Tekst pochodzi z drugiego (kwietniowego) numeru polskiej edycji Le Monde diplomatique http://www.monde-diplomatique.pl/
Jan Malewski
Walki klasowe we Francji
Już po raz trzeci na przestrzeni roku Francja przeżywa
głęboki kryzys polityczny i społeczny. Pierwszym był sukces przeciwników
eurokonstytucji w referendum 29 maja 2005 r. Choć zdecydowana większość partii
parlamentarnych opowiedziała się za projektem konstytucji europejskiej, ten
ostatni przepadł, zaś jego przeciwnicy nadali tej porażce wyraźnie klasowy
charakter – przeciwko głosowała ogromna większość robotników, a także
najbiedniejszych, najmłodszych i najmniej wykształconych.
Drugim był wybuch walk ulicznych młodzieży na przedmieściach wielkich miast,
spowodowany śmiercią młodego chłopca uciekającego przed policją. Na jaw wyszła
wówczas głęboka przepaść społeczna dzieląca część młodzieży wykluczonej ze
społeczeństwa – w większości pochodzenia imigranckiego, która, choć posiada
obywatelstwo francuskie, traktowana jest jak populacja drugiej kategorii – od
reszty społeczeństwa francuskiego. Rząd uciekł się wówczas do wprowadzenia stanu
wyjątkowego.
Trzeci kryzys społeczno-polityczny zaczął się na krótko po jego odwołaniu. Jakby
pragnąc podkreślić fakt, że bezrobotna młodzież – a ponad 23% młodzieży poniżej
26 lat jest bezrobotna – nie ma prawa do godności, rząd premiera Dominique’a de
Villepin pod hasłami „równości” i w wielkim pośpiechu przeprowadził ustawę
ograniczającą prawa pracownicze dla tej młodzieży. Tzw. kontrakt pierwszego
zatrudnienia (CPE) przewiduje, że pracodawcy mogą zwolnić bez uzasadnienia
pracownika nie mającego 26 lat przez okres pierwszych dwóch lat jego pracy.
Innymi słowy, przez pierwsze dwa lata młody pracownik nie będzie miał praw
związkowych, nie będzie mógł krytykować swoich przełożonych – przeciwnie, będzie
zmuszony akceptować ich widzimisię – aby przypadkiem nie „podpaść” i nie znaleźć
się za drzwiami. Tym razem rząd sprowokował jednak jednolity front wszystkich
(licznych we Francji) związków zawodowych, wszystkich partii powołujących się na
lewicę, ruchu studenckiego i młodzieży szkół średnich.
Francuska prawica – na wzór wszystkich piewców neoliberalizmu – twierdzi, że aby
zwalczać bezrobocie, należy ograniczać koszt pracy (czyli zarobki, a zwłaszcza
ich uspołecznioną część, przeznaczoną na emerytury i ubezpieczenia społeczne), a
także likwidować prawa pracownicze, zawsze „nadmierne”. Fakt, że następujące po
sobie rządy praktykują tę politykę od ćwierć wieku i że bezrobocie, zwłaszcza
młodzieży, nieuchronnie wzrasta, nie wydaje się zastanawiać tych samozwańczych
ekonomistów.
We Francji pierwszym praktykantem tej metody był Raymond Barre, który znacznie
przyczynił się do zwycięstwa kandydata lewicy w maju 1981 r. Prezydent
Mitterrand, gdy tylko podjął decyzję, że jego rząd nie będzie prowadził otwartej
walki z interesami burżuazji, ustanowił w marcu 1982 r. „staże wprowadzające do
zawodu” (SIVP), pozwalające pracodawcom korzystać z prawie darmowej siły
roboczej. Bezrobocie, które w maju 1981 r. osiągało 7,5% ludności aktywnej
zawodowo, w tym 20% wśród młodzieży, w roku 1983 wzrosło do – odpowiednio – 10%
i 25%. Po SIVP mieliśmy prace dla wspólnych potrzeb (TUC), plany pogotowia na
rzecz zatrudnienia młodych, kontrakty solidarnego zatrudnienia (CES), kontrakty
wprowadzające do zatrudnienia (CIP, obalone poprzez walkę w 1993 r.)... A
bezrobocie? Rośnie. A społeczeństwo pamięta, jak to je poprzednio mamiono.
