Tekst należy traktować jako primaaprilisowy żart. Mottem tekstu niech będą genialne słowa pewnej feministki, która obserwując ponowną dominację papieża w mediach powiedziała z zażenowaniem: „myślałam, że on już umarł”


Ojcze nasz, któryś jest w niebie

 

Znowu mam wielki dylemat, czy opisać kolejne nie materialistyczne zjawiska, jakie mój umysł ostatnio zarejestrował. Dylemat jest tym większy, ponieważ reakcje na mój poprzedni taki tekst „1000 dni LBC”[1], mówiąc eufemistycznie nie były zbyt pozytywne. Ale zgodnie z naszą bolszewicką zasadą – piszemy samą prawdę i tylko prawdę i ponieważ jako komunista wszystkim się dziele, to i podzielę się swoją dziwną wizją. Wszystko zdarzyło się w ostatnio sobotę, kiedy wracałem z zakonspirowanego zebrania, redakcyjnego kolektywu LBC. Była godzina 21, kiedy nagle głośno zaczęły bić dzwony. Choć urodziłem się w Polsce Ludowej, to wychowałem się już w Pomrocznej i do dzwonów jestem przyzwyczajony – nie zwracałem więc na nie uwagę i szybkim krokiem pędziłem na sobotni czat LBC. Ale mój powrót do domu był utrudniony, gdyż jak mityczny Odys – cały czas spotykałem nowe przeszkody. Śnieg zalegający warszawskie chodniki przez wiele miesięcy – zaczął się roztapiać – a ponieważ w tym czasie –został już wielokrotnie obsrany przez miejscowe psy – to musiałem iść po woli, jak Jezus po wodzie i omijać każde gówno.

Patrząc pod nogi spuściłem wzrok jak typowy katolik i nawet nie zauważyłem, że ze wszystkich stron patrzy na mnie Jan Paweł Wielki. Tu bilbord Gazety Wyborczej, tu reklama książki, tu zdjęcia papy w oknach, tu reklama filmu – a tu karteczka wydrukowana na ksero – przypominająca o nocnym czuwaniu – w rocznicę śmierci JP2. Nie wiem czy to unoszący się smród psiego gówna miał wpływ na narkotyczny nastrój i moje późniejsze halucynacje, ale czułem, że zbliża się coś wielkiego. Mój pęcherz rozpierało coraz większe ciśnienie, a ponieważ wracałem do domu znacznie wolniej niż planowałem, to postanowiłem zrobić siusiu gdzieś pod jakimś drzewkiem. Pisiorki zamiast budować publiczne pisuary – wprowadziły niestety duże mandaty za takie czynności, i wzorem Hamleta zacząłem się zastanawiać „siusiać czy donieść oto jest pytanie”. Nie wiem jak by się skończyły te rozważania ale w pewnym momencie przemówił do mnie znajomy głos polskiego papieża: „Nie lękajcie się!”. Nie wiele myśląc, podążając za słowami Jana Pawła Wielkiego – wyjąłem chuja i zacząłem szczać. Znowu zaczęły bić dzwony. Kiedy moje szczyny zgodnie z prawem grawitacji, potępionego przez kościół Galileusza, zaczęły ściekać w dół, przemówił do mnie kolejny głos: „Niech Duch zstąpi i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”. Zacząłem sobie pod nosem śpiewać piosenkę, którą od jakiegoś tygodnia non stop słyszę: „Abba ojcze”, a moje szczyny odnawiały oblicze tej ziemi. Spojrzałem przed siebie – i zobaczyłem tuż obok mnie na bilbordzie, wielkiego papieża, którego wzrok ogniskował się na moim chuju. Gadał LBC do obrazu, a obraz do niego ni razu. Była godzina 21.37

Nagle tak jak w japońskim filmie „Ring” papież wyszedł z obrazu i próbował do mnie przemówić. Dalej biły dzwony – a on coś mamrotał pod nosem. „Ble, ble, ble”. „Panie papieżu – ja nie rozumiem – możesz powtórzyć?”. Znowu tylko „ble, ble, ble”. Próbowałem się wsłuchać w ten bełkot, ale całkowicie nic nie rozumiałem. W końcu zaczęło mnie to irytować, że wielki pogromca komunizmu sobie ze mnie żartuje, podszedłem bliżej, złapałem go za sukienkę (przy okazji wycierając obszczane łapy i zostawiając złote smugi) i zdecydowanym głosem mówię: „albo zaczniesz normalnie mówić – albo uszczypnę się mocno i obudzę się, i sobie już nie porozmawiamy”. Nagle rozstąpiło się niebo i odwiedzili nas Święty Piotr z Maryją wiecznie dziewicą, która zaczęła papieżowi śpiewać do ucha:

