Michał Nowicki
Poznań – W obronie Skrzypczaka
Dawno już nie pisałem relacji z akcji ulicznej, gdyż opisywanie kolejnych takich samych imprez, w których biorą udział te same osoby ze studenckiego getta robi się nie tylko nudne, ale w dodatku demoralizujące. Przez wiele lat warszawska lewica antykapitalistyczna nie potrafiła znaleźć wspólnego języka z klasą robotniczą i by podtrzymywać płomień walki, coraz bardziej była zmuszona zastępować walkę klasową różnymi substytutami. Zresztą wina tkwiła nie tylko po stronie antykapitalistów, ale też różnych związkowych biurokratów, którzy za wszelką cenę starali się skanalizować protest w klerykalno-nacjonalistyczno-antykomunistyczne koryto, które budowało mur nienawiści, między wieloma robotnikami, a środowiskami marksistowskimi, które chciały ich bronić. Zastępowanie walki klasowej, walką o równouprawnienie mniejszości seksualnych, czy pacyfizmem, doprowadziło do zdominowania ruchu przez środowiska drobnomieszczańskie, które narzuciły środowiskom antykapitalistycznym swój język, swój styl życia i swoje metody działania.
A przedłużanie się tej sytuacji i kolejne klęski różnych prób wyjścia z drobnomieszczańskiego getta rodziło jeszcze większą demoralizację, które prowadziło do szukania winnych, nasilenia się sekciarskiej walki i nienawiści między środowiskami lewicy antykapitalistycznej. Smutnym efektem tego długiego kryzysu jest to, że niektórzy to już chyba zapomnieli o co pierwotnie toczyła się walka i pogrążeni w sekciarstwie swoją wirtualną i oderwaną od klasy robotniczej „działalnością”, obiektywnie niestety staczają się na pozycję wroga klasowego, którego celem jest zniszczenie każdej formy robotniczej samoorganizacji. Choć metody, język i deklarowany cel etatowych pismaków z Gazety Wyborczej i zawodowych propagandzistów z TVN, różni się od wirtualnej „działalności” wirtualnych przysrywaczy, to niestety w konflikcie klasowym sytuują się po tej samej stronie barykady –stronie wyzyskiwaczy i obrońców kapitalistycznego status quo. Jedni niszczą ruch od zewnątrz, drudzy to samo chcą robić od środka – i choć wzajemnie się mogą nienawidzić, to cel w istocie pozostaje ten sam – zniszczyć każdą formę robotniczej samoorganizacji. Chcę być dobrze zrozumiany. Nie chodzi o samą krytykę, gdyż sam wielokrotnie to robiłem, ale o jej formę i cel. Sekciarskie zaślepienie nigdy nie odebrało mi zdolności racjonalnego myślenia i jeśli z tych czy innych powodów krytykowałem liderów, to jednak zawsze mniej lub bardziej utożsamiałem się z ruchem, którym chcieli kierować. Krytyka PD nie jest równoznaczna z krytykowaniem działaczy antywojennych, a krytyka NL nie jest synonimem krytyki eksmitowanych lokatorów itd. Rezygnując ze współpracy z MLK, odrzuciłem spartakusowską logikę niszczenia wszystkiego na swojej drodze, jako droga do budowy partii rewolucyjnej.
Mogę się z kimś nie zgadzać, mogę go nawet nienawidzić – nie będę tutaj powtarzał banałów o walce ze wspólnym wrogiem, bo nawet nie musimy wspólnie razem maszerować. Po prostu dobrze jest, gdy ludzie niezależnie od siebie starają się zrobić coś sensownego, wnieść jaką świadomość, bo w ten sposób siły wroga klasowego muszą się rozproszyć do walki z kolejnymi „ogniskami”. To, że niektórzy zamiast szerzyć ideologię marksistowską, mówią jedynie o „innym lepszym świecie, który jest możliwy” nie ma tutaj większego znaczenia – bo w obliczu totalnej neoliberalnej propagandy – każdy kto szerzy iskrę buntu – i nienawiść do kapitalizmu – nawet jeśli robi to w odpychającym mnie antyglobalistycznym /pacyfistycznym sosie – to i tak dobrze, że to robi – bo jest to dobry początek. A tam gdzie rzucone ziarno wypuści korzenie, to mogę się tylko cieszyć, bo gdy dojrzeje i zakwitnie – to jego kolor i tak prędzej czy później musi stać się czerwony –bo taka jest siła marksizmu i o to się nie boje.