Ruch przeciwko CPE trwa już ponad dwa miesiące. I ciągle się rozwija: czterysta
tysięcy demonstrantów w całym kraju 7 lutego, 7 marca był już ich milion, 18
marca 1,5 miliona... A między tymi demonstracjami na ulicach demonstrowały setki
tysięcy młodzieży.
Pierwszy uniwersytet został zablokowany przez strajkujących studentów 7 lutego.
Zablokowany – to znaczy, że strajkujący studenci nie dopuszczają do prowadzenia
wykładów, aby ci, którzy strajkują, nie mogli zostać po prostu wyrzuceni ze
studiów za nieobecność. Od tego czasu liczba zablokowanych uniwersytetów
przekroczyła sześćdziesiąt parę, czyli ponad 80%. Zablokowana była także jedna
czwarta szkół średnich. Do strajku przyłączyły się elitarne wyższe szkoły, m.in.
Instytut Nauk Politycznych, który kształci elity rządowe – sam de Villepin jest
jego absolwentem. 28 marca, po raz pierwszy od wielu lat, wszystkie związki
zawodowe – tak sektora państwowego, jak prywatnego – wezwały nie tylko do
udziału w demonstracjach, lecz także do strajku.
Co uderza w tym ruchu, to jego postępująca radykalizacja. Hasła i piosenki,
dotąd lansowane jedynie przez nurty radykalnej lewicy, dominują w demonstracjach
i są skandowane przez wszystkich lub prawie wszystkich. Koordynacja studentów i
licealistów – czyli przedstawicielstwo, które sobie młodzież wybrała w swojej
ostatniej deklaracji, ogłoszonej 26 marca, wzywa już rząd do dymisji, kiedy
jeszcze dwa tygodnie temu debatowano czy projektu ustawy nie można by
„poprawić”. Na ulicach młodzież krzyczy „ruch oporu!”. Nic dziwnego, że
przewodnicząca pracodawców, Laurence Parisot, stwierdziła 24 marca, że „aktualne
wypadki zagrażają gospodarce, obrazowi i reputacji naszego kraju, a także
trwałości jego tkanki społecznej”.
Instytuty badania opinii publicznej zauważyły tę radykalizację. Według IFOP, w
marcu 49,9% młodzieży czuło się blisko lewicy, podczas gdy w grudniu jedynie
41,3% się tak określało. Wyniki prawicy wśród tej młodzieży spadły natomiast z
34,1% do zaledwie 26,7%. Co więcej, sympatie do skrajnej lewicy – tak określa
się zwykle trockistów – wzrosły między styczniem a marcem z 6,8% do 9%.
W demonstracjach spotyka sie tak licealistów, jak i emerytów – prawicowy
francuski dziennik Le Figaro podkreślił, że demonstrują razem trzy generacje.
Panuje przeświadczenie, że wreszcie należy położyć kres polityce neoliberalnej.
A także, że to system kapitalistyczny nie potrafi zagwarantować ludziom
realizacji ich aspiracji, a młodzieży przygotowuje warunki życia gorsze od tych,
które były udziałem ich rodziców i dziadków.
Z badań przeprowadzonych w skali światowej przez amerykański instytut GlobalScan
dla Uniwersytetu w Maryland wynika, że połowa respondentów francuskich odrzuca
stwierdzenie, jakoby „system wolnego przedsiębiorstwa i gospodarki rynkowej był
najlepszą gwarancją przyszłości”, a jedynie 36% je akceptuje. Panująca na
świecie ideologia neoliberalizmu została właśnie poważnie osłabiona we Francji.
Instytucje państwowe we Francji przeżywają głęboki kryzys. Wprowadzona pod
groźbą wojskowego zamachu stanu i w oparciu o postać generała De Gaulle’a
konstytucjaV-tej Republiki zapewniła stabilność rządów gaullistowskich od 1958
do 1981 r. Nawet rewolta młodzieży i strajk powszechny w maju 1968 r. nie
doprowadziły do ich upadku. Przeciwnie, od zwycięstwa socjalisty Mitterranda w
1981 r., każde powszechne wybory – parlamentarne czy prezydenckie – prowadzą do
roszady rządowej. Ale nie do zmiany polityki. Z biegiem czasu okresy biernego
oczekiwania społeczeństwa na zmianę tej polityki stają się coraz krótsze,
cierpliwość społeczna wyczerpuje się, dochodzi do gotowości do „wzięcia swojego
losu w swoje ręce”, do udziału w ruchu społecznym.