 

„Znów się zepsułeś

I wiem co zrobię

Zamienię Ciebie

Na lepszy model

 

Nie mam do Ciebie cierpliwości

To pewne że już nie będę mieć

Minął termin twojej przydatności

Gwarancja nie obejmuje Cię

Nie pozostawiasz mi wyboru

Na lepszy model zmienię Cię

Nie potrzebuję w domu złomu

Dłużej nie

Nie mam do Ciebie zaufania

To pewne że już nie będę mieć

Dosyć mam tego naprawiania

Gdy co chwilę się psuje inna część

Jesteś zupełnie do niczego

A na dodatek powiem że

Pożytku z Ciebie tu żadnego

Nie ma nie

Ref.

Znów się zepsułeś

I wiem co zrobię

Zamienię Ciebie

Na lepszy model

 

Nie mam do Ciebie sentymentu

To pewne że już nie będę mieć

Robisz za dużo tu zamętu

A nie wynika z tego żadna dobra rzecz

Nie pozostawiasz mi wyboru

Na lepszy model zmienię Cię

Nie potrzebuję w domu złomu

Dłużej nie

Nie mam do Ciebie nic już nie mam

To pewne że już nie będę mieć

Możesz wysyłać zażalenia

I tak naprawy Ciebie nie podejmę się

Jesteś zupełnie do niczego

A na dodatek powiem że

Pożytku z Ciebie tu żadnego

Nie ma nie

 

Ref.

Znów się zepsułeś

I wiem co zrobię

Zamienię Ciebie

Na lepszy model”

 

Święty Piotr w końcu się zdenerwował i uspokoił Maryje wieczną dziewicę słowami: „Jak możesz być taka okrutna…”. Szybko jednak się zorientowali, że lepiej przy mnie nie wywlekać brudów i apostoł się wytłumaczył: „JP2 jest już mocno chory, cofniemy Cię w czasie – byś mógł z nim porozmawiać, kiedy jeszcze jest sprawny – gdyż ma on Tobie do zakomunikowania ważną wiadomość. Zaszumiało i zagrzmiało, zapiały trzy kury – i zostałem sam.

Tylko zaraz, zaraz – gdzie ja jestem? Znowu jestem niewidzialny i jestem w obozie koncentracyjnym dla jeńców bolszewickich w Wadowicach w 1920 r. Na moich oczach polskie pany i ich lokaje – torturują bezbronnych jeńcow z Armii Czerwonej. Obszarnik, burżuj, klecha i oficer wesoło sobie dyskutują: „zachciało się wam parchy komunistyczne walczyć z głodem i wyzyskiem? To teraz poznacie co to głód.”[2] Czerwonoarmieńcy zostali pojmani w sidła polskich panów w czasie wyprawy kijowskiej. „Wobec komunistów nie obowiązują żadne konwencje – i wszyscy tu zdechniecie z głodu!!!”. Na tym jednak prześladowania się nie kończą.

 

"Być może z powodu historycznej nienawiści Polaków do Rosjan, albo z powodu innych przyczyn natury ekonomicznej i politycznej jeńcy w Polsce byli traktowani nie jak rozbrojeni żołnierze przeciwnika, ale jak pozbawieni wszelkich praw niewolnicy. [...] Kary dyscyplinarne stosowane wobec jeńców wojennych wyróżniają się barbarzyńskim okrucieństwem. Pomieszczeniem dla aresztantów w jednym z obozów była komórka o powierzchni 2 sążni kw., podobna do chlewu. W tym karcerze przebywało 10-17 osób.[...]W obozach panowała dyscyplina pałki i prawo pięści".  Jak pisał 6 stycznia 1922 r. poseł pełnomocny RFSRR w Polsce:  "aresztantów codziennie wyganiano na ulicę i tych wyczerpanych ludzi zmuszano do biegania na komendę, padania w błoto i podnoszenia się. Bito kolbami jeńców, którzy odmawiali leżenia w błocie i tych skrajnie wyczerpanych, którzy nie byli w stanie się podnieść".  Kazimierz Światalski w swym diariuszu pod data 22 czerwiec 1920 zapisał, ze istnieje zwyczaj zabijania jeńców z Armii Czerwonej by oszczędzić sobie problemu z ich odstawianiem do punktów zbiorczych, wyżywieniem, pilnowaniem itd. (K. Światalski, Diariusz 1919-1935, do druku przygotowali A.Garlicki, R. Swietek, Warszawa 1991) Ludobójstwa dokończył mróz i głód, które zimą 1920/1921 zebrały olbrzymie żniwo wśród jeńców osłabionych epidemiami cholery, tyfusu, czerwonki dla których nadmiernie zagęszczone, brudne baraki i ziemianki oraz niedożywieni i niemalże goli ludzie stanowiły doskonałe warunki dla rozwoju.”

