh - „Walki Wsi". Niektórzy chłopi pisali: ,,W trzech my się złożyli i prosimy o gazetę, co prawdę pisze i o nas walczy". W wielu listach zapraszano nas na wiece. Bywało, że i robotnicy z miast zapraszali nas na swe zebrania.

Sekretariat NPCh na Rynku Starego Miasta, mieszczący się, zdaje się, pod nrem 38, nie mógł podołać pracy. Dużo listów przychodziło też na adres naszego klubu poselskiego w Sejmie, gdzie również wrzała praca.

O wiele większy jednak ruch panował w lokalu Klubu Komunistycznej Frakcji Poselskiej. Wobec zdelegalizowania KPRP jeszcze na początku 1919 r., lokal w Sejmie był jej jedynym legalnym ośrodkiem działalności w Polsce. Przy stałym wzroście liczebności partii zwiększała się ilość korespondencji od robotników, którzy zasypywali posłów Komunistycznej Frakcji skargami, listami z prośbą o interwencją oraz sprawozdaniami z terenu. Gromadka pracowników stale była zajęta.

Już wcześnie rano przychodził kierownik sekretariatu klubowego, tow. Jerzy Czeszejko-Sochacki, za nim jego współpracownicy: redaktor tow. Maksymilian Minkowski, znany jako Maksio, sekretarka, dumna ze swej pracy w partii, tow. Marysia Lewińska, oraz młody człowiek znany pod pseudonimem ,,Fedio Bej". A gdy kierownictwo sekretariatu objęła tow. Czesława Grosserowa, praca wzmogła się jeszcze bardziej. Ona to jakby różdżką czarodziejską wprawiała w ruch cały aparat. Jak dzień długi stukały maszyny do pisania. Przepisywano rękopisy wniosków, interpelacje, przemówienia dla posłów lub odpowiedzi na listy z terenu. Bywało, przychodził do pomocy któryś z towarzyszy z miasta. Często pomagał zawsze uśmiechnięty tow. Miroń Chajutin, który pełnił funkcję łącznika pomiędzy prasą partyjną a klubem poselskim.

Prawie codziennym gościem był tow. „Oskierko", dusza Związku Młodzieży Komunistycznej. Przynosił on najświeższe wiadomości z uniwersytetu, politechniki i innych uczelni. Orientował się też dobrze w działalności ruchu młodzieżowego w całym kraju. Nazywaliśmy go specem od spraw młodzieżowych.

Przychodził również do klubu tow. Jan Hempel, który zapoznawał się z przygotowywanymi materiałami lub przemówieniami, po czym omawiał je z Sochackim, Grosserowa lub Minkowskim. Hempel nie był członkiem Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Polski, ale siedział tak blisko „ołtarza", że nazywaliśmy go, jak i innych wybitnych komunistów, „rabinem". Jego też, jako „wszechwiedzącego", poprosiliśmy, by zreferował nam szczegółowo przebieg III Zjazdu Partii, który odbył się w marcu 1925 r.

Długo referował tow. Hempel wagę przemian, jakie zaszły na zjeździe, tłumaczył, dlaczego zmieniono nazwę Komunistyczna Partia Robotnicza Polski na Komunistyczna Partia Polski. Omawiając uchwały zjazdu najdłużej zatrzymał się nad sprawami rolnymi.

„Partia jako awangarda klasy robotniczej - mówił- reprezentuje równocześnie najszersze masy ludowe. Zjazd zajął wyraźne stanowisko w sprawach chłopskich, ze szczególnym uwzględnieniem interesów biedoty chłopskiej". Kończąc relację podkreślił: „Was, NPCh-owców, powinna najbardziej interesować uchwała zjazdu, która postawiła na czołowym miejscu kapitalne znaczenie sojuszu robotniczo-chłopskiego oraz walkę o ziemię - o reformę rolną bez odszkodowania".

W międzyczasie zaszły zmiany w składzie poselskim Komunistycznej Frakcji. Reakcyjna większość Sejmu wydała sądom posła Łańcuckiego, a poseł Królikowski, by uniknąć aresztowania, wyjechał za granicę, skąd przysłał zrzeczenie się mandatu. Na miejsce Królikowskiego wszedł w lutym 1926 r. do Sejmu nestor ruchu robotniczego - Adolf Warszawski-Warski, a wkrótce potem Jerzy Sochacki na miejsce Łańcuckiego. Ukazanie się w Sejmie siwiutkiego, lecz o czerstwej twarzy Warskiego, jednego z najwybitniejszych działaczy ruchu rewolucyjnego od 1889 r., wywołało duże zainteresowanie wszystkich posłów i pracowników Sejmu, a w naszym bloku skrajnej lewicy - radość. Czuliśmy potrzebą przywódcy tej miary, jakim był Warski. - Walka zaostrzała się, a po przewrocie majowym wzmogła się jeszcze bardziej. Obóz sanacji z Piłsudskim na czele nie przebierał w środkach, by zdusić wszelką opozycję. Masowo aresztowano robotników i chłopów, katowano ich, wsadzano do wiezienia bez aktów oskarżenia.

Bezprawnie też zaatakowano Sekretariat Międzypartyjnego Komitetu Amnestyjnego. Nie bacząc na nietykalność poselską policja polityczna wpadła w dniu 2 września 1926 r. do mieszkania posła Ballina, sekretarza komitetu, i przeprowadziła rewizję oraz skonfiskowała znajdujące się tam legalne materiały i dokumenty. Wkrótce potem bez podania powodów zdelegalizowano Komitet Amnestyjny.

W dniu 13 listopadn została wznowiona sesja sejmowa, na której, jak zwykle, odczytano listę żądań prokuratorów lub sędziów o wydanie posłów sądom. Na tym posiedzeniu zgłoszono aż czterdzieści interpelacji poselskich.

Różnorodność interpelacji obrazowała czarną rzeczywistość Polski, ujawniającą się w łamaniu praworządności przez władze administracyjne. Mimo to, gdy przyszło do dyskusji nad preliminarzem budżetowym, przedstawionym przez ministra skarbu Czechowicza, niewiele słyszało się głosów sprzeciwu spośród prawicowców lub ugody.

Pierwszy w dyskusji zabrał glos prezes klubu endeków, poseł Głąbiński. Najpierw oburzył się, że oficerowie pobili posła endeckiego Zdziechowskiego. Zapomniał, jak niejednokrotnie wraz z całą endecją rechotał i krzyczał: „Dobrze wam tak, mało was biją!", kiedy my, posłowie skrajnej lewicy, protestowaliśmy przeciwko biciu naszych posłów.

W przeszło dwugodizinnym przemówieniu na przemian to ganił, to znowu chwalił rządy Piłsudskiego. Chwalił wiele założeń dekretu prasowego oraz metody ucisku. Szczególnie ostro wystąpił przeciw Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej „Hromadzie",-podjudzając rząd do rozprawienia się ze skrajną lewicą.

Po nim zabrał gios komunista Skrzypa. Jak grom padały jego słowa, nie tylko krytykujące założenia budżetowe, lecz także obrazujące całą ohydę wzmożonych   prześladowań, represji i bezprawia stosowanego wobec działaczy z obozu skrajnej lewicy. Podobnie przemawiał NPCh-owiec Hołowacz oraz Taraszkiewicz z ramienia Białoruskiej   „Hromady", Były  to najostrzejsze przemówienia.  Reszta  klubów ustosunkowała się blado do budżetu, nie angażując się wyraźnie, bądź nie zabierała głosu.

Przy tak sprzyjającej postawie reakcji i ugodowców mógł sanacyjny rząd spokojnie ugruntowywać swoje założenia. Wzmogły się prześladowania komunistów i ich sojuszników z Niezależnej Partii Chłopskiej i Białoruskiej ,,Hromady".

