Tekst pochodzi z FD MLK http://users.nethit.pl/forum/read/fdlbc/4076561/
Tomasz R. Wiśniewski
Francuska lekcja
Prawie milionowe demonstracje, które w ostatnim czasie
przemaszerowały francuskimi ulicami w proteście przeciw reformie regulacji
prawnych dotyczących zatrudniania młodych pracowników, pokazały jednoznacznie,
iż w przypadku Francji neoliberalny zamach na podstawowe osiągnięcia świata
pracy, wywalczone w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, może nie przynieść tak
efektownych rezultatów, jak ma to miejsce w większości krajów europejskich.
Atakowana od wielu lat przez monetarystów struktura regulująca stosunki pracy
nad Sekwaną stanowi niewątpliwie wynik wieloletnich zmagań klasy robotniczej z
kapitałem, które w efekcie przyniosły ustanowienie we Francji bardzo
specyficznych, wybitnie prospołecznych (jak na warunki ustroju
kapitalistycznego) reguł dotyczących warunków zatrudnienia i zaopatrzenia
emerytalnego.
Historyczna specyfika francuskich rozwiązań wynika między innymi z faktu, iż na
początku lat osiemdziesiątych, kiedy międzynarodowy kapitał przechodził na
Zachodzie do zakrojonej na szeroką skalę antypracowniczej ofensywy, w Paryżu
obserwowaliśmy, co prawda krótki, jednak niezwykle znamienny i jedyny w swoim
rodzaju, eksperyment polegający na sprawowaniu realnej władzy politycznej przez
koalicję socjalistyczno-komunistyczną. Nieunikniona w ówczesnych warunkach
kruchość zawartego porozumienia, wraz z nieprawdopodobnie silnym naciskiem
Stanów Zjednoczonych, które w owym czasie podjęły wiele działań mających na celu
odsunięcie komunistów od władzy, uniemożliwiły, rzecz jasna, przekształcenia się
doraźnej koalicji w znacznie trwalszy blok historycznego sojuszu najważniejszych
partii lewicowych. Niemniej socjalne osiągnięcia wczesnych lat osiemdziesiątych
na długo ukształtowały scenerię walk klasowych we Francji i sprawiły, iż
francuscy pracownicy otrzymali od swej republiki gwarancje daleko przekraczające
wszelkie spotykane w świecie kapitalistycznym (za wyjątkiem rozwiązań przyjętych
w tzw. modelu skandynawskim) prerogatywy.
Skuteczny opór wobec kapitalistycznego triumfalizmu stawiony przez francuską
klasę robotniczą w latach dziewięćdziesiątych możliwy był, jak się wydaje,
wyłącznie dzięki zakorzenieniu się w szerokich warstwach tamtejszego
społeczeństwa przekonania, iż dobro państwa, dobro jego obywateli, może być na
dłuższą metę osiągane wyłącznie poprzez nieustanne podnoszenie szeroko
rozumianej jakości życia bezpośrednich wytwórców społecznego bogactwa. Z tego
faktu zdawali sobie sprawę nie tylko kolejni socjalistyczni premierzy, lecz
również, a może nawet przede wszystkim, zarówno ich polityczni przeciwnicy jak i
nawet przywódcy lokalnych elit kapitalistycznych.
Kolejne zdobycze świata pracy (między innymi 35 godzinny dzień pracy) osiągane
były we Francji w czasie, gdy w całej reszcie rozwiniętego świata
kapitalistycznego następowało stopniowe ograniczanie praw pracowniczych
dokonywane pod hasłami „nieuniknionych” przemian wymuszanych przez „logikę
rozwoju światowej gospodarki”. Gdy związkowcy i socjaliści Europy ochoczo
angażowali się w kolejne „projekty modernizacyjne”, francuska lewica,
niewątpliwie pod presją własnej politycznej bazy, broniła jak oka w głowie
społecznych rubieży osiągniętych w okresie swej niegdysiejszej świetności. W
owej upartej defensywie tkwiło jednak już wówczas ziarno przyszłych problemów, a
dzisiejsze posunięcia prawicowego rządu są w dużej mierze żelazną konsekwencją
przyjęcia, nieodmiennie dla lewicy zabójczej, strategii „na przetrwanie”.