 

Przez dłuższy czas obserwuje chudego, wygłodniałego czerwonoarmistę, którego polskie żołdaki biją kolbami. Złość ich jest tym większa, że bity przez nich bolszewik to polski komunista. Rozebrali go do naga i zakrwawionego zostawili w błocie – na pastwę robaków. Podchodzę do niego, próbuje pomóc mu wstać, ale on już jest umierający. Mówi do mnie tylko jedno zdanie: „nie martw się, za 20 lat, polskie żołdaki odpłacą nam za tą zbrodnie…” i skonał na moich ramionach. Jest 20 czerwiec 1920 r. i z obozu koncentracyjnego – przenoszę się do kościoła kilka kilometrów dalej – gdzie przy dźwięku dzwonów i organów, chrzczone jest jakieś małe dziecko. Ksiądz wygłasza przemówienie o walce z bolszewizmem, dumny jest z tego, że to właśnie w Wadowicach usytuowano obóz koncentracyjny dla bolszewickich jeńców i wyraża nadzieje, że mały Karolek całe życie poświęci na walkę z komunizmem. Mały Karolek podnosi rączki w górę (ten zwyczaj zostanie mu na zawsze) i z entuzjazmem wrzeszczy „beeee”. Zażenowany tym widowiskiem wzywam Św. Piotra „ja dalej nic nie rozumiem z tego bełkotu…” Zagrzmiało, zaszumiało i przeniosłem się w czasie.

Znowu obóz koncentracyjny. Ale tym razem dominuje mowa polska –to Bereza Kartuska[3]

 

„Zapada zmrok. Prowadzą nas grupami do lekarza. W przedpokoju rozbieramy się do naga. Długo czekamy na rozpoczęcie badań. Tymczasem sadyści policjanci poszturchują i uderzają nas pałkami gumowymi gdzie popadnie: po głowie, karku, po plecach, krzyżach, nogach. Pojedynczo wpędzają do lekarza, który nawet nie patrzy na wprowadzonego. "Zdrów! - krzyczy - odmaszerować!" Pod gradem piekących jak ogień uderzeń i brutalnych kopnięć ubieramy się. Nie uszanowali nawet siwych włosów. Staruszek, robotnik z Sanoka, Grzegorz Grosz, został tak brutalnie pobity, że żal było patrzeć. Znowu jesteśmy w sali i znowu lekcje meldowania, karne ćwiczenia przy akompaniamencie gumy. "Do depozytu!" Biegniemy przez długi korytarz do tzw. depozytu w celu złożenia pieniędzy i wszystkich przedmiotów, jakie posiadamy. Co 5 kroków stoi policjant. Każdego policjanta prosimy "posłusznie" o pozwolenie przejścia. Każdy z nich hojnie częstuje nas pałą. Zdyszany od biegu stanąłem przed stupajką Malinowskim i proszę zgodnie z regulaminem, by mi zezwolił dalej biec do depozytu. W odpowiedzi otrzymałem straszliwe uderzenie kolanem pod brzuch. "Ty łotrze bolszewicki - darł się Malinowski, degenerat o odrażającej ospowatej twarzy - ja ciebie nauczę, z jakiej odległości należy się do mnie zwracać!" Tak nas "ujeżdżano" do godziny 11 w nocy. Nareszcie dostajemy rozkaz "położyć się spać". Nie dają sienników ani koców. W samej bieliźnie, ponieważ ubranie musimy, podobnie jak w więzieniach, wynosić na korytarz, kładziemy się na zimną cementową posadzkę. Ciało każdego zbolałe, pełne sińców. Nie można zasnąć. Leżymy z otwartymi oczyma, z zaciśniętych kurczowo ust wyrywają się ciche, stłumione jęki” Przed oczyma wciąż stoi mi tragiczna postać Malarowicza z Wilna. Chory na serce, ciężko znosił Malarowicz katorżniczą pracę i potworne znęcanie się nad nim. Zawsze jednak wykonywał wszystkie rozkazy i zachowywał się - można by powiedzieć - potulnie. Przez długi czas udało mu się uniknąć karceru, aż wreszcie w październiku przyszła na niego kolej. Zrozpaczony Malarowicz, nie zastanawiając się nad skutkami, napisał w czwartym dniu karceru własną krwią na drzwiach celi: Hańba katom faszystowskim! Niech żyje komunizm! Nazajutrz policjant pełniący straż w karcerze zauważył napis i natychmiast dal znać do komendy. Kamala-Kurhański przybył osobiście. Z celi Malarowicza zaczęły dochodzić rozdzierające jęki. Na skutek straszliwego bicia w głowę Malarowicz zwariował, wpadł w melancholię i przestał mówić, a tym samym nie mógł się odezwać, gdy pukali do drzwi. Kamala orzekł, że się "zbuntował", udaje wariata i postanowił go nie wypuścić z karceru. Malarowicz przebywał długie miesiące w karcerze. Codziennie przychodził lekarz i gdy stwierdzi!, że lada godzina może umrzeć, brano go na izbę chorych, leczono przez kilka dni i znów wtrącano do karceru, gdzie go okrutnie bito. ,,My tego wariata - chełpili się policjanci - wyleczymy!" (Samuel Podhajecki, Wspomnienia z Berezy)