Konfiskowano prasę, odbierano chłopom wydawnictwa NPCh, przeprowadzano bezprawnie rewizje w mieszkaniach działaczy, zakazywano zebrań, Między innymi starosta w Będzinie nie zezwolił na wiece posłów - Wojewódzkiego i Ballina w Zawierciu i Dąbrowie Górniczej. Doszło do tego, że bandy faszystowskie w porozumieniu z policją napadały na działaczy terenowych, nie szczędząc nawet posłów. W Końskich na oczach policji został pobity poseł Hołowacz, a w Krasnymstawie pobito Ballina. Kamieniami obrzucano Tadeusza Wieniawę-Długoszowskiego - redaktora postępowego pisma „Za wolność". Bojówki faszystowskie pobiły też przybyłego z Ameryki biskupa Kościoła Narodowego, Hodura, przed wiecem w Warszawie, na którym miał przemawiać. W Lublinie aresztowano członków komitetu do walki o amnestię. Podczas przesłuchiwań w komisariacie znęcano się nad aresztowanymi: związano im ręce i przykrepowano do nóg, po czym policjanci bili ich aż do utraty przytomności, oblewali zimną wodą i znów bili.

Podobnie zamierzano rozprawić się ze mną oraz z delegatami zjazdu powiatowego NPCh, który odbył się w Wieluniu 5 grudnia 1926 r., ale policja i bojówki nie miały dość siły, by zaatakować licznie zgromadzonych przedstawicieli kół z wiosek i gmin oraz zaproszonych robotników,

Interpelacje poselskie nic odnosiły skutku, torror trwał, a rząd, jak zwykle, milczał. Milczeniem tym stwierdzał, że dzieje się to za jego aprobatą.

Krótkie było posiedzenie Sejmu pamiętnego dnia 10 grudnia 1920 r. Rozegrały się bowiem sceny tak burzliwe i wstrząsające, że poruszyły społeczeństwo całej Polski. Po wieczne czasy pozostaną w pamięci akty bezprawia, jakich dopuściły się władze sanacyjne w stosunku do najbiedniejszego, najbardziej wyzyskiwanego i poniewieranego przez obszarników narodu - Białorusinów. W związku z napadem policji na odbywający się 5 grudnia we wsi Starobierezowo powiatu bielskiego zjazd „Hromady" pięć klubów poselskich: Białoruska Włościańsko-Robotnicza „Hromada", Komunistyczna Frakcja Poselska, Klub Białoruski, Klub Ukraiński i Niezależna Partia Chłopska złożyły do laski marszałkowskiej wniosek nagły.

Po odczytaniu przez marszałka wniesionych pod obrady Sejmu dekretów prezydenta i zawiadomieniu, że władze sądowe domagają się wydania posłów: Wołoszyna (Białoruska „Hromada"), Biniszkiewicza (PPS), Szapiela, Szakuna i Wojewódzkiego (NPCh) oraz Bryła i Ledwocha (Stronnictwo Chłopskie), zażądał głosu poseł Ballin w sprawie porządku dziennego.

Ballin był najmłodszym posłem w gronie naszej skrajnej lewicy, ale miał niezwykły dar wymowy. Sala zawsze słuchała go z dużym zainteresowaniem. Tak też było i tym razem.

„W imieniu pięciu klubów poselskich - zaczął - które złożyły w tej materii wniosek nagły, proszą panów o wstawienie do porządku dziennego i rozpatrzenie sprawy skatowania przez policję posłów Białoruskiej Wlościańsko-Robolniczej "Hromady" i około 100 uczestników zjazdu w powiecie bielskim. Mieliśmy już bardzo wiele wypadków pobicia posłów, ale ten wypadek dla dwóch szczególnych cech jest wyjątkowy i proszą o postawienie go na porządku dziennym. Mianowicie cały przebieg katowania i tryb mordów popełnionych przez policję świadczą, że jest to zarządzone przez rząd obecny przestępstwo, podobne do przestępstwa popełnionego na Matteottim" [1].

Marszałek zwraca mówcy uwagę, aby nie insynuował rządowi takich zamiarów (wrzawa na skrajnej lewicy),

„Drugą cechą tego wypadku jest, że takiego nieludzkiego katowania dokonano na posłach Białoruskiej "Hromady", przeciw którym od szeregu miesięcy prasa prowadziła oburzającą, pełną oszczerstw i insynuacji akcję. Muszę więc stwierdzić, że władze chcą sprowokować Białoruską "Hromadę" do tego, żeby podjęła samoobronę.

Policja mundurowa i tajna została samochodami przywieziona do dalekiej wioski, co świadczy o zaplanowanych z góry zamiarach... Pan Piłsudski pozazdrościł laurów Mussoliniemu". Wśród wrzawy następuje pomiędzy marszałkiem a  Ballinem wymiana  zdań.   Marszałek   przywołuje go do porządku po raz drugi, po raz trzeci, wreszcie odbiera mu głos (wrzawa).

Ballin mimo to nie przestaje mówić: „Wśród pobitych, a bito do krwi, niektórym łamano nawet ręce, bili też do krwi "posłów Mirilię i Wołoszyna".

W końcu marszałek zamyka posiedzenie. Wówczas Ballin wyjmuje z teczki dowody rzeczowe w postaci koszul splamionych krwią skatowanych oraz ich fotografie i rzuca je w stronę law rządowych i prawicy.

Wybucha niesamowita wrzawa. Po wznowieniu posiedzenia znowu wrzawa na ławach  mniejszości   i   skrajnej   lewicy.   Konsternację wywołuje poseł komunistyczny Skrzypa, który podchodzi do ław ministerialnych i kładzie przed wicepremierem  Bartlem  przesiąkniętą  krwią   koszulę. „Składam   panu,   panie   premierze,   corpus   delicti" - mówi i wpatrując sitę w Bartla czeka odpowiedzi,

Bartel milczy.

Ciszę przerywa poseł „Wyzwolenia", Wyrzykowski:

„Panie premierze, inny premier wziąłby to i kazał przeprowadzić śledztwo".

Wicepremier Bartel: „Jak pan będzie ministrem, to pan będzie robił śledztwo". Głos:  „Niech rząd się tłumaczy!" Wicepremier   Bartel:   ,,Na pańskie wezwanie   - nie, mój panie".

Głos:  „Na wezwanie mas".

Bartel:  "Pan nie jest masą, pan jest jednostką". Wymianę  zdań  pomiędzy  salą   a  wicepremierem przerywa marszałek:

„Proszę posła Skrzypę, żeby zajął miejsce i zabrał przedmiot, który położył".

Skrzypa jednak stoi i wpatruje się w Bartla, który odwraca głowę i z odrazą odsuwa zakrwawioną bieliznę.

Po chwili na wezwanie marszałku zjawia się woźny, ściąga z pulpitu Bartla zakrwawioną koszulę, ale tak niezgrabnie, że omal nie dotknęła jego twarzy.

Mimo wagi wniosku pięciu klubów Sejm nie zdecydował się debatować nad nim na tym posiedzeniu, a marszałek starając się ratować prestiż rządu ograniczył się do następującego oświadczenia:

„Nie moja rzecz badać fakty przytoczone przez posła Ballina, czy zgadzają się z prawdą w całej rozciągłości, sądzę jednak, że jeżeli poseł oskarża rząd o pobicie posłów, to bez względu na to, kto jest poszkodowany, jest obowiązkiem Sejmu zająć się tą sprawą (oklaski na lewicy). Wniosek odsyłam do Komisji Administracyjnej i proszę jej prezesa, aby Komisja na pierwszym posiedzeniu swym wzięła tę sprawą pod obrady (glos: „Ale premier nie chce prowadzić śledztwa"). Nie wątpię, że rząd na Ko­misji Administracyjnej da wyjaśnienia zgodne z prawdą".

