Tekst pochodzi z Impulsu Trybuny http://www.trybuna.com.pl/n_show.php?code=2006033012
Piotr Skura
Oni zginęli za socjalizm
W niektórych rejonach Polski więcej AL-owców ginęło od kuli
wystrzelonej z polskiego karabinu niż niemieckiego.
Do głównych zajęć prokuratorów Instytutu Pamięci Narodowej należy tropienie
wszelkich przypadków prześladowania żołnierzy podziemia AK-owskiego przez ich
komunistycznych przeciwników. Zapomniano przy tym zupełnie o licznych zbrodniach
i denuncjacjach na działaczach PPR oraz żołnierzach GL i AL, których często
zwalczano energiczniej niż hitlerowskiego okupanta. IPN woli jednak podtrzymywać
wrażenie, że ofiary ponosiła tylko jedna strona.
Trudno dziś policzyć wszystkich działaczy lewicowego podziemia zamordowanych w
czasie wojny nie z rąk niemieckich, ale polskich. Wiadomo jednak, że liczbę
bojowców Polskiej Partii Robotniczej, Gwardii Ludowej i Armii Ludowej poległych
w zasadzkach i starciach z Narodowymi Siłami Zbrojnymi, a także niektórymi
oddziałami Armii Krajowej można liczyć w setkach.
Głównym wrogiem powstałych na początku 1942 r. PPR i GL okazali się obok
hitlerowskich okupantów członkowie NSZ. Jedni i drudzy zresztą często ściśle ze
sobą współpracowali przy likwidacji struktur komunistycznego podziemia. Ignacy
Oziewicz, dowódca NSZ w oficjalnym rozkazie polecał traktować PPR jako wroga,
którego należy likwidować. „Czas ocknąć się i przystąpić do do systematycznej
likwidacji ośrodków dyspozycyjnych komuny. (...) PPR, GL i różni czerwoni
partyzanci muszą zniknąć z powierzchni polskiej ziemi" - czytamy w jednym z
wydań „Szańca", NSZ-owskiego organu.
Zalecenia szybko wprowadzano w czyn. W październiku 1943 r. oddział NSZ napadł
na grupę Jakuba Aleksandrowicza „Alka" operującą w okolicach Łukowa i Białej
Podlaskiej. W wyniku strzelaniny poległ dowódca i 10 żołnierzy GL. 24 kwietnia
1944 r. oddział Edwarda Gronczewskiego „Przepiórki" we wsi Marynopole w powiecie
kraśnickim dostał się pod ogień trzech oddziałów NSZ - w tym Leona Cybulskiego
„Znicza" i Stanisława Piotrowskiego „Cichego", w wyniku czego zginęło 9 bojowców
AL.
Od kul NSZ zginął w kwietniu 1944 r. pierwszy dowódca 1. Brygady AL im. Ziemi
Lubelskiej Władysław Skrzypek „Grzybowski". Eneszetowcy dopadli go, gdy jechał
na naradę z lokalnym komendantem AK. Pięć miesięcy wcześniej oddział NSZ z
powiatu radzyńskiego wystrzelał odpoczywający we wsi Kąkolewnica oddział GL pod
dowództwem Jana Daduna „Janusza".
W wielu przypadkach NSZ używały podstępu w rozprawie z lokalnymi AL-owcami. Tak
doszło do jednego z najbardziej okrutnych morderstw na 26 bojowcach GL z
oddziału im. Kilińskiego z powiatu kraśnickiego dowodzonego przez Stefana
Skrzypka „Słowika". 9 sierpnia 1943 r. oddział NSZ Aleksandra Zdanowicza „Zęba"
nawiązał kontakt z GL odwiedzając nawet obóz gwardzistów i deklarując
współpracę. „Słowik" na tyle zaufał „Zębowi", że wysłał czterech swoich ludzi z
rewizytą. Dzięki temu uratował im życie. Sam bowiem, razem z żołnierzami został
nagle otoczony przez oddział Zdanowicza. Gwardzistów rozbrojono, a potem
zamordowano. Podobnie jak czterech świadków zbrodni - chłopów z pobliskiego
Borowa. O zbrodni pod Borowem zrobiło się głośno w całej Polsce. Do tego
stopnia, że od „wyczynu" NSZ-owców odcięło się dowództwo AK nazywając je
„ohydnym mordem".
W lutym 1944 roku w zasadzkę NSZ-u pod wsią Biała k. Janowa Lubelskiego wpadł
oddział Feliksa Kozyry „Błyskawicy". Tym razem atak odparto - GL-owcy nie
ponieśli strat, za to ranili kilku nacjonalistów i wzięli czterech jeńców. Dwa
miesiące później Kozyra miał mniej szczęścia - zginąłępodczas akcji odbicia
kilku rannych AL-owców z rąk Stanisława Piotrowskiego „Cichego" (NSZ).