 

Jestem pod Wawelem na jesieni 1938 r. Karol właśnie zaczął studia i od razu zaangażował się w działalność polityczną. Razem z innymi studentami – dumnie maszeruje ulicami, dziękując Rydzowi-Śmigłemu za wspólną z III Rzeszą napaść na Czechosłowację i przyłączenie zaolzia. Karol jak zwykle podnosi wojowniczo ręce do góry i skanduje „Wodzu prowadź na Kowno!”. Następnie brać studencka udaje się na żydowski Kazimierz i prowokacyjnie wrzeszczy: „Żydzi na Madagaskar!”. Po udanej demonstracji – Karol i jego nowi krakowscy koledzy – delektują się życiem studenckim i idą się zabawić do karczmy i burdelu. Doszedłem do wniosku, że jeszcze chyba nie mamy o czym rozmawiać i znowu wzywam Św. Piotra. Ale zanim poznałem kolejny eipozd z życia Wojtyły, apostoł pokazał mi wyzwolenie Berezy Kartuskiej.

 

„Zasnąłem spokojnie i, zdaje się, spałem długo. W nocy obudził mnie głośny hałas w izbie. Panowało tu niebywałe podniecenie: niektórzy wyglądali przez okno, po czym obracali się ku nam i nieprzytomnym, rwącym się głosem szlochali:

- Wolność!.. (...)

Okazało się, że policjanci istotnie uciekli siedemnastego września po pierwszej wiadomości o przekroczeniu granicy przez Armię Czerwoną: nocą trzygodzinna cisza na korytarzu nie była iluzją. Potem, co prawda, raz jeszcze zdobywszy się na odwagę, wrócili, by dokonać kilku wyczynów. Uchodząc z Berezy, natrafiliśmy na ślady ich pożegnania z nami: dwa trupy leżały w szopie. Jeden przebity bagnetem, drugi - starszy mężczyzna, zamordowany jakimś tępym narzędziem bądź kolbą karabinu, bądź młotkiem; czaszka była popękana w kilku miejscach. Towarzysze rozpoznali zwłoki: był to ojciec i syn - robotnicy z Białegostoku. Ponadto osiem trupów znaleziono na kartoflisku za szopą: wszystkie przekłute bagnetami, oprawcy chcieli zapewne uniknąć  odgłosu strzałów. Mówiono, że ponad trzydzieści trupów leży na polu za barakami, które niedawno zaczęto stawiać. Szliśmy więc - kolumna zmartwychwstałych trupów. Chłopi białoruscy wynosili nam jadło. Oto z odległej sadyby biegnie wyrostek, ledwie dźwigając ciężki ceber pełen mleka - nie wiadomo skąd on wziął tyle mleka! Oto kobieta dźwiga cały kosz serów domowych. Oto staruch, wspierając się na lasce, podchodzi do nas z jabłkami. Nikt pomocy tej nie organizował, lecz przed nami wyprzedzając nas mknie wieść o upadku Berezy. Białoruś wie, czym była Bereza. Cały kraj był zdławiony tym okropnym cieniem. Przyjmujemy dary jako rzecz należną, dziękujemy z płaczem. A wieś szaleje z radości. Kraj już rozkwita wieńcem sztandarów, witając wyzwoleńczy pochód Czerwonej Armii.” (Ołeksandr Hawryluk, Bereza)