Miało być o Skrzypczaku i poznańskiej demonstracji a już trzy akapity zmarnowałem na wirtualnych przysrywaczy, których celem jest zniszczenie KPiORP. Nie pisałbym tych gorzkich słów, gdyby nie wielokrotnie powtarzane deklaracje różnych sekciarzy, których celem jest zniszczenie komitetu. Komitet istnieje już ponad 2 miesiące i takie słowa, że „dla dobra klasy robotniczej KPiORP powinien się jak najszybciej rozpaść” też padają już od dawna. Nie chciałem wcześniej tego komentować, gdyż naiwnie wierzyłem, że działalność KPiORP szybko przekona niezdecydowanych. Nie chodzi mi nawet o pomoc czy włączenie się w realną działalność – aż tak naiwny nie jestem i wiem, że megalomani zapatrzeni tylko w swoją kapliczkę – do realnej pracy nie są zdolni. Ale przynajmniej niech nie przeszkadzają. Sam długo się przełamywałem, czy zaangażować się w kolejną inicjatywę, która tak jak poprzednie wkrótce może się rozpaść, ale zaryzykowałem i po wczorajszej demonstracji – jestem zadowolony z mojego wyboru. Dla osób starających się działać realnie – a wczorajsza demonstracja przynajmniej tysiąca poznaniaków (bo tyle na pewno było pod urzędem wojewódzkim) była jak najbardziej realna, schodzenie na teren wirtualnych pyskówek wiąże się z ryzykiem, jeszcze większego nasilenia agresywnej kampanii oszczerstw w internecie. Z drugiej jednak strony – ta kampania trwa już ponad 2 miesiące i wraz z kolejnymi sukcesami komitetu, jego wrogowie tracą impet.
W działalności politycznej liczą się nie tylko argumenty merytoryczne i cytowanie klasyków, ale czasem trzeba też znać trochę mechanizmy psychologiczne. Wchodząc w polemikę trzeba się zastanowić, czy moim celem jest zniszczenie przeciwnika, czy też przekonanie go do swoich poglądów. Argumenty merytoryczne będą podobne, ale jeśli chce kogoś przekonać, to jednak będę się starał robić to w sposób kulturalny, wyciągając równocześnie do osoby pokonanej rękę do współpracy –by bez zrywania z własną przeszłością i niepotrzebnych dylematów moralnych mogła ona się we wspólną akcję zaangażować, usprawiedliwiając siebie wewnętrznie i na zewnątrz: „ja się w cale nie zmieniłem – oni po prostu docenili to co robię”. O tym czym jest komitet – najlepiej świadczą jego czyny – a jak powiedział Marks: „jeden krok rzeczywistego ruchu jest więcej wart niż tuzin programów”. Parafrazując te słowa można by powiedzieć, „wczorajsza poznańska demonstracja, jest dla rozwoju świadomości klasowej więcej warta niż 500 artykułów duetu BB”.
Pierwsza wielka akcja komitetu 16 lutego została przez większość warszawki zbojkotowana. Przyszło zaledwie około setki, a ponieważ pewne środowiska skutecznie zagłuszały informację, że to samo odbywa się w 20 innych miastach w Polsce, to akcja pozostała bez echa. Następne akcje komitetu w Warszawie także nie były imponujące- co wrogie środowiska starały się nawet prezentować jako „zwijanie się imprezy”. Niektóre sekty przysłały swoich przedstawicieli/obserwatorów 16 lutego, tylko po to by wywiesić transparenty i ocenić siłę ruchu przez liczbę sprzedanych gazetek. Kolportaż jednak najwyraźniej poszedł kiepsko, co spowodowało absencję – pod następnymi regionalnymi akcjami KPiORP. Osoby nie wtajemniczone w wewnętrzną działalność komitetu, nie wiedzą o tym ile osób przychodzi do biur interwencyjnych w całej Polsce, o ilu nowych przypadkach represjonowania związkowców i zwykłych robotników się dowiadujemy i ich ocena komitetu i członków założycieli ze stycznia uległa hibernacji –tak jak by od tego czasu nic się nie zmieniło. Tymczasem zmieniło się i to bardzo wiele i gdybyśmy dzisiaj chcieli umieszczać na plakacie twarze wszystkich represjonowanych, to by trzeba robić chyba bilbordy. I nawet przywrócenie do pracy Łabądzia i innych górników z Budryka tego nie zmieni.