W niektórych przypadkach z NSZ współpracowali lokalni dowódcy AK. Doświadczył
tego choćby oddział AL Bolesława Kowalskiego „Cienia", który podczas odpoczynku
nocnego we wsi Stefanówka w powiecie kraśnickim został zaatakowany przez
jednostki AK Kwiecińskiego „Kła" i Bolesława Frontczaka „Argiela". Sześciu
bojowców AL zginęło, reszcie oddziału udało się uciec z okrążenia.
GL-owcy często nie puszczali ataków na swoich ludzi płazem. Gdy w styczniu 1943
r. z rąk NSZ-owców zginęło w Drzewicy w Opoczyńskiem 7 znanych działaczy PPR,
Józef Rogulski „Wilk" w odwecie zastrzelił 7 działaczy NSZ.
Czarną kartą w historii NSZ była sprawa kolaboracji tej organizacji z Niemcami.
W lipcu 1943 r. „Szaniec" zalecał wstrzymanie akcji wymierzonych w okupanta:
„Niemcy przegrały wojnę, chwila ich nieuchronnej katastrofy zbliża się. (...)
Dlatego też musimy się chwilowo powstrzymać od szerszej akcji przeciw Niemcom,
która by ułatwiała zadanie Czerwonej Armii". W zamian oddziały NSZ miały się
zająć „oczyszczeniem terenu Polski ze stanowiących drugą okupację partyzanckich
oddziałów i band komunistycznych".
W powiecie pińczowskim i włoszczowskim współpracę z okupantem nawiązał szef
tamtejszego oddziału NSZ Władysław Kołaciński „Żbik". Niemiecka żandarmeria
dostała zakaz zwalczania „Żbika", a ten pomagał Niemcom zwalczać komunistyczne
podziemie. Dowódca miejscowej żandarmerii kpt. Huste dostarczał nawet NSZ-owcom
broń, amunicję, odzież i żywność. Przy okazji oddział Kołacińskiego likwidował
nie tylko PPR-owców i AL-owców, ale także ludowców.
W lutym 1944 r. generał SS i dowódca sił bezpieczeństwa w Generalnej Guberni,
Walter Bierkamp, chwalił się sukcesami w walce z „polskimi bandami", co
przypisywał właśnie współpracy z NSZ-em: „Przyczyną wielu morderstw, dokonanych
na całym szeregu Polaków, nie była ich praca dla Niemców, lecz przekonania
polityczne. Ten stan rzeczy wykorzystuje się, oszczędzając w ten sposób
niemiecką krew. Do walki z bandami używa się band".
Niemal modelowym przykładem współpracy NSZ z Niemcami było okrążenie we wrześniu
1944 roku przez Brygadę Świętokrzyską NSZ i niemieckie jednostki policyjne
niedaleko wsi Rząbiec koło Włoszczowej oddziału AL im. Bartosza Głowackiego i
radzieckiego oddziału Iwana Karawajewa. Polscy partyzanci odnieśli dotkliwe
straty, a wielu radzieckich partyzantów dostało się do niewoli. 67 spośród nich
wymordowano, innych przekazano Niemcom. Wkrótce potem nacjonaliści otrzymali
silne wzmocnienie (do 3 tys. osób), by lepiej mogli zwalczać komunistyczną
partyzantkę. Mimo to nie udało im się dopaść kilku działających w tamtym rejonie
oddziałów AL. Lokalni dowódcy AL zmienili bowiem taktykę działań dzieląc się na
mniejsze, kilkuosobowe grupy, które trudniej było wytropić. Wyróżnił tu się
m.in. oddział Stanisława Olczyka „Garbatego", który półtora roku wielokrotnie
wymykał się pułapkom zastawianym przez NSZ.
W Częstochowie niemiecki komendant policji i służb bezpieczeństwa Paul Fuchs
uzgadniał szczegóły współpracy wymierzonej w lewicowe podziemie z tamtejszymi
oddziałami NSZ. Nacjonaliści otrzymali od hitlerowców do dyspozycji m.in. willę
w Częstochowie, w której piwnicy znajdowało się niewielkie więzienie do
przetrzymywania złapanych AL-owców i PPR-owców i 3 mln złotych „dotacji".
Wszystko pod przykrywką firmy budowlanej, której papiery wystawili zresztą sami
Niemcy. Gestapo otrzymało też polecenie wypuszczania wszystkich pochwyconych
podczas swoich akcji członków NSZ.
Choć już w grudniu 1943 r. dowódca AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski podkreślił w
depeszy do naczelnego wodza, że NSZ „ostrze swej działalności kierują przeciwko
PPR i partyzantce sowieckiej, i swymi nieprzemyślanymi wystąpieniami sprawiają
wiele kłopotów czynnikom oficjalnym, a ułatwiają propagandę PPR", to
jednocześnie Komenda Główna AK prowadziła - z przerwami - rozmowy scaleniowe z
NSZ-em. Umowę zjednoczeniową podpisano 7 marca 1944 roku, a Bór-Komorowski wydał
rozkaz przeprowadzenia scalenia. Nie wszystkie oddziały NSZ podporządkowały się
Armii Krajowej, a wśród nacjonalistów doszło do rozłamu.