 

Jestem w jakimś kościele w stolicy Generalnej Guberni. Z daleka widzę Karola Wojtyłę i jakiegoś księdza, który tłumaczy mu politykę Watykanu. „Pamiętaj Karolu – największym wrogiem zawsze będą komuniści. Nie możemy tracić sił na walkę z III Rzeszą, bo to wielki chrześcijański naród. Polscy i niemieccy antykomuniści muszą współpracować we wspólnej walce z komuną. Nie oczekuje od ciebie zbyt wiele, bo wiem, że jesteś zbyt tchórzliwy by walczyć z komunistami z bronią w ręku – dlatego dostaniesz inną misję. Zbierz swoich studenckich kolegów, którzy należą do NSZ i przyprowadzaj najbardziej zaufanych do tego kościoła. Niemcy z południa i Austriacy w szeregach SS, to katolicy tacy jak my – i w tym kościele możemy doprowadzić do współpracy NSZ i SS we wspólnej walce z komunizmem.”

 

„W powiecie pińczowskim i włoszczowskim współpracę z okupantem nawiązał szef tamtejszego oddziału NSZ Władysław Kołaciński „Żbik". Niemiecka żandarmeria dostała zakaz zwalczania „Żbika", a ten pomagał Niemcom zwalczać komunistyczne podziemie. Dowódca miejscowej żandarmerii kpt. Huste dostarczał nawet NSZ-owcom broń, amunicję, odzież i żywność. Przy okazji oddział Kołacińskiego likwidował nie tylko PPR-owców i AL-owców, ale także ludowców. (…) Niemal modelowym przykładem współpracy NSZ z Niemcami było okrążenie we wrześniu 1944 roku przez Brygadę Świętokrzyską NSZ i niemieckie jednostki policyjne niedaleko wsi Rząbiec koło Włoszczowej oddziału AL im. Bartosza Głowackiego i radzieckiego oddziału Iwana Karawajewa. Polscy partyzanci odnieśli dotkliwe straty, a wielu radzieckich partyzantów dostało się do niewoli. 67 spośród nich wymordowano, innych przekazano Niemcom. Wkrótce potem nacjonaliści otrzymali silne wzmocnienie (do 3 tys. osób), by lepiej mogli zwalczać komunistyczną partyzantkę.” (Piotr Skura, Oni zginęli za socjalizm)[4]

 

Kiedy pomyślałem o wszystkich bohaterskich gwardzistach podstępnie zamordowanych przez polskich faszystów z NSZ, kiedy zrozumiałem, że dzięki kościołowi katolickiemu współpracowali z III Rzeszą, poczułem w sobie wielką nienawiść do tej podstępnej gnidy z Wadowic. Już chciałem coś zrobić, ale Św. Piotr mi nie pozwolił i znowu przeniosłem się w czasie.

Jestem w Rzymie w 1947 r. Watykan jest zaangażowany w wielką akcję ratowania faszystowskich zbrodniarzy. Wojtyła, doświadczony podczas okupacji w kolaboracji z faszystami, jest bardzo cennym specjalistą z Europy Wschodniej. Hitlerowscy zbrodniarze dobrze płacą żydowskim złotem i sporo się ich jeszcze ukrywa w Polsce – na wyzwolonych przez Armię Czerwoną i Ludowe Wojsko Polskie –ziemiach odzyskanych. Znający polski i niemiecki – były kolaborant z seminaryjnym paszportem jest dla Watykanu na wagę złota, żydowskiego złota ofiar Oświęcimia. Widzę wszystkich byłych SS-manów, nazistowskich dygnitarzy, nadzorców obozów koncentracyjnych, którzy teraz przestraszeni wkładają habity i bez słowa wykonują polecenie każdego klechy. Uświadomiłem sobie wtedy, że zbrodniarze przemijają, a Watykan jest wieczny. Szlakami przedartymi przez hiszpańskich konkwistadorów, którzy wymordowali 20 milionów Indian, podążali pod kościelnymi auspicjami –zbrodniarze faszystowscy.