Znacznie ważniejsze od papierowego porozumienia jest dla nas wspólna walka, która znacznie mocniej hartuje jedność komitetu, niż papierowe porozumienia nieufających sobie wcześniej środowisk. W styczniu nie było jeszcze z nami pielęgniarek z ATTISu. Współpraca została nawiązana dopiero później i gdy komitet uznał walkę pielęgniarek za swoją własną, to na demonstracji w dalekim Poznaniu, w sprawie Dariusza Skrzypczaka z Goplany, którego nigdy wcześniej nie widziały – mogliśmy liczyć na ich wdzięczność. To tylko jeden z wielu przykładów budzenia się świadomości klasowej, którego katalizatorem jest właśnie komitet. Innym takim katalizatorem była sama demonstracja poznańska. Poznaniacy w odróżnieniu od snobów z warszawki z wielkim zainteresowaniem przyglądali się naszej demonstracji, machali nam z okien i się do nas przyłączali. A kto nie wierzy, niech porówna na zdjęciach liczbę zgromadzonych przed Goplaną i demonstrantów pod urzędem wojewódzkim, których na oko było o jedną trzecią więcej.
Równie ważnym czynnikiem integrującym jest nie tylko porozumienie różnych małych środowisk lewicy antykapitalistycznej, które samo w sobie przeszło by pewnie bez większego echa – ale co ważniejsze – wspólny udział w demonstracji związków zawodowych – tak sobie obcych jak Sierpień 80, OPZZ, Inicjatywa Pracownicza, czy w końcu Solidarność, do której należy Skrzypczak. Byłem na wielu różnych demonstracjach związkowych, ale chyba zawsze coś powodowało moje zażenowanie. Czy to hasła antysemickie, czy klerykalne, czy w końcu absurdalne wezwanie: „precz z komuną!”. Jedną z wielu zalet zmarginalizowania SLD jest to, że ułatwiło utrudniany przez neoliberalną propagandę reżimowych mediów – rozwój świadomości klasowej. Jako członek założyciel KPiORP będę oczywiście posądzony o nieobiektywizm, ale była to pierwsza demonstracja związkowa, z której mogę być wreszcie zadowolony. Wczorajsza demonstracja poznańska, była czytelnym sygnałem do burżuazji – wyzyskiwani robotnicy wreszcie przestają być bezbronni. Wreszcie kończą się czasy, gdy robotnicy cały czas przegrywają, a przykład zwycięstwa w Budryku to dopiero początek budzenia się robotniczej kontrofensywy. Demonstracja w Poznaniu to też czytelny sygnał dla całej lewicy marksistowskiej i marksizującej, która do tej pory swoją walkę koncentrowała na tematach zastępczych, albo co gorsza – ograniczała swoją aktywność do komentowania wszystkiego zza komputerowego biurka. Jeśli poważnie traktujecie samych siebie i rzeczywiście macie w sercu walkę z kapitalizmem – to w jakiejś formie powinniście współpracować z komitetem, bo na zwycięstwie w Budryku, zorganizowaniu pikiet w 20 miastach w Polski i zorganizowaniu demonstracji na 1000 osób w Poznaniu się nie skończy.
Prześladowania robotników są w kapitalistycznej Polsce zjawiskiem tak powszechnym, a zainteresowanie tym problemem ze strony zbiurokratyzowanych central związkowych tak nie wielkie, że KPiORP wyrasta na najpoważniejszą siłę, która tych robotników będzie bronić. Proces aktywizowania robotników został uruchomiony, i lawiny która raz ruszyła – nic nie zatrzyma. Zbyt długo czasu różne środowiska pozostawały w izolacji od realnej walki, nagromadziła się w nas wielka energia do działania, do aktywizowania klasy robotniczej, i przysrywanie tych czy innych malkontentów tego nie zmienią. Ta energia jest tak wielka, że nawet spory między poszczególnymi członami komitetu, które jeszcze nie dawno się nienawidziły –jakoś na razie są rozwiązywane. A z każdą kolejną wspólną akcją, we wspólnym działaniu – bariery nienawiści są coraz mniejsze. Klęski rodzą spory – a jak na razie komitet idzie jak burza – i kolejne coraz większe akcje i coraz bardziej zwiększające się obowiązki powodują, że nawet na „luksus sekciarskich pojedynków o palmę pierwszeństwa” nie mamy czasu.