Kryzys prawomocności instytucji pogłębił się ostatnio jeszcze bardziej, gdy
okazało się, że kilkanaście osób zupełnie niewinnych zostało skazanych w bardzo
nagłośnionym procesie kryminalnym. Gdy skazane i uwięzione rodziny zostały
wreszcie uwolnione, parlament powołał komisję, a ta ostatnia zaczęła prowadzić
publiczne – i transmitowane przez telewizję – przesłuchania ofiar, sędziego
śledczego, prokuratora itp. Nagle każdy telewidz zrozumiał, że on sam mógł
znaleźć się na miejscu niesłusznie skazanych. Władza sądowa utraciła tym samym
prawomocność w oczach wielu obywateli, wśród których cieszyła się dotąd
autorytetem.
Gwoździem do trumny wymiaru sprawiedliwości okazały się w końcu wieloletnie
ograniczenia budżetowe.
Prezydent Jacques Chirac i rząd kierowany przez Dominique’a de Villepin grają na
czas. Mają nadzieję, że zbliżający się okres egzaminów, ferie wielkanocne,
rosnące straty finansowe strajkujących – wszystko to w końcu osłabi opór.
Jednocześnie próbują ruch ten rozbić, wyprowadzając masowo na ulice siły policji
i żandarmerii oraz nakazując im to wytrzymywać ataki wzburzonej młodzieży, to
znowu atakować mniej liczne demonstracje.
O ile buntującą się wiosną ubiegłego roku przeciwko „reformie” szkolnictwa (jak
to zwykle bywa z neoliberalnymi „reformami”, chodziło o ograniczenie wydatków na
szkolnictwo) młodzież udało się powstrzymać poprzez ataki band młodzieży
podmiejskiej, o tyle w tym roku młodzież podmiejska koncentrowała dotąd swoją
energię na policji, bądź w ogóle nie angażowała się. Nieustannie powtarzany
przez wypowiadających się o ruchu, politykach i dziennikarzach prorządowych
podział na „dobrych studentów” i „elementy wykolejone”, mający na celu
przeciwstawienie jednych drugim (niestety czasem podejmowany także przez samych
przestraszonych działaczy studenckich) w końcu zafunkcjonował w czasie
demonstracji młodzieży 23 marca, gdy kilkusetosobowe grupy młodzieży z
przedmieść - wcześniej zaatakowane przez policję na przedmieściach - wypadły na
demonstrantów, okradając i bijąc ich dotkliwie.
Wykorzystanie podziałów społecznych wytworzonych przez politykę neoliberalną,
aby załamać opór społeczny przeciwko niej – oto najnowszy pomysł tracącego
prawomocność aparatu politycznego burżuazji francuskiej.
Po raz pierwszy od wielu lat 28 marca wszystkie związki zawodowe – tak sektora
państwowego, jak i sektora prywatnego – wezwały do strajku. Mimo usilnych prób
najbardziej umiarkowanych przywódców związkowych, premier de Villepin nie
poszedł na choćby formalne ustępstwa, które pozwoliłyby im zerwać jednolity
front.
Można się zastanawiać dlaczego prezydent Chirac i premier de Villepin tak
postępują, ryzykując doprowadzenie do uprawomocnienia strajku, czego zupełnie
nie pragnie klasa panująca, ostrzegająca rząd francuski ustami swojej
przedstawicielki, pani Parizot. Wydaje się, że mamy tutaj do czynienia ze
względną samodzielnością aparatów politycznych: utraciwszy kontrolę nad własną
partią na rzecz ministra spraw wewnętrznych i (niechcianego przez nich)
kandydata na prezydenta, Nicolasa Sarkozy’ego, nie mogą już sobie pozwolić na
manewry, które ich konkurent mógłby wykorzystać przeciwko nim. Czas pokaże czy
takim prawdziwie pokerowym zagraniem de Villepin skazał się na cały rok niemocy
politycznej, czy też zadając w ten sposób cios opozycji klasy pracowniczej i
młodzieży, przy okazji osłabił Sarkozy’ego. Tak czy inaczej, świadczy to o
nieludzkim charakterze tego systemu i jego personelu.
Jan Malewski