Wojtyła był jednak zbyt aktywnym antykomunistą, by mógł się ograniczyć wyłącznie do wykonywania poleceń Watykanu. Już w czasie wojny przyzwyczaił się do kolaboracji z SS a po zdobyciu Berlina przez Armię Czerwoną czuł wyraźną pustkę w sercu. Wkrótce jednak odnalazł nowego mocodawcę – amerykańską Centralną Agencję Wywiadowczą, która za wszelką cenę nie mogła dopuścić do demokratycznych wyborów we Włoszech, które dałyby zwycięstwo komunistom. Skrytobójcze morderstwa, unieważnianie komunistycznych list, porwania, cenzura, demolowanie komunistycznych lokali, propaganda w kościołach, w końcu fałszerstwa wyborcze – wszystkie te metody wykorzystywała CIA, której z jezuicką bezwzględnością pomagał Wojtyła. To właśnie wtedy rozpoczęła się współpraca z CIA, która trwała do końca jego życia. Siedzę w kościele i widzę z daleka Wojtyłę i faszystowskich zbrodniarzy. Przede mną siedzi dwóch agentów CIA, którzy rozmawiają. „Kurwa mać, mój brat zginął w czasie walk z Niemcami w Normandii, a mój wujek zginął na froncie włoskim – a teraz mamy tolerować tego polskiego skurwysyna kolaborującego z faszystami?”. „Masz rację – Wojtyła to skurwysyn, ale to jest NASZ skurwysyn”. Niestety Św. Piotr nie pozwolił mi dalej słuchać tego dialogu i znowu przeniosłem się w czasie – do Rzymu w roku 1978.

Na moich oczach toczy się spór między robotnikami a burżujem i broniącą go policją. „Cieszcie się, że w ogóle pozwalam wam pracować – a jak dalej będziecie się buntować, to na wasze miejsce sprowadzę bezrobotnych z południa.” Wśród robotników rośnie wzburzenie i coraz głośniej krzyczą: „To my zbudowaliśmy tą fabrykę, to dzięki nam tyle zarabiasz i jeszcze chcesz nam obniżyć pensje – to jest podłość!”. „Wracajcie do pracy – nie mam dla was czasu” powiedział burżuj i szykuje się do wyjścia. Wtedy jeden z robotników próbował go zatrzymać i od razu został pobity przez policję. Zrozpaczeni robotnicy potulnie wrócili do pracy – ale złość na niesprawiedliwy porządek w nich narastała. Następnego dnia, gdy pozbawieni nadziei wychodzili z pracy, stało się coś niezwykłego. Pod bramę fabryczną zajechał samochód, z którego wyciągnięto tego samego burżuja i przywiązano łańcuchem do płotu. Rewolucjoniści z Czerwonych Brygad rozrzucili zebranym w około robotnikom ulotki i ogłosili, że w przeprowadzonym wcześniej rewolucyjnym procesie – burżuj został skazany na najwyższy wymiar kary – za prześladowanie robotników. Po odczytaniu wyroku brygadzista przystawił mu rewolwer do skroni i burżuj posiusiał się w majtki i zaczął beczeć „spełnie wszystkie żądania robotników – tylko już nic mi nie róbcie”. Ucieszeni robotnicy zaczęli skandować „Niech żyją Czerwone Brygady” a rewolucjoniści szybko odjechali – zostawiając obszczanego burżuja przy płocie – na pośmiewisko.

Znowu przysłuchuje się rozmowie tych samych agentów, ale starszych o 31 lat. „Komuniści pokonali nas w Wietnamie, Castro cieszy się ogromną popularnością w Trzecim Świecie, a Czerwone Brygady cały czas się rozrastają –nowy papież Jan Paweł I (Albino Luciani) –jest zbyt miękki wobec komunistów –coś trzeba z nim zrobić”. „Zgadzam się i nawet wiem co – pamiętasz tego skurwysyna z Polski co kolaborował z faszystami? może by go otruł, a potem zajął jego miejsce –co o tym myślisz?” „Pomysł dobry, ale sam wiesz ile razy próbowaliśmy bez skutku zabić Fidela”. „Spoko, nie bój się, Wojtyła to fachowiec, wyszkolony przez najlepszych skurwysynów z SS”. Znowu się przenoszę, tym razem do Nikaragui w 1983 r. na słynną papieską mszę w Nikaragui, której nigdy nie pokazuje się w polskiej telewizji.