Po tych dramatycznych scenach zapowiedziana na ów dzień debata nad kagańcowym dekretem pra­sowym, wydanym przez rząd, skończyła się pomyśl­nie - z rzadką jednomyślnością Sejm potępił i od­rzucił dekret. Rozeszła się jednak wieść, że rząd wyda wkrótce nowy dekret prasowy.

*

W związku z szalejącym terrorem przyjeżdżało wtedy do Polski wiele delegacji zagranicznych. Utkwiły mi w pamięci tylko dwie: delegacja inte­lektualistów z Francji i posłów labourzystowskich z Anglii. Jakkolwiek nie podobały się rządowi te wizyty, jednak mając zadłużenia w obu krajach musiał je tolerować. Najbardziej nie podobała się rządowi i reakcji delegacja Komitetu Pomocy Wię­źniom Politycznym z Francji.

Wybitny pisarz francuski Georges Duhamel i po­eta Georges Chenneviere Już przy pierwszym spotkaniu z polskimi liberałami, jak Thugutt, Śmiarowski, oraz socjalistami: Niedziałkowskim, Berensonem i innymi, a w końcu podczas wizyty u ministra sprawiedliwości Meysztowicza oświadczyli, że przy­jechali w celu zapoznania się ze stanem więzien­nictwa w Polsce, gdyż- opinia francuska i światowa jest wstrząśnięta wiadomościami o politycznym ter­rorze w Polsce. Doszło do wymiany zdań, ale w koń­cu minister wydal zezwolenie na zwiedzenie wię­zienia na Mokotowie, Pawiaku, na "Łukiszkach" w Wilnie i kilku innych. Nie pozwolił natomiast zwiedzić więzień na Świętym Krzyżu, we Wronkach i Rawiczu, twierdząc kłamliwie, że siedzą tam wy­łącznie przestępcy kryminalni.

To, co widzieli, wstrząsnęło delegatami; jednakże nie poprzestali na tym, w poszukiwaniu prawdy zetknęli się z komunistami. Nasze spotkanie stało się możliwe dzięki pani Stefanii Sempoławskiej, która zgodziła się na urządzenie przyjęcia w swoim mieszkaniu przy ulicy Smolnej. Pani Stefania al­bo - jak nazywaliśmy ją między sobą - „Marki­za", była czołową działaczką Patronatu nad więź­niami politycznymi.

Choć wiadome było, że w jej biurze pracują ko­muniści i że otacza się komunistami, to jednak ani władze policyjne, ani władze sądowe nie miały od­wagi aresztować jej. Do niej szły matki aresztowa­nych synów, żony więzionych mężów, towarzysze szukający pomocy. Ula każdego zawsze znajdowała słowa pocieszenia, podtrzymywała na duchu, radziła, a w wielu wypadkach - korzystając z szerokich znajomości - interweniowała. Między innymi z jej pomocy korzystał Piłsudski, gdy siedział w więzie­niu. Jej praca społeczna sięgała roku 1905. Przez całe życie była uosobieniem głębokiego humanizmu i poświęcenia dla ludzi cierpiących za przekonania polityczne. Z mieszkania jej często korzystała Międzynarodowa Organizacja Pomocy Rewolucjonistom (MOPR).

Imponująco prezentowała się pani Stefania. Wy­soka, dobrze zbudowana, o spokojnych oczach i sub­telnych rysach twarzy. Człowiekowi, który zetknął się z nią po raz pierwszy, dziwnym wydawał się jej strój: rano czy wieczorem zawsze ta sama ciemna suknia z długim trenem. Z początku raził mnie ten staroświecki strój, lecz później nie wyobrażałem sobie pani Stefanii ubranej inaczej.

Przyjęcie zaaranżował poseł Wojewódzki. On też za składkowe pieniądze zakupił prowianty.

Duhamel i Chenneviere byli oczarowani i na pa­nią Slefanię patrzyli z uwielbieniem. Byli też pra­cownicy biura Patronatu z sekretarką, Helą Piwowarczykówną na czele. Towarzysz Cichowski (pseu­donim „Hrabia") omawiał z gośćmi sytuacją w Pol­sce i odpowiadał na pytania, mocno podkreślając znaczenie ruchu robotniczego w walce o wolność narodową j apokwzną w Polsce.

„Faszyzmowi Piłsudskiego przeciwstawiamy ustrój socjalistyczny. Ale wobec terroru jesteśmy bezradni, bowiem w walce ideologicznej nie uznajemy zbroj­nego odwetu" - mówił.

Pani Stefania nie należała do Komunistycznej Partii Polski, ale zgadzała się z Cichowskim, że prawdziwa demokracja i humanizm może nastąpić jedynie po zniesieniu klas.

Dyskutujących otaczała gromadka towarzyszy: Jan Hempel, Teodor Duracz, doktor Estera Stróżecka, Jerzy Sochacki, Tadeusz Żarski, Miron Chajutin, Czesława Grosserowa, młodzieżowiec „Oskierko" i kilku innych. Wszyscy zabierali glos lub sta­rali się choć chwile, pomówić z delegatami.

Jako rezultat tych odwiedzin odbył się w grud­niu 1926 r. w Paryżu w sali Horticulture wiec pro­testacyjny przeciw białemu terrorowi w Polsce, zor­ganizowany przez Związek Ochrony Więźniów Po­litycznych. Przemawiało wielu mówców. Ferdynand Buison - prezes Ligi Ochrony Praw Człowieka i Obywatela - zastrzegając ale, iż nic jest komu­nistą, gwałtownie oskarżył sądy polskie, powołując się na dane, które zebrał w czasie ostatniej swojej bytności w Polsce; dziennikarz Bernard Lecache opowiedział swoje wrażenia z podróży po Polsce. Profesor Albert Bayet oparł przemówienie na cyta­tach z memoriału Thugutta. O panującym w Polsce terrorze mówili również Duharael i Chermeviere oraz kilku innych mówców. Wiec zakończył się Uchwaleniem rezolucji potępiającej stosowany w Polsce system represji politycznych i żądającej natychmiastowej amnestii dla więźniów politycz­nych. Odpis rezolucji postanowiono przesłać amba­sadzie polskiej w Paryżu i marszałkowi Piłsudskiemu.

W pierwszych dniach grudnia tego samego roku zjechała do Polski angielska delegacja lewego skrzy­dła Labour Party. Posłowie Becker, Shephard i Haorafin odbyli szereg konferencji z przywódca­mi PPS i innych ugrupowań, a w końcu mieli roz­mowę z ministrem sprawiedliwości, który pozwolił im zwiedzić niektóre więzienia, wyłączając jednak najcięższe.

Delegacja zetknęła się też z komunistami. Urzą­dziliśmy dla nich kilka spotkań, między innymi u tow. Lauera, ale największe zebranie odbyło się w lokalu Związku Pracowników Handlowych i Biu­rowych przy ulicy Zielnej 25.

Po brzegi wypełniła się sala w suterenie tego domu. Przyszło wielu KPP-owców oraz sympaty­ków - inteligentów i robotników.

Na małą scenę wstępowali młodzi poeci, recyta­torzy, śpiewacy oraz -zespoły chóralne. Gorącym uznaniem cieszyły się utwory Broniewskiego, Wandurskiego, Standego, Stawara i innych. Raz po raz rozlegały się oklaski i okrzyki uznania.

A potem przyjęcie: kanapka z wędliną i ciastko na papierowej serwetce oraz herbata lub butelka lemoniady.