Jakkolwiek silna jest dziś francuska klasa robotnicza – jej przyszłość stoi dziś
pod ogromnym znakiem zapytania.
Wewnętrzne spory i animozje sprawiły, że Francuska Partia Socjalistyczna jest
obecnie cieniem swojego własnego wizerunku z lat osiemdziesiątych. Referendalna
katastrofa, połączona z kompletnym brakiem śmiałych pomysłów na rozwiązywanie
problemów rodzonych przez nieodwracalnie multietniczne i multikulturowe
społeczeństwo, spowodowały odpływ elektoratu w kierunku przeróżnych, najczęściej
awanturniczych koncepcji budowania „nowych politycznych jakości”. Niegdyś jedna
z najpotężniejszych na świecie, Francuska Partia Komunistyczna stoi dziś na
skraju politycznego niebytu, która to sytuacja budzi, o dziwo, niezwykle radosne
reakcje wśród całej rzeszy alterglobalistycznych neofitów głoszących strategie
„sieciowego oporu” wobec bliżej niezidentyfikowanego „imperium”,
charakteryzującego się przede wszystkim rzekomym brakiem możliwego do
zdetektowania „centrum”, co w konsekwencji uniemożliwia, rzecz jasna, budowanie
jakichkolwiek skutecznych metod prowadzenia z nim walki.
Relatywnie wpływowe środowiska trockistowskie w dalszym ciągu toczą ze sobą
historycznie wczorajsze boje teoretyczne, których podstawową konsekwencją jest
zarówno wewnętrzne rozbicie, jak i niezdolność do wypracowania politycznej
oferty zdolnej do zintegrowania wokół niej znaczącej siły politycznej. W
ostatecznym rozrachunku, wspierana przez światową elitę finansową, francuska
prawica przygotowuje się do decydującego boju, w którym stawką będą nie tylko
konkretne rozstrzygnięcia z dziedziny ustawodawstwa pracy ale przede wszystkim –
radykalne zredefiniowanie strategicznej sytuacji panującej na froncie walki
między kapitałem a pracą.
Wydaje się oczywiste, że pozostawiona sobie samej, francuska klasa robotnicza
prędzej czy później przegra rozpoczynający się właśnie bój. Nie mogąc liczyć na
międzynarodowe wsparcie, nie potrafiąc zewrzeć własnych szeregów, francuscy
pracownicy bezradnie przyglądać będą się temu, jak ich mozolnie osiągane
zdobycze topnieć będą w oczach. Szantaż „delokalizacji”, połączony z
pseudoglobalizacyjnym dyskursem „koniecznych dostosowań”, zmuszać będzie do
oddawania bez walki kolejnych terenów i stopniowo doprowadzi do tak wymarzonego
przez kapitał „wyrównania reguł gry ekonomicznej” na całym kontynencie. To
właśnie pod hasłem uniknięcia podobnych konsekwencji, całkiem niedawno,
francuscy lewicowi radykałowie przyklaskiwali neofaszystowskim hasłom odrzucenia
traktatu konstytucyjnego i wraz ze skrajną prawicą zapowiadali obronę swej
galijskiej ojczyzny przed tabunami wschodnioeuropejskich hydraulików,
pielęgniarek i opiekunek do dzieci.
Dziś widać, że porzucenie międzynarodowej solidarności wydaje swe zatrute owoce
w tempie szybszym, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wobec globalnego
panowania kapitału żaden kraj, żadne społeczeństwo nie jest dziś bezpieczne tak
długo, jak długo nie porzuci drobnomieszczańskich złudzeń o wyższości „obrony
narodowego interesu”. Co gorsza, wszystko wskazuje na to, iż nie tylko Francuzi
będą mieli w najbliższym czasie okazję do odrobienia tej jakże banalnej i
jednocześnie dojmująco smutnej lekcji.