 

„W całej Ameryce Południowo-Środkowej wielu księży zaangażowało się w walkę polityczną i militarną. Wielu wstąpiło do lewicowych ugrupowań,  uczestnicząc w regularnej wojnie partyzanckiej. Bardzo często księża angażowali się w działalność polityczną, gdzie ewangelię zamienili na marksistowską ideologię. Skrajnym przypadkiem aktywności politycznej księży stanowią nikaraguańscy bracia Ernesto i Fernando Cardenal. Po zwycięstwie rewolucji sandinistowskiej w Nikaragui w 1979 roku oficjalnie objęli oni stanowiska ministrów. Erensto Cardenal, chyba jako jedyny teolog, został publicznie skarcony przez Jana Pawła II podczas pielgrzymki Papieża do tego kraju w 1983 roku. Jako minister wprost wypowiadał się przeciwko Watykanowi,  używając przy tym ideologicznej retoryki, a samego siebie określał jako marksistę. Marksowską wizję świata przykładali bracia Cardelanowie do misji Kościoła. Ernesto powiadał, że jest „rewolucjonistą Chrystusa”, a do Marksa przywiodła go lektura Ewangelii. „Nie istnieje zatem sprzeczność pomiędzy rewolucyjną walką klas a chrześcijaństwem” — wnioskował Ernesto Cardenal. Wszystkie te fakty spowodowały, że sytuacja tamtejszego Kościoła stała się bardzo skomplikowana. Na konflikt wewnątrz samego Kościoła pomiędzy zwolennikami teologii wyzwolenia a jej przeciwnikami nałożył się dawny, południowoamerykański konflikt pomiędzy dyktatorską władzą łamiącą prawa człowieka a biskupami, którzy bronili najuboższych, nie odwołując się do haseł teologii wyzwolenia. Napięcie atmosfery w tych Kościołach świetnie obrazuje relacja Jerzego Turowicza, który uczestniczył w papieskiej Mszy w Managui w 1983 roku, przywołana przez Artura Domosławskiego w artykule „Cisza!, Mówi Papież” („GW”, nr 262). Papieska Msza wielokrotnie była przerywana okrzykami z hasłami politycznymi. Widoczne były plakaty z hasłami typu: „Między chrześcijaństwem a rewolucją nie ma sprzeczności”, albo „Witaj, Janie Pawle II w Nikaragui wolnej dzięki Bogu i rewolucji”. Na Mszy zapanowała atmosfera wiecu politycznego. W pewnym momencie Papież musiał krzykiem: silencio! (cisza!) uspokajać tłumy. Ten papieski okrzyk, który miał wprowadzić porządek na mszy w Managui, można potraktować symbolicznie. Watykan nigdy nie zaakceptował tak teorii, jak i praktyki teologii wyzwolenia.”[5]

 

Stoję niewidzialny obok polskiego papieża, który w telewizji zawsze wygląda na miłego staruszka, a ten wrzeszczy do ministrów-księży: „na kolana!”. Wzorując się na idolu swoich przyjaciół z SS macha ciągle ręką ze złości i rozkazuje. Nikt go jednak nie słucha, a to go jeszcze bardziej irytuje. Przenosimy się o cztery lata w przyszłość do Chile, gdzie papież w cztery oczy wyżalał się Pinochetowi ze swoich antykomunistycznych fobii. „Te bezczelne komuchy w Nikaragui naprawdę mnie wkurwiły – trzeba rozwiązać problem rewolucyjnego rządu – jak zrobiłeś to z Allende.” Wzruszony dyktator odpowiada skromnie: „bez pomocy Kościoła i naszych wspólnych mocodawców z CIA, bym sobie nie poradził. A w torturach pomogli mi też weterani z SS, którym pomogłeś uciec z Europy”

Mam już dość patrzenia na te wszystkie świństwa polskiego papy. Już dość się go naoglądałem w Pomrocznej i pora te halucynacje skończyć. Wzywam więc apostoła Piotra –albo umożliwisz mi teraz gadkę z papciem, albo kończę tą zabawę. „Miałem Ci jeszcze wiele do pokazania -tłumaczy się Piotr -ale jak się niecierpliwisz – to model JP2 zaraz do Ciebie przemówi”.