Aranżerem spotkania była tow. dr Stróżecka. Ona to przewodniczyła, podsumowywała pytania i od­powiedzi; moja żona i ja pełniliśmy funkcją tłuma­czy.

Ulegając prośbie labourzystów pojechałem z ni­mi do Wilna. Na stacji kolejowej przywitały nas delegacje robotnicze i chłopskie. W mieście wrzało, w coraz innym miejscu organizowały się demonstra­cje, z którymi rozprawiała się policja. Na Pohulance odbył się wielotysięczny wiec robotniczo-chłopski, po czym tłum ruszył w stronę więzieniu na „Łukiszkach" krzycząc: „Żądamy uwolnienia więźniów po­litycznych!"

Przed gmachem więziennym rozgorzała walka policji z demonstrującymi. Działo się to 11 grudnia 1926 r.

Więzienie zrobiło na delegacji przygnębiające wrażenie. W wielu celach leżeli ludzie chorzy, z oznakami pobicia, a dwudziestu siedmiu bladych jak cień więźniów walczyło o poprawę warunków, odmawiając przyjmowania pokarmów.

Po opuszczeniu więzienia Anglicy udali się do Okręgowego Komitetu PPS i prosili, by zajęto się ofiarami terroru.

„Towarzysze, musicie ich ratować" - mówili.

PPS-owcy zapewniali, że stale się zajmują dolą więźniów, przy czym nie omieszkali poinformować labourzystów, że z ostatnimi demonstracjami nie mieli nic wspólnego...

*

Rzadko kiedy obradował Sejm tak spokojnie, jak w dniach 14 i 15 grudnia. Prawie do pustej sali przemawiali posłowie w sprawie preliminarza bud­żetowego na pierwszy kwartał 1927 r.

Przemówienia Chjeno-"Piasta" i ugody były nu­dne, nic nie znaczące, często wykrętne i służalcze.

Czy na tę atmosferę wpłynął szalejący terror, który mógł dotknąć każdego opozycjonistę, czy strach przed dużą ilością policji i agentów oraz przebra­nych po cywilnemu oficerów spacerujących wokół gmachu sejmowego - trudno powiedzieć. Jedynie kluby: Komunistycznej Frakcji Poselskiej, Nieza­leżnej Partii Chłopskiej, Białoruskiej „Hromady" i Ukraińskiego „Sel-Robu" bezkompromisowo gło­sowały przeciw przedłożeniem rządowym, a ży­dowskie koło poselskie opuściło salę obrad przed głosowaniem.

Budżet jednak zosta! uchwalony poważną więk­szością głosów. Było to zwycięstwo poważniejsze, niż rząd się spodziewał. Karierowicze wszelkich obozów coraz tłumniej deklarowali lojalność wobec sanacji. Warstwy posiadające przekonały się, jak skutecznie broni Pilsudski ich interesów. Mając po­parcie tych warstw, kleru i Sejmu sanacyjny rząd mógł dalej realizować faszystowską dyktaturę.

Jedyną przeszkodę stanowiła Komunistyczna Pa­rtia Polski, która prowadząc walkę o przemiany ustrojowe i polepszenie bytu pracujących, nie tylko wrosła korzeniami w masy robotnicze, lecz stała się także przywódcą biedoty chłopskiej oraz orędow­nikiem narodów uciemiężonych. Stąd gwałtowny atak na KPP i na Niezależną Partię Chłopską oraz na Białoruską Włościańsko-Robotniczą „Hromadę". Do wykonania togo zadania zmobilizowano cały apa­rat szpiclowski, wzmocniony falangą denuncjatorów i prowokatorów.

W styczniu 1927 r. wzmógł się terror na terenie całej Polski, a szczególnie bezwzględnie rozprawił się rząd z narodem białoruskim. Nastąpiły masowe aresztowania, uwięziono nawet bez zgody Sejmu czterech posłów Białoruskiej „Hromady" i jednego posła NPCh.

Burzliwie rozpoczęło się posiedzenie Sejmu w dniu 25 stycznia. W sprawie pogwałcenia konsty­tucji i w obronie- narodu białoruskiego zabrał głos poseł „Hromady" - Sobolewski, który w uzasadnieniu wniosku przedstawił prawdziwy obraz pol­skiej rzeczywistości, a demaskując cele rządu, tak je naświetlił:

„W przerwie miedzy posiedzeniami Sejmu zaszedł fakt bezprzykładnego gwałtu popełnionego przez rząd. Aresztowano czterech postów Białoruskiej Wło­ściańsko-Robotniczej "Hromady" i jednego posła Niezależnej Partii Chłopskiej. Areszt ten jest nie tylko atakiem na gwarantowane przez art. 21 koństytucji prawo parlamentu, lecz generalnym atakiem na mniejszości narodowe, a w pierwszej linii na Białorusinów. Ze tak jest, dowodzi fakt, iż areszto­wano nie tylko posłów, lecz setki działaczy oświato­wych i politycznych. Zamknięto Bank Białoruski, przeprowadzono rewizje i aresztowania w Białoru­skim Komitecie Narodowym, Towarzystwie Biało­ruskiej Szkoły, rozgromiono najpotężniejszą orga­nizację chłopów Białorusi Zachodniej, "Hromadę", która obecnie liczy już 98 000 członków. Pogromu tego domagało się obszarnictwo polskie, poprzedziła go wściekła nagonka całej burżuazyjnej prasy pol­skiej; jeszcze ubiegłego roku Związek Ludowo-Na-odowy postawił wniosek o rozwiązanie "Hromady". W styczniu pan minister Meysztowicz, obszarnik wileński, adorator carycy Katarzyny"... (Wrzawa). Marszałek: „Panie pośle, to do sprawy nie należy".

Głos: „To fakt".

Inny głos: „Carską krew ma w sobie" (wrzawa, różne okrzyki).

„...Rząd Piłsudskiego depcze nawet pozory pra­wa i konstytucji. Rząd "sanacji moralnej" nie cofa się przed najohydniejszymi kłamstwami i oszczer­stwami".

Wśród wrzawy następuje ostra wymiana zdań pomiędzy marszałkiem a mówcą Sobolewski konkluduje:

„W imieniu białoruskich mas pracujących zakła­dam jak najostrzejszy protest przeciw prześladowa­niu ludu białoruskiego i jego przedstawicieli i do­magam się uchwalenia następującego wniosku: Sejm wzywa rząd do natychmiastowego uwolnienia posłów: Bronisława Tarasakiewicza, Szymona Rak-Michajłowskiego, Pawła Wołoszyna, Piotra Miotłę i Feliksa Hołowacza, aresztowanych z pogwałce­niem konstytucji".

Po Sobolewskim zabiera glos poseł komunistycz­ny Sochacki i nie zwracając uwagi na krzyki pra­wicy w krótkim przemówieniu składa wniosek o wy­rażenie nieufności rządowi Piłsudskiego.

W odpowiedzi składa oświadczenie wicepremier Bartel. Ukazanie się Bartla na trybunie wywołuje wrzawę, a poseł Wojewódzki krzyczy donośnym gło­sem: "Kolega Kataryniarza!" [2]

"Sprawa wydania sądom pieniu posłów - mówi Bartel - których występna działalność została udo­wodniona przez fakty i dokumenty (wrzawa, a Wo­jewódzki krzyczy: "Przez prowokatorów!"), a stwier­dzona przez rząd, stanowi dla panów smutną ko­nieczność państwową, stanowiła smutną konieczność dla ministra sprawiedliwości". (Wrzawa na skrajnej lewicy i mniejszości narodowych, glos: „Dla Kata­ryniarza, dowodów żądamy!"; „To samo mówił Stołypin w Dumie!" - woła Warski).