Jako redaktor portalu internetowego, nie mam własnych transparentów, i czasami było mi z tego powodu smutno. Wczoraj jednak miałem dzięki temu wolne ręce i z dumą mogłem nieść transparent komitetu. I choć padał deszcz, i choć wiał wiatr (a transparent jest duży i nie ma dziur i na wietrze zachowywał się jak żagiel), to wytrwaliśmy na posterunku z towarzyszem Grzegorzem prowadząc za nami wielką robotniczą demonstrację w obronie klasy robotniczej. Dumny jestem ze wszystkich ludzi z całej Polski, którzy z różnych miast dojeżdżali do Poznania – tylko po to, by bronić jednego wyrzuconego związkowca. Ale tak jak bardzo jestem dumny z tych co dojechali – tak jeszcze bardziej jest mi wstyd – za tych co nawalili. Wstyd mi, że tak mało osób przyjechało z Warszawy, która jest podobno „awangardą” walki z kapitalizmem. Wstyd mi za środowiska studenckie, które potrafią „walczyć” tylko w wolne od akademickich obowiązków weekendy, ewentualnie wieczory – gdy nie trzeba się zbyt daleko ruszać z domu – a najlepiej jak demonstracja przechodzi Krakowskim Przedmieściem – wtedy można ją zaliczyć w przerwie między wykładami.
Wstyd mi za środowiska, które potrafią się wyekspediować na wycieczkę do Florencji, Paryża, Londynu – a wkrótce jadą do słonecznej Grecji, a wyjazd do Poznania w obronie represjonowanego związkowca – już ich nie interesuje. Nie interesuje ich dlatego, bo komitetu nie mogą zdominować i mu rozkazywać – a w takim wypadku lepiej jego istnienie przemilczeć. Wstyd mi za wszystkich „marksistów”, którzy nie potrafią wyjść z domu i oderwać się od komputera, którzy swoją aktywność ograniczają do… nawet sam nie wiem jak to nazwać. Bo widzę istotną różnicę między działalnością teoretyczną rozumianą jako rozwijanie lub popularyzowanie marksizmu czy historii ruchu robotniczego a rozbijacką działalnością na forach internetowych polegającą na roznoszeniu plotek czy szkalowaniu innych działaczy. Niektóre środowiska zresztą programowo zamierzają wiecznie trwać na marginesie marginesu. Przykładem niech będą „zwolennicy MLK”, którzy zaszczuli jednego ze swoich łódzkich przedstawicieli – bo ten złamał niepisaną dyrektywę i odważył się przyjść na akcję „solidaruchów” z KPiORP-u. Wspomniany AKD musiał więc wykazać się lojalnością przed pozostającymi w bierności kolegami (nie wiem czy słowo towarzysz jest odpowiednie dla „rewolucjonistów” prowadzących wyłącznie rozbijacką działalność w internecie) i po złożeniu kolejnej samokrytyki musiał w prostacki sposób zaatakować LBC.
Wszystko to jest oczywiście zawsze robione pod płaszczykiem marksistowskiej krytyki czy analizy. Ale żeby zrobić analizę, która ma mieć jakąś wartość, nie wystarczy odpowiednie ideologiczne nastawienie, jeśli brakuje niezbędnych do tej analizy danych. Tym się właśnie różni krytyka w walce od krytyki z pozycji kibica, który swoje urojone fanaberie traktuje za rzeczywistość i na tej podstawie wysuwa absurdalne wnioski. Weźmy np. dyskusję na lewica.pl pod tekstem o poznańskiej demonstracji. Duet BB zamiast zajmować się konstruktywną krytyką, deliberuje na temat liczebności – gdyż sami oczywiście w Poznaniu nie byli i są skazani jedynie na różne przekazy. A ponieważ od samego początku nie ukrywają swojej wrogości do komitetu –i życzą mu jak najgorzej, to za pewnik przyjmują jak najmniejsze dane. Zawsze znajdzie się ktoś kto powie, że na demonstracji było tylko 300 osób, albo 50 albo nawet stwierdzi, że żadnej demonstracji nie było – a wszystko jest jedynie mistyfikacją – „wsią Potiomkinowską”. Nie są to zresztą ich jedyne absurdy. Kiedy kilka lat temu szumnie wrócili na rynek – wobec wszystkich byli mili i ze wszystkimi starali się rozmawiać. Utrzymywali też kontakty z byłą OA, brali udział w wielu imprezach – i kiedy posiadali wszystkie niezbędne dane – to zdarzało się, że czasem popełnili coś mądrego. Później jednak coraz bardziej zajmowali się krytyką, a coraz mniej wagi przykładali do zgodności analiz z rzeczywistością. Wobec politycznych wrogów zaczęli stosować zasadę rzucania gównem w nadziei, że coś się przylepi i coraz rzadziej byli na różne imprezy zapraszani, a z niektórych nawet byli wypraszani. Każdy taki fakt powodował jeszcze większą frustrację, jeszcze większą agresję i jeszcze większe oderwanie od rzeczywistości w kolejnych tekstach.