Jesteśmy w Szymanach na Mazurach w tajnym więzieniu CIA w Polsce. Siedzę w celi w pomarańczowym kubraku i słyszę odgłosy szczekających psów, ujadających amerykańskich marince i ich polskich sługusów i torturowanych irackich partyzantów. Do celi wchodzi papież (tym razem zdrowy), i jak jezuicki inkwizytor siada naprzeciw mnie i zaczyna mówić. „Całe życie walczyłem z komunizmem. Pomagali mi koledzy z SS i CIA i gdy rozpadł się Związek Radziecki – uwierzyłem w swoje zwycięstwo. Ale tak jak śmierć Jezusa na Golgocie, tak i rozpad ZSRR, spowodował, że komunistów cały czas przybywa. Im bardziej prześladowano chrześcijan w Rzymie,  tym więcej niewolników przechodziło na nową religię, która stawała się coraz silniejsza, aż w końcu niewolnictwo upadło. Kapitalistyczne niewolnictwo też wkrótce upadnie a mordowanie komunistów na stadionach w Chile, przez mojego przyjaciela Augosto, przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Komunizm się odradza, a ty i LBC macie na to duży wpływ. Bush rozpoczął nową antyislamską krucjatę, ale tak jak rasistowskie Królestwo Jerozolimskie – tak władza zachodnich okupantów w Iraku wkrótce się skończy. Dzisiaj to ty jesteś moim więźniem, tak jak Jezus był więźniem Piłata. Ale wiem, że klasa robotnicza i wszystkie inne grupy uciskane w kapitalizmie, wkrótce zwyciężą, prowadzone do walki przez komunistów związanych z LBC. Nie mogę Ci zdradzić wszystkich tajemnic, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na LBC – bo tu nic nie jest przypadkowe.”. „Jakie znaki? Jestem marksistą i nie wierzę w żadne głupie przeznaczenie. Moi towarzysze też w to nie wierzą, i zajmując się takimi bzdetami tylko się ośmieszę”. „Nie musisz mi wierzyć, ale ponieważ jesteś moim więźniem, to musisz mnie wysłuchać. Żeby było łatwiej Ci zrozumieć – wszystko rozrysujemy”

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

A

B

C

D

E

F

G

H

I

J

K

L

M

N

O

P

R

S

T

U

V

W

X

Y

Z

„Oto alfabet łaciński, którym się posługujemy. Nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego, że powstanie Twojej strony nie było przypadkowe. LBC to odpowiednio 12, 2 i 3 litera alfabetu. Na pierwszy rzut oka pewnie nic Ci to nie mówi, ale jeśli arabską dwunastkę zastąpimy dwunastką rzymską, to wychodzi nam XII, 2 i 3. Spójrz znowu na tabelkę u góry, to zobaczysz, że literze X przyporządkowana jest liczba 23. Z kolei cyfry 2 i 3, możemy też zapisać jako 02 i 03. Po przekształceniach powstaje nam więc taki dziwny ciąg znaków: 23 II 02 03, co można też odczytać jako 23 luty 2003 – czyli data powstania LBC. Czy masz jeszcze jakieś wątpliwości?”

Nagle coś mnie ukuło. Otwieram oczy i znowu czuje opary śmierdzącego gówna. Jakaś starucha w moherowym berecie przypina mi białą wstążeczkę z Tygodnika Przekrój. Ale zaraz zaraz co się dzieje? Wokół mnie mnóstwo moherów, żuli i dzieciarni. Wszyscy patrzą na mnie i śpiewają. A ja też śpiewam i oni powtarzają za mną:

Abba ooojcze

Aabba ooojcze

Aaabba oooojcze

Aaaabba oooooooooooooooojcze

Dalej trzymam w dłoni chuja i dalej szczam, ale już nie złotymi siuśkami, tylko czerwonym winem – krwią Boga. Kałuże ułożyły się w magiczny znak JP2 –a ponieważ ciągle szczam, to żule i mohery podstawiają kubki, garnki i butelki pod ten boski napój, a nawet swoje usta i wszyscy uniesieni w narkotycznym transie śpiewamy o naszym ojcze. „To cud”, „On może zaświadczyć o świętości papieża”. Staruchy zaczynają się modlić – a ja się zastanawiam czy to ja jestem pierdolnięty – czy może ten naród?


[1] http://www.geocities.com/arch_lbc/1701tysiac_lbc.htm

[2] Więcej na ten temat w artykule: „Polska wymordowała 60 tysięcy jeńców bolszewickich”  http://www.geocities.com/arch_lbc/1448jency.htm

[3] Samuel Podhajecki, Wspomnienia z Berezy http://www.geocities.com/arch_lbc/1710bereza.htm

Ołeksandr Hawryluk, Bereza http://www.geocities.com/arch_lbc/1791bereza.htm

 

[4] Piotr Skura, Oni zginęli za socjalizm http://www.geocities.com/lbc_1917/1867skura.htm

[5] http://www.republika.pl/prace_gruszki/Teologiawyzwolenia.html