Gdy Bartel podtrzymuje bezpodstawne oskarże­nie, dostarczone mu przez Meysztowicza, wybucha wrzawa na lewicy:

- Żądamy dowodów! Dajcie dowody! Katary­niarza pan słucha. Kataryniarzowi służy!

- Kataryniarz panu dowody sfabrykował! - krzyczy Wojewódzki.

Wśród niebywałej wrzawy i okrzyków: „Fałsz! Kłamstwo!" marszałek zamiast przerwać posiedze­nie, jak to często czynił w podobnych wypadkach, zaproponował wykluczenie Wojewódzkiego na mie­siąc z posiedzeń sejmowych, co większość sejmowa z radością uchwaliła.

Rataj, ówczesny marszałek Sejmu, który winien stać na straży nietykalności poselskiej, ulegle podporządkował się sanacji,

„Oświadczam - mówił - że opierając się na in­formacjach przedstawionych mi przez ministra spra­wiedliwości nabrałem przekonania, że nie mogę brać odpowiedzialności w imieniu Sejmu..." - po czym skierował wniosek Sobolewskiego do komisji regu­laminowej i zamknął dyskusję.

Dalszą walkę z bezprawiem, o wolność areszto­wanych podjęliśmy już w dniu następnym, przy debacie nad budżetem, W imieniu NPCh tak oto ustosunkowałem się do budżetu Ministerstwa Spra­wiedliwości:

„Wydatki na to ministerstwo w roku 1925 wy­nosiły 75 milionów, w roku 1926 - 86 milionów, a w najbliższym roku budżetowym potrzeba już 96 milionów. Wydatki na sędziów śledczych, prokura­torów i innych obrońców prawa można by znacznie zmniejszyć za pomocą amnestii. Nikt nie pomyśli o tym, że trzeba tych ludzi wypuścić, ale stale po­większa się budżet więzienny. Zamiast budowy do­mów nauki, domów oświaty, zamiast zaspokojenia głodu i nędzy, buduje się ciemnice dla biednego narodu, dla biednych mas. Czym jest bezprawie, o którym mówi pan Głąbiński, że siedzi dwóch ge­nerałów w więzieniu, w porównaniu z tym, że w więzieniach siedzi sześć tysięcy bojowników o le­psze jutro, że w więzieniach siedzi tylu ojców, któ­rych dzieci giną z głodu! Rodziny generałów nie są głodne...

 

Na uciemiężeniu chłopstwa budują swe programy kapitaliści i obszarnicy. Niedawno przecież pan Dmowski, wódz Obozu Wielkiej Polski i mistrz en­decji pouczał w artykułach o kwestiach robotni­czych w Polsce... Cały program polityczny i spo­łeczny zastąpić miał mu mocny bat na chłopów i robotników. Bat ten znalazł się jednak w innych rękach, niżby chciał Dmowski. Nad Polską świszczy dziś bat Piłsudskiego. Świst ten brzmi jak najpięk­niejsza muzyka w uszach obszarników i kapitali­stów...

To, co się stało w ostatnich tygodniach, z czego panowie z prawicy tak się cieszą, iż aresztowano posła Hołowacza z NPCh i czterech posłów Białoruskiej "Hromady", to dla was, panowie, którzy macie jeszcze złudzenia co do parlamentaryzmu, nie jest taką drobną historią... Wyzbyłem się tych złudzeń i niejeden z was w niedalekiej przyszłości wyzbędzie się ich również.

Aresztowanie posła Hołowacza nie jest niczym in­nym, jak zwykłą prowokacją... Jeżeli chodzi o ludzi należących do hurtków [3], do "Hromady", to nagonka, jaką zrobiono, jest niczym innym, jak tylko pro­wokacją wobec Białorusinów... Ale trzeba również pamiętać, że represje spadną także na innych, że pozostaną tylko ci, którzy ślepo będą służyć temu rządowi. Te sprawy mają swoje konsekwencje".

27 stycznia toczyły się dalsze obrady nad budże­tem. Stenogramy sejmowe nie notują tego, ale pa­miętam, że gdy Warski wchodził na trybunę, rozle­gły się glosy:

— Komunistyczny tata...

-Tak,   nasz   tata   —   odpowiedział   chór   glusów na skrajnej lewicy.

Warski poczekał, aż się uspokoi, i zaczął: „Wobec przedłożonego budżetu, który jest wy­razem reżimu faszystowskiego, Komunistyczna Fra­kcja Poselska oświadcza, co następuje: odrzucamy budżet rządu faszystowskiego. Frakcja Komuni­styczna nie może pominąć milczeniem gwałtów do­konanych dopiero co nad ludem białoruskim i rzu­cających jaskrawe światło na panujący reżim fa­szyzmu. Cynicznym kłamstwem jest twierdzenie organów rządowych, jakoby aresztowanie posłów Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej "Hromady": Taraszkiewicza, Wołoszyna, Rak-Michajłowskiego, Miotły, oraz posła NPCh — Hołowacza, nie było wymierzone przeciw całemu białoruskiemu ludowi pracującemu, a godziło tylko w komunistów. Albo­wiem depcząc własną burżuazyjną konstytucją, rząd nakazał aresztowanie nie tylko Centralnego Komi­tetu Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej "Hromady", nie tylko aresztowanie członków komitetów powiatowych i kół miejscowych tej organizacji, działającej zupełnie jawnie, na podstawie legalnie ogłoszonego statutu, ale aresztowanie również człon­ków związków zawodowych oraz organizacji kulturalno-oświatowych. Zostali aresztowani członkowie Towarzystwa Szkoły Białoruskiej, dyrektor i nau­czycielu wileńskiego białoruskiego gimnazjum, dalej nauczyciele gimnazjów w Nowogródku, Radoszkowiczach itd. Według danych z prasy aresztowano przeszło tysiąc osób...

Wzmogło się katowanie więźniów politycznych, jak np. w Wilnie, gdzie w czasie głodówki na "Łukiszkach" zmasakrowano co do jednego więźniów [4], wyrzucono nagich na śnieg, po czym rzucono ich do zimnych, wilgotnych karcerów. Demonstracje pro­testu przeciw tym ohydnym zbrodniom rozpędzano siłą zbrojną, jak np. miało to miejsce w czasie po­bytu angielskich posłów robotniczych w Wilnie.

W związku z tym Frakcja Komunistyczna uważa za swój obowiązek stwierdzić z trybuny sejmowej, że nie mniej ohydne gwałty, przypominające naj­gorsze czasy okupacji rosyjskiej w Polsce, działy się i dzieją na terytorium Zachodniej Ukrainy.

Wspomnijmy tylko olbrzymi proces 150 robotni­ków i chłopów ukraińskich zakończony 10 stycznia bieżącego roku. W czasie rozprawy sądowej ujaw­niony został taki ogrom prowokacji i taki bezmiar tortur, że prześcignięte zostały straszliwe zbrodnie caratu nad więźniami. Na podstawie dowodów sfa­brykowanych przez prowokatorów i zeznań wymu­szonych przez tortury sąd faszystowski nie zawahał się skazać za przynależność do komunistycznej par­tii 9 oskarżonych na dożywotnią katorgę, to jest faktycznie na powolną śmierć w lochach więzien­nych, 4 na 15 lat, 6 na 12 lat, 39 na 10 lat i 60 na 4 lata, ogółem na przeszło l 000 lat katorgi nie li­cząc więzienia przed śledztwem.

Komunistyczna Frakcja stwierdza, że te prześla­dowania uderzają bezpośrednio w cały polski lud pracujący..."