Pesymistyczne jest niestety to, że ta paranoja jest coraz większa. O ile kiedyś polemizując z ZMK zachowywali jako taki umiar i powoływali się na artykuły, które każdy czytelnik mógł sprawdzić i samemu wyciągnąć wnioski – to od kilku miesięcy, ZMK pojawia się w każdym ich tekście, jako herszt wielkiego spisku, który w swojej masońskiej loży decyduje o tym czy ma świecić słońce czy ma padać deszcz i jest odpowiedzialny za wszystkie niepowodzenia duetu BB. Cokolwiek nie zrobi i tak nigdy ich nie zadowoli. Jak w Czerwonym Salonie z nimi dyskutował, to wtedy zaperzony Włodek warczał pod nosem: „chce wojny? Będzie ją miał…”. Gdy potem przestał na nich tracić czas, to Włodek znowu był nie pocieszony: „olewa nas – nie daruje mu tego”. Uznając duet BB za niereformowalnych sekciarzy ZMK w końcu swój tekst skierował do publikującego ich teksty w internecie Piotra Strębskiego, ale choć minęło już 3 miesiące, to tekst dalej pozostał bez odpowiedzi. Piotra cenię za SKFM, ale wczoraj niestety dał plamę – zarezerwował dla siebie miejsce w autokarze (a było jeszcze wielu chętnych) i nie raczył poinformować nikogo, że się jednak nie wybierze. Nie będę naśladował Włodka i szukał spisków, jakoby DP w ramach walki z KPiORP-em posunęła się nawet do sabotowania miejsc w autokarze – by zmniejszyć w ten sposób liczbę demonstrantów. Kończąc wątek BB, przypomnę dwa hasła z demonstracji. Głównym bohaterem był Skrzypczak i Goplana, ale hasła w jego obronie należy traktować jako symbol obrony wszystkich robotników. A hasła wobec wrogów Skrzypczaka – jako symbol naszej walki ze wszystkim wrogami klasy robotniczej, i wszystkimi wrogami komitetu. Dlatego też hasła „Znajdzie się kij na Kolańskiego ryj!” i „Kolański do wora, a wór do jeziora” mają wydźwięk uniwersalny. Robotnicy z Sierpnia nie raz pokazali, że potrafią dymić – w Poznaniu też rzucili kilka petard – i nie chciałbym by kiedyś słowa te wprowadzili w czyn – wobec osób z tzw. lewicy, które otwarcie się deklarują, jako wrogowie komitetu. Trudno stwierdzić, czy BB nie pojechali do Poznania, bo są zbyt leniwi – czy też może się po prostu bali robotnikom spojrzeć prosto w oczy. Bali się tego, że ich ciągła kampania oszczerstw doprowadzi w końcu do tego, że kiedyś pojawią się nowe hasła: „Znajdzie się kij na Bratkowskiego ryj!” i „Balcerek do wora, a wór do jeziora”.
Najważniejszym elementem demonstracji – były jej hasła wzywające do klasowej jedności robotników i walki z wyzyskiem. Sądzę, że każdy kto był na wiecu pod urzędem wojewódzkim i słuchał jak wszyscy demonstranci razem skandowali te hasła, jak wszyscy słuchali kolejnych represjonowanych związkowców i krzyczeli: „jesteśmy z wami!”. Jak słuchali bojowych wystąpień Jarka Urbańskiego i Bogusława Ziętka, to zostali wzmocnieni jakąś taką pozytywną energią do dalszej walki, że warto było wstać wcześnie rano, warto było jechać te kilka godzin – by być świadkiem takiej robotniczej solidarności. Na koniec jeszcze słówko komentarza do dobrych wujków, którzy twierdzą, że antyklerykalizm LBC podobno odstrasza robotników. Nie będę się wdawał w szczegóły – ale w drodze do Poznania mijaliśmy sanktuarium boże w Licheniu. A ponieważ kierowca często tam jeździł to opowiedział kilka moherowych ploteczek. Sam też dodałem swoje trzy grosze – i w wesołej atmosferze umilaliśmy sobie czas antyklerykalnymi dowcipami. Do zobaczenia na kolejnej akcji KPiORP.