W meldunku z maja 1944 r. Bór-Komorowski przyznał, że w wielu kręgach AK
połączenie z NSZ wywołuje protesty: „Wejście NSZ w skład AK traktowane jest jako
realizacja niezbędnej jednolitości wojska. Głosy krytyczne, szczególnie Trójkąta
(konspiracyjne określenie Stronnictwa Ludowego - przyp.red.), wyrażają
zastrzeżenia podnosząc, że oddziały NSZ współdziałały z Niemcami w walce z
komuną i tępiły Żydów, a nieraz czynnie występowały przeciwko lewicowym
działaczom". W innym meldunku zwrócił uwagę na „wrogi stosunek" AL do AK, który
wynikał „w pewnym stopniu z nieodpowiedzialnej agresywności NSZ przeciwko AL".
Meldunek Bora-Komorowskiego do Londynu z 21 czerwca 1944 r.: „Oddziały NSZ, mimo
zakazu, napadają sowieckie oddziały partyzanckie. W łukowskim NSZ zabiły 11
żołnierzy sowieckich. (...) W powiatach włoszczowskim, pińczowskim i stopnickim
niżsi dowódcy NSZ współpracują z Niemcami przy likwidacji Żydów. NSZ kontynuuje
wszędzie napady na PPR i ludzi z lewicy polskiej".
Zresztą także w samej AK zdarzały się przypadki likwidacji przez lokalne
oddziały komórek partyzantki komunistycznej. Do najbardziej znanych należy m.in.
mord na 5 członkach PPR w Mogielnicy dokonany na rozkaz komendanta AK w Grójcu.
Pod koniec 1943 roku AK powiatu radzyńskiego wykonała wyroki na 10 partyzantach
GL. W tym samym czasie w lubartowskiem oddziały Armii Krajowej zastrzeliły
kilkunastu gwardzistów i PPR-owców.
Do dziś nie odpowiedziano na pytanie, na ile żołnierze AK wykonywali rozkazy
„góry", a na ile były to ich własne inicjatywy. Stefan Dąmbski, żołnierz AK w
Hyżnem, we wspomnieniach opublikowanej w ostatnim numerze „Karty" opisał
przesłuchanie przez oficera NKWD w 1944 r.: „Z początku wszystko szło nieźle,
dopóki nie dojechaliśmy do dwóch punktów: dlaczego należałem do AK, a nie do PPR
oraz -ęgdzie dokładnie ukrywa się reszta mojego oddziału w rejonie rzeszowskim.
Próbowałem mu tłumaczyć, że nie mam pojęcia, gdzie znajduje się obecnie reszta
mojego oddziału -ęprawdopodobnie wyjechali też na pomoc Warszawie - oraz, że
należałem do AK tylko dlatego, że w naszym rejonie PPR nie istniała. Oczywiście,
to nie była prawda, bo spotkaliśmy okazjonalnie małe patrole PPR-owców i we
wszystkich wypadkach rozstrzeliwaliśmy ich na miejscu, wykonując ściśle rozkazy
Komendy Głównej AK".
Dąmbski nie uściślił, o który rozkaz chodzi. Tym bardziej, że w dokumentach
Armii Krajowej nie ma bezpośredniego rozkazu rozstrzeliwania działaczy PPR i
bojowców AL. Światło na tę sprawę może jednak rzucić fragment wspomnień płk.
Jana Rzepeckiego, jednej z najważniejszych postaci AK-owskiego podziemia i szefa
Biura Informacji i Propagandy: „Dnia 15 września (1943 roku - przyp.red.) szydło
ukazało swoje ostrze po raz drugi przy okazji omawiania napływających skarg na
szerzący się bandytyzm. Bandytyzm zwykły i podszywający się pod różne firmy
ideowe był wtedy rzeczywiście plagą, gnębiącą ludność. W wielu miejscach wprost
zwracano się do dowódców AK, by ją przed nim bronili. Teraz szef sztabu
zredagował rozkaz o Čwalce z bandytyzmemÇ. (É.) Nakazywał on komendantom okręgów
tępienie bandytyzmu, a kończył się znamienną wskazówką: Čprzywódców i agitatorów
likwidować!Ç. Zadzwoniło mi w uchu: łatwo sobie wyobrazić, jakich to bandytów
będą tępić prowincjonalni kacykowie, z których każdy ponadto uprawia swoją
własną politykę! Wstawało widmo Borowa (gdzie NSZ wymordował 50 GL.-owców -
przyp.red.)!". Jan Stanisław Jankowski, delegat rządu na kraj informował z kolei
w lipcu 1943 roku premiera Stanisława Mikołajczyka, iż polecił „rozbijać bandy
dywersantów bolszewickich".
Bór-Komorowski pisał zaś w liście z sierpnia 1943 r. do komendanta głównego
Batalionów Chłopskich gen. Franciszka Kamińskiego: „Z Niemcami zrobią porządek
alianci, ale z komunistami wewnątrz u siebie musimy zrobić my sami. (...) W tej
chwili wszystko nastawia się na walkę z komunistami i należy oczekiwać, że w
najbliższym czasie zostanie podjęta akcja na szeroką skalę".
Piotr Skura