Przemówienia posłów białoruskich, ukraińskich i skrajnej lewicy, a szczególnie tow. Warskiego, zde­maskowały i rozbiły w puch oskarżenia rządowe. Żywo rozprawiano o tym w kuluarach sejmowych. Obszarnicy i ich poplecznicy chwalili rząd za od­wagę, i stanowczość, ale wielu posłów postępowych o poglądach liberalnych, jak Thugutt, Smiarowski, Chomiński, wyrażało niezadowolenie i potępiało dzikie metody terroru. Również niektórzy pepesowcy z Liebermanem na czele grozili, że rozprawią się z Bartlem i Meysztowiczem na posiedzeniu ko­misji regulaminowej. Piłsudczycy zapowiadali dal­sze kroki.

— Rozprawimy się też z Niezależną Partią Chłop­ską — mówili.

Aresztowanie posłów Białoruskiej „Hromady" i NPCh spowodowało wrzenie w całym kraju, Ze wszystkich stron nadchodziły głosy protestu nie tylko do klubów poselskich, lecz i do rządu. W wie­lu miastach i wsiach organizowano wiece i demon­stracje. Policja tłumiła je nie szczędząc kolb, ba­gnetów, a nawet kul. Najbardziej krwawo rozpra­wiły sią władze z chłopami w Kosowie 3 lutego 1927 r. — podczas demonstracji czterech zabito, a ośmiu ciężko raniono.

Jednak protesty i przelana krew nie mogły wpły­nąć na z góry ukartowaną decyzję. W ciągu całego tygodnia sprawa aresztowań posłów była omawiana na komisji nietykalncści poselskiej. Po raz pierwszy radzono nad tym tajnie.

Na komisję nie dopuszczono ani przedstawiciela „Hromady", ani przedstawiciela NPCh. Nie znaliśmy szczegółów obrad komisji, w której obok posłów prawicy i ugody brali udział minister Meysztynowicz i prokurator wileński. Dopiero na posiedzeniu Sej­mu w dniu 4 lutego dowiedzieliśmy si. z zjadli­wego, często kłamliwego przemówienia referenta, endeka Dobrzańskiego, oraz z przemówień innych posłów, że — jak byliśmy tego pewni — dowodów winy aresztowanych posłów rząd nie przedstawił.Część tajemnic z posiedzeń komisji zdradził poseł PPS — Lieberman:

„Przyszedłem na komisją — mówił — z pewnym uprzedzeniem, polegając na tym, że na dnie komu­nikatów urzędowych jest choć trochę, dowodów. Przez cały czas badania na tajnym posiedzeniu, gdzieśmy mieli zupełną swobodę — wszyscy kole­dzy, którzy tam byli, są świadkami — ciągle do­pytywałem się o oskarżenie w kierunku szpiego­stwa wojskowego i płatnej służby na rzecz ościen­nego państwa. Pan prokurator powiedział: "Oskar­żenie opiera się na następującym rozumowaniu..." Mnie się wydaje, że kto oskarża posła o szpiego­stwo, to powinien opierać oskarżenie na faktach przede wszystkim, nie na rozumowaniach.

Jaki macie fakt szpiegostwa wojskowego, kto kiedy szpiegował, o jaki dokument, o jaki obiekt, o jaki wywiad chodziło? Na to odpowiedź pana mi­nistra sprawiedliwości brzmiała: "To była atmo­sfera szpiegostwa". Przecież, proszę, panów, prawo karze nie tego, kto żyje w danej atmosferze..."

W podobnym duchu przemawiał  poseł Szreiber:

„Wysoka Izbo, stalą się rzecz dziwna. Stanęliśmy wobec zjawiska niebywałego dotychczas. Nie przed­stawiono nam żadnego materiału dowodowego (glo­sy: "Skandal!"). Nie przedstawiono nam nazwisk świadków ani ich zawodów...

Przechodząc dalej, wysoka Izbo, próbowałem kil­kakrotnie na komisji wyprosić: dajcie nam materiały, dajcie nam dowody rze­czowe, a z pewnością, jeśli się okaże, że jest zdrada państwa, będziemy głosowali za wydaniem. Wniosek naturalnie odrzucono, bo nie chciano te­go...

Ostatecznie dziś sprawa jest przesądzona, wiem, że przeważająca część tej Izby uchwali wydanie tych posłów, sprawa ta, czy zostali prawnie czy nie­prawnie aresztowani, może nie jest tak ważna w tej chwili dla nich, ale dla parlamentaryzmu jest to kwestia pierwszorzędnej wagi. Proszę o tym nie za­pominać, to może stać: się co dzień i w ten sposób zabija się resztki parlamentaryzmu w Polsce".

Argumenty te, jak też przemówienia postów: Roguli, Ballina, Sochackiego, Jeremicza i Kozickiego, nie mogły przełamać zdecydowanej większości skła­dającej się z sanacyjnego obozu pilsudczykowskiego i Chjeno-„Piasta".

W czasie przemówień prawa strona i centrum sali świeciły pustkami — przeważająca część tych po­słów siedziała w bufecie. Rojno zrobiło się na sali dopiero wtedy, gdy zabrzęczały dzwonki zwołujące na głosowanie. Solidarnie zbiegła się, Chjena, „Piast", NPR i piłsudczycy.

Stawili się wszyscy posłowie skrajnej lewicy i mniejszości narodowych. Brak było natomiast wielu posłów PPS i „Wyzwolenia". Stronnictwo Chłopskie umyło ręce, zapowiadając wstrzymanie się od głosowania. Nic dziwnego wiec, że zdecydo­wana większość faszystowska wydała sądom wszy­stkich oskarżonych posłów. Warto dodać, że razem z nami głosowali Thugutt i Chomiński i że z „Klubu Pracy", składającego się z sześciu posłów, do któ­rego należał wicepremier Bartel, wystąpiło dwóch wybitnych jego członków: Eugeniusz Smiarowski i Ludwik Chomiński, protestując przeciw temu bez­prawiu.

Dzień 4 lutego 1927 r. przekreślił raz na zawsze możliwość jakiegokolwiek porozumienia pomiędzy burżuazyjnymi rządami w Polsce a narodem biało­ruskim — i nie tylko białoruskim, lecz również ukraińskim oraz rewolucyjnymi masami robotni­czymi i chłopskimi w całej Polsce.

Zdelegalizowanie Niezależnej Partii Chłopskiej w marcu 1927 r., a potem rozbicie Związku Siły Chłopskiej oraz represje stosowane w walce z PPS-Lewicą i Związkiem Samopomocy Chłopskiej po­głębiły jeszcze bardziej przepaść między rządzący­mi i rządzonymi. Obóz sanacji, sprzęgniemy z obszarnictwem i kapitalistami, nigdy nie zdobył mas pracujących.

Naród, a szczególnie ludzie pracy nie chcieli się zgodzić na faszystowskie metody rządzenia. Stad też stale wzmagający się opór. Siły antyfaszystow­skie rosły i obejmowały coraz szersze kręgi w mia­stach i na wsi. Z biegiem czasu coraz więcej ludzi przekonywało się o słuszności założeń Komunisty­cznej Partii Polski, która mimo terroru stosowanego wobec niej nie tylko nie uległa, lecz nieustannie organizowała szerokie masy do walki o prawdziwie demokratyczną, niezawisłą Polskę Ludową.

Czerwiec, 1958 rok

 

[1]  Giacomo Matteotti (1885-1924), przywódca Włoskiej Partii Socjalistycznej, w czasie I Wojny Światowej, ostry przeciwnik uczestnictwa w niej państwa włoskiego, po zwycięstwie Mussoliniego przywódca opozycji wobec partii Faszystowskiej, porwany i zamordowany przez faszystowskich bojówkarzy. Sprawcy zostali ujęci i skazani ale po pewnym czasie objęła ich amnestia.

[2] Kataryniarz- przezwisko Aleksandra Meysztowicza (podać rok urodzin i śmierci), ministra sprawiedliwości w latach 1926-1928, przezwisko nawiązywało do tego że (w- podać datę wydarzenia) wraz z grupą polskiej szlachty uczestniczył w składania wieńca przy pomniku carycy Katarzyny Wielkiej w Wilnie.

[3] Hurtki- koła powiatowe Robotniczo-Chłopskiej "Hromady", partii działającej na ziemiach zamieszkiwanych przez ludność białoruską w II RP. Partia kilkakrotnie wchodziła do sejmu i funkcjonowała aż do jej rozwiązania (podać datę rozwiązania Hromady). Przez cały okres działalności ściśle współpracowała z KPP i KPZB (sekcja autonomiczna KPP na Białorusi Zachodniej). Po likwidacji "Hromady", wielu jej członków wstąpiło do KPZB.

[4] Autorowi chodzi o Pantola i Bondarczuka, członków KPZB którzy zginęli w 1922 w wileńskim więzieniu "Łukiszki" w trakcie sztucznego karmienia podczas strajku głodowego więźniów. Na ten temat II Zjazd KPRP uchwalił rezolucję w której czytamy:

"Zjazd wyraża wzgardę nikczemnym siepaczom, znęcającym się w murach więziennych nad bezbronnymi jeńcami burżuazji. Pamięci towarzyszy Pantola i Bondarczuka, poległych ostatnio w więzieniu białostockim w walce o poszanowanie godności ludzkiej, Zjazd wyraża swą cześć.

Zjazd wzywa ogół robotników i chłopów w państwie polskim, bez względu na ich narodowość i przekonania polityczne, do podjęcia stanowczej walki o wyratowanie z więzień ludzi, których jedyną winą jest obrona uciśnionych i wyzyskiwanych."

 "KPP uchwały i rezolucje" Warszawa 1953, Tom I, I-II Zjazd (1918-1923) strony 270-271

(Weryfikacji wymaga czy chodzi o to same wydarzenie czy może jest to pomyłka autora)


 

MARIA ŻEROMSKA-NAMYSŁOWSKA „MUSZKA" (1911— 1944)

 

Była jednym z najaktywniejszych członków wileńskiej lewicy aka­demickiej. Zdrobniałe imię, nie wiadomo przez kogo przerobione na ,,Muszka", zostało później jej organizacyjnym pseudonimem. „Musz­ka", „Mucha" — tak to już zostało. Wielu młodych ludzi należących do „Frontu" czy Klubu Intelektualistów wiedziało, kto to jest, choć nie znało jej nazwiska.

Niewysoka, jasna blondynka, postacią, energią, ofiarnością w dzia­łaniu przypominała postać Luby Somowej z „Klima Samgina" Gorkiego. Myślę jednak, że przewyższała tamtą inteligencją i inicjatywą w działaniu. To nie był tylko ofiarny wykonawca zadań, to była ko­bieta twórcza, poszukująca form i rozwiązań, wnosząca własny my­ślowy wkład w pracę kolektywu.

O jej samodzielności myślenia świadczy droga, jaką przebyła. Uro­dziła się w inteligenckiej rodzinie w ówczesnym Petersburgu 21 stycznia 1911 r. Ojciec z zawodu urzednik-prawnik, z zamiłowania muzyk, wychowywał „Muszkę" po mieszczańsku. Również i środo­wisko, w którym znalazła się po powrocie do Wilna w 1923 roku, nie stwarzało klimatu, który by zaszczepiał materialistyczny światopo­gląd, a tym bardziej chęć walki o sprawę robotniczą. W gimnazjum im. Orzeszkowej w Wilnie „Muszka" Żeromska uczestniczy aktywnie w pracach Sodalicji Mariańskiej, jest jej prezeską. Po wstąpieniu na Wydział Filologiczny Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie, „Muszka" konsekwentnie trafia do Stowarzyszenia Katolickiej Mło­dzieży Akademickiej ,,Odrodzenie". Tu, w tej organizacji, rozpoczyna się jej droga do marksizmu.

W „Odrodzeniu" spotyka się z Henrykiem Dembińskim, który rów­nież swoją drogę, do ruchu rewolucyjnego rozpoczynał z tego antymarksistowskiego środowiska. Ono miało stanowić właśnie ideolo­giczną odtrutkę na marksizm wśród młodzieży.

Nie była to ani prosta, ani łatwa droga do partii. Ale życie wyka­zało, między innymi na przykładzie tej grupy młodzieży wileńskiej, iż prawda marksizmu może być i jest silniejsza od nawarstwień wy­chowania, przesądów środowiska, a nawet od głęboko zakorzenio­nych form filozoficznego myślenia. Wewnętrzna uczciwość tych ludzi nie pozwoliła bowiem na przejście obok prawdy, która jasno wyni­kała z konfrontacji teorii z rzeczywistością. W miarę pogłębienia wiedzy o katolickiej, nauce społecznej, w miarę jej konfrontowania z rzeczywistością polską i międzynarodową lat dwudziestych naszego wieku, coraz jaśniejszy się stawał sens usypiającego języka encyklik papieskich. Coraz jaśniejszą stawała się istotna treść tej frazeologii, która szczytnymi słowami, walerianowymi kropelkami miłości bra­terskiej wmawiała, iż stara się leczyć jątrzącą, krwawiącą co dzień, co godzina, ranę krzywdy społecznej milionów.

,.Muszka" w stosunkowo krótkim czasie zrozumiała istotną treść ideologii, w którą dotąd wierzyła. Wraz z grupą koleżanek i kolegów skupionych wokół Henryka Dembińskiego zaczyna szukać innych rozwiązań. Konsekwentnie logiczna droga prowadzi jedynie do marksizmu. Jeszcze należąc do „Odrodzenia", Żeromska bierze udział w pracach Klubu Intelektualistów, aktywnie pracuje w redakcji Żagarów, pisemka młodzieżowego skupiającego studentów różnych grup i różnych światopoglądów. Artykuły Dembińskiego drukowane w tym piśmie, szczególnie zaś „Defilada umarłych bogów" ' oraz „Podnosi­my kurtynę"- wywołały gwałtowną reakcję hierarchii katolickiej. Artykuły te były jeszcze dalekie od marksizmu, lecz niepokoiły swo­istym jak gdyby tłumaczeniem katolickiego hasełka „ex oriente lux" — „ze wschodu światło". Ton tych artykułów bowiem dawał do zrozumienia, iż w Moskwie teraz bije serce epoki, że próby rozwią­zań kwestii społecznej w kraju budującym socjalizm budzą w tej młodzieży więcej zaufania niż Akcja Katolicka ze swoim programem utrzymującym prywatną własność środków produkcji. Sformułowa­nia, które chciały poprawiać papieskie encykliki przez głoszenie na­cjonalizacji banków i wielkiej własności, to już dla hierarchii ko­ścielnej wydawały się. groźne.

W 1932 roku na Zjeździe „Odrodzenia", w Lublinie, po silnym ostrzale „grupy wileńskiej" ze wszystkich dział, jakimi dysponowała przenicowana filozofia Tomasza z Akwinu, wobec bezskuteczności tych pocisków, sięga się do starych biblijnych metod. Kuria Biskupia ofiarowuje więc miskę soczewicy, w postaci stypendium zagranicz­nego za cenę przynajmniej milczenia, jeśli, już nie można Dembiń­skiego i towarzyszy nakłonić do tego, aby wyrzekli się swego „kursu na lewo". „Muszka" Żeromska nie waha się ani chwili, wraz z Hen­rykiem Dembińskim i szeregiem innych członków wileńskiego „Od­rodzenia" odrzuca te propozycje. Grupa wileńska zostaje oficjalnie potępiona, jej poglądy są zbyt radykalne dla księży biskupów, a upór, ujawniający twardy kręgosłup moralny tej grupy, jest nie do znie­sienia dla tych, którzy na wiernych patrzą jak na owieczki.

W łonie Klubu Intelektualistów, do którego już wtedy wchodzą: Stefan Jędrychowski, Jerzy Stachelski, Kazik Petrusewicz, tworzy się małe jądro, które deklaruje się już wyraźnie jako grupa marksi­stowska. Nazywają swoją organizację „Front". „Muszka" Żeromska od początku aktywnie uczestniczy w pracach tej grupy. „Front", o którego uczestnikach świadczą takie fakty, jak powołanie „szefa dyscypliny partyjnej" czy wprowadzenie „partmaksimum" (wszyst­ko co członek „Frontu" zarobił ponad 150 zł miesięcznie szło do kasy organizacyjnej) nie chciał „się bawić" tylko w marksizm. Towarzy­sze (bo tak się już nazywali, nie należąc jeszcze do partii) szukają kontaktów z „Życiem", a i sam „Front" na własną rękę. idzie do mas robotniczych. Członkowie „Frontu" podejmują prace społeczne w kla­sowych związkach zawodowych, starają się nawet dotrzeć na wieś. Prawnicy bronią spraw poszczególnych robotników w sądach pracy. Żeromska bierze aktywny udział we wszystkich pracach „Frontu". Organizuje i współpracuje przy wydaniu jednodniówki antyfaszy­stowskiej, pisze w Pionach, które ukazują się po zlikwidowaniu przez Cata-Mackiewicza Żagarów, odważnie głosi swoje poglądy na terenie uniwersyteckim.

Mieszkanie ,.Muszki", przy zaułku Bernardyńskim w Wilnie, jest miejscem, w którym przechowuje się literaturę marksistowską, jej maszyna do pisania służy do pisania ulotek.

Gdy Klub Intelektualistów zaczyna wydawać Poprostu, Żeromska obejmuje w nim dział muzyczno-literacki. Popularyzować się stara takie zdarzenia, jak Międzynarodowy Kongres Pisarzy w obronie kultury, posiadający wybitnie polityczny, socjalistyczny charakter.

Działalność wileńskiej lewicy akademickiej coraz wyraźniej na­biera charakteru marksistowskiego. Nawiązano kontakty z „Życiem", trwa aktywna współpraca ze Związkiem Niezależnej Młodzieży Soc­jalistycznej. Henryk Dembiński, Stefan Jędrychowski, Kazik Petrusewicz nawiązują kontakty z partią. Partia zaczyna kierować działal­nością „Frontu" i całej grupy wileńskiej młodzieży akademickiej.

Sanacja postanawia uderzyć. Zaczynają się aresztowania, rewizje, nasyłania prowokatorów. Mieszkanie Żeromskiej jest kilkakrotnie poddawane rewizji, ona sama kilkakrotnie zatrzymywana. Wreszcie dochodzi do głośnego procesu grupy Poprostu.

„Muszka" zostaje aresztowana w Krakowie, gdzie w tym czasie dostała pracę jako sekretarka prof. Lednickiego z możnością przygo­towania doktoratu. Pracą doktorską jednak pisze już w więzieniu (1936 r.), dokąd, po nie kończących się interwencjach u prokuratora, prof. Manfred Kriedl dostarcza jej potrzebne książki.

Po procesie powraca do Krakowa, gdzie wychodzi za mąż za Ka­zimierza Namysłowskiego. Oboje współpracują z Ignacym Fikiem, pracują w socjalistycznej spółdzielni wydawniczej „Czytelnik". Spół­dzielnia wydaje w tym czasie takie pozycje, jak Leona Kruczkowskiego „W klimacie dyktatury", prace Fika i inne, jakie mogą się ukazać legalnie.

Wojna zastaje ją w Warszawie. Pieszo wraz z mężem wędruje do Wilna. Po drodze, w opuszczonej, zbombardowanej wsi, bez pomocy lekarskiej, rodzi syna Zbyszka.

Wilno zostaje wyzwolone przez wojska radzieckie. „Muszka" przy­stępuje w grupie kilku towarzyszy, kierowanych podówczas przez Stefana Jędrychowskiego, do zorganizowania polskiej gazety. Ga­zecie nadają dumny tytuł Prawda Wileńska.

„Muszka" w Prawdzie prowadzi dział literacki. Organizuje i przy­gotowuje wydanie do druku powieści Wandy Wasilewskiej (z którą współpracowała jeszcze przed wojną) „Płomień na bagnach", podej­muje tłumaczenia z rosyjskiego na polski i odwrotnie, dla rosyjskiej gazety Krasnoje Znamia tłumaczy celniejsze pozycje z literatury polskiej.

Wybucha   wojna   niemiecko-radziecka. Wilno zostaje okupowane przez Niemców. Mając możność wyjazdu do Związku Radzieckiego, Namysłowscy postanawiają zostać w Wilnie. Uważają za swój obo­wiązek walkę tu na miejscu, wierzą w potęgę Związku Radzieckiego. Hitler musi przegrać, trzeba tu na miejscu pracować, budzić i otrzeźwiać wątpiących, organizować walkę na tyłach wroga.

„Muszka" wraz z mężem odszukują rozproszonych towarzyszy. Wraz z Władkiem Borysowiczem i innymi towarzyszami rozpoczy­nają pracę konspiracyjną.

Niełatwo jest ją prowadzić. Po publicznej denuncjacji, w postaci wyroku Sądu Specjalnego AK za współpracą ze Związkiem Sowiec­kim na grupę wileńskiej lewicy akademickiej, wyroku opublikowa­nym w akowskiej gazetce Niepodleglość, „Muszka", której nazwisko panieńskie tam też figuruje, zostaje aresztowana i osadzona w obo­zie koncentracyjnym koło miejscowości Prawianiszki na Litwie. Jest pierwszą ofiarą tej denuncjacji. Uwolniona stamtąd podstępem przez Kazika Namysłowskiego, Władka Borysowicza i innych towarzyszy, ukrywa się. Nowa prowokacja, niestety rodzimych faszystów, tzw. grupy „Cecylia", doprowadza do ponownego aresztowania już prawie na progu wolności, w czerwcu 1944 r. Tym razem aresztowani zostają również mąż jej Kazek Namysłowski, Władek Borysowicz, Han­ka Jędrychowska i szereg innych towarzyszy. Namysłowski i Bory­sowicz giną w lochach gestapo. Żeromska, Jędrychowska, Borysowiczowa zostają wywiezione do obozu koncentracyjnego w Stutlioffie, na Pomorzu. W obozie szerzą się choroby, m. in. tyfus. „Muszka" nie wytrzymuje długotrwałej choroby. Umiera. W parę miesięcy potem przed bramami obozu stają radzieckie czołgi. Wol­ność! Możność praktycznej realizacji tego, co się przygotowywało w pracach lewicy akademickiej, w służbie partii, możność brania udziału w pracach nad budową socjalizmu w Polsce. „Muszka" Żeromska już tej możliwości nie ma. Jest jedną z tych członków wileńskiej lewicy akademickiej, którzy życiem zapłacili za swoją drogę do marksizmu. Henryk Dembiński, Władek Borysowicz, „Muszka" Żeromska...

 

„I ten szczęśliwy, co padł wśród zawodu,

Jeżeli poległym ciałem

Dal innym szczebel do sławy grodu..."

 

Lubiła Żeromska Mickiewicza, lubiła „Odę do młodości".

Henryka Chmielewski